Rozdział 60
-I jak ci się podobało?-zapytał Damian, pojawiając się w drzwiach celi. Patrzyłam na niego nieufnie, przygotowana na to, że zaraz zaatakuje mnie i boleśnie zrani szczoteczką do zębów. Albo pojawi się za nim Mary z podciętym gardłem. Albo Jack i powie, że mnie nienawidzi, bo pozwoliłam, żeby Damian zabił go na moich oczach. Miałam w głowie milion scenariuszy tego, co mogło się jeszcze wydarzyć.
-To było fajne kino, nie? Te halucynacje. Muszę przyznać, że jak popatrzyłem na obraz z kamery jak wyrywasz się i krzyczysz, to prawie umarłem ze śmiechu-powiedział mężczyzna i uśmiechnął się. To. Były. Halucynacje. Oczywiście! Tylko dlaczego nie zdałam sobie z tego sprawy wcześniej? Dlaczego mimo swojego absurdu te sytuacje wydawały mi się takie prawdziwe?-myślałam. Czułam jednocześnie ulgę, szok i strach, co jeszcze ten człowiek wymyśli. Jaki ból mi zada. Nic jednak nie odpowiedziałam. Tylko wodziłam za nim wściekłym wzrokiem, podczas gdy on podszedł do mnie i jednym szybkim ruchem wyjął mi z piersi sztylet.
Nareszcie! Ulga jednak nie potrwała długo, bo krótko po tym mężczyzna wyjął z kieszeni jakiegoś pilota. Nacisnął guzik i stół, do którego byłam przyczepiona, opuścił się tak, że teraz zamiast stać przywiązana do niego, leżałam na nim. Na początku trochę mi ulżyło, bo miałam już dość tego stania. Potem Damian zniknął mi na chwilę z oczu. Następnie poczułam, że coś ląduje na mojej twarzy. Była to jakaś szmatka. Nie miałam pojęcia, co on kombinuje, dopóki nie zaczął oblewać mnie wodą! Bardzo dużą ilością wody! Natychmiast poczułam się, jakbym tonęła. Miałam wodę w ustach, nosie, przed oczami. Pozostałe części ciała były nadal suche, ale ja miałam wrażenie, że cała jestem pod tą cholerną wodą. Zaczęłam się wyrywać, wierzgać nogami i rękami na tyle, na ile pozwoliły mi te debilne metalowe pasy. Przynajmniej dzięki nim pamiętałam, że nadal jestem w tej celi, a nie na dnie jakiegoś jeziora. Woda zalewała mi całą twarz. Dusiłam się i krztusiłam i byłam gotowa zrobić wszystko, żeby to się skończyło.
Chwila! Do cholery jasnej, ty jesteś Laughing Jill! Nie możesz dać się tak łatwo złamać!-pomyślałam, gdyż dotarło do mnie, że do tej pory zachowywałam się jak ostatnia ofiara losu. Ja, morderczyni, która zabija prawie od stu lat, ma chłopaka i przyjaciół także morderców, jest gotowa zrobić wszystko, żeby tylko ktoś dał jej spokój. Bo ja naprawdę byłam gotowa zrobić absolutnie wszystko, aby te tortury już się skończyły. Nawet obiecać, że skończę z zabijaniem, co naprawdę mnie przeraziło. Nie mogłam się tak łatwo poddać!
-Fajnie było?-zapytał Damian, kiedy już zaprzestał prób utopienia mnie. Zanim zdołałam odpowiedzieć, musiałam wypluć z siebie mnóstwo wody.
-Bardzo. Musimy...to jeszcze pow-tórzyć...tylko zamieńmy się wte-e-dy...rolami-powiedziałam. Nie było mi łatwo mówić, bo gardło paliło mnie żywym ogniem.
-Takiej atrakcji chyba jednak nie mogę ci zapewnić. Ale nie martw się, jak wrócę znowu, to ponownie się fajnie zabawimy-powiedział mężczyzna, po czym posłał mi sadystyczny uśmiech. Pochylił się nade mną. Był tak blisko, że wykorzystałam ten moment i oplułam mu twarz.
-Jeszcze się za to zemszczę-powiedział, wycierając się. Nie wyglądało jednak na to, że jakoś szczególnie przejął się faktem, że go oplułam. Nadal był wesoły jakby właśnie dostał wymarzony prezent na gwiazdkę. Potem wyszedł z mojej celi, ale przedtem jeszcze raz wbił we mnie strzykawkę z tym samym zielono-żółtym płynem co ostatnio. Tylko nie to-pomyślałam. Już wiedziałam, że czeka mnie ostra jazda.
~*~
-A więc plan mamy ustalony. Grupa Bena ma za zadanie usunąć o nas wszelkie dane z ich systemu. Będziecie także na bieżąco kontrolować sytuację, gdyż macie dostęp do kamer-powiedział Slenderman.
-I poszukacie Jill-przypomniałem mu.
-I poszukacie Jill. Jeff, Jane, Nina, Liu i Clockwork zostaną przeteleportowani do najwyższego budynku i tam zaczną zabijać, kierując się w dół. Moja grupa zajmie się creepy-mutantami. Proxy, Helen i Judge zajmą się częścią mieszkalną i wszystkimi, którzy tam są. Kiedy z kolei moja grupa skutecznie uwięzi lub pozbędzie się creepy-mutantów, Zero, KageKao i Jack udadzą się do najbliższego budynku, gdzie również znajdują się tylko naukowcy. Jason i Puppeteer pójdą do najbliższej sali treningowej, w której znajdować się będzie mnóstwo agentów. Będziecie po kolei wszystkich wykańczać. Nurse Ann dołączy do Smiley'a i w razie potrzeby będzie pomagać ciężko rannym, a przy okazji postarają się pomóc Jasonowi i Puppeteerowi z agentami. Splenderman i Trenderman dali się namówić do zajęcia się z pomocą Rake'a zbrojownią. Będą pilnowali, aby agenci tam nie dotarli, a później dołączę do nich ja i Offenderman. Z kolei Cane i Pop razem z Jack'iem zajmą się szukaniem Jill, bo domyślam się, że nasz klown niemal od razu będzie chciał zająć się tylko tym, a samego wole go nie puszczać-Slenderman wyjaśniał nam nasze role.
Mieliśmy zaatakować o zmierzchu, gdyż wielu z nas albo widziało w ciemności wręcz idealnie, albo nauczyło się w niej dość dobrze poruszać, w przeciwieństwie do naszych przeciwników. Weźmy na przykład taką Jane. Niby to tylko człowiek, ale łatwiej jest jej zabić kogoś nocą, więc dzięki doświadczeniu działa w ciemności na pewno lepiej niż taki przeciętny agent AJP czy naukowiec. Poza tym w razie czego zawsze można było używać jako latarki Puppeteera. Dla mnie jednak to wszystko i tak nie miało znaczenia, bo ja chciałem jak najszybciej się tam znaleźć i odzyskać moją Jill! I w sumie to Slenderman miał racje, że nie obchodzi mnie ten ich plan. Priorytetem była moja dziewczyna.
~*~
Teraz to dopiero miałam jazdę. Najpierw wrócił Jack, wytykając mi, że pozwoliłam go zabić. Potem pojawiła się Cane, mówiąc dokładnie to samo. Musiałam patrzeć, jak Mary popełnia samobójstwo na moich oczach, strzelając sobie w głowę i mówiąc, że to moja wina. Później jeszcze pojawił się Jason i zaczął do mnie przystawiać, ale znowu zjawił się Jack i zaczęli ze sobą walczyć. Lalkarz zabił klowna (znowu widziałam, jak jego pudełko jest przez kogoś niszczone), a później zjawił się Damian i zabił Jasona. Znaczy nie zabił, bo nie miał jego pozytywki, ale poważnie go zranił. Następnie Jason zniknął i pojawiła się Sally. Kiedy byłam w Rezydencji za wiele z nią nie gadałam, bo przypominała mi moją Mary. I tym razem na moich oczach po prostu się w nią zmieniła. Mary z kolei przemieniła się w swoją matkę, która wskazała na mnie palcem i zaczęła wrzeszczeć, że jestem potworem, morderczynią, że chciała przede mną uchronić Mary, a przeze mnie umarła.
-Przez ciebie! Nie żyje przez ciebie!-krzyczałam i jednocześnie czułam, jak po moich policzkach spływają łzy. W końcu jednak halucynacje ustały (kiedy je miałam, byłam znowu przekonana, że wszystko dzieje się naprawdę), wrócił Damian i ponownie mnie potorturował. Wyrwał mi trochę włosów, pociął nożem na twarzy, wyciął "D" na moim policzku, a następnie odciął mi tasakiem prawą dłoń.
-Niestety, znowu musze cię opuścić. Mam tyle na głowie, a nie mogę się doczekać, kiedy już będę mógł zająć się tylko tobą!-zawołał uradowany.
-Wybacz, że nie podam ci dłoni na pożegnanie. A na pewno nie prawą-odparłam.
-Dobry humor nadal się ciebie trzyma. W sumie to zabawne, ale jednocześnie smutne, że tylko w taki sposób jesteś w stanie poradzić sobie z cierpieniem, które cię spotyka. A będzie go tylko więcej-powiedział Damian i wyszedł. A ja znowu zostałam sama i mogłam do woli płakać i krzyczeć z bólu i bezsilności. Przynajmniej więcej już nie próbował wbijać mi sztyletu w serce i go zostawiać. Tyle że znowu dostałam od niego porządną dawkę magicznego specyfiku.
~*~
-Offenderman, Splendorman, Trenderman i ja przeniesiemy was na wasze stanowiska, a potem od razu rozpoczniecie atak-powiedział Slenderman, kiedy szliśmy lasem. Chciał na początku upewnić się jeszcze, że każdy wie, co ma robić. Potem wszyscy zostaliśmy przeteleportowani od razu na swoje miejsca. Creepy-mutanty znajdowały się w osobnym budynku. Na górze zajmowano się eksperymentami, a na dole znajdowały się cele z tymi stworzeniami. Nim zdołaliśmy do nich dotrzeć, rozległ się alarm.
-Atak creepypast! Procedura 12! Atak creepypast! Procedura 12!-powtarzał w kółku mechaniczny głos. Wszystkie klatki znajdujące się w zasięgu naszego wzroku zostały otworzone.
-To nic nie da! Musimy zablokować wszystkie wyjścia!-zawołał Slenderman. Musieliśmy więc bronić się przed tymi stworzeniami i jednocześnie nie dopuścić, aby opuściły budynek. I szukać możliwych wyjść. Jak na razie byłem gotów im pomagać, zanim Ben nie dowie się, gdzie trzymają Jill. Slender i Offender zajęli się głównym wejściem. Reszta z nas pobiegła szukać innych. Jedno z nich Candy rozwalił swoim młotem, w taki sposób, że zasypały je gruzy. Po jakimś czasie pojawili się też tutaj przerażeni naukowcy i obecni akurat w budynku agenci, ale z nimi już każdy wiedział jak sobie poradzić. Sytuacja zaczynała wyglądać coraz lepiej.
-Jeśli creepy-mutanty znajdą sposób, aby opuścić budynek, po prostu całego go spalimy albo rozwalimy-usłyszałem w głowie głos Slendera. Domyśliłem się, że słyszeli to wszyscy.
-A nie możemy rozwalić go od razu? Nie wygrzebią się z tych gruzów!-zawołał Candy, wymachując na wszystkie strony młotem. Nagle alarm, który do tej pory cały czas wił, zupełnie się wyłączył. Zgasły też wszystkie światła, co oznaczało, że Ben i reszta zaczęli działać.
-Zmiana planów. Candy Pop ma rację, musimy po prostu rozwalić ten budynek-powiedział Slender. Komu jak komu, ale nam nie musiał tego dwa razy powtarzać.
~*~
Najpierw usłyszałam jakieś hałasy, w tym coś wyjącego, jak alarm. Nie rozumiałam jednak słów, a domyślałam się, że ściany wokół mnie są dość grube. Czułam jednak, że coś jest nie tak i panuje jakieś zamieszanie. Właśnie miałam przed oczami Jack'a, który zabijał Mary. W jednej chwili jednak wizja ta zniknęła. Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Nagle poczułam, że metalowe pasy, które do tej pory mnie wzięły, rozsuwają się. Byłam wolna! Natychmiast rzuciłam się w stronę drzwi. Myślałam, że napotkam jakiś opór, ale gdzie tam! Ustąpiły bez problemu. Wyjrzałam na korytarz, pogrążony teraz w całkowitej ciemności. Mogliby zainwestować w oświetlenie-pomyślałam. Jednocześnie cieszyłam się, że większość moich ran już się zagoiła (odrosła mi nawet ręka) i poruszanie się nie sprawiało mi aż takiego bólu. Zrobiłem jeden krok i weszłam w ciemność korytarza.
-Dokąd to?! Nie myśl, że pozwolę ci zwiać! Najpierw tak załatwię ciebie, że nie będziesz w stanie się pozbierać, a potem zajmę się twoimi przyjaciółmi!-usłyszałam gdzieś z boku głos Damiana. Spojrzałam tam i zobaczyłam jego pomarańczowe, lekko świecące się oczy. Przynajmniej dzięki temu miałam lepsze pojęcie, gdzie on jest. Wolałam jednak z nim nie walczyć, ostatnio nie skończyło się to dla mnie zbyt dobrze. Odwróciłam się więc w drugą stronę i puściłam biegiem przed siebie. Nawet teleportować się za bardzo nie mogłam, bo nic nie widziałam. Tylko ciemność.
~~~~****~~~~
Właściwie to porinndm o tym napisać od razu, ale nie pomyślałam. Wattpad miał tydzień temu jakieś provlemy i nie wysyłał powiadomień. Zatem jeśli ktoś nie zauważył i nie przeczytał, to jest jeszcze rozdział 59 XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro