- 17 -
Gniew, ból, nienawiść oraz ogromny smutek. Takie uczucia władały jej ciałem, kiedy patrzyła na mężczyznę, który jedenaście lat temu ją zostawił, teraz stał przed nią i w dodatku celował bronią. Patrząc w te same ciemne oczy, co kiedyś nie widziała już w nich tej miłości, lecz determinuje. Miał cel i musiał go wykonać. Przełykając ślinę, odczuwała każde najdrobniejsze bodźce, które w tamtej chwili tylko ją drażniły. Doskonale zdawała sobie sprawę, że łowcy depczą jej po piętach i, że za kilka minut zapewne tutaj będą, aby ją schwytać. Jednakże pragnęła usłyszeć od tego człowieka powód, dla którego je wtedy opuścił.
— Stój. — rzekł, stawiając krok do przodu. Miał na uwadze jej zdolności, jednak nie wiedział o nich kompletnie nic. — Nie ruszaj się.
— To ja, Laura — powiedziała niemalże szeptem. — Jesteś moim ojcem, nie pamiętasz? — zapytała delikatnie, robiąc krok do przodu, lecz zatrzymała się, widząc jak zaciska ręce na broni. — Spokojnie, to j-ja...
— Nie kłam. Jesteś tylko kolejnym celem! — warknął rozgniewany, chcąc ukryć swoje zmieszanie. Miał do wykonania zadanie. Musiał odrzucić niechciane myśli i po je wykonać.
Zdecydowanie te słowa zabolały bardziej niż jakikolwiek cios. Nie była przygotowana na takie zachowanie z jego strony. Tymczasem on zaciekle mierzył w nastolatkę.
— Jak możesz nie pamiętać mnie i mamy? — zapytała ze szklistymi oczami. — Tato, proszę.
— Wynoś się! — krzyknęła ciemnowłosa kobieta ze łzami w oczach.
Mężczyzna cofnął się, słysząc głos w swojej głowie. Pragnął wyrzucić ją ze swojej świadomości, lecz nie potrafił. Mocniej zacisnął dłonie na pistolecie. Serce kołatało mu jak szalone. Pod wpływem emocji nacisnął spust, uwalniając pocisk, który poszybował prosto w brzuch jasnowłosej.
— Szlag! — zaklął siarczyście, opuszczając broń.
Laura otworzyła usta, czując nagły ból. Wstrzymała oddech, serce stanęło na moment, kiedy z niedowierzaniem trzymała dłoń przy ranie, z której sączyła się krew. Sapnęła głośno. Oczy zaszły łzami. Zachwiała się i tylko drzewo utrzymało ją w pionie. Zaciskając mocno powieki czuła, jak jej organizm zaczynał powoli się regenerować. Komórki odbudowywać, a rana zasklepiać, by po chwili całkowicie zniknąć.
— Czym ty jesteś?
Agent, którego miała za ojca, patrzył na nią zamglonym, zszokowanym wzrokiem.Nie dowierzał. Ukłucie w skroni ogłuszyło go na moment, a przed oczami minął jakiś obraz:
Mała dziewczynka biegała po ogródku, próbując złapać motyla. Mężczyzna patrzył na nią i się uśmiechnął na ten widok. Nagle blondynka się potknęła, ale on w porę zareagował, łapiąc ją.
Potrząsnął głową. Brednie, pomyślał. To głupstwo. Jednak postanowił zrezygnować z zabijania dziewczyny. Jej zdolności go zaciekawiły. Mogła się przydać. Brunet chciał ją złapać, kiedy nagle tuż obok jego głowy przeleciały pociski, trafiając w ramię i nogę dziewczyny, która z sykiem ponownie poleciała na plecy. Dopiero wtedy zrozumiał, że musi coś zrobić. To była jego zdobycz, nie podzieli się. Obrócił się szybko w tył i oddał kilka strzałów. Na odzew nie musiał długo czekać. Uciekł za drzewo, aby naładować magazynek.
Dziewczyna nie miała tyle szczęścia. Kule ją trafiły. Z łoskotem poleciała do tyłu, lądując na twardej ziemi. W jej oczach stanęły łzy, a z jej ust wydobył się głuchy jęk. Zacisnęła zęby, kiedy rany się zabliźniały. Chciała się podnieść, lecz natychmiast się skuliła, gdy kolejny pocisk przeleciał blisko niej. Usłyszała jak, ciemnowłosy przeklina, kiedy kula drasnęła go w ramię.
Tym razem się wkurzyła. Nikt nie ma prawa krzywdzić jej bliskich. Jej oczy błysnęły na jadowity fiolet, kiedy wysunęła swoje szpony. Wykonując szybki unik, zaatakowała jednego z nich. Łapiąc mężczyznę za rękę, w której trzymał broń, zrobiła gwiazdę, dzięki czemu postrzelił swojego kolegę, a ona używając własnej siły, przerzuciła go przez ramię. Kopnięcie w głowę spowodowało, że stracił przytomność. Robiąc obrót w tył, kopnęła kolejnego, by następnie zrobić unik przed jasnym blondynem. Wspomniany miał już nacisnąć za spust, kiedy nagle z tłumu wydobył się głośny krzyk:
— Nie strzelać, kretyni! — krzyczał jakiś brunet. — Ona się uzdrawia! — warknął na swoich ludzi.
Usta Voliet uformowały się w lekkim uśmiechem na dźwięk wypowiadanych przez niego słów. Dawało jej to przewagę, którą miała zamiar wykorzystać. Niestety, przez swoją nie uwagę dostała w twarz bronią. Zaszumiało jej w głowie, a lepka ciecz skapnęła na dłoń, którą przyłożyła do nosa. Nim obraz się jej wyostrzył, została przyszpilona do ziemi. Jęknęła z bólu, kiedy ujrzała nad sobą zamaskowaną twarz jakiegoś kolesia. Zaczęła się szarpać i na oślep machać dłońmi. Przejechała mu szponami po barku.
Mężczyzna krzyknął przy okazji poluzowując uścisk, aby złapać się za krwawiące miejsce. Blondynka wykorzystując szansę, zepchnęła go z siebie, aby po chwili zakryć się rękoma przed kolejnym. Nabrała powietrza, czując pieczenie.
Tymczasem Thomas dalej zacięcie strzelał do kilku żołnierzy. Nagle poczuł dziwną radość z ratowania czyjegoś życia. Zawsze był szkolony, aby zabijać, a nie pomagać. Przez swoje zamyślenie dał się postrzelić w ramię. Przeklął pod nosem, obracając się w kierunku mutantki.
Potężnej budowy szatyn trzymał ją za nadgarstki mocno, przyciskając do drzewa. Siedemnastolatka starała się uwolnić lub skaleczyć go swoimi szponami, jednak pozycja, w jakiej była, niestety jej to utrudniała. Syknęła, kiedy kora boleśnie wbiła jej się w plecy. Zacisnęła powieki, gdy poczuła zimny metal przy swojej skroni. Ogarnął ją strach. Nie chciała umierać.
Brunet pociągnął za spust. Wystarczył jeden, precyzyjny strzał, aby ogromne cielsko znalazło się na ziemi. Zaskoczona otworzyła oczy, widząc swojego ojca, który celował w nią bronią. Jej klatka unosiła się bardzo szybko. Jeszcze moment temu mogła zginąć. Była ogromnie wdzięczna za jego pomoc.
Jednak nie zdążyła mu podziękować, gdyż przeszkodził jej w tym tępy ból głowy. Upadając na ziemię, zobaczyła, jak Thomas rzuca się na jednego z agentów. Zacisnęła usta w wąską linię, zbierając w sobie siłę, aby wstać, widząc, jak napastnicy okrążają ciemnowłosego, który spojrzał na nią przelotnie, mierząc do nich, krzyknął:
— Uciekaj!
I strzelił.
— Na, co czekasz?! — wrzasnął, lecz ona tylko patrzyła, jak obrywa od jakiegoś blondyna w twarz.
Zassała powietrze wystraszona. Bała się o jego życie. Widząc, jak agenci okładają go pięściami, poczuła ponowny przepływ adrenaliny. Nie wiele myśląc, ruszyła w ich stronę. Rzuciła się na jednego z nich, przecinając mu tętnicę. Chciała się obrócić, lecz ktoś ją złapał. Odchyliła mocno głowę, zderzając się z nosem jakiegoś kolesia, który zatoczył się do tyłu. Z nosa kapała mu krew. Kopnęła go w brzuch, powalając na ziemię.
Poczuła ból w ramieniu. Zacisnęła zęby, walcząc dalej. Zgrabnie ominęła kolejny strzał. Doskoczyła do bruneta, raniąc go w nogę. Facet krzyknął i upuścił pistolet, kiedy dostał od niej kopniaka w twarz. Podniosła szybko pistolet, którym wycelowała w pozostałą trójkę. Ręce jej się trzęsły. Bała się strzelić.
Nagle jeden z nich nacisnął spust. W ułamku sekundy upuściła pistolet, zasłaniając się rękoma. Szpony błyskawicznie się wysunęły, przecinając pocisk na pół. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy zauważyła szok na twarzy żołnierzy. Przybrała pewniejszą pozycję, kiedy nastał kolejny strzał. I następny. I następny. Całą serię przecinała na maleńkie kawałki, aż skończyła im się amunicja.
Dyszała ciężko z wysiłku. Pot spływał po jej ciele, drażniąc niewielkie zadrapania. Jej czarny kombinezon był przedarty i brudny; niezdatny do dalszego użytku. Nie spuszczała z nich wzroku. Nie mogła. Niespodziewanie mężczyźni uciekli. Uniosła brwi, oddychając z ulgą. Chowając ostrza, ruszyła szybko w stronę Thomasa, który leżał pod jednym z rozłożystych dębów. Mężczyzna kaszlał krwią, a z jego ramienia wypływała szkarłatna ciecz, brudząc skórzaną kurtkę. Nie wyglądał za dobrze. Rozcięty łuk brwiowy oraz podbite oko były niczym w porównaniu z raną na jego nodze. Mocno krwawiła i stanowiła spore ryzyko. Jasnowłosa nie mogła go teraz tak zostawić, musiała mu jakoś pomóc.
— Pomogę ci — rzekła do niego, kucając.
— Miałaś uciekać — szepnął słabym głosem.
— To teraz nieważne. — stwierdziła dziewczyna. — Musisz wstać. — nakazała, chwytając go za zdrowy bark. Thomas do lekkich nie należał, dlatego ugięły jej się kolana. — Nie dam rady cię podnieść! — jęknęła bezsilnie.
Brunet mruknął coś pod nosem i z grymasem na twarzy spróbował się podnieść. Po trzech próbach się udało. Blondynka zarzucając jego rękę na swoją szyję, ułatwiła mu nieco chodzenie.
— Musimy dostać się do szpitala.
Rzekła, ruszając na przód. Leśna droga do najwygodniejszych nie należała, ale w tamtej sytuacji nie mieli zbytnio wyboru.
— Chciałem cię zabić, a ty mi pomagasz? — zapytał z wyczuwalnym wyrzutem.
— Bywa — mruknęła.
Jakieś dwie godziny później dziewczyna patrzyła, jak dwójka sanitariuszy zajmuje się jej rannym ojcem. Stała za sporej wielkości pniem kasztanowca, który idealnie ją zakrywał. Czuła, że powinna obok niego być, lecz nie mogła, zbyt wielkie ryzyko, ale wiedziała, że musiała go chronić. Odrywając się od drewna, ruszyła przed siebie, nie wiedząc do końca, gdzie zamierzała. Pragnęła tylko odrobiny spokoju, żeby móc wszystko przemyśleć.
Logan przemierzając las, szedł za zapachem lawendy pomieszanej z cytrusami i cynamonem. Zamknął na moment oczy, wciągając go więcej, aby nie zgubić tropu. Pozwolił działać instynktowi. Jego tęczówki zaświeciły mocniej, kiedy zobaczył na ziemi fioletowe pasmo ciągnące się w nieskończoność.
Miał pewność, że tu była. Czuł to. Chciał ruszyć przed siebie, kiedy nagle usłyszał dźwięk łamanej gałęzi. Zastygł w miejscu, warcząc cicho. Słyszał szybkie bicie serca oraz ciężko stawiane kroki. Nieprzyjaciel był coraz bliżej. Zjeżył sierść, czekając na atak. Był gotów do skoku, kiedy z gąszczy zaczynała wyłaniać się postać.
Laura szła przez las sama, nie wiedząc dokąd. Miała w głowie olbrzymi mętlik. Kilka godzin temu padała ofiarą okropnego eksperymentu. Zraniła niewinnych ludzi i na koniec uratowała człowieka, który porzucił ją jako dziecko. Jeszcze do tego Alice Cooper, która deptała jej po piętach. Sprawy powoli zaczynały ją przerastać. Chciała odpocząć.
Nagle usłyszała szmer niedaleko siebie. Serce zabiło mocnej, kiedy przed oczami ujrzała jego twarz. Natychmiastowo pokręciła głową, chcąc pozbyć się go, lecz on nadal tam stał. To nie był wytwór jej umysłu. Ich spojrzenia się spotkały, a ona poczuła dziwne ukłucie w klatce. Wydarzenia sprzed dnia, w którym pomogła Scottowi, ponownie w nią uderzyły. Zacisnęła pięści, czując, jak złość wypełnia jaj ciało. Jego lodowate tęczówki były wpatrzone w nią. Przeszedł ją dreszcz.
Logan doznał szoku. Myślał, że zwariował. Patrzył w jej oczy, w których dostrzegł złość, ogromny ból oraz zawód. Wiedział, że to ostatnie było skierowane do niego.
— Laura? — zapytał, robiąc krok w jej stronę, lecz dziewczyna się cofnęła. — Porozmawiajmy — rzekł, zatrzymując się. Widział gniew w jej oczach, który stosunkowo zmalał. — To, co wtedy powiedziałem...
— Przestań — stanowczo mu przerwała.
Czuła niechęć do jego osoby. Choć w głębi duszy chciała, aby ją przytulił i pocieszył, to musiała zachować zdrowy rozsądek. Jednak, kiedy zobaczyła smutek na jego twarzy, coś ją tknęło. Widziała, że nie tylko ona cierpiała, ale nie chciała mu tak łatwo wybaczyć.
— To skończony temat. Miałeś rację. Jestem hipokrytką.
Logan zlustrował jej sylwetkę wzrokiem. Zacisnął szczękę, zauważając podarte cichy oraz krew. Walczyła. Wyrzuty sumienia oraz niepokój ogarnęły jego umysł. Wzburzył się na myśl, że ktoś mógł ją skrzywdzić. Zazgrzytał zębami, widząc jak się wycofuje. Musiał coś zrobić, nim ponownie ją straci, ale tym razem być może na zawsze.
— Zachowałem się jak kretyn — wykrztusił nagle z siebie, na co się zatrzymała. Zaskoczyło ją, to co powiedział, lecz nie odwróciła się, czekała na ciąg dalszy jego wypowiedzi. — Nie miałem prawa wytykać ci błędów ani mówić tych okropnych i fałszywych rzeczy — wyznał z widocznym skrępowaniem, spuszczając wzrok na trawę. — Miałaś rację. Zachowałem się, jak kretyn — wydusił z siebie. Brakowało mu słów, a tłoczące się w nim emocje, szukały ujścia. — Ale kiedy Scott powiedział, że wpadłaś w ręce Alice — zawahał się, czując pieczenie pod powiekami.
Laura coraz bardziej odczuwała swojego rodzaju zagubienie. Nie miała pojęcia, jak powinna się zachować. Stała, więc i uważnie słuchała. Zrobiło jej się go żal. Mówiła o nim źle, a on chciał się zrehabilitować. Spojrzała na niego z napięciem, wciągając gwałtownie powietrze. Gardło ścisnęło ją na jego słowa:
— Byłem zły na siebie, że na to pozwoliłem. Tak, bardzo chciałbym cofnąć czas i cię... przeprosić. Proszę jedynie o to, abyś mi wybaczyła.
Jego głos zadrżał. Wyglądał jak mały chłopiec, który coś przeskrobał, a teraz błagał o wybaczenie. Miał wrażenie, jakby cały ciężar z jego duszy nagle zniknął. Poczuł się lepiej, mówiąc to. Uniósł głowę i napotykał jej wzrok, w którym dostrzegł szok i swojego rodzaju współczucie.
— Zrób to, a odejdę z twojego życia — rzekł smutno, odwracając się od niej. Złożona obietnica była dla niego niemalże niewykonalna. — Na zawsze.
Oczy jej się zaszkliły. Wzięła głębszy oddech, kiedy patrzyła na jego umięśnione plecy, nie wiedząc, co powiedzieć. Serce waliło jej jak szalone. Bała się szepnąć. Nie chciała go dodatkowo zranić. Wiedziała, że takie słowa były trudne dla niego. Nie spodziewała się, że okaże skruchę i szczerze ją przeprosi. Toczyła wewnętrzną walkę między ambicją a sumieniem. Po kilku sekundach dokonała wyboru. Miała nadzieję, że nie będzie jej żałować.
— Wybaczam ci, Logan.
West zamrugał, nie dowierzając. Czuł się jak dziecko, które dostało lizaka. Miał ochotę skakać z radości, ale uświadomił sobie, że coś obiecał. Westchnął ciężko i zarazem z ulgą. Pora wywiązać się danej umowy.
— Dziękuje.
Podziękował widocznie przygaszony, odchodząc. Miał żal do siebie, że musi to zrobić, ale taka była umowa. Chciał się przemienić, lecz poczuł delikatny dotyk na swoim ramieniu. Odwrócił się, widząc jej błyszczące oczy.
— Nie odchodź — poprosiła nieśmiało, patrząc na niego z obawą. Nie chciała, aby znikał z jej życia. Nie teraz, kiedy go potrzebowała.
— Nie chcę cię znów zranić. Muszę odejść.
I ruszył, ale został pociągnięty do tyłu. Znów spojrzał na nią. Chwilę się wahała nad wypowiedzeniem tego zdania, ale w końcu wyrzuciła to z siebie:
— Zostań, proszę.
Jego serce zamarło na moment, aby zabić mocniej. Zranił ją, a ona mu wybaczyła i na dodatek ponownie zaufała. Szept tak cichy, że gdyby nie miał nadludzkiego słuchu zapewne, by tego nie usłyszał. Cichy pisk przeleciał mu koło ucha, gdy porwał ją w swoje ramiona. Czuł, jak się spina i rozluźnia, przytulając się mocniej do niego. Nie chciał jej wypuszczać ze swych objęć. Bał się, że gdy to zrobi ona, rozpłynie się niczym sen.
— Nawet nie wiesz, ile warte są dla mnie twoje słowa — mruknął jej do ucha, chłonać jej delikantny zapach.
Trwali tak przez chwilę wtuleni w siebie, aż przeszedł czas się odsunąć. Ściemniło się, co Logan uznał za odpowiedni moment, aby wrócić, dltego wziął delikatnie jej dłoń. Spojrzał w oczy, mówiąc:
— Chodźmy do domu.
Daleka droga do domu
Wracamy tylko po zmroku
Do swoich spraw i natłoku gniazd i spokoju
Byle odnaleźć się…
Droga zajęła im niecałe dwie godziny, ale było warto. Oboje byli zmęczeni, lecz to nie była jeszcze pora na sen. Musieli jeszcze wyjaśnić kilka ważnych sparw. Taka szczera rozmowa pozwoli zobaczyć na czym stają. Pozwoli ułożyć jakiś plan. Laura ledwo co przekroczyła próg, a została porwana w mocne objęcia ciemnowłosej.
— Tak bardzo się martwiłam! — zaszlochała Cat. Nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciółka wróciła do domu cała i zdrowa. — Myślałam, że cię już nie zobaczę.
Laura poczuła uścisk w sercu, nie chciała przysporzyć nikomu kłopotów.
— Już dobrze, jestem tutaj. Nie płacz, proszę — powiedziała, patrząc jej w oczy. Widziała w nich nie tylko radość, ale i zmęczenie.
Kiedy emocje opadły przyszedł czas na mniej przyjemną część. Mianowicie wyjaśnienia, których wszyscy od niej oczekiwali. Siedzący obok niej Logan zauważył, że dziewczyna się lekko zestresowała. Delikatnie objął ją ramieniem, aby jakoś ją wesprzeć. Wiedział, że były to dla niej trudne, że na pewno Cooper wykazała się wyjątkowym okrucieństwem, ale nie wiedział, do czego mogła się posunąć. Zżerała go ciekawość.
— Czy Cooper cię skrzywdziła? — zapytała czule Cat.
Dziewczyna skrzywiła się na wspomnienie o zabiegu. Nabierając powietrza, czuła jak wali jej serce. Gardło się ścisnęło pod naporem zatroskanego spojrzenia przyjaciółki. Musiała im powiedzieć. I pomyślała, że będzie łatwiej, jeśli wysunie swoje szpony. W ten sposób przybliży im temat. West zamarł, widząc błyszczący metal, ale nie odezwał się. Zacisnął szczękę.
— Przeprowadziła na mnie eksperyment. Nie mam pojęcia jaki, ale moje szpony tak nie wyglądały. Z tego, co pamiętam mam w sobie metal, który zwiększył moją wytrzymałość — wytłumaczyła. Zatrzymała się. Nabrała powietrza, oblizując usta, dodała. — Udało mi się na szczęście uciec. Błądziłm po lesie, aż natrafiłam na Logana.
Tutaj spojrzała na mężczyznę. Pominęła spotkanie z własnym ojciem, aby uniknąć dodatkowych pytań. Wystarczyło jej, że czuła się paskudnie, kiedy przypomniała sobie, ilu ludzi skrzywdziła. Poza tym widziała jak West zareagował. Obawiała się, że to dodatkowo go zdenerwuje. I fragment z Thomasem nie wydawał jej się istotny.
Logan zacisnął pięści, wstając z kanapy. To, co od niej usłyszał go, nie tylko zamurowało, ale i zdenerwowało. Nie potrafił dopuścić do siebie myśli, że ktoś skrzywdził blondynkę, a on nie mógł jej pomóc. Pociągnął za włosy z bezradności. Gniew buzował w jego ciele, kiedy wyobraził sobie jaki koszmar przeżyła drobna nastolatka skulona obecnie na kanapie. Czuł na sobie wzrok Cat. Wiedział, że oczy mu świecą na niebiesko, ale miał to głęboko w poważaniu.
— Logan?
Warknął, czując czyjś dotyk na ramieniu.
— W porządku?
Jej szept sprowadził go do porządku. Stopniowo się uspokajał, patrząc w niebieskie tęczówki, w których malowała się troska.
— Nie.Skrzywdziła cię, a ja nie mogłem temu zapobiec. — rzekł z wyrzutem i odwrócił głowę. Był zły tylko i wyłącznie na siebie. Znów nawalił, ale tym razem po grubej lini.
— Spójrz na mnie — poprosiła, ale kiedy nie otrzymała odpowiedzi, powtórzyła nieco pewniej. — Popatrz na mnie, proszę
Mężczyzna niepewnie na nią spojrzał z bólem wypisanym na twarzy. Voliet uchyliła usta, czując pieczenie pod powiekami.
— To nie twoja wina, Logan.
Brunet zazgrzytał zębami, spuszczając głowę i zaciskając mocno mieści. Gorycz i poczucie winy niemiłosiernie dawały mu o sobie znać.
— Gdybym na ciebie nie nakrzyczał, nie doszłoby do tego.
Laura zetknęła na Cat, która kiwnęła do niej. Domyślała się, co chciała zrobić blondynka i uważała, że to odpowiedni moment. Voliet ponownie nabrała powietrza. Podeszła do niego i stanęła na palcach. Zadrżała, kiedy dotknęła jego policzka. Logan nakrył jej dłoń swoją. Poczuła dreszcz.
— Gdybyś tego nie zrobił popełniłabym jeszcze większe głupstwo idąc do Cooper dobrowolnie.
Brunet zmarszczył brwi, nie rozumiejąc jej słów.
— To nie twoja wina. Nie myśl tak. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Widocznie tak musiało być. I chociaż nie prosiłam o to, to tego nie cofnę. Pragnę jedynie wrócić do domu, do mamy. Ale nie zrobię tego dopóki nie pokonamy Alice.
Słuchał jej i miał wrażenie, że mówi do niego inna osoba. Zastanawiał się, co stało się z tą pogodną nastolatką. Teraz miała cel i chciała go wykonać. Jednak pod tą skorupą kryła się wrażliwość. Dowodziły tego jej błękitne tęczówki, w których dostrzegł tysiące przeplatających się ze sobą emocji. Ból. Smutek. Złość. Determonacja. Radość. Strach. Troska. A to wszystko przysłonięte mgłą.
Zacisnął szczękę, łapiąc oddech. I po prostu ją przytulił, jakby chciał przejąć jakąś cząstkę jej cierpienia, ale nie mógł. Jedyne, co mu zostało to trzymać ją w ramionach. Cieszyć się bliskością i zapachem. Ale obiecał sobie coś. Zakończy raz na zawsze, to co zaczął kilkanaście lat temu.
— Razem się na niej zemścimy — wyszeptał jej do ucha, powodując dreszcz na plecach. — Obiecuje ci to.
Laura była zwykłym śmiertelnikiem z nadnaturalnymi mocami. Mimo to posiadała uczucia, jak każdy. Starała się walczyć. Szukać pozytywów w szarej rzeczywistości. Być silna, lecz była tylko człowiekiem, który pod naporem doznanych cierpień w końcu się poddaje, łamię i ulega losowi, który nie ma dla niego litości.
W twoich oczach widzę cień
oraz bardzo wiele blizn
Zróbmy wszystko co się da,
abym nie został jedną z nich
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro