Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 50

Do Rezydencji wróciliśmy wieczorem. Dziś poszczęściło nam się jeszcze raz, kiedy natknęliśmy się na jakiegoś gościa, który najwidoczniej lubił samotne wycieczki. Wyrwaliśmy mu paznokcie, trochę poprzebijaliśmy pazurami, a na koniec Jack wyczarował włócznię, którą przeszył całe jego ciało. Wbił ją w jego usta z ogromną siłą, tak, że jej koniec wyszedł potem z pleców mężczyzny, przez co wyglądało on jak trochę krzywo nabity na ruszt i gotowy do pieczenie nad ogniskiem. Głównie dlatego do Rezydencji wróciliśmy we wspaniałych humorach, cały czas się śmiejąc. Zdziwiła nas panująca w niej cisza, więc poszliśmy najpierw do centrum domu, czyli salonu. O dziwo, nikogo tam nie było, nie licząc Cane, która już na samym początku rzuciła w nas poduszką. Ja zrobiłam unik, ale Jack niestety oberwał.

-Ciszej!-zawołała dziewczyna, a potem z powrotem położyła się na kanapie.

-Co się tu stało? Gdzie są wszyscy? O co chodzi?-zapytałam zdezorientowana. Spojrzałam na Jack'a, ale on przecież cały czas był ze mną i też nie miał pojęcia, co się stało.

-Wszyscy są albo gdzieś na zewnątrz albo w swoich pokojach. A w moim pokoju są dziewczyny, piją i strasznie hałasują i nie da się ich wygonić, więc przyszłam tutaj-wyjaśniła Cane.

-Dlaczego nie pijesz i nie hałasujesz z nimi?-zapytał Jack.

-Boli mnie głowa. Ja i Candy trochę nabałaganiliśmy w kuchni i jak Slenderman to odkrył, to tak na nas nawrzeszczał, że dalej słyszę te jego głośne myśli!-zawołała zdenerwowana Cane.

-No, nabałaganiliście chyba trochę więcej niż trochę-powiedziałam.

-No właśnie! I nie dość, że musieliśmy sami wszystko posprzątać i boli mnie teraz każda część mojego ciała, to jeszcze ta cholerna głowa! Wszystko przez Candy'ego!-zawołała Cane.

-A skoro o nim mowa, to gdzie on jest?-zapytał Jack.

-Nie mam pojęcia i nie obchodzi mnie to. A teraz znikajcie albo się zamknijcie, bo chcę w końcu odpocząć-odparła dziewczyna. Jack i ja popatrzyliśmy na siebie rozbawieni, a potem po prostu poszliśmy do naszego pokoju. Jeśli powiem po prostu, że spędziliśmy razem kolejną namiętną noc, to będzie to stuprocentowa prawda. Kocham Jack'a i każda chwila spędzona z nim jest dla mnie wspaniała, a zwłaszcza kiedy spędzamy ją w samotności w naszym pokoju.

~*~

-Nadal niestety brakuje nam danych. Naukowcy mają teraz o wiele, wiele lepsze zabezpieczenia. Każdy komputer jest jakby oddzielną bazą danych, ale jednocześnie jest połączony z pozostałymi. Zhakowanie jednego powoduje uruchomienie alarmu. Uruchomienie alarmu powoduje zaś uwolnienie tych creepy-mutantów. Oznacza to więc, że czeka nas walka z mnóstwem agentów i z tymi stworzeniami. Każdy z was dostał kartkę z obecnym planem kompleksu naukowego. Wielu rzeczy jeszcze nie wiemy, ale niedługo to się zmieni. Wiemy na razie, że w ośrodku przebywa około tysiąca agentów i kilkudziesięciu naukowców. W odległości sześćdziesięciu kilometrów od kompleksu znajdują się dwa kolejne mniejsze ośrodki badawcze, w których jest po około trzystu agentów. Osiemdziesiąt kilometrów dalej jest następny. Ogólne w obrębie stu kilometrów znajduje się ich sześć, w każdym około dwustu lub trzystu agentów. Jak udało nam się ustalić, w razie ataku na główny ośrodek, do pozostałych wysyłany jest sygnał ostrzegawczy. Nie tylko do najbliższych, ale do wszystkich ich baz znajdujących się w całym kraju-powiedział Slenderman. Dziś zarządził małe zebranie, aby przekazać wszystkim zdobyte do tej pory informacje. Przynajmniej więc ten dzień też był jakimś urozmaiceniem.

-Naprawdę nieźle się zabezpieczyli-powiedział Eyeless Jack.

-Czy my mamy w takim razie z nimi jakieś szanse?-zapytała Judge.

-Oczywiście, że mamy. Oni próbują zdobyć nasze moce, ale to nadal NASZE moce i my umiemy z nich korzystać lepiej niż oni. Poza tym musimy wszystko zaplanować tak, aby ich zaskoczyć i zniszczyć wyniki ich badań. Bez tego nie będą już tak groźni-odparł Slenderman.

-Jeśli zaatakujemy razem, będziemy mieli większe szanse-powiedział Masky.

-Znowu "razem". Mam wrażenie, że jesteśmy jedną wielką rodziną i wszystko robimy "razem"-szepnął mi do ucha Jack. Ponieważ w salonie było strasznie mało miejsca, siedziałam na jego kolanach i opierałam się o niego, a on owinął wokół mnie swoje ręce. Zaśmiałam się cicho. Nikt na szczęście nie słyszał słów Jack'a, może oprócz Slendermana, który na chwilę odwrócił się naszą stronę, a potem z powrotem zaczął mówić coś o ataku na ich główną bazę i informacjach, które do tej pory zdobyliśmy.

-Musimy jednak działać szybko. Nie możemy być pewni, co oni planują. Wiedzą, że mu wiemy o ich badaniach i odkryciach, więc będą chcieli na pewno jakoś zadziałać. Musimy się spieszyć. Być może zaatakujemy już w przyszłym tygodniu, ale każdy musi być na to gotowy-powiedział mężczyzna. Niedługo później całe zebranie dobiegło końca. Slenderman zniknął. Przez jakiś czas w salonie panowała cisza, a potem zaczęły się rozmowy na temat walki. Jak już się dowiedziałam, creepypasty wiele razy walczyły z agentami AJP, ale nigdy jeszcze nie musieli zmagać się z creepy-mutantami ani niczym podobnym. Nie miałam ochoty na podobne rozmowy. Jack też nie, więc po prostu przenieśliśmy się do naszego pokoju i...zaczęliśmy się całować. Klown wsunął rękę pod moją sukienkę. Zadziwiające było dla mnie to, że nadal nie traciliśmy na siebie ochoty.

-Kocham cię-powiedział Jack, w przerwie między pocałunkami.

-Ja ciebie też. A nie myślałam nawet, że kiedykolwiek to powiem-odparłam.

-Uwierz mi, ja też nie. A zwłaszcza, że powiem to komuś takiemu jak ty.

-Takiemu czyli jakiemu?-zapytałam, po czym zatopiłam jedną dłoń we włosach Jack'a i zaczęłam się nimi bawić.

-Takiemu ładnemu, mądremu, zabawnemu, fajnemu i seksownemu-odparł klown.

-I znowu wygląd wymieniasz na samym początku-powiedziałam, po czym udałam, że wzdycham zrezygnowana.

-Może faktycznie to on ma dla mnie największe znaczenie-powiedział Jack. Uderzyłam go lekko w ramię, a on spojrzał na mnie z rozbawieniem.

-I tak mnie kochasz. Przed chwilą to powiedziałaś-dodał klown, po czym przyciągnął mnie do siebie z powrotem i namiętnie pocałował.

-Mogę zmienić zdanie. Kobieta zmienną jest-powiedziałam, odrywając się na chwilę od niego.

-Nie zmienisz zdania-odparł Jack.

-Możesz się zdzi...-nie zdołałam dokończyć zdania, bo Jack popchnął mnie lekko w bok, a potem wykorzystał chwile mojej nieuwagi, żeby znaleźć się nade mną. Następnie ponownie mnie pocałował a ja bohatersko zignorowałam fakt, że znowu ukuł mnie swoim nosem.

~*~

-I znowu minął kolejny nudny dzień-powiedziała Cane. Za oknem faktycznie było już ciemno, a my kończyliśmy oglądać jakiś horror. Główna bohaterka właśnie szła ulicą, pewna, że uciekła już psychopacie i zaczyna nowe życie, bo zmieniła imię, nazwisko i wyprowadziła się setki kilometrów dalej. Chwilę później z jednego z zaułków wyszła zakapturzona postać z łomem w ręce i walnęła nim ją w głowę. I tak oto główna bohaterka zginęła tak jak jej przyjaciele. Koniec.

-Już nie mogę! Mam nadzieję, że naprawdę niedługo ich zaatakujemy, bo mam tego czekania po dziurki w nosie!-zawołał Candy.

-Ja mam po dziurki w nosie znoszenia ciebie-powiedział Jack. Błazen posłał mu wkurzone spojrzenie.

-A ja ciebie, stary marudo-powiedział.

-Ja mam dwieście lat, a ty sześćset. Kto jest stary?-zapytał klown, unosząc brwi. Candy nic nie odpowiedział, tylko prychnął z pogardą.

-Możesz na mnie nie prychać?-dodał Jack.

-Możesz mi nie mówić, co mam robić?-spytał Candy.

-Mamy interweniować, czy wystarczy, że będziemy się im tylko przysłuchiwać i z nich śmiać?-szepnęłam do Cane.

-Śmiejmy się-odparła dziewczyna. Dyskusja Jack'a i Popa przybrała na sile.

-Przynajmniej ja nie wyglądam, jakbym wyblakł w praniu-powiedział błazen.

-Przynajmniej ja nie wyglądam jak świecąca się na niebiesko, neonowa żarówka-odparł Jack.

-Ja przynajmniej mam jakąś dobrą broń, a nie tylko pazury-powiedział Candy.

-Ten młotek do tłuczenia kotletów?-zapytał Jack. Błazen posłał mu wkurzone spojrzenie. Gdyby ktoś pytał, to to jest właśnie efekt zbyt częstego i długiego przebywania ze sobą tej dwójki. Coraz bardziej rozwijającą się kłótnie przerwało pojawienie się paru innych osób z alkoholem. Tak oto daliśmy się wszyscy wciągnąć w kolejną popijawę. Wszystko, dosłownie wszystko było dobre, o ile pozwalało na zapomnienie o wszechogarniającej nudzie.

~*~

Obudziło mnie walenie. Na początku myślałam, że to mi coś puka w głowie, ale to jednak ktoś dobijał się do drzwi. Co nie zmieniało faktu, że moja głowa też pulsowała od bólu, jakby ktoś był w środku i walił wszędzie młotem. Nagle mój żołądek dał mi sygnał, którego nie mogła zignorować. Wyskoczyłam z łóżka i wylądowałam prosto na podłodze, bo nogi zaplątały mi się w pościel. Mój mózg zarejestrował fakt, że miałam na sobie tylko swoje czarne majtki i czarno-białe pończochy, ale na górze brakowało mi nawet stanika. To, gdzie się podział, obecnie nie było jednak ważne. W ostateczności zawsze mogłam o to zapytać Jack'a. Rzuciłam się prosto w stronę łazienki i w ostatniej chwili dotarłam do toalety i porzygałam się. Trwało to chwilę, zanim doszłam do siebie.

-Halo?-zapytała niepewnie Cane, zaglądając do łazienki.

-Żyjesz?-spytała, widząc mnie w nie najlepszym stanie.

-Tak, tak! Daj mi chwilę!-zawołałam, a dziewczyna bez słowa wyszła z łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Chwila potrwała jednak nieco dłużej, bo zdążyłam jeszcze dwa razy zwymiotować, a dopiero potem uchyliłam lekko drzwi od łazienki. Cane nie było nigdzie widać, więc mogłam na luzie wyjść, wziąć swoje ciuchy i wrócić pod prysznic. Po ogarnięciu się czułam się o niebo lepiej, chociaż nadal było mi trochę niedobrze. Zeszłam na dół i poszukałam Cane.

-O, już jesteś. I nie wyglądasz, jakbyś zaraz miała zwymiotować, umrzeć i zasnąć jednocześnie-powiedziała dziewczyna.

-No tak. I już się tak nie czuję. A czego właściwie chciałaś ode mnie rano?-zapytałam.

-Nic wielkiego-Cane machnęła lekceważąco rękę.

-Candy i Jack gdzieś razem wyszli, a ja chciałam sprawdzić, czy już wstałaś-dodała.

-I dlatego waliłaś w drzwi jakby od tego zależało twoje życie?-zapytałam.

-Po prostu jestem już przyzwyczajona, że jak coś chcę tutaj z kimkolwiek załatwić, to muszę być głośna, groźna i pewna swego-wyjaśniła Cane. Mimowolnie uśmiechnęłam się. Zdecydowałyśmy się zjeść razem śniadanie, na które składało się mnóstwo ciastek. A jakąś godzinę później przeklinałam tę chwilę, kiedy wpadłyśmy na ten niesamowicie głupi pomysł. Znowu znalazłam się w łazience, nad toaletą i zwracałam wszystkie ciastka.

-Od dziś nie piję-powiedziałam, wychodząc z łazienki po jakichś dziesięciu minutach. Cane uśmiechnęła się kpiąco.

-Od dziś do następnego razu?-spytała.

-Nie. Od dziś na zawsze. Nie chcę więcej mieć kaca-odparłam, na co dziewczyna zaśmiała się. Poszłyśmy razem do jej pokoju, a właściwie pokoju jej i Popa. Weszła pierwsza, a ja tuż za nią. Zamykając drzwi, trochę za mocno nimi trzasnęłam, przez co młot oparty na ścianę obok nich przewrócił się i prawie zmiażdżył mi stopy.

-Matko, czy on nie ma już gdzie tego zostawiać? Musi robić śmiertelne pułapki przy samych drzwiach?-zapytała Cane, po czym chwyciła młot Candy'ego i spróbowała go podnieść, co jej jednak nie do końca wyszło.

-Pomogę ci-powiedziałam i schyliłam się. We dwie byłyśmy jakoś w stanie podnieść młot i przenieść go w kąt pokoju, a następnie oprzeć o ścianę.

-Jakim cudem on może tak nim wymachiwać na prawo i lewo, jakby nic nie ważył? Przecież to ma chyba tonę!-zawołałam zaskoczona.

-Powiem ci, że sama tego nie wiem. Ja bym nawet tego nie podniosła, gdyby nie ty-odparła Cane. Następnie dziewczyna poszukała czegoś w jednej z szaf, a potem dała mi jakieś zawiniątko.

-Co to?-zapytałam zaskoczona.

-Chcę zrobić Popowi prezent-niespodziankę. Na razie udało mi się to przed nim ukryć, ale boję się, że w naszym pokoju to znajdzie. Możesz to u siebie przechować?-zapytała dziewczyna.

-Jasne. Ale co to za prezent? I z jakiej okazji?-zapytałam.

-To jest coś, co można by nazwać pudełkiem ze wspomnieniami. Wiesz, przez kilkaset lat trochę się tego uzbierało. A dam mu to niedługo z okazji urodzin-odparła Cane.

-Pop ma urodziny? Kiedy?-zapytałam zaskoczona.

-Właściwie to on sam tego nie wie, bo nie pamięta już dnia, kiedy pojawił się na ziemi ani skąd. I ja też. Ale ponieważ ludzie w urodziny dostają prezenty, a jemu się ten fakt strasznie podobał, wybrał sobie dzień, w który będzie je obchodził. I to już tak ponad pięćset lat temu-odparła dziewczyna.

-Interesujące. I bardzo w jego stylu-powiedziałam.

-W każdym razie dziękuję ci, że mi pomagasz-powiedziała Cane.

-Drobiazg-odparłam z uśmiechem. Kiedy podeszłyśmy do drzwi, młot Candy'ego nagle znowu się przechylił, a potem upadł na podłogę.

-O nie, tym razem ja tego nie dotykam-powiedziałam.

-Ja też nie zamierzam. Nie mam na to siły-odparła dziewczyna. Potem wyszłyśmy z ich pokoju i poszłyśmy prosto do mojego, żeby ukryć prezent.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro