Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Wołanie o pomoc

    — Ivanna, wstawaj — głos siostry przebudził ją o świcie — Tata przyjechał... I chce gdzieś iść...

    Kobieta jęknęła sfrustrowana w poduszkę. Nienawidziła tych jego wizyt. Od trzynastu lat była nimi nękana. Na początku lepiej to znosiła. Gdy uczestniczyli w nich jeszcze jej bracia, było przynajmniej trochę zabawnie. Jednak od lat brali w tym udział już tylko ona, Senta i ojciec. To już nie było zabawne...

    Zwlokła się z łóżka i mozolnie zaczęła się ubierać. Jej wybór padł na lekko zmięty dres. Najmniej atrakcyjny, najbardziej bezkształtny, ale wygodny. Stanęła przed lustrem ze szczotką w rękach. Opuchnięte od snu oczy przyglądały się jej z odbicia. Wyraz twarzy zdecydowanie zniechęcał do nawiązywania jakichkolwiek interakcji, ale nie zamierzała z tym nic zrobić, ani na siłę się uśmiechać, ani się malować.

    Gdy wyszła z pokoju, od razu dostrzegła na korytarzu starszego mężczyznę. Stał blisko drzwi, jakby podświadomie wyczuwał, że nie jest tu mile widziany. Obdarzył ją uśmiechem, gdy tylko ją zobaczył i się przywitał. Mało którym człowiekiem gardziła tak bardzo jak nim. Już dawno temu powinna była urwać z nim kontakt. Senta również nie była fanką tych wizyt, ale uczestniczyła w nich z poczucia obowiązku. Bo tak przecież wypada. Ivanna mogłaby się wyłgać pracą lub po prostu odmówić wychodzenia gdziekolwiek. Tylko problemem była tu siostra, która prawdopodobnie nie zdobyłaby się na podobny ruch. A kobieta przysięgła sobie, że nigdy nie pozwoli na to, by Senta poszła z nim gdzieś sam na sam. Musiała mieć go na oku. Kontrolować co mówi i robi. Mógł być jej ojcem, ale nie miała do niego najmniejszego zaufania.

    Te spotkania były dość schematyczne. Grzecznościowe rozmowy, wizyta w jakiejś restauracji lub barze, zakupy w sklepie, powrót do domu. W kółko ten sam proces. Pytania o matkę, o najbliższe plany, rozmowy o pogodzie lub o programie telewizyjnym. Miała tego dość. Patrzyła na niego i nie czuła niczego poza irytacją. Naprawdę trudno by jej było wskazać jakiś pozytyw tej relacji. A przecież nie zawsze tak było... Choć może powinna była go tak postrzegać od początku? Prawdopodobnie. Niestety lata temu jeszcze przemawiało przez nią dziecięce przywiązanie. Wtedy bycie "jego córeczką" nie było dla niej obelgą, czy kiepskim żartem od losu. Na jego nieszczęście dorosła i zmądrzała. Pytanie, czy w ogóle to dostrzegał? Czy był na tyle naiwny, iż wierzył, że darzyła go jeszcze jakimkolwiek szacunkiem i miłością? Po tym wszystkim... A może tak naprawdę nie uważał, żeby kiedykolwiek zrobił coś złego? Ciężko stwierdzić, bo nie zamierzała tego z nim konfrontować. Choć część niej bardzo chciałaby, to wiedzieć... Pewne niewypowiedziane słowa sprawiały, że nie była pewna, czy może w stu procentach wierzyć swojemu osądowi. Może za dużo sobie dopowiadała? Może nigdy nie było, aż tak źle jak jej się wydawało? Nie była pewna. Na ten moment musiała go tylko znosić. Tak długo, aż Senta będzie miała w sobie wystarczająco dużo odwagi, aby odmówić kolejnej wizyty. Tylko wtedy nareszcie będzie wolna.

****

    Wyjął opakowanie tabletek przeciwbólowych. Od dwóch dni tak strasznie bolała go głowa... Przepił lek wodą z plastikowego kubeczka, którego chwilę później zgniótł w dłoni. Miał chwilę przerwy między przesłuchaniami. Oczywiście na pierwszy ogień wzięto najbliższych Louisy. Głównie przyglądano się ojcu, bratu i narzeczonemu, bo bez wątpienia sprawcą był mężczyzna. Anthony mógł się mylić, ale miał wrażenie, że żaden z nich nie był w to zamieszany, choć równie dobrze mogli bardzo przekonująco udawać niewinnych. Jednak podświadomie czuł, że winny może być ktoś bardziej przypadkowy. Ktoś kogo Louisa nie znała, bo pojawiła się w złym miejscu o złej porze. A to tylko utrudniało całą sprawę. Mimo to, całą trójkę poproszono o udzielenie zgody na przeprowadzenie badań DNA. Tylko jej narzeczony się zawahał, sugerując, że w drogach rodnych kobiety, tak czy inaczej mogliby odnaleźć jego materiał genetyczny. Śledczy zapewnił go, że jeśli nie jest sprawcą, ale współżył z kobietą w ostatnim czasie, badania wyszczególniłyby co najmniej dwie osoby. Poza tym, mogli też sprawdzić jego zgodność z naskórkiem znalezionym pod paznokciami kobiety. Dopiero po tych słowach uzyskano jego aprobatę. Jego odmowa i tak nie miałaby najmniejszego znaczenia, w momencie, w którym postawiono by mu zarzut popełnienia morderstwa. Wtedy policja mogłaby pobrać wymaz z jego policzka nawet bez jego zgody.

    — Panie Reiwal — podniósł głowę, gdy na korytarzu rozbrzmiało jego nazwisko — Przyszedł ktoś, kto twierdzi, że widział ofiarę w dniu jej śmierci. Chce być pan obecny podczas przesłuchania?

    — Tak, już idę — odpowiedział spokojnie i ruszył za śledczym do jego gabinetu.

    Anthony nie musiał tu być. Mógł zostawić wszystkie przesłuchania w rękach policji, a samemu kierować się tylko sporządzonym później protokołem. Jednak wolał mieć na wszystko oko. Nie raz zdarzyło się, że policja podczas dochodzenia była... Niedokładna i uprzedzona.

    Usiadł na jednym z dwóch krzeseł za biurkiem. Stos tekturowych teczek i dokumentów oddzielał ich od zestresowanej kobiety siedzącej naprzeciwko. Jeszcze zanim przeszli do wszelkich formalności, podkreślała, że chciałaby, aby jej dane pozostały anonimowe. Lekko przechylił głowę, przyglądając się jej z większym zainteresowaniem. Czuł, że ta rozmowa może być kluczowa dla sprawy Louisy.

****

    Spotkanie z ojcem, nie trwało zbyt długo. Chociaż każda minuta, dłużyła się jak godzina. Żeby zakończyć ten dzień chociaż pozytywnym akcentem, postanowiła spotkać się ze znajomymi. Ivanna miała dwa rodzaje przyjaciół: bliższych, z którymi chodziła na kawę i dalszych, z którymi noce spędzała w klubach. Prawdopodobnie powinno być odwrotnie. Powinna pić drinki z tymi, którym bardziej mogła zaufać. Ale tym dalszym też ufała, po prostu nie do końca potrafiła być przy nich sobą. Z alkoholem było jakoś łatwiej z nimi rozmawiać. I tak się składa, że w ciągu ostatnich miesięcy, to z tymi dalszymi przyjaciółkami częściej się widywała. Tak było i tym razem.

    Głośna muzyka, dużo alkoholu, przypadkowi faceci, którzy próbowali je wyciągnąć do tańca lub się dosiąść. Uwielbiała ten nastrój, tę swobodę słów i gestów. Nie miała problemu z tym, że ktoś niezbyt subtelnie ją podrywał, a czasem nawet dotykał. Sama tylko to podsycała, łapiąc ich za ramię lub szeptając coś na ucho. Tylko w takich chwilach mogła sobie pozwolić na bliskość. Nawet jeśli było to dla niej nienaturalne, to nie czuła się zagrożona i uświadamiała sobie, że naprawdę tego chce. Że pragnęła dotyku. Pragnęła tej krótkotrwałej bliskości. Chciała poczuć cokolwiek, zanim wytrzeźwieje i nikogo już do siebie nie dopuści. Przynajmniej do momentu, gdy nie przesadziła z alkoholem lub jej głowa nie domagała się samozniszczenia. Jednak nawet przed tym, mogła liczyć co najmniej na kilka godzin dobrej zabawy.

    — Vannie, jedziesz z nami? — Hailey przekrzykiwała muzykę.

    — Gdzie? I kiedy? — zapytała, pochylając się nad stołem.

    — Za tydzień. W góry. Na kilka dni. Będziemy spać w drewnianej chatce, w której nie ma toalety i trzeba chodzić do wychodka.

    — Przynajmniej nie do dziury w ziemi — zażartowała, opierając łokcie na mokrym, klejącym się stole.

    — To jedziesz?

    — Tak, spoko, załatwię sobie wolne w pracy — nie ważne czy zaproponowano jej wyjazd, czy niepotrzebny gadżet, jeśli była pijana, prawie na pewno się zgodziła.

****

   Przesłuchanie ciągnęło się już od godziny. Zdecydowanie nie wyglądało tak, jak przedstawiono by je w filmie. Przede wszystkim poprzedzały je długie i monotonne formalności. Nikt tu nie odgrywał dobrego i złego gliny. I nie siedzieli w specjalnym pokoju z lustrem weneckim, za którym kryli by się kolejni policjanci. Za to byli w gabinecie, w którym walały się pudła z aktami innych spraw. To miejsce pracy należało do śledczego Edmunda Demeleza, obok którego właśnie siedział. Znali się z lat licealnych, choć wtedy nie utrzymywali lepszego kontaktu. Dopiero praca, przez którą kilkukrotnie byli zmuszeni razem współpracować, przyczyniła się do stworzenia z tego także przyjacielskiej relacji.

    Nicole, której dane miały pozostać utajnione, była kobietą przed czterdziestką. W sytuacji stresowej, takiej jak ta, ujawniał się jej tik nerwowy. Regularnie podgryzała paznokcie, nie zwracając na to większej uwagi. Miała czarne, zniszczone włosy i grzywkę na czole, spod której wyglądały mocno pomalowane, przestraszone oczy.

    — Mieszkam w nieciekawej okolicy... Pełno tam małoletnich bandziorów. Od zawsze tak było. Dlatego zwróciłam na nią uwagę. Nie pasowała tam...

    — Ma pani na myśli pokrzywdzoną? — doprecyzował Edmund, zaciekle wystukując zeznania kobiety na klawiaturze.

    — Tak. Młoda dziewczyna... — znów przygryzła paznokieć kciuka — Bardzo ładna... Ostatnio częściej się spotykała z tamtymi chuliganami...

    — Z kim dokładnie?

    — Cała ta ich banda. Wszyscy już dawno temu powinni siedzieć. W szczególności ten gówniarz, Thomas Covier. Nie wiem, ile on już ma... Osiemnaście... Albo dwadzieścia? Jest najmłodszy z nich wszystkich. Ciągle kradnie, wdaje się w bójki i włamuje do domów.

    — Twierdzi pani, że to właśnie Thomas zabił Louise? — Demelez uniósł brew.

    — A kto inny?

    — Czy widziała pani na własne oczy, jak Thomas Covier zabił lub wyrządził jakąkolwiek krzywdę Louisie Martin? — śledczy podniósł na nią wzrok znad ekranu komputera.

    — Nie.

    — Czy widziała pani, żeby czwartego grudnia między godziną pierwszą a trzecią w nocy Thomas znajdował się na terenie zbrodni lub w jego okolicy?

    — Nie.

    — Więc skąd wynika pani pewność co do jego winy?

    — Spotykali się i-...

    — Sądzę, że to nie jest wystarczający powód, aby podejrzewać kogoś o dokonanie morderstwa — przerwał jej tonem nieznoszącym sprzeciwu.

    Anthony zerknął na Edmunda kątem oka. Rozumiał jego sceptycyzm, ale powoli zaczynał brzmieć, jakby nie wierzył w ani jedno słowo kobiety. Może uznał, że chciała się tylko pozbyć niebezpiecznego chłopaka ze swojej okolicy, a akurat znalazła się ku temu sposobność? Co by to nie było, sprawiało, że Nicole zaczynała się wycofywać.

    — Myślę, że wciąż powinniśmy wysłuchać tego, co pani ma nam do powiedzenia — pouczył go, zanim wrócił wzrokiem do kobiety — Proszę kontynuować.

    — Dziękuję... Louisa zaczęła się coraz częściej z nimi widywać jakoś od trzech miesięcy. Nie wiem dlaczego.

    — Gdzie ich pani widywała? — zapytał spokojnie.

    — Różnie. Czasem na ławce przy blokach. Czasem przesiadywali w samochodzie z puszczoną głośno muzyką. Najgorzej było, gdy pili po nocach. Całe osiedle musiało ich wtedy wysłuchiwać. Zgłaszaliśmy to niejednokrotnie na policję, ale nikt z tym nic nie zrobił — powiedziała zirytowana.

    — Rozumiem, że mogło to być frustrujące, ale wróćmy do naszego głównego tematu. Jaka relacja, pani zdaniem, łączyła Thomasa i Louisę?

    — Nie wiem — wzruszyła ramionami — Pewnie się umawiali. Biedna życiem to przypłaciła. Nie wiem, jak taka ładna i porządna dziewczyna mogła chodzić z kimś takim...

    — Louisa miała narzeczonego i nie był nim Thomas.

    — Może to go tak zdenerwowało tamtej nocy? — zasugerowała.

    — Zdenerwowało?

    — Tak. Wrzeszczeli na siebie. Pewnie też byli pijani. Aż w końcu wszystko ucichło.

    — Dlaczego, czy Thomas coś jej zrobił?

    — Pewnie tak — dodatkowo skinęła głową.

    — Co do siebie krzyczeli?

    — Nie wiem... — znów zaczęła przygryza paznokcie — Niósł się straszny pogłos. Dodatkowo grała muzyka. Ciężko było ich zrozumieć. Poza tym, nie chciałam ich słuchać. Rano musiałam wstać do pracy z samego rana. Gdybym tylko wiedziała, że on wtedy... — tłumaczyła się — Kłócili się, a następnego dnia znaleziono ją martwą.

    Ostatnie słowa Nicole zawisły ciężko w powietrzu. Choć Edmund wciąż zdawał się być nieprzekonany, to Anthony miał pewność, że to dobry trop. Że wszystko może się wkrótce wyjaśnić i niebawem stanie przed sądem, oskarżając Thomasa Coviera o morderstwo. Jej rodzina zazna spokoju, a społeczeństwo odetchnie, gdy za kratkami zniknie kolejny przestępca.

    Ciszę przerwał dźwięk wibrującego telefonu. Anthony sięgnął do kieszeni i zerknął na wyświetlacz. Niemal natychmiast wstał, kierując się do wyjścia, by móc porozmawiać w bardziej ustronnym miejscu.

    — Przepraszam — mruknął pod nosem, opuszczając biuro. Odebrał komórkę, gdy tylko drzwi się za nim zamknęły — Prokurator Anthony Reiwal, słucham... — kobieta po drugiej stronie się przedstawiła, chwilę później ujawniła powód, przez który się z nim skontaktowała. Zmarszczył brwi — Jakim cudem DNA zniknęło z waszego labatorium?

****

    Drewniana chatka, w której dziewczyny miały spędzić najbliższe kilka dni, wyglądała naprawdę klimatycznie, wybijając się na tle białego śniegu. Jedynie toaleta poza budynkiem, czyniła z niej lepszy materiał na domek letniskowy, ale to też dlatego cena była tak niska o tej porze roku. Były jednymi z nielicznych, które zdecydowały się na wynajęcie jednego z domków, ale wcale im to nie przeszkadzało. Może nawet lepiej, że wokół nie będzie żadnych narzekających sąsiadów?

    W ciągu następnych dni, planowały zwiedzić miasteczko i zdobyć parę szczytów, które nie wymagały specjalistycznego sprzętu. Oczywiście wieczory miały być pełne głośnej muzyki i butelek alkoholu. Ivanna domyślała się, że taką formę przyjmie ten wyjazd. Znała Hailey i Abby głównie od tej strony i część niej zazdrościła im tych ciągłych pijanych przygód. Chciała im dorównać i nie być tą, która psuje atmosferę, więc dołączyła do potajemnego picia w jednym z przedziałów wagonu. Dzięki temu te kilka godzin drogi, minęły zaskakująco szybko i już od samego początku była wprawiona w dobry nastrój. Nawet jeśli był on wywołany głównie procentami, a nie perspektywą atrakcyjnie spędzonego czasu na wyjeździe. Nie była największą fanką gór, o wiele bardziej wolała morze, ale nie chciała zostać wykluczona.

    Nie przewidziała tylko jednego, w porównaniu do pozostałych dwóch dziewczyn, nie miała doświadczenia w "alkoholowym maratonie". Mimo to nie odmówiła, gdy jeszcze tego samego wieczoru, Abby podała jej kieliszek. Dopiero zaczynała odczuwać nieprzyjemne skutki picia w pociągu. A czym lepiej leczyć kaca, jak nie kolejną dawką alkoholu? Więc wypiła, omal od razu nie zwracając zawartości.

****

    Następnego dnia czuła się beznadziejnie zniechęcona do jakiegokolwiek działania. Bolała ją głowa, a na myśl o kolejnej dawce alkoholu robiło jej się niedobrze. Jednak hasła od dziewczyn, że zrobiła się zbyt marudna, przekonały ją do naprawienia sytuacji kolejnym kieliszkiem. I kolejnym... Aż w końcu było dobrze. Podczas podróży szlakiem znów bawiła się doskonale. Nawet chętniej podziwiała widoki niż kiedykolwiek wcześniej. Chyba zaraz zwymiotuje, albo straci przytomność. Choć oddychała szybko, miała wrażenie, jakby górskie powietrze nie wypełniało jej płuc. Wszystko dookoła i w niej wirowało...

****

    Kolejny dzień, kolejna noc. Nie pamiętała, w którym momencie zyskały towarzystwo. Ale teraz w piątkę siedzieli w domku w salonie. One i dwóch obcych facetów, którym pozwoliły do siebie dołączyć. Alkohol wciąż wywoływał zawroty głowy. Jej żołądek był pusty. W ciągu tych trzech dni zjadła tylko dwa posiłki i paczkę chipsów. Znów było jej niedobrze i bawiła się coraz gorzej. Tylko dlatego zaczął jej przeszkadzać nachylony nad nią mężczyzna. Coś bełkotał, ale nawet nie miała siły go słuchać. Obejmował ją ramieniem, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. A jednak zaczynała się czuć osaczona. Mężczyzna podał jej drinka. Będzie lepiej... Musi się tylko wprawić w lepszy nastrój. Tak będzie łatwiej... Głowa poleciała jej na ramię mężczyzny. Miała dość. Musiała pić. Musiała się bawić równie dobrze co inni. Uścisk w gardle sprawił, że ciężko było jej cokolwiek przełknąć. To nie problem. Zmusi się. Nie pozwoli na to, by wykluczono ją z towarzystwa. Wcale nie było tak źle. Nie musiało być źle. Uciszy tę chorą głowę, która znów kazała jej się załamać.

    Nie teraz. Błagam, jeszcze nie teraz...

    Sama ledwie zdawała sobie sprawę z tego, co robi. W jednej chwili przechylała butelkę whisky, a już w drugiej siedziała na płytkach tarasu z telefonem przy uchu. Sygnał zabrzmiał raz, drugi, trzeci, dopiero przy czwartym, osoba po drugiej stronie odebrała. W jej uchu rozbrzmiał ochrypły od snu, męski głos:

    — Anthony Reiwal, słucham.

    — Hej... — odpowiedziała, trzęsąc się z zimna — Obudziłam cię?

    — Ivanna? Dlaczego dzwonisz w środku nocy? — usłyszała jego zbolałe westchnienie.

    — Przepraszam... Możemy pogadać? — jej głos lekko się załamał.

    — Co się dzieje?

    — Znowu piłam... Dużo. W zasadzie to przez ostatnie trzy dni. Nie chciałam odstawać. Jeśli nie piję jestem zbyt drętwa — zaśmiała się gorzko.

    — Co ty znowu bredzisz?

    Poczuła się lekko urażona jego słowami i tonem. Dzwonienie do niego chyba nie było dobrym pomysłem. Ostatnim razem był w stosunku do niej bardzo miły i tylko dlatego jej zapijaczony umysł uznał go za odpowiednią osobę.

    — Po prostu... Znów mam wszystkiego dosyć. Za dużo się dzieje w mojej głowie. Jest mi zimno i niedobrze, a już nawet nie mam czym rzygać.

    — Gdzie teraz jesteś? — zapytał poważnie.

    — Na tarasie... — źle zrozumiała jego pytanie. Podkuliła nogi, obejmując je ramionami. Bose stopy, szczypały ją z zimna — Nie wzięłam kurtki.

    — Ivanna, jest środek zimy, chcesz się nabawić zapalenia płuc?

    — Musiałam się przewietrzyć — tłumaczyła się.

    — W tej chwili wracaj do środka — usłyszała jego surowy ton.

    — Nie chcę. Znowu będą mi kazali pić. Jak nie piję, to psuję atmosferę. Za bardzo narzekam i się dystansuję. Czują się przy mnie niekomfortowo. Podobno jestem zbyt atakująca, zwłaszcza w stosunku do facetów. Chyba mają rację, bo jednego oblałam sokiem, jak nie chciał się odsunąć... — wytłumaczyła się, zanim znów szarpnął nią odruch wymiotny.

    — Z kim i gdzie jesteś? — musiał powtórzyć to pytanie, bo w pierwszej chwili go zagłuszyła.

    — Z Abby i Hailey... — odpowiedziała, jakby w ogóle miał pojęcie, o kim mówiła — Jesteśmy w domku w okolicach gór. Nie pamiętam jak się nazywa to miasteczko... Poznałyśmy tu jakiś facetów. Teraz siedzą z nami. Jeden za bardzo zaczął się do mnie kleić i się wystraszyłam... — oparła głowę o szybę i przymknęła oczy.

    — Zamów sobie taksówkę i wracaj do domu — rozkazał.

    — Nie chcę. Nie chcę wyjść na drętwą. Nie po to z nimi pojechałam, żeby odstawiać taki teatrzyk...

    — Ivanna, po jaką cholerę zamierzasz tam siedzieć, skoro wcale nie bawisz się dobrze?

    — Za bardzo zwracam uwagę na to jak inni mnie odbierają... Poza tym, nie jest tak źle. Trochę za dużo wypiłam, jutro już będzie lepiej. Na pewno — szczekała zębami, gdy temperatura jej ciała coraz bardziej spadała.

    — Gdy kolejnego dnia będziesz całkowicie najebana?

    Lekko się zatrzęsła i trudno było powiedzieć, czy wywołał to chłód otoczenia, czy jego głosu. Przez jego surową dezaprobatę, część niej chciała się rozłączyć. Może nawet go zwyzywać, bo "nie okazywał jej odpowiedniego wsparcia". A właśnie po to zadzwoniła. By ją ugłaskał i powiedział, że wszystko będzie dobrze, a nie by ją oceniał, czy prawił morały. Tego nasłuchała się od własnej rodziny, gdy dzwoniła równie pijana. Mogła się tego spodziewać, to co robiła, było co najmniej nierozsądne, ale musiałaby być trzeźwa, by myśleć o tym w tych kategoriach. A od trzech dni nie była.

    — Przepraszam... — wyszeptała — Sama już nie wiem, po co to wszystko robię? Kogo ja próbuję oszukać? — poczuła łzy pod powiekami — Kurwa... Całe życie to robię. Całe życie próbuję się dostosować, a jak zwykle odbiegam od innych. Albo jestem za bardzo, albo nie wystarczająca. Chciałam tylko, żeby brano mnie pod uwagę. Czuję się tak oderwana — pociągnęła nosem.

    Chciała tylko zostać dostrzeżona. Chciała by patrzyli. By widzieli jej starania i krzywdy... Chciała być z kimś, a nie tylko obok wszystkich. Podjęła tyle desperackich prób, by ją zauważono. Od zawsze tak było. Nie ważne czy chodziło o rodzinę, czy znajomych. Brała tyle, ile jej dawano. Nawet jeśli była to nieodpowiednia uwaga, od której później ciężko się było uwolnić. Gorzko się zaśmiała do swoich myśli.

    — Wszystko tak strasznie się zjebało...

    — Proszę, wejdź do środka i wyślij mi lokalizację. Pojadę po ciebie i wtedy porozmawiamy — powiedział już łagodniejszym tonem.

    — Nie musisz. Nie potrzebuję pomocy, Anthony. Poradzę sobie. Chciałam tylko się wygadać...

    — Myślę, że sam fakt, że do mnie zadzwoniłaś, był wołaniem o pomoc. Po prostu to przyjmij, Vannie, bez ciągłego opierania się — po raz pierwszy użył zdrobnienia jej imienia.

    Poczuła jakby ogromny ciężar spadł jej z serca. Jakby nareszcie mogła oddychać. A ten głęboki oddech, odpowiedział szlochem narastającym w jej piersi. Jej umysł zwolnił barierę, którą tak uparcie utrzymywała. Rozpłakała się do słuchawki.

    — Dziękuję... — wyszeptała, tuląc do siebie zmarznięte kolana.

    Miał rację.
    Naprawdę potrzebowała ratunku.

~~~~~~

Hejo!

Następny rozdział jest tym, na którego sama czekałam, więc można się spodziewać zacieśniania więzi i parę słodkich scen, godnych książki z kategorii: romans.

Chyba wszyscy doskonale już widzą dynamikę postaci. Młoda, zagubiona i dojrzały, odpowiedzialny. Kontrasty zawsze dobrze się sprawdzają!

To tyle na dziś,
Do następnego!

Pacia03

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro