Rozdział 14
-Zagrajmy w grę!-zawołałem, stając nad leżącymi na podłodze ciałami. Ich klatki piersiowe unosiły się, toteż wiedziałem, że żadne z nich jeszcze nie stało się częścią tamtego świata. Po chwili jedna z dziewczyn otworzyła oczy.
-Wypuść...nas-powiedziała ledwo słyszalnym głosem.
-Może jednemu z was się poszczęści i go wypuszczę. Jeśli w ciekawy sposób pozbawicie życia jednego z was, to ja kogoś z pozostałej czwórki wypuszczę-powiedziałem, uśmiechając się.
-W życiu! Nie zrobimy czegoś takiego! My nie jesteśmy tak chorzy jak ty i twoi kumple! Poza tym...jaki to ma sens...mamy kogoś zabić, żebyś ty potem wypuścił losową osobę. A skąd mamy wiedzieć, że mówisz prawdę?-druga z dziewczyn mówiła z kolei wyraźnym, pewnym siebie głosem. Pewnie nie zjadła tylu moich cukierków, co ta pierwsza.
-Cóż, wybór należy do was-odparłem, nadal z uśmiechem. Widząc, że żadne z nich nie kwapi się na razie do działania, odwróciłem się i chciałem odejść, ale zatrzymał mnie głos pierwszej z dziewczyn.
-Nie wierzę, że jesteś w stanie tak krzywdzić innych ludzi. I tu nie chodzi o nas, tylko o naszych bliskich. Przecież kiedy tak znikamy bez słowa, to krzywdzimy ich dokładnie tak samo, jak Isaac skrzywdził ciebie-powiedziała. Bardzo powoli odwróciłem się w jej stronę. Chyba już z samego mojego wyrazu twarzy zrozumiała, że nie powinna była tego mówić. Popełniła wielki błąd. Bardzo wielki.
~*~
Policjanci wsiedli do swojego radiowozu i pojechali prosto na komisariat. Tam z kolei dosłownie nikt nie wziął John'a na poważnie, więc ten położył moje pudełko pod swoim biurkiem. Postanowił samemu mnie "sprawdzić" jak tylko znajdzie trochę więcej czasu. Bardzo długo jednak musiał zajmować się kilkoma innymi sprawami i parę razy znikał na naprawdę długo. W końcu jednak, wieczorem, znalazł chwilę, aby zająć się mną. Usiadł przy swoim biurku i wpisał w komputer "creepypasta". Zaczął czytać najpierw jakąś historyjkę o Slendermanie, a potem o Jeffie the Killerze. Nie znałam żadnego z nich, nie wiedziałam, kim są ani skąd się wzięli. Czekałam jedynie, aż trafi w końcu na creepypaste o Jack'u. Liczyłam na to, że dowiem się czegoś nowego. W pewnym momencie do biurka John'a podeszła jakaś młoda policjantka.
-Ty naprawdę się tym zajmujesz?-spytała ze zdziwieniem.
-Jak sama widzisz-odparł John.
-Jak tam chcesz...ale w razie gdybyś niczego nie znalazł, to ja z chęcią przygarnę tę zabawkę-powiedziała, kładąc ręce na moim pudełku.
-Jess, ona należała do martwego dziecka-powiedział John.
-Wiem o tym, ale nic nie poradzę na to, że uwielbiam zbierać takie stare rzeczy. One są po prostu moją miłością i uzależnieniem. A gdyby jeszcze ta zabawka działała, to chyba posikałabym się ze szczęścia!-zawołała niejaka Jess.
-A dlaczego miałaby nie działać?
-Bo wygląda na naprawdę starą-odparła policjantka.
-W sumie masz rację. Ale jak chcesz, możesz sprawdzić-powiedział John, po czym przesunął moje pudełko jeszcze bliżej kobiety.
-Naprawdę? Dziękuję!-zawołała, po czym od razu chwyciła za moją korbkę i kilka razy energicznie nią pokręciła. Natychmiast dała się słyszeć wesoła muzyka "Pop goes the weasel", a zaraz potem ja poczułam, że znowu jestem wolna.
~*~
Zacząłem podchodzić do tej głupiej, nic nierozumiejącej dziewczyny.
-Nie wiesz nawet, o czym mówisz-wydusiłem z siebie przez zaciśnięte zęby.
-Zamierzasz mnie teraz zabić w jakiś specjalnie okrutny sposób, bo powiedziałam prawdę?-dziewczyna okazała się niemniej odważna od swojej koleżanki.
-Zamknij się!-zawołałem, po czym tak szybko wyrwałem jej język, że nie zdążyła nawet zareagować w odpowiednim czasie. Dopiero po chwili, kiedy na jej brodzie pojawiło się mnóstwo krwi, dziewczyna wydała z siebie dziwny, gulgoczący dźwięk. Spróbowała się podnieść, aby nie udławić się krwią. Ja zaś, nim zdołałem się opanować, za pomocą jednego szybkiego pociągnięcia sprawiłem, że stanęła na własnych nogach. Zaraz potem zatopiłem swoje długie, czarne pazury w jej ciele na tyle głęboko, na ile mogłem, a potem wyrwałem je razem z kawałkami mięsa. Tę czynność powtórzyłem jeszcze wiele razy, aż w końcu dziewczyna zamiast człowieka zaczęła przypominać bardziej jakiś duży kawałek mięsa. Po kilku minutach trochę się uspokoiłem, a to, co zostało z jej ciała, uderzyło głucho o podłogę. Chciałem niezwykle boleśnie torturować ją przez wiele dni albo nawet tygodni. Chciałem, aby za karę umarła jako ostatnia z nich wszystkich. I aby zrozumiała, co to naprawdę znaczy zostać porzuconym. Ale nie byłem w stanie się powstrzymać i po prostu ją rozszarpałem.
-Ty potworze...-wyszeptała teraz już jedyna jeszcze żyjąca dziewczyna. Odwróciłem się do pozostałej czwórki nastolatków.
-To kto następny?-zapytałem. Kiedy ujrzałem ich przerażone miny, trochę poprawił mi się humor, ale nadal byłem okropnie wściekły. Nagle jeden z chłopaków, który, o ile się nie mylę, był ich przywódcą, poderwał się z ziemi. Podbiegł do jednego ze stosów zepsutych rzeczy i wyciągnął z niego stary kijek do minigolfa. Byłem pewien, że będzie chciał tym ze mną walczyć. Spotkałem się już nawet z głupszymi przypadkami. On jednak dopadł do jednego z pozostałych przy życiu chłopak i zaczął go okładać tym kijem szybko i na oślep. Atakowany zdołał wytrącić napastnikowi broń, więc chłopak rzucił się na tego drugiego i po prostu zaczął go dusić. Na sam koniec zaś, kiedy tamten ledwo dychał, napastnik zagłębił palce w jego oczodołach i wydłubał swojemu koledze oczy. Przyznam szczerze, że taki obrót sytuacji mocno mnie zaskoczył, ale zdecydowanie najbardziej zdziwiona była dziewczyna. Patrzyła na przywódcę ich bandy z mieszanką zdziwienia, zszokowania, strachu, wstrętu, smutku. Na jej twarzy malowało się naprawdę wiele uczuć.
-Co ty zrobiłeś...?-powiedziała, nie kryjąc przerażenia.
-Powiedziałeś, że jak kogoś zabijemy, to uwolnisz jedną osobę, tak? Więc proszę bardzo-powiedział chłopak, spoglądając na mnie.
-I tylko dlatego zabiłeś Erica? Żeby uratować siebie samego?!-zawołała dziewczyna.
-Nie mam zamiaru skończyć jak Eva!-odpowiedział jej chłopak, po czym z powrotem przeniósł wzrok na mnie.
-Co prawda chciałem, żebyście mnie rozśmieszyli, a ty mnie zaskoczyłeś, nie rozśmieszyłeś, ale to już coś. Tego się nie spodziewałem. Myślałem raczej, że będę musiał dać wam... specjalne cukierki, żebyście w ogóle mieli siłę wstać, a tu proszę, taka niespodzianka! W takim razie dobrze, uwolnię jedno z was. Jego-powiedziałem, wskazując na chłopaka, który do tej pory nie odezwał się nawet słowem. Leżał skulony w kącie i tylko wszystkiemu się przypatrywał.
-Co?! Przecież to ja zabiłem jednego z nas!-zawołał drugi nastolatek.
-A czy ja powiedziałem, że uwolnię osobę, która kogoś zabije? Nie-odparłem.
-Oszukałeś nas!-zawołał chłopak.
-Wcale nie. I radziłbym na twoim miejscu uważać na słowa, bo jeszcze powiesz coś, czego pożałujesz, jak twoja przyjaciółka-dodałem, bo nadal byłem lekko wściekły przez całą tę akcję.
-Nie słyszałeś? Możesz iść!-zawołałem, odwracając się do drugiego z nastolatków. Ten popatrzył niepewnie na mnie, potem na swoich kumpli, aż w końcu podniósł się i zaczął kierować w stronę drzwi. Drugi chłopak patrzył na niego z nieskrywaną zazdrością. Już myślałem, że na niego zaraz też się rzuci, co stanowiło by niezłe widowisko, ale nic takiego nie nastąpiło. Dziewczyna patrzyła się na kolegę z niedowierzaniem.
-Przepraszam-powiedział, odwracając się jeszcze na chwilę przed wyjściem. Spojrzał na swoich przyjaciół, a potem na mnie i czym prędzej wyszedł.
-No to zostaliśmy sami. Ciekawe, czy twój kolega teraz też będzie taki chętny, żeby cię chronić-powiedziałem, po czym uśmiechnąłem się na myśl o zabawie, która mnie czeka.
~*~
Znowu byłam wolna i tym razem postanowiłam się szybko ze wszystkimi rozprawić. Nie było co udawać, że nie istnieję. Pojawiłam się przed policjantką i jeszcze nim ta zdążyła cokolwiek powiedzieć albo krzyknąć, zatopiłam w niej swoje pazury. Zaraz potem odwróciłam się do John'a, który zerwał się z krzesła jak oparzony.
-Ty...-nie zdążył jednak nic więcej dodać, bo podcięłam mu gardło. Chwilę potem w moich rękach pojawiła się ulubiona piła łańcuchowa. Na korytarzu natknęłam się na jakiegoś policjanta i sprzątaczkę i obydwoje natychmiast pocięłam. To oczywiście zwróciło uwagę wszystkich, którzy zaraz zaczęli biec w moją stronę. Nie zważałam jednak na to. Byłam zdesperowana, aby wyciąć wszystkich w pień. Policjanci oczywiście strzelali do mnie. Nie byłam w stanie teleportować się tak szybko, aby unikać ran, więc po prostu zignorowałam sprawę i starałam się wszystkich pociąć. Parę razy poczułam, że kule wbiły się w moje ciało naprawdę głęboko, np. gdzieś w okolice brzucha, serca czy głowy, ale zupełnie nie zaprzątałam sobie tym głowy. Żadne z nich pewnie nawet nie wiedziało o istnieniu mojego pudełka, które leżało na biurku jakieś kilka metrów stąd. Dzięki temu jednak byłam całkowicie bezpieczna. W końcu udało mi się pozbawić wszystkich życia. Wiedziałam, że mam mało czasu, bo ktoś na pewno zdążył wezwać jakieś posiłki. I tak miałam szczęście, że komisariat był mały i znajdował się na uboczu miasta. Postanowiłam nie sprawdzać już, czy ktoś został przy życiu. Zamiast tego rozprułam brzuchy kilku osobom, inne pocięłam jeszcze trochę piłą albo pazurami. Potem z krwi napisałam na ścianie litery, układające się w napis "LAUGHING JILL TU BYŁA". Postanowiłam ponadto dać upust swojej twórczości i za tym domalowałam jeszcze uśmiechniętą buźkę pajacyka z długimi włosami i szpiczastym nosem. Potem wróciłam po swoje pudełko. Siły zaczynały mnie opuszczać. Wiedziałam, że odniosłam naprawdę poważne rany, które nie zagoją się tak łatwo. Wszystko zaczynało mnie boleć, więc, jeśli chciałam się zregenerować, musiałam szybko wrócić do pudełka. Zastanowiłam się jeszcze przez chwile, gdzie mogłabym je schować, aby nikt niepotrzebne nie zwrócił na nie uwagi. Zaraz potem mój wzrok spoczął na widoku za oknem. Uśmiechnęłam się pod nosem. Czułam, że to jakiś znak, bo nie mogło to być zwyczajnym przypadkiem. Może anioł, który nas stworzył, nadal chciał, abyśmy się nawzajem odnaleźli i starał się nam pomóc?-pomyślałam. Słaniając się na nogach, zeszłam na dół, wyszłam z budynku i udałam się na przeciwną stronę ulicy. Stało tam ogromne ogłoszenie, informujące o przejezdnym wesołym miasteczku, które zawitało do miasta. Po prostu ukryłam za nim swoje pudełko i z powrotem do niego weszłam.
~~~~****~~~~
Jutro nie dam rady wrzucić rozdziału, a w końcu Halloween to nie byle okazja, więc daję go dzisiaj. Pożegnajcie się na razie z Jill, bo teraz przez kilka rozdziałów będzie głównie o Panu Roześmianym i jego miłych, psychicznych przyjaciołach XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro