❝ 008 ❞
Straciła wszystko.
Scott podarował jej dom, którego nigdy nie miała, ponieważ w wieku dwunastu lat zabiła swoich rodziców. Zacisnęła pięści, czując ogarniające ją poczucie winy. Nie panowała wtedy nad sobą, nadal nie panuje. Od tamtego czasu zamknęła się w sobie. Zbudowała mur, który miał ją chronić. Niestety, dziś został on zburzony.
Jej bieg przerodził się w marsz. Zastanawiała się, czy powinna wrócić? Przeprosić i błagać o wybaczenie?
Nie, nie mogłaby spojrzeć im w oczy.
W głowie nadal widziała ich oskarżycielski wzrok.
Była dla nich potworem.
Zacisnęła szczękę z frustracji.
Niespodziewanie usłyszała hałas. Przełknęła strach, postanawiając odkryć jego przyczynę. Wciągnęła nosem powietrze, a z jej ust uleciał cichy warkot.
Żołnierze.
Przyczaiła się w krzakach, skąd zauważyła jakiś ruch na polanie. Nagły huk ją przeraził, cofnęła się. Szybko się otrząsnęła i spojrzała ponownie, zamierając na widok ogromnego zwierzęcia, które zacięcie broniło się przed myśliwymi.
Prawdziwy lew.
Wzdrygnęła się, kiedy bestia ryknęła, rzucając się na jednego z nich. Patrzyła, jak zaczarowana gdy ona rozszarpuje pazurami mundurowych. Jego śnieżnobiała sierść była splamiona krwią i brudna od piachu. Wyglądało na to, że lwisko miało powoli dość walki, ale nie chciało się poddawać.
Zakryła sobie ręką usta, kiedy żołnierze zaczęli strzelać. Kiedy lew padł na ziemię, dotarło do niej, że pora brać nogi za pas. Obróciła się tylko na moment. Ciarki rozeszły się po jej ciele, gdy napotkała jego wzrok.
Był lodowaty.
Aczkolwiek zmieniał się na bardziej ludzi, po chwili widziała już tylko morskie oczy.
To mutant.
Przerażona tą myślą zrobiła krok do tyłu.
Żółć podeszła jej do gardła, kiedy zderzyła się z czymś twardym. Nim zdążyła wysunąć swoje pazury, poczuła ukłucie w szyi. Substancja wtargnęła do jej krwiobiegu, powodując osłabienie. Wzrok stał się zamglony, ciało odmówiło posłuszeństwa.
Zapadła ciemność.
Wysoki mężczyzna podniósł jej ciało, kierując się do wielkiego Wana stojącego nieopodal. Jego koledzy właśnie zapakowywali lwią mutantkę. Przekazał im brunetkę, wsiadając bez słowa do auta.
- Dwie jednocześnie? Szefowa się ucieszy.
Obrócił głowę w bok, widząc uśmiech na twarzy swojego przyjaciela. Sam także uniósł kącik ust.
Zapowiadała się podwójna suma.
༺ ♡ ༻༺ ♡ ༻
Ciemnowłosy natychmiast zareagował, podbiegając do dziewczyny. Chwycił szmatkę kuchenną, którą owinął wokół jej rany, hamując krwawienie, lecz nie na długo. Wziął ją nieprzytomną na ręce i niemal wbiegł po schodach, kierując się do odpowiedniego pokoju.
Staruszek badający próbki podskoczył, kiedy drzwi z hukiem się rozwarły, a do środka wparował brunet. Chciał mu zwrócić uwagę, lecz zauważając nastolatkę, zdębiał.
- Deaton, błagam, pomóż nam!
Otrząsnął się migiem, wydając polecenie:
- Połóż ją na leżance.
Zabrał z szafki potrzebne rzeczy, kucając obok niej i przystąpił do badania. Sprawdził oddech oraz puls, po czym delikatnie odwinął materiał. Zmarszczył brwi, widząc szramy po pazurach.
- Co się stało?
Zadał pytanie, lecz nie dostał odpowiedzi. Przemył ranę spirytusem, następnie nałożył jałowy opatrunek, zawijając go grubą warstwą bandaża. Po skończonej pracy wyrzucił zakrwawione rękawiczki do kosza. Chciał ponownie zapytać o przyczynę jej stanu, kiedy do gabinetu wleciał ktoś jeszcze.
- Scott, błagam, powiedz, że ona żyje! - zawyła Cat.
Ruszyła w kierunku łóżka, lecz na jej drodze stanął brunet. Złapał ją za ramiona, zmuszając, aby skupiła na nim wzrok. Była cała roztrzęsiona, drżała. Spojrzał w jej szkliste oczy, mówiąc spokojnie:
- Nic jej nie będzie. Uspokój się, lepiej będzie, jak zaczekasz na korytarzu.
- Ale, ja muszę.
- Nic nie musisz. Uspokój się, Cat. - potrząsnął nią lekko. - Deaton się nią zaopiekuje.
Dziewczyna nie dawała za wygraną, nie chciała zostawić przyjaciółki samej, lecz po długich namowach w końcu odpuściła. Nic jej nie groziło, więc potulnie wyszła z pokoju. Ciemnowłosy odetchnął z ulgą, lecz nie trwała ona zbyt długo.
- Scott, powiesz mi w końcu, co u diabła się stało? - spytał nieco głośniej staruszek.
Wspomniany podniósł na niego zmęczony wzrok. Ciemnoskóry opierał się o biurko z założonymi rękami, oczekując wyjaśnień. Mutant nabrał powietrza, po czym zaczął mu wszystko opowiadać od początku.
༺ ♡ ༻༺ ♡ ༻
Płacz rozszedł się głucho po pomieszczeniu, powodując dreszcz na ciele sześciolatki schodzącej na dół. Zatrzymała się nagle, widząc skuloną postać na kanapie. Przełknęła strach, powoli do niej podchodząc. Niepewnie dotknęła jej ramienia, na co kobieta się wzdrygnęła. Zmartwiona dziewczyna spytała:
- Mamo, dlaczego płaczesz? Gdzie jest tata?
Rodzicielka spojrzała nią szklistymi oczami. Mała rozejrzała się panicznie po pokoju. Brunetka pociągnęła nosem, wyduszając z siebie w końcu:
- Tata wyszedł, kochanie.
- Kiedy wróci? - dopytała.
- Przykro mi, kochanie, ale tata nie wróci.
Sens jej słów dotarł do niej z opóźnieniem, ale błyskawicznie podziurawił jej małe serduszko. Blondynka załkała, wpadając w ramiona ciemnowłosej.
Chciała do taty.
༺ ♡ ༻༺ ♡ ༻
Jęknęła cicho, czując promieniujący ból w ramieniu. Odzyskiwała przytomność, ale wszelkie dźwięki nadal były przytłumione, wręcz od niej oddalone. Wzdrygnęła się na czyjś dotyk, a za nim nadeszło ukłucie. Kilka sekund później jakaś substancja wlała się do jej krwiobiegu. Ból zelżał, a ona otworzyła leniwie oczy, które zmrużyła, kiedy uderzyło w nią jaskrawe światło. Obróciła głowę w bok. Zauważając ciemną plamę, zaczęła się szamotać w obawie, lecz kiedy obraz nabrał ostrości, zaprzestała.
- Już dobrze, uspokój się. Morfina zaraz zacznie działać, a wtedy przestanie boleć.
Głos staruszka nie ukoił całkowicie jej nerwów. Odetchnęła głęboko, gdy poczuła się o drobinę lepiej.
- Dziękuje. - szepnęła słabym głosem.
Odwzajemnił jej uśmiech. Po kilku minutach spróbowała podnieść się do siadu, udało się.
- Jak się czujesz?
Wzdrygnęła się na dźwięk drugiego głosu. Popatrzyła na ciemnowłosego zamglonym wzrokiem, ponieważ w głowie jej zawirowało. Spojrzała w dół na swoją dłoń, obserwując uważnie bandaż, rzekła niedbale:
- Em, tak, dobrze.
Dotykając opatrunku drżącą dłonią, poczuła jak wraca jej pamięć. Strach oblał jej ciało, a palce zaczęły się pocić, puls przyśpieszył. Syk wyrwał się z jej ust, kiedy ręka ją zapiekła. Do oczu napłynęły łzy.
Bolało.
Zacisnęła zęby, gdy uczucie się ponowiło, tym razem o wiele mocniej.
- Laura, co się dzieje? Dałeś jej odpowiednią dawkę?
- Oczywiście, że tak! Nie jestem durniem. - oburzył się lekarz. - Laura, co cię boli?
Zignorowała ich pytania. Nie myślała nad konsekwencjami, kiedy zaczęła odwijać bandaż. Była zdesperowana i zdeterminowana, nawet oni nie mogli jej powstrzymać. Z każdym ruchem palce coraz bardziej drżały. Henze chciał ją uspokoić, ale z marnym skutkiem. Zaczęła się szamotać. Chciała przestać, ale kiedy zapiekło, jednym ruchem zerwała materiał. Wszyscy zamarli.
Na długości kości promiennej widniało ogromna szrama, która zaczęła nieznośnie piec. Do tego doszło mrowienie w kotkach, kiedy rana zaczęła mocniej pulsować. Na moment zabrakło jej tchu. Dysząc ciężko, spojrzała zamglonym wzrokiem na czerwoną skórę. Miała wrażenie, że płonie żywcem.
Komórki zaczęły się intensywnie dzielić, kolagen łączyć w mocne wiązy, a tkanka stopniowo odbudowywać.
Doktor z wrażenia wypuścił trzymaną strzykawkę z lekiem uspokajającym. Henze cofnął się zszokowany, kiedy jej rana zaczęła się powoli zabliźniać, a na końcu zniknęła. Dziewczynie odebrało mowę, oddychała spazmatycznie. Nie potrafiła uwierzyć jak to w ogóle możliwe. Spojrzała przerażona na Deatona.
- Jak? - szepnęła przestraszona.
Jednak i on był zaskoczony. Nie umiał tego wyjaśnić. Słyszała dokoła tyle różnych bodźców. Czuła się tym wszystkim przytłoczona.
Miała dość.
Nie bacząc na ich krzyki, po prostu wstała i na chwiejnych nogach wyszła. Wpadła w panikę, chciała powietrza.
- Laura? Co z tobą?
Zignorowała zmartwiony głos Cat, wymijając ją. Brnęła przed siebie. W uszach jej dudniło, kiedy schodziła po schodach. Zakręciło jej się w głowie i gdyby nie poręcz zapewne by spadła. Udało jej się dostać do drzwi, dysząc ciężko, otworzyła je. Szła przed siebie, potykając się o własne nogi. Przed oczami migały jej ciemne plamy. Nim się spostrzegła, a otoczył ją las.
༺ ♡ ༻༺ ♡ ༻
Liliana powoli odzyskiwała przytomność. Minęło trochę czasu, zanim jej zmysły się wyostrzyły. Wspomnienia uderzyły w nią niczym pocisk. Zerwała się do biegu, lecz szybko tego pożałowała, gdyż zakręciło jej się w głowie.
Ręką dotknęła krat. Syknęła, kiedy przez jej palce przeszedł impuls elektryczny. Warknęła zirytowana i wtedy zadała sobie sprawę, że nie była sama. Spojrzała w bok, widząc jakąś dziewczynę skuloną na podłodze. Dłońmi trzymała się za brzuch, który był owinięty bandażem.
- Kim jesteś?
Zapytała, ale nie uzyskała odpowiedzi. Przechyliła głowę w bok, lustrując ją wzrokiem. Była lekko wychudzona, a ubrania miała przedarte.
Uciekinierka?
Nie widziała jej twarzy, gdyż zasłaniały ją długie pasma blond włosów. Przez chwilę myślała, że to ta nowa, którą skaleczyła, lecz odrzuciła tę myśl.
Nieznajoma była starsza.
- Masz jakieś imię?
Spróbowała ponownie. Cisza.
- Ile masz lat?
Brak reakcji, jedynie ciche westchnienie.
- Głucha jesteś? Mówię do ciebie!
Powiedział lekko zirytowana jej zachowaniem. Jasnowłosa cicho zawarczała, czując się obrażona. Nie lubiła rozmawiać, ale wiedziała, że ciemnowłosa nie da jej spokoju, dlatego niechętnie na nią spojrzał, sycząc:
- Odwal się!
Whitney zamarła napotykając te same morskie oczy, co w lesie. Cofnęła się, nie dowierzając.
To była ona.
Ten lew.
Była nim.
Była Lwicą.
Usiadła pod ścianą, o nic więcej nie pytając.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro