9. Fałszywe zeznanie
— Co ja wyprawiam? — rzuciła to pytanie w przestrzeń, co najmniej tak, jakby, któraś z doniczkowych roślin miała jej odpowiedzieć.
Stała na środku korytarza w mieszkaniu faceta, którego widziała tak naprawdę pięć razy w swoim życiu. To chyba było trochę nieodpowiednie? W samochodzie nie myślała, że zostanie tu samej, będzie takie dziwne. Ale było. Za tę głupią decyzję, postanowiła obwiniać jeszcze nie w pełni trzeźwy umysł.
A jego ostatni gest... Objęła się ramionami. To nie było normalne, że tak reagowała. Takim strachem. Przecież doskonale wiedziała, że powinna być mu wdzięczna za cały ten ratunek. Logicznie rzecz ujmując, miała względem niego dług do spłacenia. Ten wyjazd zaczynał iść w naprawdę złym kierunku i nie była pewna, w jakim stanie dotrwałaby do ostatnich dni, gdyby nie on. Rozumiała, że to co zrobił, zapewniło jej bezpieczeństwo. A jednak im bliżej był, tym bardziej czuła się zagrożona. Nawet jeśli nie dawał jej ku temu powodu. I to było w tym najgorsze. Gdyby zrobił coś złego, łatwiej by jej było zaakceptować swój stan. Wszystko byłoby jasne i przejrzyste. Miałaby prawo go od siebie odepchnąć. A teraz nie wiedziała, co zrobić. Część niej pragnęła jego opieki, lubiła gdy upewniał się, czy wszystko z nią w porządku. Nawet lubiła ten drobny dotyk, którym ją obdarzał. Ale wciąż jej umysł skłaniał ją do sprzecznych reakcji. Czuła się rozerwana między chęcią ucieczki a pozostania. Jak miała się poskładać w jedną całość? Skoro poprawnym było zostać, dlaczego jej wnętrze tak bardzo się z tym kłóciło? Miała słuchać uczuć, czy rozsądku? Naprawdę powinna zignorować ten obezwładniający strach? Czym był ten cichy głos, który prosił, by z nim zostać?
****
— Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej — zapytał Edmund, opierając się biodrem o blat w kuchni pracowniczej.
Anthony odwrócił wzrok od kolby, z której ciemny strumień spływał wprost do filiżanki pod spodem. Ekspres szumiał nieustannie podczas wykonywania kawy, co w obecnej chwili, wydało mu się wyjątkowo drażniące. Śledczy, stojący o krok od niego, skrzyżował ramiona na piersi i uważnie zmierzył go spojrzeniem.
— Ze mną okej... — rzucił od niechcenia — W laboratorium zgubiono DNA sprawcy.
— Tak, słyszałem o tym. Rodzina Louisy zwróciła się do sądu o zgodę na pochówek. Dostali już odpowiedź? Będzie trzeba ją wyciągać z grobu?
— Chyba nie. Nie jestem pewny — chwycił filiżankę i od razu upił łyk kawy.
Miał nadzieję, że to nie będzie konieczne. Ekshumacja zawsze spotykała się z uzasadnionym niezadowoleniem ze strony rodziny. Jeśli dowiedzą się, że zgubili materiał genetyczny sprawcy, prawdopodobnie będą tylko bardziej rozgoryczeni i wściekli. Słusznie zresztą. On sam kipiał z frustracji. Westchnął cicho, bo zamiast ubywać, to dochodziło mu tylko więcej pracy i problemów.
— I to cię tak sponiewierało? Starzejesz się, Reiwal. Przy kilku naszych trudniejszych dochodzeniach lepiej sobie radziłeś — odpowiedział tonem, sugerującym zabawną zaczepkę, ale Anthony był daleki od śmiechu, czy przekomarzania się.
— Dziś jestem po prostu niewyspany. Problemy z jedną... Kobietą.
— Z kobietą? Którą? Jakaś była do ciebie wypisuje? Straciła męża i znów chętnie cię przyjmie na swoją orbitę? — Demelez bawił się coraz lepiej podczas rozmowy.
— Nie — odpowiedział krótko i zanim Edmund się wtrącił, kontynuował — Pojedziesz dziś do rodzinnego domu Louisy. Wypisze ci zgodę na przeszukanie i przejęcie do badań jej telefonu i komputera. Chcę wiedzieć wszystko o jej relacji z Thomasem Covierem.
— Naprawdę myślisz, że to on? Czy to nie będzie stratą czasu? Moim zdaniem powinniśmy się skupić na szukaniu kogoś z okolicy. Kogoś, kto być może był już karany za przestępstwo na tle seksualnym. Może prześwietlimy tego, który niby przypadkiem znalazł świeże zwłoki w opuszczonym budynku?
— Skupimy się na tym, co powiedziałem. Na niego masz już zeznanie świadka — powiedział tonem, nieznoszącym sprzeciwu i z filiżanką kawy, udał się w stronę wyjścia z pomieszczenia.
— Tak. Zaznanie kobiety, która jeszcze pół roku temu była zamknięta w zakładzie psychiatrycznym — zawołał za nim.
Anthony momentalnie się zatrzymał. Odwrócił głowę w stronę śledczego. Oboje doskonale wiedzieli, co to znaczy. Jeśli jej dokumentacja będzie zawierała informacje o psychozie, schizofrenii, czy innej chorobie szczególnie zaburzającej postrzeganie rzeczywistości, Nicole straci wiarygodność. A wraz z nią, on podczas rozprawy. Obrona Thomas bez problemu go przeżuje i wypluje na sali sądowej.
— Sprawdziłem ją. Zataiła to przed nami.
****
Ivanna leżała w łóżku Anthony'ego, tym razem otoczona popielatą pościelą. Czuła jego zapach, pozostały na materiale. Czy to dziwne, że był dla niej już tak znajomy? Przytulając twarz do poduszki, wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się delikatnie.
— Jesteś stuknięta — mruknęła do siebie w rozbawieniu.
Choć nie była osobą, zdolną do wejścia w związek i unikała wszelkich potencjalnie intymnych interakcji, to nie dało się ukryć, że męski zapach na nią działał. A zapach Anthony'ego był naprawdę przyjemny. Może nawet pobudzający?
Korzystając z samotności, spróbowała zasnąć, choć jej organizm nie był szczególnie wyrozumiały w tej kwestii. Zamiast kierować ją w stronę słodkiej nieświadomości, kazał jej się skupić na drżeniu kończyn i skręcaniu żołądka. Powinna coś zjeść, wypić dużo wody i uzupełnić elektrolity, a jednak nie zmusiła się do wstania z łóżka. Poza tym, nawet jeśli Anthony pozwolił jej się czuć jak u siebie, to wcale nie czuła się jak u siebie i nie zamierzała się za bardzo rządzić w jego mieszkaniu.
Jej telefon zawibrował na szafce nocnej, więc od razu po niego sięgnęła i zerknęła na powiadomienie. Dostała wiadomość od Hailey. Aż dziwne, że o tej godzinie nie odsypiała nieprzespanej nocy totalnie nawalona. Chociaż sposób w jaki składała zdania, sugerował, że jeszcze nie skończyli imprezy.
Dziewczyna pytała czy wszystko z nią w porządku i kim tak dokładnie był facet, który ją odebrał. Ivanna wiedziała, że powinna odpowiedzieć. Jakoś ją uspokoić. Ale nie miała na to najmniejszej ochoty. Odłożyła telefon z powrotem na szafkę i naciągnęła kołdrę pod sam nos. Musi zasnąć. Prześpi najgorsze w swoim życiu zatrucie alkoholowe...
****
Ze zmarszczonymi w skupieniu brwiami przeglądał dokumentację Nicole ze szpitala psychiatrycznego. Przybrały one jeden z najgorszych możliwych scenariuszy, sugerując, że kobieta trafiła na oddział zamknięty przez swoje stany psychotyczne. Miał ochotę coś rozwalić... Wziął głęboki wdech i odłożył papiery do teczki. Mógłby zlecić biegłemu psychiatrze przebadanie jej aktualnych umiejętności do interpretowania rzeczywistości, ale nawet gdyby przeszła je pomyślnie, niczego to nie zmieniało. Nie mieli jak udowodnić, że w noc popełnienia morderstwa była w pełni sił umysłowych. Gdyby był obrońcą, nie miałby najmniejszego problemu, żeby wykorzystać ten fakt na swoją korzyść. Mrucząc pod nosem ciche przekleństwo, schował teczkę do swojej aktówki. I gdy się tak pochylał, jego telefon wydał dźwięk powiadomienia. Omal nie uderzył się w głowę, gdy się prostował. Odblokował ekran.
Emmett: Wpadnę dziś do ciebie
Anthony: Lepiej nie.
Emmett: Czemu?
Anthony: Ivanna u mnie jest.
Emmett: Co ty gadasz?
Emmett: Ha! Dobrze, tygrysie!
Emmett: 😏👏👏🔥🥵
Anthony: Uspokój się.
Choć telefon wydał jeszcze kilka dźwięków, odłożył go na bok, gdy Demelez wszedł do biura. Usiadł na krześle naprzeciwko Anthony'ego, jakby miał być zaraz przesłuchiwany. Postawił między nimi dwa papierowe opakowania.
— Co to?
— Drugie śniadanie. I próba poprawienia ci humoru. Przez żołądek do serca — puścił mu oczko i wyjął z pudełka jednego, bogato wypełnionego bajgla.
— Uważaj, bo żona będzie o mnie zazdrosna — odpowiedział, lekko się przy tym uśmiechając, zanim sięgnął po śniadanie.
— Co w biurze, to w biurze. Nie wydaj mnie i żaden z nas nie będzie miał problemów.
— Ja i tak bym ich nie miał — odparł ze wzruszeniem ramion.
— Szczęściarz z ciebie — mruknął z pełnymi ustami.
Anthony nie do końca rozumiał to podejście. Żonaci mężczyźni zachowywali się, jakby do małżeństwa ich zmuszono, a ich partnerki były krwiożerczymi pijawkami, wysysającymi z nich chęci do życia. Tak to przynajmniej przedstawiali swoim narzekaniem, a chwilę później oglądali się za młodszą kobietą. Zastanawiał się, czy będąc w ich sytuacji, robiłby to samo? Gdy wracał myślami do wszystkich swoich partnerek, nie potrafił sobie z nimi wyobrazić przyszłości. Choć każda kobieta, z którą się związał wydawała się właściwa. Do bólu właściwa. Poukładane, z dobrego domu, z jasną przyszłością w medycynie, czy sądownictwie. One nie wytrzymałyby z nim, a on z nimi. Pewnie skończyłby z rozwodem i alimentami na głowie. Przynajmniej na spotkaniach rodzinnych nie wysłuchiwałby o tym, że jest starym kawalerem bez dzieci. To śmieszne, bo gdy Penny zaciążyła, to też był problem. No dobra, stało się to gdy miała szesnaście lat. Przesadziła w drugą stronę.
— ... dziś zasnąć?
Dopiero po chwili zarejestrował, że Edmund coś do niego mówił.
— Hm? — mruknął biorąc kolejny gryz bajgla.
— Pytam, co za kobieta nie dała ci dziś zasnąć?
Po jego tonie i wyrazie twarzy, doskonale wiedział, jaki rodzaj nieprzespanej nocy sugerował. Ale się mylił. A szkoda, bo wtedy prędzej byłby zrelaksowany niż spięty i podenerwowany. Pokręcił z rezygnacją głową.
— Nieważne... Rzecz w tym, że musiałem przez nią spędzić sześć godzin za kółkiem — marudził.
— Sześć godzin? Nie dało się znaleźć jakiejś bliżej?
Reiwal zamrugał zaskoczony, nie do końca rozumiejąc, co właśnie usłyszał. Zrozumienie dotarło do niego dopiero po chwili. Cholerne niewyspanie spowalniało mu umysł.
— Nie jechałem do niej, tylko po nią. Bo sobie wymyśliła, że pojedzie z przyjaciółeczkami w góry i będzie się upijać do nieprzytomności przez kilka następnych dni — w jego głosie wyraźnie pobrzmiewała irytacją.
— No... Niektórzy jeszcze mogą sobie pozwolić na takie szaleństwo. Ale wiem, co masz na myśli. Jakbyś widział moją po panieńskim — pokręcił głową, wciągając przy tym powietrze — Człowieku, górną jedynkę sobie ułamała. I rzygała przez okno. Na ścianie była cała długa smuga po jej zbrodni — zaśmiał się cicho — Kobiety nie umieją pić.
— Istotnie... — odpowiedział, choć w jego umyśle zawitało wspomnienie Edmunda, wspinającego się po fontannie z podkoszulkiem w zębach. Tylko dlatego, że sam pracował w służbach, skończyło się na pouczeniu.
— No nie ważne — skończył jeść i wstał z krzesła — Jutro mi się tu nie pokazuj, Reiwal. Odpocznij. Obiecuję, że zdam ci raport ze wszystkimi nawet najmniej znaczącymi szczegółami.
****
Edmund nakłonił go do wyjścia wcześniej, więc postanowił skorzystać z okazji. Zamiast jednak pojechać do domu, wpisał w GPS adres zamieszkania Nicole. Chciał się z nią jak najszybciej skonfrontować, za to, że robiła z nich idiotów.
Zatrzymał się przed jej drzwiami i zapukał. Był zdziwiony, gdy udało mu się ją zastać. Choć raz szczęście się do niego uśmiechnęło. Rozpoznała go od razu i wpuściła do środka. Mieszkanie było małe, zaniedbane, unosił się w nim zapach dymu papierosowego.
— Przepraszam, nie spodziewałam się gości...
Zaprosiła go do salonu. Odmówił, gdy zaproponowała herbatę.
— Nie będę pani niepokoił zbyt długo — skomentował, otwierając aktówkę — Chciałem tylko porozmawiać o tym, czego nam pani nie powiedziała.
— To znaczy...? — zapytała, siadając naprzeciwko niego. Znów zaczęła przygryzać paznokcie. Teraz wydało mu się to jeszcze bardziej obrzydzające, niż wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy.
— Mówię o pani pobycie w szpitalu psychiatrycznym — wyjął z tekturowej teczki dokument.
— Słucham?
— Diagnoza, zaburzenie psychotyczne — czytał z dokumentu — Pacjentka doświadcza stanów lękowych i urojeń prześladowczych.
— To nie prawda... — próbowała mu się wtrącić, ale jej głos nie był głośniejszy od szeptu.
— Jest aspołeczna i szybko wpada w gniew. Gdy czuje niepokój, objawia to poprzez tik nerwowy. Jest przekonana, że ktoś ją śledzi i próbuje zrobić krzywdę. Odnotowano dwie próby samobójcze podczas jej pobytu na terenie szpitala. Przepisane leki pomogły powstrzymać objawy zaburzenia. Pacjentka po opuszczeniu ośrodka, odmówiła dalszego leczenia — ostatnie zdanie, wypowiedział patrząc jej w oczy z nieukrywaną surowością.
Nicole kręciła gwałtownie głową. Co rusz otwierała usta i je zamykała. Jak ryba wyciągnięta z wody.
— To nie prawda... — udało jej się w końcu wykrztusić.
— Z uwagi na zatajenie przed śledczymi pani zdrowia psychicznego — wstał z krzesła — Odrzucam pani zeznania, obciążające Thomasa Coviera.
— Nie, nie. To on. To musiał być on. Proszę mi wierzyć — ruszyła za nim w stronę drzwi — Wcale się nie leczyłam. To nie prawda. To nie moje papiery. Ktoś musiał mnie w to wrobić. Na pewno. Próbują się mnie pozbyć.
Anthony zatrzymał się w drzwiach i zerknął raz jeszcze na kobietę. Strach, czający się w jej oczach, był autentyczny.
— Tym, który jest odpowiedzialny za te papiery, jest pani własny, urojony umysł — nie powstrzymał w sobie zgryźliwości — Najlepiej pani zrobi, gdy wróci pani do leczenia, zamiast utrudniać śledztwo.
****
Wszedł do swojego mieszkania niedługo po piętnastej. Drzwi do jego sypialni były uchylone, więc pozwolił sobie tam zajrzeć. Ivanna siedziała pośród popielatej pościeli ze zmierzwionymi włosami. Jej brązowe oczy spotkały się z jego i lekko się uśmiechnęła.
— Cześć... — przywitała go lekko ochrypniętym głosem.
— Hej, jak się czujesz? — zapytał, nie odrywając od niej wzroku.
— W porządku.
— A naprawdę?
Jej głowa zwróciła się w kierunku okna. Zimne światło otuliło jej policzki, sprawiając, że jej skóra była jeszcze bledsza. Wyraźne cienie rysowały się pod jej oczami.
— Boli mnie głowa — zaczęła po dłuższej chwili milczenia — Jest mi niedobrze, nie mogę zasnąć i cały czas czuję mrowienie w rękach.
— Naprawdę powinniśmy byli pojechać do szpitala, żeby ci założyli kroplówkę. Piłaś coś dzisiaj?
— Jeszcze nie — odpowiedziała cicho.
— Ivanna... Próbujesz się wykończyć, czy o co w tym chodzi? — nie czekał na jej odpowiedź, wyszedł z sypialni i udał się do kuchni.
Nie wiedziała, czy powinna za nim pójść, więc zdecydowała się pozostać na łóżku. Aż chwilę później usłyszała, jak woła do niej z innego pokoju:
— Zamierzasz tak leżeć cały dzień?
To było dla niej wystarczającą sugestią. Wstała z łóżka i poprawiła podkoszulek, by nie odsłaniał jej nóg bardziej niż było to konieczne i stosowne. Poszła do kuchni, spodziewając się, że właśnie tam go zastanie i nie pomyliła się. Stół, który znajdował się w pomieszczeniu był wysoki. Stały przy nim trzy krzesła barowe, więc usiadła na jednym z nich. Jej wzrok przykuł krawat porzucony na innym krześle. Spojrzała na szyję Anthony'ego. Miał rozpięte trzy górne guziki koszuli. Dostrzegła drobne włoski rozchodzące się po jego piersi. Gdy zwrócił się w jej stronę, szybko wróciła wzrokiem do jego twarzy. Postawił przed nią szklankę, w której wciąż rozpuszczała się tabletka, burząc przy tym wodę bąbelkami.
— Powinnaś coś zjeść — stwierdził, otwierając przy tym lodówkę.
Z niezadowoleniem, przyglądał się zawartościom plastikowych pudełek. Anthony nie miał w zwyczaju gotować czegokolwiek. Zamiast tego zamawiał catering lub jadał na mieście.
— Może zamówię coś chińskiego? Jakiś gorący i tłusty wywar dobrze ci zrobi — mówił bardziej do samego siebie.
— Dobrze, tato.
Podniósł na nią wzrok przez jej śmiałą odpowiedź. Z uśmieszkiem na ustach, napiła się wody z witaminami, a w jej oczach czaiło się coś psotnego. Sięgnął po małą łyżeczkę i rzucił nią w jej stronę. Ivanna aż podskoczyła na krześle, gdy sztuciec zderzył się z jej nagim udem.
— Ej! Bo cię oskarżę o napaść — pogroziła.
— Sprowokowałaś mnie — coraz trudniej było mu powstrzymać, wpływający na usta uśmiech.
— Tak, pewnie. Panie sędzio, sprowokowała mnie swoim zachowaniem, słowo.
— Winna zarzucanych jej czynów — zawyrokował z cichym śmiechem.
Widział jak Ivanna próbowała coś jeszcze dodać, ale nie znalazła odpowiednich słów, więc ostatecznie machnęła ręką. Usiadł na drugim krześle i wyjął telefon, z zamiarem zamówienia wspomnianej wcześniej zupy.
— Jak było w pracy?
— W porządku — odparł lakonicznie.
Spojrzała na niego z ukosa. No i wracamy do punktu wyjścia. Piękna, wyczerpująca odpowiedź. Aż się obawiała, czy pozwoli jej się wtrącić w swoją zawiłą historię. Westchnęła cicho i postukała paznokciami o szklankę. Pozwoliła, aby jeszcze przez chwilę cisza panowała wokół nich, zanim znów podjęła temat:
— Pouczasz mnie, że powinnam się przed kimś otworzyć i porozmawiać, a sam tego nie robisz — zauważyła.
Chwilę przyglądał jej się w milczeniu, rozważając jej słowa. Może miała rację? Może był hipokrytą w tej kwestii. Raczej tak. Lekko się skrzywił.
— Kolejne utrudnienia w śledztwie. Myślałem, że mam punkt zaczepienia, ale wszystko się... Sypło.
— Czy jest to coś, z czym sobie nie poradzisz?
— Cholera wie — odchylił się na krześle i oparł głowę o ścianę. Utkwił wzrok w przestrzeni przed sobą, choć nie zwracał uwagi na nic konkretnego — Męczy mnie już ta praca. Ciągłe babranie się. Jak nie w papierach, to w trupach. A nikt ci tego nie ułatwia, tylko dokładają kolejnych problemów.
Zapadła między nimi długa, ciężka cisza. Anthony wydawał się być zagubiony w swoich myślach. I jeszcze bardziej zmęczony niż kiedykolwiek wcześniej. Patrząc na niego... Poczuła smutek. Widziała go uwięzionego w jego własnym świecie. W święcie pełnym dokumentów i okrutnych zbrodni. W święcie, w którym trwał samotnie, bo uparcie nie chciał do siebie nikogo dopuścić. Pozwolił jej zobaczyć kawałek tego świata, choć kraty z niewypowiedzianych słów, nie pozwoliły jej dostrzec nic więcej.
— Może... Powinieneś odpuścić? Zmienić pracę? — zasugerowała łagodnie, ale spojrzał na nią tak, jakby patrzył na dziecko, które próbuje mu wmówić, że bajka może stać się rzeczywistością.
— Nie mam tylu lat co ty, Ivanno. Za to mam zdecydowanie więcej zobowiązań od ciebie.
— No... Być może będziesz musiał nieco obniżyć standard swojego życia — patrzyła jak wracał spojrzeniem w pustkę, choć niewątpliwie słuchał, co miała do powiedzenia — Ale może to lepsze niż męczenie się w pracy, w której już nie wytrzymujesz? Boże, wy faceci zawsze zgrywacie takich męczenników. Dlaczego po prostu nie spróbujesz poprawić swojego życia, skoro dobrze wiesz, co ci nie służy?
Zaczął się cicho śmiać, choć śmiech ten był pełen goryczy. Ironia losu. Małolata, która w najbardziej oczywisty sposób działała destrukcyjnie na swoje życie, właśnie go pouczała, by zmienił swoje na lepsze. Na takie, które by mu odpowiadało. Zaśmiał się jeszcze głośniej, gdy przypomniał sobie jak jeszcze w szkole średniej marzył o zostaniu fotografem. Rodzina by go wydziedziczyła, tak jak zrobili to z Penny. Ale ona miała teraz dzieciaki i męża. On zostałby sam, aż do grobowej deski.
— To jakiś pieprzony żart — mruknął pod nosem.
Ivanna za to się speszyła, gdy myślała, że w tak perfidny sposób wyśmiał jej sugestię. Czasem sprawiał, że czuła się przy nim jak naiwna idiotka.
~~~~~~~~~~~~
Hejo!
Bardzo się cieszę, że coraz więcej osób tu zagląda i odnajduje coś dla siebie.
Kocham wasze wszystkie komentarze ❤️
To tyle na dziś,
Do następnego!
Pacia03
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro