!8. Ratunek!
!Uwaga!
Poniższy rozdział porusza wątek okaleczania się
Wysłała mu lokalizację, ale ich miasto od tego miejsca dzieliło trzy godziny drogi samochodem. Więc zanim dotrze, będzie musiała tu przetrwać jeszcze kilka godzin. Nim się rozłączył, zgodziła się wrócić do domu i czym prędzej przebiegła obok pijanych ludzi, by zniknąć za drzwiami pokoju. Usiadła na podłodze przy ścianie i objęła się ramionami. Było tak zimno. Tak cholernie zimno. Trzęsła się i szczękała zębami.
Nie zaświeciła światła, a na zewnątrz od strony okien, nie znajdowała się żadna lampa. Siedziała pogrążona w ciemnościach, ledwie rozróżniając kontury mebli. Ciemne plamy wrogo spoglądały na nią z różnych kątów. Stopy miała tak zmarznięte, że tymczasowo nawet nie wyczuwała faktury dywanu pod nimi. Oddychała głęboko. Starała się skupić na tym dźwięku, ale jedyne co słyszała, to śmiech, rozmowy i głośną muzykę, dobijające się do niej z drugiej strony drzwi. Dalej czuła się zagubiona. Nie na miejscu. Zasłoniła usta dłonią, gdy szloch znów próbował z nich uciec.
Co jest z tobą, kurwa, nie tak?
Przecież nic się nie dzieje.
Nic się nie stało.
W głowie tak strasznie jej się kręciło. Było jej niedobrze. Najwyraźniej kolejna dawka alkoholu trafiła do jej krwiobiegu. Pusty żołądek zaprotestował kolejnym skurczem. Jęknęła z odczuwanego dyskomfortu. Z każdym dniem było tylko gorzej...
Jest okej.
Jest okej.
Jest okej.
Położyła się na podłodze, gdy głowa zaczęła jej ciążyć. Jej oddech przyspieszył, stał się płytki. Jakby nie była w stanie napełnić płuc powietrzem. Czuła, że się dusi. Było jej słabo. Zaraz zemdleje. Kolejny skurcz wstrząsnął jej ciałem.
Już dość.
Proszę.
Boli.
To boli.
Tak zimno...
Niedobrze.
Zaraz wyrzygam własne wnętrzności.
Zamknęła oczy. Stróżka śliny i żółci wyciekła jej na policzek. Paliło ją w gardle. Ile już minęło? Godzina? Dwie? Dziesięć minut? Nie wiedziała. Wszystko się kręciło. Było za głośno. Huczało w jej głowie. Zwinęła się na podłodze w kłębek.
Dość.
Dość.
Dość.
Proszę, niech to się skończy.
Nie mam już siły.
Dalej się trzęsła. Z zimna, emocji i alkoholu. Przesadziła. Wiedziała. Wiedziała jeszcze zanim do niego zadzowniła. Potrzebowała pomocy. Kogoś, kto wyciągnie ją z tej farsy, bo sama była zbyt uparta, aby przyznać, że popełniła błąd, jadąc tu. Wszyscy bawili się dobrze. Dlaczego ona nie mogła? Dlaczego ta chora głowa nie mogła sobie odpuścić? Zasługiwała na ten cholerny wyjazd! Zasługiwała na to, by się na nim nie rozpaść.
Znów zgrywasz ofiarę, pierdolona idiotko.
Zacisnęła palce na włosach. Omal nie wyrywając całej ich garści. Musiała się wyżyć. Wyżyć na sobie, za to, że nie potrafiła zapanować nad emocjami. Była całkowicie rozchwiana.
Po chuj się nad sobą użalasz?
Gówno to kogokolwiek obchodzi, że ci smutno.
Znów odpieprzasz jakiś denny teatrzyk!
Żałosna kretynka.
Zacisnęła zęby na przedramieniu. Czuła napięte pod skórą ścięgno. Nie puściła, nawet po tym jak ręka zaczęła ją mrowić. Bolało. Bolało tak bardzo. Ale to i tak lepsze od pięści rozbitej o ścianę. Ślad zębów zniknie już następnego dnia. Obite i opuchnięte kostki goiły by się dobry miesiąc, a przez pierwsze tygodnie czułaby dyskomfort przy poruszaniu palcami. Nie mówiąc już o tym, że małe wgłębienia na ścianie pozostałyby już na zawsze. Tak jak te w jej pokoju, które o sobie przypominały ilekroć obróciła się na łóżku w stronę ściany. Czasem przesuwała po nich palcami, przypominając sobie tamtą noc.
Przestań!
Przestań!
Przestań!
Naprawdę jest, tak źle, czy tylko próbujesz na siebie zwrócić uwagę?
Wypuściła przedramię, czując jak rozchodzi się po nim mrowiące ciepło. Nie miała siły. Szybki oddech, którym do tej pory raczyła płuca, sprawił, że pojawiły jej się mroczki przed oczami. Leżała na podłodze w bezruchu.
Tak zimno...
Jej umysł był tak wrogo do niej nastawiony. W chwilach takich jak ta, mocno go nienawidziła. Albo nienawidziła siebie. Ciężko powiedzieć, ta granica była naprawdę cienka. Choć na początek, dobrze było rozważyć, dlaczego w ogóle traktowała swój umysł, a raczej jego część, jako odrębny byt? To nie miało sensu. Nie miała rozdwojenia jaźni. Była świadoma wszystkiego co robi. I w ciągu następnych dni, równie świadomie, będzie udawała, jakby żadne jej załamanie nigdy nie miało miejsca.
Wzdrygnęła się, gdy po drugiej stronie drzwi rozniósł się huk rozbitego szkła. Chwilę później usłyszała śmiech i głośne komentarze zaistniałej sytuacji. Zasłoniła uszy dłońmi. Mocno. Jakby chciała zmiażdżyć własną głowę.
Zamknijcie się.
Zamknijcie się, do jasnej cholery!
Potrzebuję ciszy.
Nikt mnie nie słyszy.
Chcę spokoju.
Chcę zniknąć.
Nigdy nie istnieć.
Umrzeć?
Nie.
Jeszcze nie.
Nie jestem słaba.
Nie jestem tak słaba.
Nic się nie stało.
Nic.
Nigdy.
Się nie stało.
Prawda?
Nieprawda.
Proszę.
Już dość.
Pomocy.
Ta głowa nie chce przestać.
Ciągle myśli.
Ciągle O TYM myśli.
Zabije mnie.
W końcu mnie zabije.
Chciała krzyczeć. Zedrzeć sobie gardło. Wyć tak głośno, żeby wszyscy ją słyszeli. Nie pozwoliła sobie na to. Było za późno. Za późno na krzyk, płacz i protest.
Za późno o szesnaście lat...
****
Światło zakłuło ją w oczy, gdy jakiś czas później ktoś przekroczył próg. Najpierw dostrzegła oblepione śniegiem, czarne buty. Później usłyszała swoje imię. Musiała tak leżeć przez kilka godzin, skoro już przyjechał. Zaniepokojenie przemawiało przez jego ruchy, gdy szybko do niej podszedł i uklęknął. Potrząsnął jej ramieniem i odgarnął jej włosy z twarzy, nawołując ją po imieniu. Dopiero wtedy na niego spojrzała.
— Dzięki Bogu, już myślałem, że będę musiał wzywać karetkę.
Karetkę?
Po co?
Nic mi nie jest...
Już wszystko dobrze.
Jest w porządku.
Nic się nie stało.
Nic się nigdy nie stało.
To nieważne.
Nieistotne.
Złapał ją za ramię i podniósł z podłogi. Nogi się pod nią ugięły i prawdopodobnie sama nie potrafiłaby się na nich utrzymać. Jednak ramię mężczyzny, uniemożliwiało jej upadek. Była solidnie dociśnięta do jego boku, a mimo to, nie próbowała się odepchnąć. Nie czuła się zagrożona i osaczona. Może dlatego, że nie nachylał się nad nią i nie dyszał jej alkoholem w twarz? Może dlatego, że już trochę lepiej go znała? Miał surową minę i nawet nie patrzył w jej stronę. Chyba rozmawiał z Abby i Hailey. Nie potrafiła tego tak do końca potwierdzić, bo nie mogła utrzymać głowy prosto, a jej umysł nie chciał się skupić na dochodzących ją dźwiękach.
Kazał jej założyć buty. Trzymał, by nie upadła, gdy usilnie walczyła z obuwiem. Udało sie. Choć nogi jej się plątały i omal się nie potknęła, gdy przechodzili przez próg. Kurtka okryła jej zmarznięte ciało. Była ciepła. Ładnie pachniała. Nie należała do niej. Okryła się nią szczelniej.
— Od razu mów, jak będzie ci niedobrze — powiedział, otwierając przed nią drzwi do samochodu.
W pojeździe było ciepło. I nareszcie cicho. Przez nagłą zmianę temperatur, lekko się zatrzęsła. Zapięła pasy bardziej w wyniku odruchu, niż świadomego działania. Okryła się kurtką jak kocem i schowała w niej twarz. Zamknęła oczy i odwróciła się w stronę okna. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że nie wsiadł zaraz po niej, tylko wycofał się z powrotem do domku.
Gdy drzwi od strony kierowcy się zamknęły, Anthony jeszcze przerzucił coś na tylne siedzenie, zanim odpalił silnik.
****
— Zatrzymaj się — zażądała, ściągając kurtkę z twarzy.
Otworzyła drzwi, zanim zdążył zjechać na poboczę. Zatrzymał się i już całkowicie wychyliła się z samochodu. Jej ciałem szarpał odruch wymiotny, ale jedyne co udało się wyrzucić jej żołądkowi, to kolejną dawkę żółci, która podrażniła jej przełyk. Dalej śmierdziało od niej alkoholem i powoli zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że bez wizyty w szpitalu się nie obejdzie. Musieli jej założyć kroplówkę, bo jej stan i fakt, że piła przez ostatnie kilka dni, sugerował poważniejsze zatrucie alkoholem. Zerknął na zegarek. Dochodziła już piąta, za cztery godziny miał być w pracy. Zacisnął usta w wąską linię.
Z powrotem usiadła wygodnie w fotelu i przetarła usta dłonią. Ruszył dalej. Powinien był kupić jakąś wodę po drodze, ale wcześniej o tym nie pomyślał. Kątem oka dostrzegł, że odwróciła głowę w jego stronę. Milczał. Z całych sił starał się skoncentrować na drodze, choć w jego obecnym stanie było to ciężkie. Pewnie tylko dlatego, że ulice były praktycznie puste, nie spowodował wypadku.
— Gdybyś miał kobietę, zaczęłaby cię podejrzewać o zdradę, przez to, że po mnie pojechałeś.
— Gdybym miał kobietę, nawet byśmy się nie poznali — sprostował.
— Nie, czemu? To nie tak, że wyhaczyłam cię na portalu randkowym, tylko się do mnie dosiadłeś w kawiarni. Gdybyś miał kobietę, to byś tego nie zrobił?
Gdyby miał kobietę, to Emmett nie zawracałby mu głowy spotkaniem z jakąś gówniarą, która pijana wydzwaniała do niego w środku nocy. Odetchnął cicho, starając się nie podsycać swojej irytacji. Wciąż czuł działanie leków nasennych i był o krok od zaśnięcia za kierownicą. No i po co po nią pojechał? Co go to obchodzi, że postanowiła się upijać do nieprzytomności? Brzmiała na załamaną, zagubioną i zrozpaczoną – dlatego. Jakby ostatnia sytuacja nie nauczyła go, że jutro prawdopodobnie będzie się chciała na niego rzucić z pazurami, gdy poruszy ten temat.
— Na przykład... — mruknął w odpowiedzi.
— Dlaczego znowu z kimś nie spróbujesz? — zapytała, ale postanowił jej odpowiedzieć dopiero po dłuższej chwili milczenia.
— Bo to wygodne. Jasne, czasem dopada mnie samotność, ale z drugiej strony ułożyłem sobie całkiem spokojne życie. Wpuszczenie w nie kogokolwiek zburzyło by cały ten porządek. No i domyślam się, jakie roszczenia wobec mnie i mojego czasu miałaby ta druga osoba. Nie szczególnie mam ochotę po raz kolejny to przerabiać.
— To może czas coś zmienić? Bardziej się dostosować? — zasugerowała, nie spuszczając z niego wzroku, chociaż on nie obejrzał się na nią ani razu.
— Są rzeczy, których nie zamierzam zmienić. Nawet na życzenie osoby, z którą chciałbym spędzić przyszłość.
— Mhm... Może kiedyś uda ci się znaleźć taką, która będzie w ciebie na tyle wpatrzona, że weźmie tylko tyle, ile jej dasz — podsumowała, a on nie czuł się zobowiązany, aby jakkolwiek na to odpowiedzieć.
****
Gdy wspomniał, że najlepiej byłoby, aby trafiła do szpitala, od razu zaczęła go odwodzić od tego pomysłu. Bagatelizowała swój stan, chociaż wciąż się trzęsła, miała płytki oddech i było jej niedobrze. Nie potrafił się nawet skupić na kłótni. Ale leki już powoli przestawały działać. W samą porę, bo na drodze zaczął się robić ruch. Był tak strasznie zmęczony, ale po dotarciu do domu, jedyne co będzie mógł zrobić, to zaparzyć sobie kawę. Mocną. Taką, która od razu postawi go na nogi.
— Więc mam cię odwieźć do domu? — zapytał, przerywając jej wywód na temat bezsensowności wyolbrzymiania drobnego problemu.
— Nie. Nie chcę tam jeszcze wracać. Są przekonane, że wrócę dopiero za trzy dni. Nie chcę im się tłumaczyć.
— Więc gdzie? Do jakiejś przyjaciółki? Brata? — pytał dalej.
— Jeszcze nad tym nie myślałam... — powiedziała ostrożnie — Mogę się zatrzymać u ciebie?
Omal nie nacisnął gwałtownie hamulca na tę rewelację. Zerknął na nią z uniesioną brwią.
— U mnie?
— Jeśli to nie problem... — tym razem nie patrzyła na niego. Uparcie wlepiła wzrok w przednią szybę, choć uważnie nasłuchiwała jego odpowiedzi.
— I zamierzasz u mnie przeczekać te trzy dni?
— Jeszcze nie wiem... Jeśli to za duży kłopot, to... Może zostaw mnie na jakimś przystanku. Coś wymyślę...
Nic nie odpowiedział. Ale widziała, że jadą prosto w stronę jego osiedla. Spodziewała się, że nie zostawi jej na środku drogi. Może nawet trochę to wykorzystała? Jedyne co ją martwiło, to fakt, że zdawał się być podenerwowany. I zmęczony. Nic dziwnego. Zmusiła go, aby w środku nocy, wsiadł w samochód i spędził za kółkiem sześć godzin.
— Masz dziś wolne?
— Nie.
— Przepraszam... — powiedziała cicho. Ponownie nie uzyskała od niego odpowiedzi.
****
Owe "coś" co Anthony rzucił na tylne siedzenie, okazało się być jej plecakiem. Całe szczęście, że o tym pamiętał, bo inaczej zostałaby bez jakichkolwiek rzeczy osobistych. Przewiesiła plecak przez ramię i poszła za mężczyzną do jego mieszkania.
Zazwyczaj nie był szczególnie rozgadany, ale teraz jego milczenie było, aż zbyt ciężkie. Dołowało ją. I kazało jej wyrzucać sobie fakt, że do niego zadzwoniła. Nie powinna była tego robić. Przecież poradziłaby sobie sama... Przekroczyli próg, a Anthony od razu udał się w stronę kuchni.
— Zanim położysz się spać, weź szybki prysznic — zasugerował bezceremonialnie.
— Jest, aż tak źle? — spróbowała się roześmiać, ale wyszło to sztywno.
Spojrzał na nią wymownie, przez co się zarumieniła z zażenowania. Rany, niewyspany był, aż nazbyt bezpośredni. Ale pewnie miał rację, prawdopodobnie śmierdziało od niej jak z gorzelni. Więc się nie wykłócała i w miarę możliwości, starała się nie obruszyć na jego deklarację. Nie chcąc wchodzić mu w drogę, pomknęła prosto do łazienki. Wiedziała już gdzie co znajdzie, więc nie musiała go zaczepiać. Była zmęczona i skacowana, ale odświeżenie się na pewno dobrze jej zrobi. Podczas swojego pobytu w łazience, tylko dwa razy zrobiło jej się niedobrze i słabo na tyle, że musiała przykucnąć przy chłodnych płytkach. Z plecaka wygrzebała piżamę, która składała się z dużego podkoszulka i z bielizny.
Opuściła łazienkę, nie będąc pewna, czy zastanie jeszcze Anthony'ego. Cisza panującą dookoła sugerowała, że już wyszedł. Idąc wzdłuż korytarza, zwróciła uwagę na to, jak nieswojo czuła się w tym mieszkaniu. Popielate ściany zdawały się przytłaczać swoim zimnym kolorem. Może nawet wyganiać? Anthony nie był zbyt gościnnie nastawiony do innych, więc to do niego pasowało. Wystrój był minimalistyczny, surowy, jedynym co ocieplalo wizerunek tego mieszkania, były rośliny. Jedna wyższa od drugiej. Choć żadna nie posiadała kwiatów i nie była pewna, czy to tylko wynik obecnej pory roku, czy rodzaju roślin.
Minęła salon, odruchowo tam zajrzała i wtedy dostrzegła, że Anthony wcale nie wyszedł. Spał w fotelu z odchyloną do tyłu głową. Z jego dłoni wysuwał się telefon, a na stoliku naprzeciwko leżała mała filiżanka z kawą i opakowanie tabletek. Nie wiedziała, czy powinna go budzić, czy nie? Może nastawił sobie budzik? Chociaż wtedy by się położył w łóżku lub na kanapie, prawda? Ona właśnie tak by zrobiła.
— Anthony... — cicho do niego zawołała, ale nie zareagował.
Podeszła do niego na palcach. Po co się tak skradała? Nie wiedziała. Delikatnie dotknęła dłonią jego barku. Nawet przez koszulę, wyczuła ciepło jego ciała. Jakim cudem mężczyźni zawsze byli ciepli? Nawet nie był schowany pod kocem, a podczas snu, ciało się przecież wychładza.
— Anthony, nie musisz wstawać do pracy? — ponowiła swoją próbę, dodatkowo potrząsając jego ramieniem.
Dopiero wtedy otworzył oczy i wyprostował się w fotelu. Od razu zabrała od niego swoją dłoń. Przetarł zmęczone oczy i spojrzał na ekran telefonu. Powstrzymał się od zbolałego westchnienia. Było już po ósmej. Z ociąganiem wstał i sięgnął po espresso, które dopił jednym haustem. Odstawił filiżankę i dopiero wtedy jego wzrok spoczął na Ivannie.
Znów w tych brązowych oczach dostrzegł zagubienie małej dziewczynki. Ivanna bez wątpienia była już dorosłą kobietą, a jednak niektóre jej zachowania i reakcje, sugerowały, jakby nie pozwolono jej odpowiednio dojrzeć. Kryło się za tym coś niezdrowego. Nieodpowiedni wzór lub bezradność. Znał to spojrzenie. Widział je u ofiar i nielicznych sprawców.
— Czuj się jak u siebie — powiedział, prawdopodobnie z czystej uprzejmości — Jakbyś czegoś potrzebowała, to pisz.
Mijając ją, na moment położył dłoń na jej ramieniu i lekko je ścisnął. Nie zwrócił uwagi na to, że pod jego dotykiem napięła się jak struna. Dopiero po chwili podążyła za nim spojrzeniem. Rozluźniła się. W tym dotyku było coś... Delikatnego. Niewymuszonego. Pocieszającego? Patrzyła jak wychodził, a w jej umyśle zapanowała pustka. Jak nigdy. Do tej pory jej myśli zawsze się przekrzykiwały. Nigdy nie uspokajały. Zmuszały do ciągłej czujności. Sprawiały, że nigdy nie pozwoliła sobie tak naprawdę poczuć się bezpiecznie. Nie powinna tego tracić. Nie powinien usypiać jej czujności.
Było coś innego w jego zachowaniu. Albo inaczej je postrzegała. Czy to się stało dopiero teraz? Nie. Ostatnim razem było podobnie. Gdy przed lodowiskiem założył jej czapkę na głowę, a po wszystkim kupił gorącą czekoladę. Teraz dochodziła do tego cała ta akcja ratunkowa... Naprawdę zaczynał mieszać jej w głowie. Był wobec niej miły i opiekuńczy. A ona nie miała pojęcia jak na to reagować? Co na jej miejscu zrobiłaby normalna dziewczyna? Ucieszyłaby się? Była zauroczona? Czuła motylki w brzuchu? Ona czuła niekomfortowy ścisk w żołądku, który kojarzył jej się ze starchem. Nie powinien jej okazywać tyle troski. Naprawdę czuła się z tym obco. Mógł to być dobry i miły gest. Ba! Naprawdę nim był. A jednak uderzył ją nim w twarz. Bolało... Bolało w sposób, który skręcał jej wnętrzności.
— Powodzenia w pracy. I dziękuję — odezwała się w końcu, gdy już złapał za klamkę.
— Na razie — rzucił przez ramię, zanim zamknęły się za nim drzwi.
~~~~~~~~~~~
Hejo!
Wiem, że obiecałam kilka uroczych scen, ale musiałam ten rozdział rozbić na dwie części, bo inaczej zrobiłby się za długi.
Chyba za dobrze mi się pisało moment kompletnego załamania Ivanny. To moja niezdrowa fascynacja wyniszczającym umysłem.
Ale proszę się mnie nie bać.
To tyle na dziś!
Do następnego!
Pacia03
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro