Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

- 16 -

Radość naukowczyni nie miała końca. Od dawna marzyła o chwili, gdy wreszcie zdobędzie to, co tak bardzo pragnęła mieć, a teraz widząc zakutą w kajdanki siedemnastolatkę, niemal skakała ze szczęścia. Wiedziała, że nie obejdzie się bez kłopotów, lecz chciała dokonać niemożliwego. Posiąść nieśmiertelność tylko dla siebie.

Siedząca blondynka miała spuszczoną głowę. I chociaż miała ochotę płakać, to starała się być silna, nie okazywać słabości. Powoli do niej docierało jakie głupstwo popełniła, zgadzając się na warunki Cooper, przecież mogła z nią walczyć, lecz wolała tego uniknąć. W pojeździe było mało ludzi. Czuła to, ale mając skute ręce była na razie bezbronna. Jej rozmyślenia przerwał warkot silnika, który ucichł. Chwilę później drzwi od jej strony się otworzyły.

— Wysiadaj.

Niski baryton odbił się echem wewnątrz dżipa. Spojrzała pustym wzrokiem na wysokiego szatyna z zasłoniętą twarzą.

— No już, szybciej! — ponaglił ją.

Dziewczyna westchnęła, ale opuściła samochód. Unosząc głowę, zobaczyła potężny budynek w kolorze bieli, pokryty ciemną blachą. Zewsząd otoczony stalowymi kratami i wysokim murem był niczym twierdza rodem z filmu science fiction. Słyszała tysiące bijących serc w środku. Oddech jej nieco przyśpieszył, widząc sporą grupkę lekarzy i mundurowych przed wejściem. Wytężając zmysły, wyczuła, że nie wszyscy byli uzbrojeni. Był to cień szansy, którego nie chciała zmarnować. Jej myśli przerwał wcześniejszy szatyn:

— Idziemy! — rozkazał, chwytając ją za ramiona.

Ciało ogarnął niepokój, lecz chęć wolności przelała szalę.

— Ruszaj się! — szarpnął ją do przodu.

Adrenalina zaczęła krążyć w jej organizmie, odsyłając na bok trzeźwe myślenie. Zanim facet znów ją popchnął, zrobiła szybki obrót wokół własnej osi i uderzyła go w brzuch.

— Ty szmato! — syknął, wydając z siebie jęk, zgiął się w pół, co wykorzystała, łamiąc mu nos kolanem. — Łapcie ją! — krzyknął, nim upadł na ziemię.

Nim zdążyła się obrócić, poczuła silne ramiona oplatające ją w pasie. Blondynka zrobiła zamach kajdankami w bok swojej głowy. Usłyszała charakterystyczne chrupnięcie oraz siarczyste przekleństwo w swoim kierunku. Uścisk zniknął, a ona obróciła się do niego twarzą. Chciała kopnąć blondyna, lecz od tyłu ponownie ktoś ją złapał. Jednak wyczuwając w porę jego atak, uchyliła się.

Potężne ciało bruneta przeleciało obok niej. Nie bacząc na niego, ruszyła biegiem i chciała przeskoczyć grupkę ludzi, lecz zatrzymał ją kolejny jasnowłosy, który złapał ją za biodra. Voliet nie poddała się, objęła gościa swoimi udami i wykonała zdecydowany obrót swojego ciała. Za działaniem grawitacji napastnik znalazł się pod nią. Uderzyła go w głowę i chciała wstać, lecz blondyn się otrząsnął. Łapiąc ją za kostki, zmienił pozycję, tak że to on teraz górował. Przycisnął ją mocno do podłoża, unieruchamiając. Blondynka szarpała się, ale nie miała z nim szans.

— Spokój! — przywołał ją do porządku, zaciskając uścisk, na co syknęła. Metal wrzynał się w jej skórę. — Wstawaj!

Szybko z niej zszedł, łapiąc za ramię, postawił do pionu. Tym razem drugą dłonią trzymał jej także nadgarstki. Voliet dopiero teraz zorientowała się, że była otoczona. Mężczyzna zaprowadził ją do wspomnianych wcześniej doktorów. Widziała na ich czele brunetkę, która uśmiechała się zwycięsko.

— Dobra robota! — powiedziała, kiedy mijali się w przejściu. Voliet zaciskając pięści, zmroziła ją wzrokiem fioletowych oczu. — Zabierz ją do dwójki. — rzekła do żołnierzy, którzy pilnowali nastolatki.

Laura siłą została wprowadzona do budynku. Jaskrawa biel uderzyła w nią, zmuszając do zmrużenia oczu. Teraz czuła bardzo wyraźnie każdy bodziec, sprawiało jej to ból. Słyszała każdy szmer, krzyk, jęk, brzęk metalu upadającego na płytki, a wszystko przesycone błaganiem o litość. Skrzywiła się. Wiedziała, że za moment sama będzie tego częścią. Nim się spostrzegła, a była już w jednym z pokoi. Gabinet, aż się prosił, żeby stąd uciec. Wszystko było nieskazitelnie białe. Na ścianach wisiały półki, a w nich różnorodne narzędzia. Dwójka mężczyzn usadowiła ją na lekarskim fotelu. Chciała wstać, lecz stalowy uścisk na ramionach jej na to nie pozwalał.

— Siedź.

Niski głos po jej lewej przyprawił ją o gęsią skórkę. Wzdychając, modliła się, żeby jak najszybciej opuścić to miejsce.

— Kolejna?

Jej uwagę zwrócił staruszek ubrany w kitel. Był wątłej budowy o postarzałych rysach twarzy. Jego ciemna czupryna powoli znikała, ustępując miejsca siwiźnie. Przeszedł ją dreszcz, kiedy posłał jej uśmiech. Czytał jakieś papiery, zapewne zawierające informacje o jej mutacji.

— Ta — burknął z niechęcią weteran o ciemnych włosach stojący po jej prawej stronie. Nie lubił tej procedury. — Rób swoje, pani Alice chce ją mieć jak najszybciej.

Lekarz jedynie kiwnął głową. Kliknął, jakiś guzik powodując, że ciało siedemnastolatki zostało przytwierdzone pasami do fotela. Nie mogła się ruszyć. Patrzyła w ciemne oczy starszego pana ze strachem.

— To nie potrwa długo — odparł, grzebiąc coś przy jednej z szafek.

Po chwili ujrzała w jego dłoni strzykawkę. Postukawszy w plastikowy przedmiot, podszedł do niej od tyłu. Dziewczyna zaczęła się szarpać, kiedy odgarnął jej włosy z szyi.

— Zaboli tylko przez chwilę.

Jej starania były marne, ponieważ pasy były zbyt mocne. Zaciskając pięści, poczuła ukłucie. Syknęła przez zęby, gdy żółtawa ciecz zaczęła wypełniać jej żyły, które paliły ją żywym ogniem. W sercu boleśnie ścisnęło, a cennego tlenu zaczynało stopniowo ubywać. Dziwna trucizna siała spustoszenie w jej organizmie i nawet jej zdolność regeneracji była bezsilna.

— Już dobrze, za chwilę ból minie. — poklepał ją po policzku, odchodząc.

— Co jej dałeś? — zapytał wcześniejszy brunet, który patrzył na odurzoną nastolatkę.

Doktor uwolnił jej ciało, lecz ona nie była w stanie się podnieść. Traciła powoli przytomność.

— To silna trucizna, która na kilka minut zatrzyma jej krążenie. — wyjaśnił, wyrzucając strzykawkę.

Laura słyszała każde słowo jak przez mgłę. Starała się walczyć, ale nie dawała rady. Powieki były nieznośnie ciężkie. Zanim całkowicie odpłynęła, czuła jak ktoś bierze ją na ręce. Później zapanowała ciemność.

Żołnierze zanieśli jej nieprzytomne ciało do sali zabiegowej, w której czekała Cooper. Zatarła ręce, patrząc, jak ciało Voliet zostało przypięte do stalowej płyty. Znajdowała się ona kilka metrów nad olbrzymim zbiornikiem wypełnionym po brzegi wodą. Na jasnym ciele dziewczyny okrytym w czarny kombinezon były pozaznaczane czerwone punkty, w które miały wbić się igły.

Dziewczyna powoli odzyskiwała przytomność. Czuła natłok myśli i tępy ból w szyi. Uchylając powieki, uderzyło w nią światło jarzeniówek. Zmrużyła oczy, przystosowując się do jasności. Wspomnienia uderzyły w nią ze zdwojoną siłą. Ogarnęło ją przerażenie, gdy dostrzegła nad sobą śmiercionośne ostrza. Chciała wstać, lecz kończyny miała skrępowane. Uniosła lekko głowę, szukając pomocy. Poczuła, jak krew odpływa jej z głowy, widząc zadowoloną Cooper na balkonie. Zacisnęła pięści.

— Obudziłaś się wreszcie! — powiedziała z uśmiechem.

Kobieta opierała się o metalową barierkę, obserwując wymalowaną wściekłość oraz lęk na twarzy dziewczyny. Planowała odebrać jej autoregenerację, lecz wpadła na inny pomysł. Chciała stworzyć żołnierza, który zabijałby bez utraty życia. Zarobiłaby fortunę na tym eksperymencie.

— Wypuść mnie! — wrzasnęła Voliet, a jej tęczówki zabawiły się na głęboki fiolet. — Natychmiast! — warknęła, szarpiąc się. Była równie wkurzona, co przestraszona, gdyż nie miała pojęcia, co ją czeka.

Alice przyglądała się jej z rozbawieniem. Bawiło ją to.

— Pani Cooper? — odezwał się jeden z analityków.

Był młodym chłopakiem o jasnych włosach. Spojrzała na niego pytająco. 

— Parametry w normie, możemy zaczynać. — powiedział, patrząc na urządzenia.

— Doskonale! Przykro mi, ale nie możemy cię znieczulić, ale obiecuję, że piekło nie szybko minie. — rzekła złowieszczo szatynka. — Rozpocząć. — zarządziła, a oni natychmiastowo przystąpili do działania.

Cała odwaga Voliet ulotniła się, gdy platforma zaczęła się obniżać. Głośny krzyk został stłumiony przez bezbarwną ciecz, która wypełniła jej gardło. Zaczynała się powoli topić. Walczyła o każdy oddech. Cooper spojrzała na chłopaka, upewniając się:

— Możemy rozpocząć kolejną fazę?

Brunet zerknął na komputer, po czym kiwnął głową.

— Dobrze, zaczynajcie. — dodała, patrząc, jak tysiące igieł wbijają się w ciało blondynki.

Voliet zachłysnęła się, czując ból nie do wytrzymania. Jej ciało błagało o litość, kiedy nieznana substancja wlewała się do organizmu. Zaciskała z całej siły oczy wraz z pięściami, z których wysunęły się szpony. Rzucała się niczym ryba bez wody, dławiąc się.

Komputery pokazały gwałtowny wzrost temperatury. Ciśnienie rosło, ale nie przerwano zabiegu. Woda buzowała pod wpływem gwałtownych ruchów jasnowłosej. Laura powoli traciła siły, jej młody organizm nie był w stanie znieść takiej ilości trucizny.

— Zbiornik pusty — oznajmił ciemnowłosy, wywołując uśmiech na twarzy Alice. — Zakończono pomyślnie. — dodał, kiedy krata z igłami się uniosła.

Brunetka spojrzała zadowolona na zbiornik, w którym woda zaczynała się uspokajać. Zaniepokoiło to nieco Cooper. Voliet zaczynała umierać z niedotlenienia. Słabła z każdą sekundą. Fioletowe tęczówki gasły. Zamknęła powieki. Nie czuła już nic. Odpłynęła.

— Zatrzymanie akcji serca! — krzyknął nagle ktoś z tyłu.

Ciało Alice zamarło, a w oczach pojawił się strach. To nie mogła być prawda, nie teraz, kiedy dzieliły ją sekundy od wygranej.

— To nie możliwe! — krzyknęła, uderzając w barierkę. Cały jej plan rozsypał się na drobne kawałki. Złość zamieniła się w smutek. — Jej nie da się zabić. — szepnęła, nie dowierzając, przecież dokładnie sprawdziła jej mutacje. Nie było mowy o pomyłce.

— Nie umieraj, nie teraz — prosiła cicho, widząc spokojną postać blondynki. — Nie pozwalam ci! — dodała zrozpaczona. — Sprawdzicie parametry jeszcze raz!  — rozkazała z nadzieją do swoich ludzi, którzy natychmiast przystąpili do działania. Alice patrzyła pusto przed siebie.

Tymczasem Voliet  odcięła się od rzeczywistości i zagłębiła się w swojej podświadomości.

Stała się małą dziewczynką, która biegała po ogrodzie, próbując złapać motyla, który uciekał za każdym razem, kiedy chciała się zbliżyć. Nagle wpadła przez swoją nieuwagę na kogoś. Unosząc głowę do góry, napotkała ciemne tęczówki.

 Tata. – pomyślała.

Przymknęła oczy na to wspomnienie. 

Otwarła powieki, widząc swoich rodziców oglądających film grozy. Natrafiła na moment, kiedy tata wystraszył mamę. Razem z nim wybuchła śmiechem, kiedy kobieta uderzyła bruneta poduszką.

Nagle obraz szczęśliwej rodziny zniknął.

Była w swoim pokoju, sama. Bawiła się lalkami, kiedy zastygła słysząc krzyki swoich rodziców. Trzask drzwiami, płacz. Zeszła niepewnie po schodach. W jej oczach pojawiły się łzy, kiedy zobaczyła zapłakaną rodzicielkę i usłyszała, że jej tata już nie wróci. Rozpłakała się.

Cały smutek wyparował, ustępując miejsca dziwnemu uczuciu. Zacisnęła powieki, a krajobraz ponownie zmienił trajektorię. Otworzyła oczy.

Patrzyła w ciemne tęczówki Logana próbując rozszyfrować jego emocje. Był dla niej zagadką nie do rozwikłania. Niespodziewanie poczuła jego usta na swoich. Smakował jak czysty miód, tworzył pokusę, której uległa.

Euforia pękła niczym bańka, kiedy znalazła się w lesie.

Znów poczuła ogromną wściekłość, kiedy brunet powiedział jej wiele przykrych słów. Oczy znów miała szkliste, pięści mocno zaciśnięte. Później wykrzyczała mu w twarz, że go nienawidzi, odeszła.

Kolory zawirowały, przeniosła się w inne miejsce.

Wybiegła na polanę, gdzie zobaczyła umierającego Scotta. Nie wiele myśląc, oddała się w ręce Cooper, tym samym popełniając największe głupstwo.

Najbardziej niechciane wspomnienia uderzyły w nią ze zdwojoną siłą, przywracając do życia. Zaciskając pięści mocniej, poczuła ogromny ból w całym ciele. Organizm się powoli uleczał, serce na nowo pompowało krew, która zaczęła krążyć w jej żyłach. Odczuwała każdy najdrobniejszy bodziec, szum w uszach był nie do zniesienia. Maszyny zaczynały piszczeć jak szalone.

— Wraca tętno!

— Akcje życiowe w normie, utrzymując się.

Cooper poczuła, jak kamień spadł jej z serca. Wypuściła powietrze z ulgą, widząc delikatne bąbelki na powierzchni wody. Było zdecydowanie za blisko. Kiedy ochłonęła, zwróciła się do analityka:

— Wymazać pamięć. — powiedziała beznamiętnie. Liczyła się każda sekunda, póki dziewczyna była jeszcze oszołomiona.

Twoje ciało musi utonąć, aby dusza mogła zaczerpnąć powietrza i odrodzić się na nowo.

Voliet otworzyła raptownie oczy. Poczuła nie tylko ból, ale i uczucie potęgi. Stała się silniejsza. Słyszała przez mgłę słowa Cooper, zezłościła się, wysunęła szpony. Może i posiadała niechciane wspomnienia, ale nie chciała ich tracić. Zerwała z trudem pasy, które ją trzymały. Wynurzyła się z wody z krzykiem, łapiąc chusty powietrza. W sutek jej gwałtowności ciecz rozlała się dookoła zbiornika. Czuła niepohamowany gniew. Pragnęła zabić kobietę odpowiedzialną za jej cierpienie. Nadal miała uczucie jakby, ktoś wbijał w nią miliony igieł.

Tymczasem Alice z zachwytem przyglądała się swojemu dziełu. Była zadowolona, że eksperyment się powiódł. Szkielet mutantki został scalony z rzadkim stopem metali, który po ostygnięciu stawał się wręcz niezniszczalny. Jednak brunetka musiała działać szybko, gdyż okaz mógł jej uciec, a tego by nie chciała.

Blondynka zrywała wszelkie kable podpięte do siebie, desperacko rozglądając się po sali i szukając drogi ucieczki. Oddychała ciężko, czując buzującą w żyłach adrenalinę. Ścisnęła dłonie tak mocno, aż zbielały jej kostki. Chwilę później piekący ból zniknął, a pojawiły się szpony, które teraz pokrywała gruba warstwa adamantium.

— Brać ją! — rozkazała Cooper, gdy zobaczyła jej ostrza.

Żołnierzy przybywało i zaczęło robić się gorąco. Przyszedł czas się zmywać. Nie wiele myśląc, pobiegła pod stalową ścianę, za której dobierał szum wody. Narysowała szponami wielkie koło, przecinając stal. Kopnęła w nie z całej siły, tworząc sobie wyjście. Nim została postrzelona, udało jej się wyskoczyć. Poleciała w dół wzdłuż wodospadu. Zanurzyła się pod powierzchnią, unikając ostrzału. Dopłynęła na brzeg, wynurzając się, ruszyła szybko w las. Oglądając się za siebie, zobaczyła grupę snajperów biegnących za nią. Nie miała wyjścia, musiała uciekać.

Chwilę później pędziła przed siebie przez ogarniającą ją zieleń. Poruszała się z nadzwyczajną prędkością, wprawiając w osłupienie leśne zwierzęta, które w popłochu rozstępowały się przed jasnowłosą.

Jej oczy natychmiastowo zaszły łzami. Słona ciecz swobodnie kapała na leśny mech. Nie zauważyła, nawet kiedy jej bieg przerodził się w marsz. I znów poczuła się winna. Wszystkie wydarzenia uderzyły w nią jak deszcz, który obudził ją ze słodkiego snu zwanego dzieciństwem.

Uderzając pięścią w jedno z licznych drzew, nie liczyła się z bólem, który wywoła wrzynająca się w skórę kora. Pragnęła ponownie znaleźć się w okresie, kiedy była normalna, wręcz ludzka. Zadawała sobie pytanie dlaczego?

Po odejściu ojca starała się być silna nie dla siebie, ale dla mamy. Kiedy Thomas ich zostawił, było ciężko, dlatego dziewczyna nie chciała przysparzać ciemnowłosej kolejnych kłopotów.  Dlaczego to właśnie ją spotkało? Cy nie wystarczą problemy finansowe jakie miały kilka lat temu, czy samo odejście jej taty?

Tak bardzo chciała poznać odpowiedź, ale nie mogła. To byłoby zbyt proste. Życie to trudna i pokręcona droga, przez którą karzą nam iść. Zamykając oczy, starała się uspokoić kołatające z nerwów serce, które grało w parze z oddechem. Nie miała pojęcia, że w tym momencie cała drżała od nadmiaru emocji. Jej twarz musnął letni wiatr, przynosząc chwilową ulgę. Podnosząc swoje powieki, patrzyła na poruszające się na wietrze liście. Rana zagoiła się, nie pozostawiając po sobie śladu.

— Stój! — rozkazał niski, dziwnie znajomy baryton.

Chwilę później usłyszała dźwięk przeładowywanej broni. Mimo zakazu obróciła się do niego twarzą, lecz szybko pożałowała swojej decyzji. Naprzeciw niej stał wysoki, postawny brunet. Zaciśnięta szczęka oraz kamienny wyraz twarzy wskazała, że nie żartował. Patrzyła w jego ciemne tęczówki. Te same, w których kilka lat temu widziała miłość. Teraz już nie widziała w nich nic, prócz determinacji. Zastanawiała się, czy aby na pewno jest tym samym człowiekiem, za którego go miała. Może to jej umysł płatał jej figle. Chciałaby, aby tak było. Przełknęła z trudem ślinę. Głos miała drżący i zduszony, kiedy spytała:

— Tata?


Przyjdzie czas po mnie

Nawet w dni chłodne

Zginę wśród wspomnień

Po to by sny niespokojne

Zamienić w ogień

Zgasić już płomień który żył


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro