Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❝ᑭᖇOᒪOᘜ: kíєdч uczucíє ulєgníє wчpαlєníu❞

Miłość to skomplikowane uczucie, którego doświadcza każdy z nas. Znajdujemy odpowiednią osobę, przy której czujemy, że możemy osiągnąć niemalże wszystko. Jest, jak ogarniająca nas błogość. Stan euforii, w którym nie myślimy racjonalnie. Żyjemy opętani złudnym szczęściem, które w każdym momencie może pęknąć niczym bańka mydlana, zostawiając po sobie ból i rozgoryczenie.

༺ ♡ ༻༺ ♡ ༻

Rok 2040, Charlotte

Logan West był zwykłym facetem, który przeszedł wiele w swoim życiu, dzięki temu stał się poważnym i skamieniałym człowiekiem. Nie lubił okazywać zbędnych emocji. Działał mechanicznie. Każdy jego krok był stawiany bardzo przemyślanie, kiedy z rozwagą dobierał słowa. Nie był jednak przeciętny. Posiadał pewne cechy, które sprowadziły na niego kłopoty w niewinnej formie.

Mianowicie miłości.

Ciemnowłosy był mutantem, którego organizm potrafił się regenerować. Mało tego pewien incydent na zawsze przekreślił jego marzenia o wesołym dzieciństwie. Był zbyt mały, aby pojąć, co się wydarzyło podczas burzy. Z biegiem lat sobie to uświadomił i każdej nocy, kiedy widział na niebie grzmot, przeklinał w myślach chwilę, kiedy wyszedł na dwór.

Zaciskał pięści. Zagłuszał myśli alkoholem, chcąc wyrzucić z głowy to traumatyczne przeżycie, ale nie mógł. Gdzieś w głębi świadomości ostała się maleńka iskierka, która nie pozwalała mu o tym nigdy zapomnieć.

Kiedy był pewien, że jego życie nie miało sensu i chciał się zabić, poznał kobietę swoich pragnień. Młoda dwudziestolatka, która studiowała na wydziale nauk genetycznych. Atrakcyjna nie tylko z wyglądu, ale i z charakteru. Opalona cera okalana długimi, ciemnymi włosami. Na roześmianej twarzy błyszczały, niczym bursztyny piwne oczy i do tego ta zgrabna sylwetka. Stała się jego oczkiem w głowie. Metodą prób i błędów zdobył jej serce. Zakochał się w niej. Z wzajemnością, a przynajmniej tak, wtedy sądził.

Tygodnie mijały, a on poznawał ją coraz lepiej. Powoli tracił przy niej głowę. Miał nadzieję, że nareszcie ułoży sobie szczęśliwe życie na nowo. Z nią u boku. Niestety, los uwielbia płatać figle, doprawiać nam zmartwień.

Kilka miesięcy wystarczyło, aby dowiedział się, że jego bratnia dusza od początku nie miała dobrych zamiarów. Studiowała genetykę już bardzo długo. Opanowała wszelkie treści, krzyżówki i łańcuchy, ale to jej nie wystarczyło. Chciała więcej. Chciała czegoś niezbadanego. Poznanie Logana było dla niej, jak manna z nieba.

Musiało upłynąć sporo czasu, zanim brunet jej zaufał na tyle, aby wyjawić swój sekret. Początkowe zaskoczenie i strach przeobraziło się w fascynację, i późniejszą obsesję na punkcie mutacji. Stopniowo wdrażała swój plan w życie, udając kochającą dziewczynę, która troszczyła się o swojego faceta.

Później zaczęła powoli przybliżać Westowi tematy różnych badań, by w końcu nakłonić go do wzięcia udziału w swoim eksperymencie. Bardzo ryzykownym eksperymencie i zarazem niebezpiecznym.

Mężczyzna wahał się, czuł obawy, ale stracił zdrowe myślenie zaślepiony uczuciem, które ulegało powolnemu wypaleniu. Zgodził się, nieświadomie spisując sobie testament.

W pierwszym dniu pobrała od niego próbki i przeprowadziła nad nimi podstawowe badania. Piekło rozpoczęło się w chwili, gdy zwabiła go do laboratorium. Podeszła go sprytem i wszczepiła do jego DNA zwierzęcy genotyp, ale efekty wymagały czasu.

Każdego dnia czuł niewyobrażalny ból, a kiedy patrzył jej w oczy, nie widział już w nich miłości, lecz czyste szaleństwo. Przeklinał swoją głupotę i bezmyślność codziennie, ponieważ gdy w jego ciele pojawiły się reakcje na inne geny, rozpoczęło się coś niesamowitego i równie strasznego. Zyskał zdolność przemieniania postaci na wilczą, dzięki obecności mutagenicznych alleli, które opóźniały jego starzenie.

Jednak West miał gdzieś korzyści, kiedy ciągle doskwierał mu uporczywy ból. Chciał zrezygnować, lecz ona mu nie pozwoliła. Pragnęła dalszych zmian w jego kodzie genetycznym.

Kilka miesięcy później...

Logan w końcu nie wytrzymał i powiedział dość. Było to dla niego bardzo trudne, ponieważ musiał znienawidzić osobę, którą do tej pory kochał ponad wszystko. Spotkał się z nią na polanie pod pretekstem omówienia dalszych badań. Wiedział, że tylko w ten sposób będzie miał pewność, że przyjdzie. Patrzył na nią z bólem, kiedy widział na jej buzi uśmiech psychopaty. Myślała, że osiągnie swój cel.

Nabrał sporo powietrza, bojąc się, że zaraz ją poważnie skrzywdzi, mówiąc kilka prostych wyrazów.

— Kiedy cię poznałem, myślałem, że jesteś moją bratnią duszą — zaczął, spuszczając wzrok w obawie, że kobieta zaraz się rozpłacze. — Chciałem z tobą spędzić resztę życia spokojny, że nikt już mnie nie zrani — zatrzymał się, by po chwili dodać sucho. — Byłem w błędzie.

Kochanie, wchodź do domu!

Mały chłopczyk uśmiechnął się szeroko, słysząc wołanie swojej mamy. Mimo wszystko nie ruszył się ze swojego miejsca. Nadal siedział na zielonej trawie, skubiąc ją.

— Logan, nie wygłupiaj się! — uniosła się brunetka, idąc w kierunku swego syna.

Dziecko ponownie się uśmiechnęło, spoglądając na swoją mamę, która z bojową miną maszerowała w jego kierunku. Brunet nie przejął się tym zbytnio, tylko spojrzał w górę. Na pochmurne niebo.

— Dosyć tego! — warknęła zła, łapiąc malucha za rękę i szarpnięciem zmusiła do wstania.

Nagły błysk oślepił ich. Powietrze przeszył głośny wrzask oraz potężny huk. A na końcu zapadła nagła cisza. Chłopczyk skrzywił się, czując promieniujący w całym ciele ból. Z trudem usiadł, łapiąc się za głowę, a jego oczka się momentalnie zaszkliły. Pociągnął nosem, wpatrując się w zwęgloną sylwetkę kobiety. Po kilku minutach wyciągnął drżącą rączkę, szeptając łamiącym się głosem:

— Ma-amo?

Zacisnął pięści na wspomnienie tego słonecznego dnia, kiedy nie posłuchał mamy. Może gdyby to zrobił, to wszystko potoczyłoby się inaczej, a on nie poznał, by Alice Cooper.

— Powiedziałem ci o mojej mutacji, bo ci zaufałem. Byłem przekonany, że to zaakceptujesz i będziemy żyć razem, jak każda normalna, kochająca siebie para na tym świecie. — wydusił z siebie, kątem oka zerkając na nią. Patrzyła w dal całkowicie skupiona na tym, co mówił. — Znów się myliłem. Wykorzystałaś mnie, żeby osiągnąć swój chory cel w bardzo wyrachowany sposób. — zacisnął szczękę. — Udało ci się.

Brak reakcji z jej strony, wywołał złość. Nie wiele myśląc, złapał ją za ramiona i odwrócił do siebie.

— Co się z tobą stało, Alice? — zapytał nad wyraz łagodnie.

Brunetka milczała.

— Gdzie podziała się ta wesoła i pogodna kobieta, którą kochałem?

Czekał na jej odpowiedź. Liczył, że zaprzeczy. Wpadnie mu w ramiona, błagając o wybaczenie, tymczasem zamiast tego usłyszał jej obojętny głos:

— Jej nigdy nie było. Tak, jak i sympatii do ciebie.

Logan poczuł ukłucie w sercu. Cofnął się w tył przytłoczony jej słowami, nie dowierzając. Przełknął ślinę, oblizując usta. Spojrzał na nią z nadzieją, lecz jej postawa pozostała niewzruszona. Przyjęła tę wiadomość bez cienia skruchy. Nie okazała żadnych emocji. Była zimna. Pozbawiona radości i pozytywnych emocji.

Prawda była taka, że Alice nigdy nie żywiła do niego głębszej relacji. Była istnym diabłem. Szaleńcem, który wcielił się w postać małej, słodkiej i niewinnej istoty. Omotała go.

Westa ogarnął ogromny smutek, widząc u niej brak wrażliwości, który zmienił się w gniew i nienawiść. Dysząc, wysyczał z nienawiścią:

— Przeklinam dzień, w którym cię poznałem!

Cooper uniosła lekceważąco brwi, po czym otworzyła usta, oznajmiając z wyczuwalną wyższością:

— Byłeś tylko kluczem do rozwiązania moich problemów. A teraz? Jesteś już bezużyteczny.

Te słowa zdecydowanie zabolały go najbardziej. Nie zdołał zahamować swojej przemiany. Kilka sekund później biegł w postaci wilka przez nieznane mu treny. Wolał opuścić to miejsce. Zapomnieć o niej. Na zawsze.

Kilka lat upłynęło, zanim na nowo ułożył sobie życie. W małym miasteczku, gdzie zamieszkał w odosobnieniu. Mieszkał w małym domku letniskowym, w głębi lasu. To tam starał się odnaleźć spokój. Zagłuszyć ból po stracie najważniejszej osoby, lecz nie potrafił sobie wybaczyć tego, że w jakimś stopniu zapoczątkował chorą fascynację Alice, której całym sobą nienawidził. Jednakże w najgłębszym zakątku swojej duszy nadal miał nadzieję, że kiedyś kobieta się zmieni i ponownie będą razem.

I choć pory roku się zmieniały, a lata mijały, to jego serce nadal bolało, a sumienie gryzło. Dlatego przysiągł sobie, że jeśli przyjdzie mu się kiedyś z nią zmierzyć, to zrobi wszystko, aby nie mogła już niego skrzywdzić.

Pewnego dnia obserwując bawiące się dzieciaki, zrozumiał, że chciał się zrehabilitować. Miał nadzieję, że ratując jakiegoś mutanta przed jej szponami, zmaże swoje winy.

༺ ♡ ༻༺ ♡ ༻

Rok 2045, Las Cures

Żona czeka w napięciu na powrót swojego męża z pracy. Kilka chwil temu dowiedziała się potwornych rzeczy na jego temat. Poczuła się oszukana. Na początku była wściekła, ale pomyślała, że dla dobra swojej córki wyjaśni całą sprawę osobiście. Bo po co wciągać w to wszystko małe, niczemu winne dziecko.

Mężczyzna w końcu się pojawił. Poczekała, aż zdejmie z siebie odzienie wierzchnie. I gdy chciał iść się przebrać, przemówiła, starając ukryć swoje zdenerwowanie:

— Musimy porozmawiać.

— Możemy później? Jestem strasznie zmęczony — jęknął brunet, ale usłyszał odmowę. Zrezygnowany usiadł na kanapie.

— Kim jest Amanda i dlaczego poszedłeś z nią na kolacje? — zapytała wprost, stając naprzeciw niego z założonymi rękoma.

Thomas westchnął, czując lekki strach i irytację jej zachowaniem.

— To było służbowe spotkanie. Nic więcej. — odparł krótko, lecz to nie usatysfakcjonowało brunetki. Zacisnęła zęby zła.

— Nie wciskaj mi tu kitu! — syknęła ostro. — Suza wszystko widziała! Całowałeś ją!

Tym razem to on zacisnął szczękę. Został skonfrontowany przez jedną z jej przyjaciółek.

— Zdradziłeś mnie, prawda?

Głos jej zadrżał, a pod powiekami okropnie zapiekło. Mimo wszystko nie pozwoliła sobie na słabość. Nie mogła. Nie teraz.

— Spałeś z nią? Błagam, powiedz, że to nie prawda!

Spojrzała na niego z nadzieją, ale jej mąż nadal milczał, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że jej podejrzenia były słuszne.

Ciemnowłosy odczuł wyrzuty sumienia. Zrozumiał, że postąpił nie właściwie, ale mleko się rozlało, a w pogotowiu nie było ani ścierki, ani zapasowego kartonu. Musiał sam stawić czoło konsekwencjom swojego czynu. Chciał się odezwać; przeprosić, ale doznał szoku, kiedy usłyszał jej suchy ton:

— Spakuj swoje rzeczy i wyjdź.

— Co? — zdębiał.

Był pewny, że się przesłyszał, a przynajmniej chciał, żeby tak było.

— Powiedziałam, wyjdź.

Powtórzyła nad wyraz spokojnie. Starała się trzymać nerwy na wodzy. Nie ważne, jak bardzo trudne to było.

— Tamara, proszę, porozmawiajmy. Wyjaśnię ci wszystko.

Brunet wstał i zaczął powoli do niej podchodzić, lecz ona się odsunęła i zaprzeczyła ruchem głowy. Nie zamierzała go słuchać.

— To nie tak, jak myślisz...

— Nie mamy, o czym. To koniec, wynoś się.

— Przestań. Pomyśl, jak to Laura zniesie?

Ten argument przelał czarę goryczy. Tamara pozwoliła manipulować mu dzieckiem.

— Z czasem zrozumie. Przekona się, jakiego miała wyrachowanego ojca. Tutaj już nie masz, czego szukać. Może ta twoja kochanka cię przyjmie, ale wątpię — prychnęła ironicznie. — A teraz wynocha!

— Chcesz kurwa rozpieprzyć nasze małżeństwo!? — warknął podenerwowany.

Te słowa zabolały mocniej niż jakikolwiek pocisk.

— Ty je rozwaliłeś, idąc do łóżka z tą zdzirą! — krzyknęła na skraju załamania nerwowego, otwierając mu drzwi. Ostatkiem sił powstrzymywała płacz. — Wynoś mi się z tego domu i nie pokazuj więcej na oczy!

— Proszę bardzo! — wrzasnął, zbierając w pośpiechu rzeczy. — Jeszcze kurwa przyjdziesz na kolanach! — I wyszedł z hukiem zamykając drewno.

Kobieta podskoczyła na jego gwałtowność. Patrzyła ze łzami, jak rozgniewany wsiada do auta i odjeżdża z piskiem opon. Kiedy zniknął jej z pola widzenia, pozwoliła sobie na szloch. Rozpacz wypełniała jej serce, krusząc na maleńkie kawałki.

Minęło kilka godzin, zanim się ogarnęła i opanowała żałosny lament. Chwilami zwątpienia miała ochotę zadzwonić do niego i poprosić, aby wrócił, lecz kiedy przypominała sobie powód ich rozstania. Odkładała szybko telefon. Zwijała się w kłębek, pozwalając sobie na okazanie słabości. Wiedziała, że będzie trudno, lecz z czasem ból zmaleje. Częściowo wygaśnie, ale nie zniknie. W głębi duszy utkwi jej na zawsze ten moment, kiedy ją zostawił. Przymknęła powieki, odrzucając od siebie przykre myśli. W głowie miała pustkę. Potrzebowała teraz chwili spokoju.

— Mamo, dlaczego płaczesz?

Otworzyła raptownie oczy. W całym zamieszaniu zapomniała o blondynce, która ściskała kurczowo jej dłoń, lustrując przeszklonymi oczkami. Tamara musiała jej wytłumaczyć, że tata już nie wróci. Było to, jak odebranie niemowlęciu zabawki. Ale sześcioletnia Laura nie mogła żyć w niewiedzy. Byłoby to o wiele gorsze.

༺ ♡ ༻༺ ♡ ༻

Rok 2050, Beacon Hills

Thomas wiedział, że na zawsze zniszczył to, co kochał. Stracił córkę i kobietę swojego życia. Bezpowrotnie. Nie jednokrotnie po jego głowie krążyły myśli: żeby wrócić do niej i przeprosić. Jednak po głębszym rozważeniu dochodził do wniosku, że nie miało to sensu.

Żadne słowa nie mogły naprawić zaufania. Tylko dzięki, niemu ludzie byli skłoni wyjawić sobie wzajemnie wszelakie tajemnice. Bez niego ten świat, który znamy, by nie istniał.

Minęło kilka lat, zanim mężczyzna ogarnął się z rozterki sercowej. I chociaż to z jego winy doszło do tego wszystkiego, to czuł się zraniony. Nie dano mu się wytłumaczyć, przedstawić swojej wersji i opinii. Z góry założono, że nie ma nic do powiedzenia. Wyrzucono go brutalnie na bruk. Oczywiście nie był on także bez skazy. Złamał przysięgę wierności, kiedy upojony alkoholem i kuszony przez Amandę, poszedł z nią do łóżka. Ta chwila roztargnienia kosztowało go bardzo dużo. Aż za dużo.

Został sam, zdany tylko na łaskę losu. Znalazł pracę. Wynajął mały domek. Miał spokój na poskładanie myśli, lecz wtedy poznał ją. Kobietę, która raz na zawsze przekreśliła jego plany o wróceniu do rodziny.

Był wtedy ciepły, majowy dzień. Dokładnie wtorek, godzina popołudniowa. Thomas, jak zwykle po pracy błąkał się ulicami miasta. Lubił być sam, dzięki temu łatwiej mu się planowało. Mógł odetchnąć od tego całego zgiełku i chaosu. Zaczynała doskwierać mu rutyna, ale nie narzekał na to. Było wtedy mniejsze ryzyko na popełnienie jakiejkolwiek pomyłki.

Szedł przed siebie, zataczając koło dookoła fontanny. Był na tyle blisko, że zimna woda pryskała delikatnie na jego skórę, tym samym schładzając rozgrzane od słońca ciało. Zmęczenie ogarniało powoli jego umysł, nakazując wrócenie do swojego domu i pójście spać. Jednak ciemnowłosy nie chciał rezygnować ze swojego spaceru. Usiadł na jednej z pustych ławek w małym parku. O tej godzinie nie roiło się od ludzi, wszystko było opustoszałe. Tylko śpiew ptaków udowadniał, że istniało tutaj życie.

Westchnął. Rozsiadł się wygodniej na twardym drewnie, krzyżując nogi w kostkach. Przymknął powieki, rozkoszując się tą chwilą błogości. Zatracił się w swoich myślach, zapominając całkowicie o bożym świecie. Jego chwilę letargu przerwał cichy, kobiecy głos po jego lewej stronie. Otworzył oczy, napotykając piękną brunetkę. Natychmiast się wyprostował.

— Można? — spytała grzecznie, na co skinął głową. Nieznajoma posłała mu lekki uśmiech i zajęła owo miejsce. — Dziękuje. Ładna dziś pogoda, prawda?

Ponownie skinął. Nie miał zbytnio ochoty na gadanie. Jednak dziewczyna miała inne plany. Nie zrażona obecnością przypadkowego faceta, powiedziała:

— Lubię tutaj przychodzić późnym popołudniem. Jest mniej ludzi, chłodniej i można pomyśleć. Jest tak — zastanowiła się przez moment, szukając właściwego słowa. — idealnie.

Thomas spojrzał lekko zdziwiony na radosną brunetkę, która wygrzewała się w zachodzącym powoli słońcu. Musiał przyznać, że zaintrygowała go swoją otwartością. Mało, kiedy spotyka się kogoś tak towarzyskiego. Przyjrzał się jej dokładniej, wyglądała znajomo. Zmrużył oczy, a w głowie mignęła mu twarz jego żony. Posmutniał nagle, uświadamiając sobie, że to była już przeszłość.

— Coś się stało? Marnie pan wygląda.

Ponownie zawiesił na niej wzrok. Dostrzegł w jej piwnych oczach troskę z domieszką współczucia. Ciemnowłosa była zaciekawiona tym facetem, ale bała się mu to przyznać. Brunet westchnął. Pokręcił przecząco głową i lekko się uśmiechnął, co odwzajemniła.

— To tylko zmęczenie, ale dziękuję pani za troskę.

— Mów mi Alice — rzekła przyjaźnie, wystawiając do niego dłoń, którą uścisnął.

— Thomas.

— Miło mi.

— Mi również.

I tutaj stanęło. Zapadła chwilowa cisza, którą przerwała brunetka:

— Więc Thomas... — zaczęła niepewnie, nie znając jego reakcji. Nie wiedziała, czy mogła o to zapytać. — Czym się zajmujesz? Oczywiście, jeśli można spytać.

— Jestem architektem. Pracuje w dobrze prosperującej firmie w centrum miasta.

Alice przytaknęła. Zapadła znów cisza. Thomas po namyśle wypalił:

— A ty? Czym się zajmujesz?

— Genetyką. Ciężka praca, ale sprawia mi masę przyjemności.

I tutaj się wszystko zaczęło. Pan Voliet szczerze zainteresował się nowo poznaną brunetką. Poczuł szansę na odbudowanie swoich relacji po utracie Tamary. Chciał rozpocząć nowe życie. Wolne od problemów i zmartwień. Zapomnieć o przeszłości i żyć przyszłością. Kobieta również nie kryła swojego zadowolenia i wykazała, że nie był jej on wcale obojętny. Codziennie się spotykali, rozmawiali, śmiali. Spędzali miłe chwile w swoim towarzystwie.

Upłynęło kilka miesięcy, a Alice pokazała wreszcie swoje prawdziwe oblicze, ale było za późno na odwrót i dezercję. Znów perfidnie wykorzystała naiwność ludzką.

Człowiek zmienia się w pustą lalkę, kiedy nie pamięta swojego dawnego życia. Nie ma wspomnień i rzeczy, do których może wrócić. Pozostaje na łasce ludzi, którzy wpajają mu fałszywą prawdę, a on bezmyślnie chłonie ją, niczym gąbka. Och tak, to bardzo straszliwy stan.

Od tego czasu wymazania Thomasowi pamięci minęły cztery lata, ale Alice nadal było mało. Zaczęła tropić mutanty, aż pewnego razu natrafiła na niejakiego Scotta Henze'a.

Jeden moment. Chwila. Sekunda. Błysk. Tyle wystarczyło, aby znów zapłonęła w niej zachłanność. Mutant był unikatowy. Niepowtarzalny. Nieosiągalny. Pragnienie posiadania czegoś cennego całkowicie ją pochłonęło. Dostała na jego punkcie obsesji.

Chciała bezprecedensowego wilkołaka o niespotykanych zdolnościach. Chciała jego rzadkie DNA. Chciała go złapać. Chciała mieć go tylko dla siebie. Chciała być nieśmiertelna. Kiedy się to nie udało, dwa lata później stworzyła ośrodek Oven X pod przykrywką koncernu naukowego.

Jednakże Scott nie ugiął się. Wyszedł jej naprzeciw. Założył bezpieczną oazę, gdzie mogli schronić się wszyscy nieakceptowani przez społeczeństwo. Właśnie od tamtego momentu rozpoczęło się trwająca do dziś gehenna.

Ile wart ten hajs, jeśli w duszy jesteś fałszywym śmieciem?

Liczysz na fart, to żart

W poplamionym, brudnym, plugawym świecie




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro