Rozdział 27
Minęło kilka dni, odkąd Jack pozwolił mi zostać na trochę w swoim wesołym miasteczku. W międzyczasie klown nieco mnie po nim oprowadził. Natknęliśmy się także na zakochaną parkę, którą postanowiliśmy razem się zająć. Jack rozciął chłopaka i owinął go własnymi jelitami, przez co ten bardzo szybko stał się niezdatny do dalszego użytku. Klown miał zawiedzioną minę dziecka, któremu zabrano ulubioną zabawkę, więc sama zaproponowałam, że dziewczyną możemy zająć się razem.
-Tylko nie wykończ jej tak szybko jak jego, ja mam ochotę pobawić się trochę dłużej-zastrzegłam, dla żartu grożąc mu palcem.
-Jasne-odparł z uśmiechem Jack, po czym zajęliśmy się naszą ofiarą. Dziewczyna koszmarnie krzyczała, ale nas to tylko bawiło. Najpierw chłopak porozcinał jej pazurami skórę, podczas gdy ja wydłubałam jej oko i wsadziłam tak głęboko do gardła, że prawie się nim zadławiła.
-Mam pomysł!-zawołał nagle Jack, krótko po tym jak puścił dziewczynę, dzięki czemu mogła się lekko unieść i wypluć swoje oko. Spojrzałam na niego z ciekawością w oczach, a nasza ofiara z niezmierzonym przerażeniem.
-Na twoim miejscu też bym się bała jego pomysłów. Na szczęście mi nic, w przeciwieństwie do ciebie, nie grozi-zaśmiałam się.
-No? To co żeś ty znowu wymyślił?-dodałam z uśmiechem, spoglądając z powrotem na Jack'a. Klown, zamiast mi odpowiedzieć, podszedł do dziewczyny, rozciął ją i wyjął jelita.
-Tylko pamiętaj o naszej umowie! Nie zabijaj mi jej tu...
-A co mam z nią zrobić? Przeprosić za niemiłe przyjęcie i zaproponować ciasto na zgodę? Albo herbatkę?-zapytał z kpiną Jack.
-...jeszcze. Nie zabijaj jej jeszcze. Poza tym, ja bym wolała cukierki-dodałam.
-I tu akurat masz rację. Cuksy życiem-odparł chłopak.
-Zabijanie życiem-dodałam.
-Śmierć śmiechem-powiedział Jack.
-Śmiech śmiercią?-odparłam niepewnie.
-Gdyby tak było dawno bym nie żył. I ty pewnie też-powiedział chłopak i w ten sposób zakończył naszą krótką grę słowną. Następnie Jack skupił się z powrotem na naszej ofierze. Zrobił w jej jelicie małą dziurę, potem trochę je skręcił, a później, ku mojemu zdziwieniu, nadmuchał! Po chwili zaś zaprezentował mi jelitowego pieska, który był...
-Śliczny!-zawołałam z uśmiechem. Z ust dziewczyny wydobył się długi i głośny jęk, który pewnie miał znaczyć coś w stylu "jesteście popieprzeni".
-Zobaczmy, co jeszcze tu mamy-powiedział Jack. Zbliżyłam się do niego i razem zaczęliśmy grzebać w dziewczynie.
-Może to?-zaproponowałam, wyjmując jej kolejny organ.
-Może lepiej nie?-odparł Jack.
-Dlaczego?-spytałam, spoglądając na trzymany w ręce narząd.
-Nerki to nie moja specjalność-wyjaśnił z, co tu dużo mówić, uroczym uśmiechem.
-Dlaczego?-powtórzyłam.
-Nerki są...nudne. I niefajne. I poznałem kiedyś kogoś...z kim mi się ten narząd kojarzy i raczej niezbyt dobrze-odparł klown.
-Kto to był?-zapytałam.
-Poczekaj, zaraz ci przyniosę-odpowiedział Jack.
-Niby co takiego? Tę osobę?-zdziwiłam się.
-Nie, mój własnoręcznie spisany na zdobionej kartce życiorys. Tylko trochę tego będzie. Przeczytanie ponad 200 lat zamieszczonych w tym moim życiorysie może zająć ci nieco czasu-odparł Jack. Nie mogłam do końca stwierdzić, czy żartuje, czy jest to jego kolejny, w pełni złośliwy i sarkastyczny komentarz.
-Ok, nie musisz mi wszystkiego mówić-odparłam, choć bardzo chciałam poznać odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania, a było ich naprawdę sporo. W końcu pragnienie odnalezienia Jack'a, przebywania z nim i poznania go towarzyszyło mi od zawsze i nadal, mimo wszystko, nie zanosiło się na to, żeby miało zniknąć. Cholerny anioł, nie mógł wymyślić czegoś lepszego, tylko mnie taką stworzyć? Od razu mógł mnie do niego przywiązać. I teraz jestem mu jednocześnie wdzięczna za to, że mnie stworzył i sprawił, że chciałam poznać Jack'a, a jednocześnie z tych samych powodów go nienawidzę. W końcu gdybym nie istniała, nigdy nie poznałabym Mary i nie doświadczyła tego bólu. I nie musiałabym znosić czasem naprawdę wkurzającego zachowania tego klowna-pomyślałam.
-Ej!-zawołał Jack, machając mi przed twarzą ręką zabrudzoną krwią.
-Ziemia do Jill, słyszysz mnie? Czy jesteś w stanie nawiązać łączność?-spytał chłopak.
-A teraz na poważnie, coś się stało? Bo przed chwilą miałaś minę, jakbyś odpłynęła myślami w jakąś daleką, chyba niezbyt przyjemną, krainę-dodał.
-Nie, wszystko w porządku-odparłam szybko. Jack przez chwilę na mnie popatrzył, po czym wzruszył ramionami.
-Ok-powiedział przy tym. Na chwilę zapanowała między nami cisza, którą przerywały tylko jęki umierającej dziewczyny.
-Zaraz nam wykituje-zauważył Jack.
-Jakby nie patrzeć to jesteś trochę stary-powiedziałam w tym samym czasie, po czym uśmiechnęłam się lekko złośliwie.
-Ja? Stary? Ja jestem niczym młody Bóg! Może lepiej ty się przyznaj, ile masz lat, co?-odparł ze śmiechem Jack.
-Dżentelmeni nie pytają kobiet o takie rzeczy-odparłam.
-Na szczęście ja nim nie jestem-powiedział chłopak, posyłając mi niemal identyczny uśmiech, jaki przed chwilą zagościł na mojej twarzy. Westchnęłam, po czym pokręciłam głową z udawanym politowaniem.
-93, staruszku. Jestem prawie 100 lat od ciebie młodsza-odparłam z uśmiechem. Jack spojrzał na mnie zdziwiony.
-93?!
-93.
-93?!
-93. Co jest z tobą nie tak?-zdziwiłam się.
-Nic, tylko...Myślałem, że masz mniej więcej tyle co ja-odparł chłopak.
-Nie każdy musi być taki stary-powiedziałam z uśmiechem.
-No tak, ale...myślałem że jesteś trochę starsza, a ty jesteś dwa razy młodsza ode mnie-powiedział Jack.
-No już ci mówiłam, że jesteś stary-odparłam.
-Ty też-zauważył klown.
-Lepiej uważaj, bo zaczynasz stąpać po bardzo cienkim lodzie-powiedziałam, po czym skrzyżowałam ręce i spojrzałam na chłopaka wyzywającym wzrokiem.
-Już się boję-odparł, patrząc na mnie w ten sam sposób.
-A tak w ogóle, zauważyłeś, że nasza ofiara sobie wykitowała?-zapytałam, wskazując na martwe ciało.
-No fakt, coś mi tu nie pasowało. Od dłuższego czasu było dziwnie cicho. Ale...mamy przynajmniej pieska!-zawołał Jack, machając jelitowym zwierzątkiem. Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Po chwili jednak wpadłam na genialny, moim zdaniem, pomysł. Udało mi się na szczęście szybko wyrwać kilka mniejszych kości z ciała dziewczyny, które nawzajem poprzebijałam i w ten sposób udało mi się stworzyć coś na kształt mniejszej wersji fotela Jack'a.
-Masz talent...eee...rzeźbiarski?-powiedział klown.
-Rzeźbienie w kościach?-spytałam z uśmiechem.
-Bardziej z kości, ale nie wiem, jak to inaczej nazwać-odparł.
-Ty też, skoro sam zrobiłeś sobie taki, tylko o wiele większy-powiedziałam. W tej samej chwili Jack nagle spochmurniał.
-Nie ja go zrobiłem-powiedział takim głosem, jakby mi groził, a nie podawał zwyczajną informację.
-Myślałam, że...-zaczęłam, ale chłopak nie dał mi do kończyć.
-To źle myślałaś-odparł, po czym rozpłynął się w chmurze czarnego dymu. I tak to właśnie wyglądało przez tych kilka dni. W jednym momencie świetnie się ze sobą dogadywaliśmy, w drugim albo Jack'owi coś odwalało i obrażał się oraz/lub znikał, albo to ja w końcu nie wytrzymywałam i wkurzałam się na niego, co w zazwyczaj kończyło się tak samo. Oto właśnie Jack, klown, z którym przyszło mi spędzić już kilka dni, i który w przypadku jakiejkolwiek kłótni w 99,9% znika i szukaj sobie wiatru w polu albo raczej klowna w lesie. Tak więc, podsumowując, żyłam sobie tych kilka dni w tym lunaparku, znosiłam odpały tego chłopaka i nie myślałam za wiele nad przyszłością, bo zupełnie nie miałam pomysłu. Sama nie wiedziałam, czy chcę tutaj zostać, czy odejść. A drugą kwestią było to, czy gdybym jednak zechciała pozostać, to Jack by się zgodził? I po co właściwie miałabym zostawać? To byłoby głupie, ale jednocześnie jakoś nie wyobrażałam sobie, ze mogłabym opuścić to miejsce. Po prostu...byłam pełna sprzeczności i nie mogłam być pewna absolutnie niczego. Przyszłość jawiła mi się jako jedna wielka i nieznana ciemność. Na szczęście niedługo miała się nieco rozjaśnić.
~*~
-Nuuuuuuuuuuuuudziiiiiiiiiiii miiiiiiii sięeeeeee-powiedziałam, uwieszając się na ramieniu Jack'a, skupionego na jakiejś zabawie z bronią. Byliśmy właśnie w jednym z namiotów.
-Zrób coś pożytecznego. Mogłabyś na przykład rozebrać się i popilnować swoich ciuchów-odparł klown.
-I to niby byłoby pożyteczne? Dla kogo?-zapytałam, prostując się.
-Dla ciebie. Myślę, że wolałabyś jednak mieć swoje ciuchy niż ich nie mieć-powiedział. W odpowiedzi prychnęłam.
-Też coś! Potraktuj mnie poważnie-odparłam.
-Traktuję cię poważnie. I tylko spójrz: ty byś się nie nudziła, ja bym się nie nudził. Same plusy-powiedział chłopak.
-A co moje rozbieranie się ma mieć wspólnego z tobą?-spojrzałam na niego zdziwiona, choć jakaś część mnie chyba wiedziała, jakiej odpowiedzi może się spodziewać.
-Myślę, że miałbym na co patrzeć przynajmniej-odparł Jack, po czym zaśmiał się.
-Zboczeniec-powiedziałam, po czym popchnęłam go, przywołując tym samym do porządku.
-A tak właściwie, to co ty tu robisz?-zapytałam, pochylając się nad dziełem chłopaka. Stał przed metalowym stołem, na którym znajdowały się różne fajne przyrządy.
-Właśnie usiłuję rozwiązać niezwykle skomplikowane równanie matematyczne. Jeśli będziesz miała x noży i y pistoletów, to ile krwi straci ofiara?-zapytał klown. Posłałam mu wkurzone i zniecierpliwione spojrzenie.
-Po pierwsze, wcale tego nie robisz. Po drugie, straciłaby jej pewnie bardzo dużo-odparłam.
-Mądra jak na swój młody wiek-powiedział Jack.
-Niezależnie od tego, co teraz robisz, może porobilibyśMY coś ciekawego?-zapytałam, rozglądając się na boki. Chciałam znaleźć coś, czym mogłabym się zająć, bo spodziewałam się ze strony Jack'a odpowiedzi odmownej.
-No dobrze, chodź-powiedział klown, po czym nagle ruszył w stronę wyjścia z namiotu. Czym prędzej pobiegłam za nim.
~*~
-Ok, jesteśmy na miejscu-powiedziałem, kiedy zatrzymaliśmy się przed jedną z karuzel. Kiedyś miała żywe, niebiesko-różowe barwy, ale teraz wszystko albo wyblakło, albo zabrudziło się. Na platformie znajdowało się kilka koników, łabędzi, samochodzików i parę innych rzeczy, do których można było wsiąść, aby potem kilka razy pokręcić się w tym dookoła.
-Karuzela-powiedziała Jill.
-Brawa za spostrzegawczość-odparłem.
-Ależ to miejsce nadal tętni życiem-odparłem, po czym zaśmiałem się. Jeszcze bardziej rozbawiła mnie mina Jill, kiedy na nią spojrzałem. Bawiło mnie to, że ona zupełnie nie wiedziała, o czym ja mówię.
-Dobrze się czujesz?-spytała dziewczyna.
-Wyśmienicie!-odparłem, po czym wskoczyłem na karuzelę.
-No chodź, nie będę na ciebie czekać!-zawołałem, oglądając się przez ramię na Jill. Dziewczyna zawahała się.
-Ale co ty chcesz zrobić?-spytała.
-Zabić cię za pomocą karuzeli, a co?-odparłem. Po chwili Jill zjawiła się obok mnie, a dokładniej wyglądało to tak, że najpierw pojawiła się chmura czarnego dumy, a potem wyłoniła się z niej dziewczyna.
-A teraz bądź łaskaw wybrać sobie jakieś miejsce-odparłem. Jill najpierw spojrzała na mnie zdziwiona, ale po chwili bez sprzeciwu skierowała się w stronę jednego z koników i zaczęła mu się przyglądać. Oboje jednak wiedzieliśmy, że Jill była za wysoka, aby skorzystać z którejkolwiek z tych zabawek. Kiedy jednak dziewczyna tak stała i niczego się nie spodziewała, karuzela nagle ruszyła z miejsca, z głośników wbudowanych w konstrukcję poleciała wesoła muzyka i rozbłysło się kilka kolorowych światełek. Co prawda karuzela poruszała się wolno, ale zaskoczenie sprawiło, że Jill omal nie wpadła na konika.
-Przed skorzystaniem z takich atrakcji powinnaś przeczytać instrukcję obsługi. Podczas jazdy karuzeli nie wolno stać-powiedziałem, pojawiając się za nią.
-Karuzeli nie powinno się tak nagle uruchamiać, zanim wszyscy nie usiądą na miejscach-odparła Jill, odwracając się w moją stronę.
-A tak właściwie to jak ci się udało to zrobić? Przecież to wyglądało, jakby nie działało od dobrych kilku lat!-zawołała, nie kryjąc zdziwienia. W odpowiedzi zaśmiałem się.
-Większość myśli, że potrafię jedynie wyczarować cukierki, nóż albo przeteleportować się z miejsca na miejsce, ale tak się składa, że moja moc jest o wiele większa. W końcu ja stworzyłem to miejsce, więc mam nad nim całkowitą władzę-odparłem, kiedy już przestałem się śmiać.
-Więc...ty za tym stoisz?-zapytała Jill, po czym przeniosła wzrok na krajobraz, który mogła zobaczyć. Dzięki temu, że karuzela obracała się, mieliśmy po kolei widok na wejście, skąd przyszliśmy, mój namiot, stojącą w oddali kolejkę górską, diabelski młyn i budynki, w których kiedyś stały maszyny do popcornu, waty cukrowej, frytek i innych przekąsek.
-To jest świetne!-zawołała Jill, po czym zaczęła chodzić po platformie. Najpierw szła zgodnie z kierunkiem kręcenia się karuzeli, ale potem zawróciła. Na zmianę spacerowała i biegała, głośno się przy tym śmiejąc. To sprawiło, że i ja w końcu zacząłem się śmiać, obserwując jej poczynania. W pewnym momencie Jill podeszła do mnie, chwyciła mnie za rękę i w ten sposób zmusiła, abym biegał i chodził po całej karuzeli razem z nią. Kiedy użyłem trochę więcej swojej mocy, maszyna przyspieszyła, dzięki czemu całej zabawy było jeszcze więcej. Na zmianę popychaliśmy się i wpadaliśmy na różne figurki. Parę z nich trochę popękało, w końcu zostały stworzone dla małych dzieci, które miały na nich jeździć, a nie dla dwójki dwumetrowych klaunów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro