Rozdział 57
Usłyszałam dość głośny trzask gałęzi. Natychmiast podniosłam głowę i rozejrzałam się dookoła. Stwierdziłam, że musze wstać i w końcu coś zrobić. Nie zdążyłam jednak tego zrobić, kiedy wokół mnie pojawiło się mnóstwo tych dziwnych stworzeń, creepy-mutantów. Po chwili pierwszy z nich skoczył w moją stronę, a potem rzuciła się na mnie cała reszta. Od razu zaczęłam je ciąć pazurami, ale szybko pojęłam, że z nimi nie wygram.
Spróbowałam więc ucieczki, takiej jak kiedyś z Jack'iem, ale tym razem i to nie pomogło. Stworów było naprawdę dużo i nie wyglądały, jakby chciały łatwo odpuścić. Do tego po jakimś czasie zjawili się też ci głupi agenci. Mieli ze sobą broń, którą może nie mogli mnie zabić, ale zranić poważnie już tak. Najpierw jakaś kula trafiła mnie w ramię. Spojrzałam na nie, całe w mojej czarnej krwi, a wtedy od przodu skoczyły na mnie dwa creepy-mutanty. Przygniotły mnie do ziemi. Zwaliłam jednego z nich, przebijając mu wcześniej czaszkę pazurami.
Potem poczułam ogromny ból. Jak się okazało, dostałam kolejną kulkę, tym razem oberwała moja noga. Teleportowałam się gdzieś dalej, ale tam wcale nie było lepiej. Wszędzie było mnóstwo tych stworzeń, roiło się też od agentów. Creepy-mutanty rzucały się w moją stronę i raniły mnie pazurami oraz gryzły, a siły to akurat można im było pozazdrościć. Jednocześnie ci głupi ludzie starali się we mnie trafić ze swoich broni. Teleportowałam się w jakieś odleglejsze miejsce, gdzie nie było tych potworów. Chciałam uciekać dalej, ale znowu zostałam trafiona kulą, tym razem w plecy w okolicach barku. Krzyknęłam z bólu. Ucieczka stała się dla mnie na chwilę niemożliwa, ale to wystarczyło już, aby dopadło mnie kilka tych stworzeń.
Przed pierwszym atakiem zrobiłam unik, po czym odwróciłam się i przebiłam pazurami kolejnego mutanta, który się na mnie rzucił. Następny jednak ugryzł mnie solidnie w nogę, tak, że myślałam, iż mi ją odgryzł. Na szczęście jednak tak się nie stało. Mimo to omal się nie wywróciłam. Udało mi się jednak zachować równowagę. Chwyciłam zwierzę, uniosłam lekko i odrzuciłam, nim samo zdołało mi uciec, teleportując się. Wtedy jakiś ciemny, nieco podłużny kształt wylądował jakieś dwa metry ode mnie. Chwilę później usłyszałam ogromny huk, przez który omal nie ogłuchłam, a do tego oślepił mnie blask większy niż jakbym popatrzyła na samo słońce.
Nie myślałam, że rzucą we mnie granatem ogłuszającym. Siła wybuchu sprawiła, że się przewróciłam. To sprawiło, że zaatakowało mnie kilka kolejnych stworzeń. Czułam się coraz słabsza, ale nadal odpierałam ich atakami. Planowałam znowu im uciec, teleportując się, ale nim zdołałam to zrobić, pojawił się nade mną jakiś człowiek. Wycelował we mnie dziwnym pistoletem. Poczułam, jak coś wbija się w moją rękę, a kiedy na nią spojrzałam, ujrzałam tam kolorową strzykawkę z jakimś niebieskim płynem. Zdołałam się jeszcze teleportować w inne miejsce. Wokół mnie było kilku agentów. Rzuciłam się w stronę jednego z nich, chcąc go zabić, jednak w tej samej chwili zachwiałam się i wylądowałam na ziemi. Ku mojemu zaskoczeniu i zgrozie odkryłam, że nie mogę wstać. Ponadto siły niemal całkowicie mnie opuściły i czułam, że odpływam.
-Miałeś rację, Declan, kiedy kazałeś nam tu przyjść. Mamy ją! Całe szczęście, że zauważyłeś, że działo się tutaj coś dziwnego i zwróciłeś na to naszą uwagę-powiedział ktoś. To było ostatnie, co usłyszałam, zanim zemdlałam.
~*~
Kiedy zorientowałem się, że Jill ruszyła za mną, jeszcze bardziej się wściekłem. Chciałem samotności! Powinna to zrozumieć i uszanować! Nasza gonitwa mogłaby wydać się dziecinna i zabawna, ale mi wcale nie było do śmiechu. Kiedy wreszcie ją zgubiłem, odetchnąłem z ulgą. Nie wiedziałem, gdzie powinienem iść. Na początku chciałem udać się do swojego wesołego miasteczka, ale teraz nawet ono za bardzo kojarzyło mi się z Jill. Uznałem więc, że powłóczę się po lesie.
Szedłem przed siebie i to dość szybko. Chyba chciałem po prostu "wychodzić" całą swoją złość. Jak ona mogła mi to zrobić? Po co ta cała ciąża i dziecko? Mamy założyć szczęśliwą rodzinkę demonicznych klownów? Może od razu całą dynastię? Szkoda, że nie wiedzieliśmy wcześniej, że to w ogóle jest możliwe!-myślałem. Nagle zatrzymałem się i z całej siły przywaliłem w drzewo. Aż zabolała mnie ręka. Potem zacząłem w nie walić raz za razem, chcąc się w ten sposób wyżyć. Kiedy już się uspokoiłem, usiadłem na ziemi i oparłem się plecami o mojego przeciwnika. Albo worek treningowy, jak kto woli. Cholera, to wszystko nie tak! W końcu zaczęło mi się w życiu układać, ale jak zwykle coś musiało pójść źle! Mogłem jednak nie wiązać się z Jill, przynajmniej nie miałbym teraz kłopotu-moje rozmyślania przerwał jakiś nagły huk. Echo rozniosło go po całym lesie, ale wydało mi się, że mimo wszystko dochodził gdzieś z daleka. No bo gdybym nadal żył, jak żyłem ( a to przecież złe życie nie było) Jill nie byłaby teraz w ciąży. A ja nie miałbym tylu niepotrzebnych zmartwień. Czasem myślę, że świat za wszelką cenę chce po prostu mi dowalić.
~*~
-Całe szczęście, że wylądowaliśmy niedaleko-powiedział agent Declan, kiedy on i kilku jego towarzyszy przekładali ciało demonicznego klowna na nosze. Śmigłowce, którymi przybyli do lasu, wylądowały niemal bezgłośnie na najbliższej łące. Rząd na szczęście nie szczędził pieniędzy i były one naprawdę ciche i szybkie. A czas i pozostanie niezauważonym stanowiły ich najmocniejsze atuty. Musieli jak najszybciej przetransportować demonicznego klowna i samemu stamtąd zniknąć. Istniała szansa, że w jakiś sposób zwrócili na siebie uwagę innych istot, na przykład granatem.
-Declan, nie gadaj, tylko chwytaj za nosze. Musimy to coś zanieść, żeby mogli to to zabrać do naszego ośrodka. Tam już się tym dobrze zajmą-powiedział jeden z agentów, po czym zaśmiał się z satysfakcją. Pozostali towarzysze podzielali jego radość. Wszyscy oni żywili szczerą nienawiść do tych bestii i gotowi byli poświęcić życie, aby tylko pomóc uwolnić od nich świat.
-Szkoda mi jedynie, że nie będzie mnie przy tym, jak się obudzi. Chciałbym widzieć jej minę. Ciekawe w ogóle, co z nią zrobią?-zapytał Declan.
-Pewnie będą na niej eksperymentować, a potem potną ją na kawałki, żeby się dowiedzieć, skąd ma swoje moce-odparł jeden z jego towarzyszy. Więcej już nie rozmawiali, gdyż przenoszenie noszy z demonicznym klownem okazało się naprawdę ciężką pracą.
~*~
Nie chcę słuchać tego głosu, który mówi mi, że to wina Jill. I że może w ogóle ona to wszystko zaplanowała czy coś. To nasza wspólna wina. Jill nie jest ludzką nastolatką, żeby wrabiać mnie w dziecko. Po co? Przecież się kochamy, a ciąża i dziecko tylko to wszystko zepsują. A już myślałem, że odnalazłem swoje szczęście. Miłość jest jednak głupia, tak samo jak przyjaźń. Gdyby nie Isaac, inaczej by się to wszystko potoczyło. Zupełnie inaczej, tak więc całe moje nieszczęście to jego wina. I pomyśleć, że to dzięki niemu w ogóle żyję! Chociaż, pewnie gdyby on nie istniał, musiałbym "zaprzyjaźnić się" z jakimś innym biednym i pokrzywdzonym dzieckiem, które by mnie potem porzuciło. I w ogóle, czemu Jill za mną pobiegła? I teraz pewnie biega sobie gdzieś po lesie i próbuje mnie znaleźć. Albo poddała się i wróciła do Rezydencji, przynajmniej mam taką nadzieję-byłem niesamowicie poirytowany i sam nawet nie wiedziałem, na kogo albo na co wkurzyłem się najbardziej.
Nagle jednak przypomniałem sobie o hałasie, jaki niedawno słyszałem. Zacząłem się zastanawiać, co mógł oznaczać i czy to możliwe, aby miał coś wspólnego z Jill? Starałem się wymyślić jakieś sensowne rozwiązanie, ale nic nie tłumaczyło takiego huku w środku lasu. Zupełnie nie mogłem wpaść na to, co mógł oznaczać i z każdą chwilą coraz bardziej się martwiłem. W końcu zdecydowałem się przejść i spróbować poszukać Jill.
Chociaż pewnie i tak nic jej nie jest. Pewnie nawet dawno już wróciła do Willi-pomyślałem. Chciałem się w ten sposób uspokoić, ale to nie podziałało. Tak samo nie pomógł fakt, że raczej trudno jest znaleźć jedną osobę w środku ogromnego lasu! Wróciłem do miejsca, gdzie zostawiłem Jill, ale nic tam nie znalazłem. Przeszukałem okolice, a potem zdecydowałem się pójść w losowo wybranym kierunku. Wiedziałem, że takie poszukiwania nie mają sensu, ale co innego mogłem zrobić? W końcu zacząłem ją po prostu wołać, choć to też nie pomogło. Po jakiejś godzinie bezsensownego łażenia po tym lesie i wrzeszczenia zdecydowałem się wrócić do Rezydencji, żeby sprawdzić, czy Jill tam przypadkiem nie ma. Bardzo możliwe, że tak właśnie jest. A ty chodzisz po lesie i krzyczysz na całe gardło, jak ostatni debil-pomyślałem. Po powrocie wszedłem do domu i już w korytarzu natknąłem się na Cane.
-Widziałaś może Jill?-zapytałem.
-Zabawne, jakieś dwie godziny temu ona zapytała mi się o to samo, bo cię szukała. Wydawała się czymś bardzo przejęta, ale nie, nie widziałam jej. A wiesz może, o co jej chodziło? Bo mi nic nie chciała powiedzieć-odparła dziewczyna.
-Nie twój interes-powiedziałem wkurzony, po czym minąłem ją. Każdą napotkaną osobę pytałem, czy nie widziała Jill, ale w końcu skończyło się na tym, że zapytałem każdego w tym domu i nikt nie spotkał jej od momentu... Właściwie to odkąd dzisiaj wyszła z Willi. Oprócz Candy'ego, on ją widział ostatnio w lunaparku. Świetnie!-pomyślałem. Byłem akurat w kuchni, gdzie przed chwilą rozmawiałem z Jasonem. On też nie widział od dawna Jill. Po chwili do pomieszczenia weszła Jane.
-Nie przejmuj się tak, prędzej czy później wróci. Pewnie poszła gdzieś na mały spacer czy coś-powiedziała. Musiałem przyznać jej rację. Nie pozostało mi nic innego, jak poczekać, aż dziewczyna wróci do Rezydencji.
~*~
Otworzyłam oczy tylko po to, aby zostać oślepioną przez cholernie jasne światło. Potem z kolei poczułam, że wszystko mnie boli i od razu pożałowałam, że się obudziłam.
-Proszę, proszę, nasza śpiąca królewna już się obudziła-usłyszałam czyjś głos. Spojrzałam w stronę, z której dochodził, i ujrzałam tego samego mężczyznę, który ostatnio mnie tak poważnie zranił. W końcu też mój mózg zaczął na tyle sprawnie pracować, żebym mniej więcej ogarnęła, gdzie jestem. Znajdowałam się w jakimś pomieszczeniu. Jego ściany i sufit wyglądały na metalowe i odbijały światło, przez co było tutaj jeszcze jaśniej. Na suficie znajdowało się kilka lamp sufitowych. Ja z kolei stałam i jednocześnie byłam przymocowana jakimiś metalowymi pasami do czegoś również metalowego. Jakiegoś stołu albo czegoś takiego. Oprócz tego w pomieszczeniu znajdowały się też dwie inne metalowe szafki, na których leżały przeróżne ostre narzędzia, od noży przez nożyczki i inne bronie. Nie wyglądało to najlepiej.
-Uprzedzając twoje pytania i niepotrzebne starania, nie przeteleportujesz się i nie uwolnisz. Od dawna eksperymentuje z mocami creepypast. Wynalazłem wiele substancji hamujących ich działanie, więc nie trudno było stworzyć kolejną. Kiedy otrzymujemy próbkę krwi jakiegoś stworzenia, automatycznie tworzymy też antidotum, które jest w stanie powstrzymać jego moce. Fajnie, nie? Tylko na razie nie używaliśmy tego w terenie, testowaliśmy to tylko na naszych creepy-mutantach. Testy jednak wypadły wyśmienicie i wątpię, abyś dała radę stąd uciec, używając swojej mocy-powiedział mężczyzna. Mimo to spróbowałam się teleportować, ale...nie udało mi się to. Spróbowałam kilka razy, ale za każdym razem efekt był taki sam. A to oznaczało, że mężczyzna mówił prawdę. I że najprawdopodobniej mam przesrane.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro