Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13


Śnił mi się świetny sen. Byłem w swoim wesołym miasteczku i korzystałem z najwyższego diabelskiego koła "Diablo", ale nie sam. Razem ze mną była jakaś postać, której jednak nie mogłem rozpoznać. Była rozmazana, niewyraźna, a do tego całkowicie pozbawiona kolorów. We śnie miałem jednak dziwne wrażenie, że ją znam i wcale nie przeszkadzała mi jej obecność. Koło diabelskie zatrzymało się, kiedy byliśmy na samej górze. Otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, ale nie zdążyłem, bo postać podeszła do mnie i...pocałowała mnie. Ku mojemu zdziwieniu, odwzajemniłem jej pocałunek.

-Jesteś słodka-powiedziałem, kiedy już się od siebie oderwaliśmy.

-Takiego wyznania to się po tobie nie spodziewałem. Ale jeśli chcesz, możemy się umówić na...no wiesz-usłyszałem czyjś męski głos. Otworzyłem oczy tylko po to, aby ujrzeć przed sobą "twarz" Offendermana. Widząc go, niemal natychmiast chciałem odsunąć się jak najdalej, ale natrafiłem na oparcie kanapy, które mi to uniemożliwiało. Po krótkim ogarnięciu sytuacji zrozumiałem, że jesteśmy w salonie Rezydencji i ja leżę właśnie na kanapie, a Offenderman kuca obok mnie.

-Co ty tu robisz?!-zawołałem, zrywając się na równe nogi.

-Odwiedzam ukochanego braciszka. A tak przy okazji, śliniłeś się przez sen. Wyglądałeś przez to naprawdę słooodko-Offenderman celowo przedłużył i zaakcentował ostatnie słowo.

-Spadaj-odparłem, wycierając usta w rękaw bluzki.

-Najpierw prawisz mi komplementy i mówisz, że "jestem słodka", a teraz każesz mi spadać? Widać, że jesteś typem, który tylko wykorzystuje naiwne piękności. To tak jak ja. Mamy ze sobą coraz więcej wspólnego-powiedział Offenderman, posyłając mi rozbawiony uśmiech.

-Jasne. A tylko spróbuj mi przynieść róże, to wepchnę ci ją w tyłek-odparłem.

-Zatwardziałość twego serca rani mnie dogłębnie-powiedział Offenderman, po czym usiadł na kanapie obok mnie.

-O, widzę, że nareszcie wstałeś!-chciałem kazać Offendermanowi się wynosić, ale pojawił się drugi z braci, Splendorman.

-Obudźmy resztę!-zawołała Sally, która pojawiła się za nim. Jej dziecięcy, piskliwy głosik sprawił, że poczułem się, jakby wewnątrz mojej głowy coś eksplodowało.

-Sally, ciszej-odezwał się Eyeless Jack. Głos dochodził zza kanapy. Kiedy się odwróciłem, ujrzałem, że Jack i Ben śpią na podłodze, a niedaleko nich także Hoodie w objęciach Jane.

-Czy wy uprawialiście tutaj beze mnie jakieś orgie?-zapytał Offenderman, także odwracając się i spoglądając na wszystkich uczestników wczorajszej imprezy.

-Mam ciebie dość. Ostatnie, o czym marzyłem, to zobaczyć zaraz po przebudzeniu twoją mordę-powiedziałem, po czym wstałem.

-Co to są "orgie"?-spytała Sally. Offenderman sprawiał wrażenie, jakby tylko czekał na to pytanie.

Nawet się nie waż. Już i tak dość namieszałeś. Splendorman, weź stąd Sally. Jack, obudź wszystkich i każ im się ogarnąć. Sally, nie powinnaś interesować się rzeczami, którymi interesuje się Offenderman, mówiłem ci to już-w pokoju pojawił się Slenderman. Zapewne gdyby mógł, posłałby swojemu bratu wściekłe spojrzenie.

-A to niby dlaczego? Mała dorasta to się interesuje takimi sprawami-odparł z uśmiechem Offenderman. Jeszcze chwila i każę ci się stąd wynieść. Jak już musisz tu być, to przynajmniej się jakoś zachowuj-odparł Slenderman, na co jego brat nie odważył już mu się odpowiedzieć. Splendorman zabrał Sally do jej pokoju. Offenderman poszedł gdzieś ze Slendermanem, a ja podszedłem do Bena i potrząsnąłem nim.

-Wstawaj-powiedziałem.

-Spadaj-odparł Ben. Westchnąłem, bo wiedziałem już, że tak to będzie wyglądać. Podszedłem do drzwi i otworzyłem je z hukiem, tak, że uderzyły o ścianę.

-AJP, wstawać!-zawołałem. Długo nie musiałem czekać na efekt. Wszyscy zebrani jak na rozkaz zaczęli szybko wstawać.

-Co się dzieje?! Czy to agenci?!-zawołał Toby, dopadając do swojej siekiery opartej o ścianę. To było dość dziwne, bo nie pamiętałem, aby wczoraj miał ją przy sobie.

-Wszyscy właśnie szykujemy się do miłego, rodzinnego śniadanka-odparłem.

-Czyli że...nas nie atakują?-spytał Hoodie.

-A widzisz tutaj gdzieś kogokolwiek oprócz nas? Czasami jesteś niemyślącym idiotą, Hoodie-powiedział Masky.

-Sam jesteś idiotą-odparł Hoodie.

-Śmiem twierdzić, że oboje nimi jesteście-teraz do dyskusji włączył się Masky. Nie mogłem pojąć, jak wszyscy mogli denerwować się na Jeff'a za jego irytujące teksty i zachowanie, skoro sami zachowywali się nieraz dokładnie tak samo.

-Jeśli was to interesuję, to za godzinę jest śniadanie. I przyszli bracia Slendermana-powiedział Ben, który w międzyczasie zdążył się już nieco ogarnąć i wyjść na chwilę z salonu.

-Super, tylko tego brakowało mi po wczorajszej nocy-powiedziała Clockwork.

-Chodź, lepiej pójdziemy się trochę uszykować-Jane wstała, po czym wyciągnęła rękę w stronę Clockwork. Byłem pewien, że reszta dziewczyn pójdzie z nimi, i tak też się stało.

-A ty dokąd idziesz?-spytał Puppeter, widząc, że kieruję się w stronę drzwi.

-Cóż, ja nie muszę brać udziału w tym rodzinnym spotkaniu-odparłem, po czym uśmiechnąłem się i wyszedłem. Prawda była taka, że raz na jakiś czas zdarzał się taki dzień, kiedy po prostu miałem wszystkiego dość i potrzebowałem jedynie samotności. Czułem, że to był właśnie jeden z tych dni, więc po prostu skierowałem się w stronę mojego miasteczka. Liczyłem, że nastolatkowie, których uwięziliśmy razem z Candy Popem jeszcze żyją (przynajmniej część z nich) i dostarczą mi chociaż odrobinę rozrywki. Miałem szczęście, że w przeciwieństwie do innych creepypast nie mieszkałem na stałe w Rezydencji. Miałem tam jedynie pokój, który dostałem właściwie tak "dla zasady", bo i tak za często z niego nie korzystałem. Miałem w końcu coś o wiele lepszego, czyli swoje wesołe miasteczko. A jak ktoś miał do mnie sprawę, musiał się sam pofatygować.

~Time skip~

Postanowiłam jak najszybciej ewakuować się do mojego pudełka. Tak też zrobiłam. Policjanci zaraz zaczęli biegać po całym domu. Część gdzieś dzwoniła, inni wyszli na zewnątrz, jeszcze inni po prostu stali i się gapili. Panował totalny chaos, podczas gdy do domu przyjechało jeszcze więcej różnych osób. Wiele razy widziałam jak to wygląda, kiedy policja odkrywa moje dzieło, ale nigdy z tak bliska. Toteż uważnie wszystko obserwowałam.

-Zabezpieczajcie wszelkie ślady-powiedział jakiś facet, który, o dziwo, wcale nie był ubrany jak policjant. Wyglądał jak przeciętny człowiek, ale coś w jego postawie sprawiało, że chyba nawet ja wykonałabym bez słowa jego rozkazy. No, może trochę przesadziłam z takim porównaniem. Mimo to facet robił wrażenie, ale jednocześnie strasznie mnie denerwował.

-Niczego nie dotykajcie! Uważajcie, aby nic nie uszkodzić! Ostrożnie z tym!-ten sam facet niemal cały czas chodził od policjanta do policjanta i dawał im takie "złote rady". Do tego mówił przy tym tak szybko, że ledwo można go było zrozumieć. Nie byłoby tak źle, gdyby nie to, że sam po jakimś czasie zaczął postanowił wysypać i przeszukać śmieci. Pusty kosz odrzucił zaś na bok. Trafił on prosto obok mojego pudełka i przechylił się tak, że reszta odpadków wylądowała wprost na moim domku. W końcu liczba osób w tym pomieszczeniu zaczęła maleć. Zniknął ten irytujący, pewny siebie mężczyzna i większość policjantów. Została tylko dwójka.

-To okropne. Nie rozumiem, jak można być tak chorym i dopuścić się takiej potwornej zbrodni. Kiedy postanowiłem, że zostanę policjantem, aby zmieniać świat na lepsze, nie myślałem nawet, że niektórzy na tym świecie są aż tak zepsuci-odezwał się jeden z nich. Mimowolnie uśmiechnęłam się, ledwo powstrzymując śmiech. To była tylko fajna zabawa...Nigdzie nie jest napisane, że zabawa musi podobać się każdemu, nawet ofierze, prawda?

-W pełni się z tobą zgadzam. Sam mam dwójkę dzieci i jak pomyślę, że coś takiego miałoby się przydarzyć mojej rodzinie...Aż mnie ciarki przechodzą. Swoją drogą, ta zbrodnia jest tak okropna, że to może być sprawa dla AJP-odpowiedział drugi. Wytężyłam słuch, słysząc nieznane mi słowo. Miałam nadzieję, że dowiem się czegoś więcej.

-Być może. Trzeba będzie to szybko sprawdzić-powiedział policjant. W końcu obaj skierowali się w stronę wyjścia, ale wzrok jednego z nich spoczął wcześniej na moim pudełku.

-Poczekaj, Jim. Spójrz na to-powiedział tenże policjant, wskazując palcem mój domek.

-O co chodzi, John? O te śmieci?-spytał Jim, zatrzymując się przy swoim kumplu.

-Nie. Spójrz na TO-powiedział, po czym podszedł i zrzucił odpadki z mojego pudełka.

-Nie uważasz, że to tutaj nie pasuje? Że jest dziwne i nie na miejscu?-drążył dalej John.

-Czy ja wiem...Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Oni mieli małe dziecko, a to pewnie jedna z jego zabawek-odparł Jim, robiąc zakłopotaną minę.

-Mnie się to wydaje podejrzane. Pomyśl tylko: przeszukując dom natrafiliśmy na masę nowych zabawek i wszystkie były staranne pochowane do koszy lub stały na półkach. Ślad krwi wskazują, że ojciec i syn zostali zabici tam, gdzie znaleziono ich ciała. Zatem dziecko nie bawiło się tą zabawką, a mimo to jest ona porzucona w kącie, czyli najzwyczajniej w świecie nieposprzątana- powiedział John. Słowo "porzucona" sprawiło, że na chwilę odżyła jakaś załamana, smutna i zrezygnowana część mnie, ale zaraz kazałam się jej zamknąć. Nie czas było teraz na użalanie się nad sobą. Przeszłość była przeszłością.

-I co w tym takiego dziwnego? Może dzieciak nie zdążył albo nie chciał odstawić zabawki na miejsce? Albo zapomniał? Naprawdę z tak błahego powodu zwróciłeś uwagę na ten stary rupieć?-zdziwił się drugi policjant.

-Nie tylko. Sam tylko siebie posłuchaj: "stary rupieć". Jak już mówiłem, wszystkie zabawki są względnie nowe, a to wygląda, jakby miało co najmniej kilkadziesiąt lat. Zresztą, z tego, co wiem, to tego typu zabawek dawno już nie produkują. Znaczy, produkują, ale teraz inaczej one wyglądają. To musi mieć naprawdę wiele lat-odparł John.

-Może to jakaś stara, rodzinna pamiątka?-zasugerował Jim. Zaśmiałam się, słysząc jego propozycję. Ja starą, rodzinną pamiątką?

-W takim razie rodzina by chyba o nią bardziej dbała i nie porzucała jej tak. Przecież coś takiego jest cenne, ale jednocześnie łatwo może się zniszczyć. Mów, co chcesz, ale coś mi tu nie gra. I zabieram to ze sobą na komisariat, żeby się lepiej temu przyjrzeć-powiedział Jonh, po czym podniósł moje pudełko. Jim już chciał coś dodać, ale jego kolego go uprzedził.

-Poza tym, jak wiesz, jeśli to rzeczywiście jakaś creepypasta za tym stoi, to wszystko może być ważną poszlaką-dodał John, czym ostatecznie uciszył towarzysza. Ja zaś poczułam niemałą ekscytację. Creepypasta. Czy to oznaczało, że naprawdę jestem blisko odnalezienie Jack'a?

~~~~****~~~~

No i oto obiecany, sobotni rozdział^^

Wena na szczęście na razie mi dopisuje, co jest dość dziwne, bo zazwyczaj mam dokładnie na odwrót. Podejrzane, ale cieszę się, że mam czas i ochotę tyle pisać, bo już niedługo zacznie się prawdziwa zabawa:D


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro