6. Przesłuchanie
Było niezręcznie. Cholernie niezręcznie. Co ona sobie myślała? Co prawda Anthony zrzędził tak jak zawsze, ale coś się zmieniło. Na pewno. Na pewno patrzył na nią inaczej. Na pewno podświadomie z niej szydził przez tamtą noc. Musiało tak być. Nie musiał tego mówić, ale ona to widziała. Widziała w spojrzeniu, jakim obdarzył ją na samym początku. Słyszała to w jego głosie, gdy chciał porozmawiać o tamtych wydarzeniach. Czy wcześniej też tak uważnie się jej przyglądał? Nie. Na pewno nie. Dopiero teraz. Dopiero teraz, gdy uważa ją za taką atencyjną idiotkę. Obserwował każdy jej ruch, jakby czekał, aż odstawi przed nim kolejny teatrzyk. Czekał na jej kolejne żałosne widowisko. Po cholerę odblokowała jego numer? Po cholerę się do niego odezwała? Przecież miała dać tej znajomości umrzeć. Co ją podkusiło?
— Denerwujesz się — stwierdził, nie odrywając od niej spojrzenia.
— Nie. Wcale nie. Jest okej.
No przecież, że się denerwowała. Jej myśli kotłowały się i przekrzykiwały. Ta chora głowa już uroiła sobie własny scenariusz tego spotkania. Chciała wyjść. Powiedzieć, że to był błąd i że najwyraźniej oboje będą musieli znaleźć sobie kogoś innego. Drugi raz nie popełni tego samego błędu. Nie upije się... Przynajmniej nie tak bardzo. Ale jeśli wstanie i wyjdzie, to na pewno uzna jej zachowanie za niedojrzałe. Nerwowo poprawiła się w fotelu. Co on się tak gapi? Jest na przesłuchaniu, czy jak?
— A jak u ciebie? Wyglądasz na zmęczonego. Bardziej niż zwykle — przekierowała rozmowę na niego.
— Nowa sprawa.
Oczywiście. Te jego krótkie, rzeczowe odpowiedzi. Chyba chciał ją doprowadzić do szału. Jak miała z nim normalnie rozmawiać, kiedy był w tym taki beznadziejny?
— A coś więcej? — zachęciła z uprzejmym uśmiechem.
— Nie mogę z tobą rozmawiać o toczonych postępowaniach.
— Okej... — powiedziała przeciągle — Więc o czym możemy porozmawiać?
Wzruszył ramionami, zanim dodał:
— O czym byś chciała?
O niczym. Chciała uciec od jego spojrzenia. Wyprowadzał ją z równowagi bardziej niż przy poprzednich spotkaniach. Jednak dalej musiała robić dobrą minę do złej gry.
— Nic nie przychodzi mi do głowy — ponownie się uśmiechnęła. Czy nie robi tego za często? Czy nie wygląda to zbyt sztucznie?
Tym razem nie znajdowali się w przytulnej kawiarence z huśtawkami. To miejsce wybrał Anthony. Restauracja wyglądało surowo i elegancko. Jakby usilnie chciała powiedzieć, że tu nie przychodzi byle kto. Mógł jej napisać, żeby lepiej się ubrała... Może założyłaby sukienkę, albo marynarkę. A tak była w dziurawych, czarnych dżinsach i w za dużej białej bluzie z kapturem. On za to, jak zwykle prezentował się nienagannie. Biała koszula, krawat, granatowy garnitur. Niemal można go było uznać za część wystroju tego miejsca. Czy on się próbował popisać, zapraszając ją tutaj? To kryzys wieku średniego? A może w jego opinii tego typu miejsca były normalnymi do rozmowy? Może w porównaniu do niej urodził się na ławie, a nie pod nią. Cholera wie, bo nigdy za wiele nie mówił. Ale po przyjrzeniu się bliżej na pewno mogłaby go uznać za kogoś, kogo stać na wystawne kolacje. Co prawda nie obnosił się jakoś bardzo pieniędzmi, ale wiecznie chodził w dopasowanych garniturach, jego mieszkanie było duże, a samochód subtelnie wybijał się na tle innych, co dostrzegała nawet ona, która z motoryzacją nigdy nie miała za wiele wspólnego. W sumie był dojrzałym facetem bez rodziny, jeśli na coś musiał wydawać pieniądze, to tylko na siebie.
— Może opowiesz mi o swojej rodzinie? — zasugerował, wyrywając ją z zamyślenia.
— Dlaczego? — lekko zmarszczyła brwi.
— Skoro mam jechać z tobą na wesele, chciałbym wiedzieć, czego się spodziewać.
Po części była to oczywista i zrozumiała sugestia, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że pod tym kryje się coś jeszcze. Choć istniało pewne prawdopodobieństwo, że to tylko jej głowa w ten sposób interpretuje sytuację. Nie byłby to pierwszy raz, gdy nie była pewna, czy może ufać własnemu osądowi.
— No dobrze... Mam trzech braci. Dwóch starszych i jednego młodszego. I młodszą siostrę. Idziemy na wesele drugiego brata. Ma na imię Alexander. Jego narzeczona Miley. W sumie nie wiem od jak dawna się znają. Nie pamiętam. Kilka lat napewno. Może cztery... Ale wszyscy będą bardzo mili i otwarci. Nie masz się czego obawiać — zamilkła, nie wiedząc, co więcej powinna powiedzieć.
— Rodzice? — zasugerował.
— Sylvia i Raphael... — patrzył wyczekująco, jakby liczył na to, że powie o nich coś więcej — Są po rozwodzie. Od... Jakiś trzynastu lat.
— Przykro mi — powiedział, ale brzmiało to jak grzecznościowa formułka.
— A mnie nie. Dobrze się stało.
— Ponieważ?
Podniosła na niego swoje spojrzenie. Napotkała te jasne, brązowe tęczówki. Boże, naprawdę patrzył jakby ją przesłuchiwał. Jakby żadna jej reakcja nie mogła mu umknąć. Może się myliła, ale miała wrażenie, że wybrał okrężną drogę, aby przesłuchać ją w sprawie pijanego wieczoru. Mówiła mu wtedy, że to dotyczy tego "co się kiedyś stało". Podstępny lis. Weźmie z jej słów to, co mu pasuje i sam ułoży sobie scenariusz. Tylko po co? Co go to obchodzi? Może źle interpretowała? Może po prostu pytał z grzeczności. Może słuchał ją jednym uchem, a gdy tylko się rozejdą, zapomni co mu powiedziała. Do diabła z tą podejrzliwą głową.
— Po prostu tak uważam... — odpowiedziała ostrożnie.
— Na pewno nie uważasz tak bez powodu.
— No... Moi rodzice nie są wzorami do naśladowania. A gdy byli razem, było jeszcze gorzej. Teraz z matką jest lepiej... — mówiła ogólnikowo, mając nadzieję, że nie zada więcej pytań w tej kwestii — A jak twoja rodzina? — znów starała się przekierować rozmowę na jego osobę. Niech sam też przestanie być taki anonimowy w ich znajomości.
— Mam dwoje młodszego rodzeństwa. Brata i siostrę. Brat jest na studiach, a siostra założyła rodzinę i na niej się skupiła — celowo nie podawał ich imion. Nie chciał, by Ivanna połączyła kropki, gdyby usłyszała o Emmecie. Nie miał ochoty się z tego tłumaczyć, niech myśli, że ich pierwsze spotkanie było całkowicie przypadkowe.
— Rodzice? — zwróciła jego pytanie przeciwko niemu.
— Teoretycznie oboje są już na emeryturze. Chociaż mój ojciec wciąż prowadzi kancelarię prawną.
— O, to pewnie u niego pracujesz.
Anthony zamilkł na dłuższą chwilę. Tym razem w jego spojrzeniu tliło się coś innego. Coś czego wcześniej u niego nie dostrzegła.
— Nie — powiedział krótko.
— Dlaczego?
— Bo jestem prokuratorem. Nie mogę udzielać porad prawnych.
Doskonale pamiętał, jak jego ojciec wściekł się z tego powodu. Chciał przekazać kancelarie w ręce swojego pierworodnego syna, ale ten dostał się na aplikację prokuratorską. Podejmując ten zawód, tym samym zamknął sobie możliwość pracy w kancelarii. Nie mógł przejąć działalności ojca, który liczył na to, od momentu, gdy Anthony rozpoczął studia prawnicze. Jego siostra, Penny, z powodu ciąży nawet nie podjęła studiów, tym samym stając się "porażką wychowawczą" ich rodziców. Ostatnią nadzieję, pokładali w Emmecie. Jednak on był jeszcze takim dzieciakiem... Anthony był przekonany, że zrzucenie na niego takiej odpowiedzialności zaraz po studiach, może go przerosnąć. A może uważał tak dlatego, że wciąż widział w nim tylko młodszego brata.
— Naprawdę?
— Naprawdę — jak zwykle wdał się w "wyczerpującą" odpowiedź. Zaraz po tym, przerzucił na nią kolejne pytanie — Jaką masz relację z ojcem?
— Dlaczego o to pytasz?
— Powiedziałaś, że to dobrze, że twoi rodzice się rozstali. Z twoją matką jest teraz lepiej, ale o ojcu nie wspomniałaś nawet słowem.
Więc jednak to przesłuchanie. Wyłapuje każde niuanse z jej wypowiedzi, a później ją nimi atakuje. Na jego nieszczęście, nie zamierzała zeznawać.
— Nie chcę o nim rozmawiać, Anthony.
— Będzie na weselu? — wydawał się być niezrażony jej odmową.
— Raczej tak.
— Czy to cię niepokoi?
— Nie.
Nie uwierzył jej. Na pewno myślał, że kłamała, dlatego teraz nic nie mówił. Uśmiechała się. Była to nerwowa reakcja na stres, chociaż większość osób, widząc ten uśmiech zarzucało jej arogancję i lekceważenie. On pewnie teraz myślał to samo. Że kłamała i do tego śmiała mu się w twarz. Nikt nigdy nie uznał tego za przejaw nerwów, zwłaszcza gdy rozmowa należała do tych poważnych. Może było tak od dawna? Może już jako dziecko uśmiechała się w sposób, który wyprowadzał z równowagi innych? Może to było powodem niekończącego się krzyku i mocniejszych uderzeń? Cóż... Wtedy nawet się śmiała, chociaż łzy stały jej w oczach. Nic dziwnego, że tracili przy niej panowanie, gdy zamiast przejawu pokory, widzieli drwiący uśmiech.
— Skończyłaś? — zapytał w końcu.
— Co?
W odpowiedzi, ruchem głowy wskazał szklankę z jej kawą.
— A tak, tak. Skończyłam, możemy iść.
****
— Czy nasze spotkania, muszą być zawsze takie drętwe? Zróbmy coś rozrywkowego — zasugerowała, gdy siedzieli w samochodzie. Po tym jak raz ją odwiózł teraz wydawało się to bardziej odpowiednie niż wcześniej.
— Na przykład? — zapytał, nie odrywając wzroku od jezdni.
— Jedźmy na łyżwy. Dawno na nich nie byłam — odwróciła głowę w jego stronę, uważnie przyglądając się jego reakcji.
— Nie jestem odpowiednio ubrany.
— To podjedziemy do ciebie i szybko się przebierzesz.
— Nie umiem jeździć — wyjawił w końcu.
— Nauczysz się — wzruszyła ramionami.
— Nie odpuścisz? — zerknął na nią, więc uśmiechnęła się szeroko.
— Nie.
****
Zrobili tak jak zasugerowała. Gdy Anthony zatrzymał się na podziemnym parkingu, Ivanna zdecydowała, że poczeka na niego w samochodzie. Ciężko powiedzieć dlaczego chciała przedłużyć ich spotkanie, zamiast pozwolić mu się odwieźć prosto do domu. Może obawiała się, że naprawdę nie uda jej się znaleźć nikogo innego, kogo mogłaby ze sobą zabrać? A skoro już przeznaczała na niego swój czas, warto byłoby uczynić ich spotkania mniej niezręcznymi. Po kilkunastu minutach zobaczyła go, idącego w stronę samochodu. Miał na sobie dżinsy i ciemną bluzę z suwakiem, którą zobaczyła tylko dlatego, że miał rozpiętą kurtkę. Jego włosy były bardziej zmierzwione. Lubiła go w tym wydaniu. Był mniej sztywny i formalny, wydawał się bardziej przystępny. W końcu nie sprawiał wrażenia, że musi przy nim uważać na każde swoje słowo. Gdy wsiadł do samochodu, od razu wyczuła od niego mocniejszy zapach perfum. Uśmiechnęła się delikatnie. Przez jej głowę przemknęła złośliwa uwaga, ale postanowiła zachować ją dla siebie.
— Co? — zapytał, widząc jej minę.
— Nic, nic. Jedźmy już.
****
Droga nie zajęła im długo. Anthony mieszkał w tak strategicznym miejscu, że praktycznie wszędzie miał blisko. Mogła mu tego pozazdrościć. Lodowisko, które wybrali, znajdowało się na świeżym powietrzu. Rozłożono je na placu w centrum miasta. Budynki i lampy wciąż były przystrojone świątecznymi ozdobami, a stoiska dookoła oferowały grzane alkohole. Wszystko mówiło o nadchodzących świętach. Muzyka, klimat, zapach i przede wszystkim ludzie. Ludzie, których wszędzie było pełno. Na lodowisku tak samo, pomimo tego, że na zewnątrz było już ciemno.
Kątem oka zerknęła na Anthony'ego. Choć wciąż czuła się lekko zmieszana jego obecnością, to jednak powoli rosła w niej ekscytacja. Mężczyzna nie mógł się pochwalić tym samym. Z jakiegoś powodu nie był podjarany myślą o rozbitym o lód nosie.
— Nie rób takiej miny, bo psujesz mi nastrój — rzuciła zaczepnie. Nawet pozwoliła sobie delikatnie trącić go łokciem.
— Nie wiem czemu zgodziłem się na spełnianie twoich zachcianek.
— Nie zwalaj wszystkiego na mnie, najwyraźniej sam też tego chciałeś. Mogłeś się nie zgodzić.
— Mogłem — zgodził się z nią.
Oczekiwanie w kolejce zajęło im więcej czasu niż dojechanie do centrum. Ale w końcu się udało. Siedzieli na ławeczce i zakładali łyżwy. Anthony z wahaniem wstał. Z zaskoczeniem zauważył, że na razie nie miał problemu z utrzymaniem równowagi.
— A właśnie! Czekaj chwilę... — oznajmiła tonem, jakby przypomniała sobie o czymś bardzo ważnym.
Zaczęła przeszukiwać torebkę tak długo, aż wyciągnęła z niej czapkę Anthony'ego. Tą samą, którą jej wręczył w dniu, gdy miała mokre włosy. Gdy tylko oddała mu jego własność, założył czapkę na jej głowę. Momentalnie zesztywniała. Nie była pewna jak przyjąć tę sytuację. A on jak gdyby nigdy nic, naciągnął materiał na jej oczy.
— Ej! — wykrzyknęła, poprawiając czapkę.
— Zacznij nosić czapki. Jest zimno — znów ją pouczył, ale tym razem było jakoś inaczej.
Patrzyła w jego stronę, ale unikała kontaktu wzrokowego. Coś w jego geście sprawiło, że trochę namieszał w jej głowie. To było dziwne. Nie na miejscu. Nie powinien był tego robić. Czuła się spięta, zawstydzona i zdezorientowana. Ale czy naprawdę było w tym coś złego? Chyba nie. Więc dlaczego czuła się oszukana? Anthony uśmiechał się delikatnie. Jakby nigdy nie był zdolny do złych zamiarów względem niej. Coś było bardzo nie tak w sposobie, w jakim teraz widział go jej umysł.
— Chodźmy już na to lodowisko. Może nie wyjdziesz z niego bez zęba — zażartowała, próbując ukryć swoją dezorientację.
— Jeśli tak będzie, to będzie to twoja wina.
— Pewnie. Specjalnie przyjdę na rozprawę, na której będziesz świecił ułamaną jedynką.
— O proszę, cwana się robisz, gówniaro.
Zaśmiała się na jego stwierdzenie. Z jakiegoś powodu nie czuła się urażona tym, jak ją nazwał. Może to przez ton jakiego użył? Naprawdę powinien częściej chodzić w mniej formalnym stroju, skoro dzięki temu zachowywał się swobodniej. Żartował z nią. Jeszcze chwilę temu myślała, że nie jest do tego zdolny. Była pewna, że bawi go tylko wielce wysublimowany typ humoru, którego jej zbyt prostacki umysł nie byłby w stanie pojąć. A tu taka niespodzianka. Czterdziestoletni facet posunął się do nazwania jej "gówniarą".
Chwilę później znaleźli się na lodowisku. Anthony od razu chwycił się bandy z taką desperacją, jakby tylko dzięki niej mógł ujść z życiem. Nie mogła się nie uśmiechnąć na ten widok. W jednej chwili uleciała z niego całą pewność siebie, którą przecież zawsze przy niej emanował. Zaproponowałaby mu rękę i pomoc w tych zmaganiach, ale wiedziała, że poczułaby się niekomfortowo, gdyby pozwoliła mu nawet na tego rodzaju dotyk. Więc dopingowała i instruowała go z daleka, nie żałując przy tym pobłażliwego tonu.
Anthony nigdy nie był typem sportowego chłopaka. Jako dzieciak niechętnie biegał za piłką, niczego nie trenował zawodowo, nie zdobywał szczytów górskich. Tak naprawdę jedynym jego sportowym osiągnięciem było nauczenie się jazdy na rowerze i pływanie najbardziej podstawowymi stylami. A po zakończeniu szkoły i utracie kontaktu z tamtejszymi znajomymi, już nawet nie musiał się zmuszać do brania udziału w meczach. Tylko oni byli go w stanie do tego nakłonić i też byli jedynymi, którzy to robili, bo jego rodzina akurat pochwalała jego sposób spędzania wolnego czasu. To oni też go tego nauczyli. By swoje hobby odnalazł w nauce i rozwiązywaniu zagadek. Z dużym zafascynowaniem słuchał opowieści kryminalnych, z którymi zetknął się jego ojciec. W późniejszym czasie nawet pozwalał mu przejrzeć stare akta spraw. Wtedy była to najbardziej fascynująca rzecz na świecie, a teraz miał przesyt całej tej papierkowej roboty.
— Żwawiej! W takim tempie nigdy się nie nauczysz.
Im bardziej on zdawał się być nieporadny na lodzie, tym chętniej pokazywała, jak sama doskonale sobie radziła. Kilka razy pokonała całe okrążenie, gdy jemu udało się przejechać zaledwie kilka metrów. Nawet jechała tyłem i kazała mu się dogonić. Oczywiście w tej sytuacji również była od niego szybsza. Nie przewidziała tylko jednego. Że jadąc tyłem jej łyżwa wpadnie w niby niepozorną szczelinę. A jednak przez to gwałtowne zatrzymanie, straciła równowagę i poleciała do przodu. Asekurowała się rękami, ale te i tak za bardzo się ugięły, przez co uderzyła o lód. Usłyszała tylko jak Anthony wstrzymał oddech. Z jego perspektywy musiało to wyglądać na poważny wypadek. Jej nos sugerował to samo. Co za upokorzenie...
— Cała jesteś?
Nie. Chciała odpowiedzieć z irytacją, ale jedyne co zrobiła, to ostrożnie się podniosła. Łzy stanęły jej w oczach. Cholernie bolało. Poczuła ciepłą krew, która spłynęła w stronę jej brody.
— No to się popisałaś...
Zamknij się. Chciał ją jeszcze bardziej skompromitować? Dobrze mu to wychodziło. Złapała się za nos, by zatrzymać krwotok. Czuła jak od wstydu pieką ją policzki. Nie czekając na Anthony'ego, ruszyła w stronę zejścia z lodowiska.
Dołączył do niej dopiero kilka minut później, gdy siedziała na ławce z zakrwawioną chusteczką przytknietą do nosa. Znów chciała uciec. Schować się i nigdy więcej go nie zobaczyć. Nie dlatego, że zrobił coś źle. Tylko dlatego, że znów widział ją w tak żałosnej sytuacji.
— Pokaż, jak to wygląda — poprosił, siadając obok niej.
— Już jest okej — mruknęła rozdrażniona.
— Ivanna... Pokaż mi.
Część niej chciała się dalej opierać. Druga wiedziała, że to bezsensowne i dziecinne. Dlatego z ociąganiem zabrała chusteczkę od twarzy i obróciła głowę w jego stronę.
— Nie jest źle. Wciąż jest prosty, tylko lekko opuchnięty. Czekaj — wyciągnął kolejną chusteczkę z paczki leżącej obok niej. Owinął ją wokół garstki śniegu i chciał ją zbliżyć do jej nosa, ale gwałtownie się odchyliła.
— Sama to zrobię — odpowiedziała agresywnie, na co przewrócił oczami.
— Oczywiście. Przecież jesteś taka samodzielna — nie opierał się, gdy odebrała mu improwizowany okład.
Nie chodziło tu o samodzielność. Gdyby pozwoliła mu na ten ruch, ta sytuacja zrobiłaby się tylko bardziej nienaturalna. Nie chciała by jej dotykał. By naruszał jej przestrzeń prywatną. Nie chciała tego przesadnie troskliwego gestu. Bo niby z jakiego powodu miałby go jej okazywać? To takie fałszywe. Wyolbrzymione i prowokacyjne. Był jak typowy facet, który za pośrednictwem niewinnych ruchów próbował się zbliżyć. Jakim prawem oni wszyscy zachowywali się, jakby uważali, że każdy ich dotyk był właściwy? Czy dała mu ku temu powód? Sygnał, który by sugerował, że ona też tego chce? Chyba znów zaczęła się za bardzo nakręcać...
Czuła gorycz, jaką wywołała między nimi ta sytuacja. A przez chwilę było dobrze. Dlaczego los znów wystawia na próbę tę relację? Może nie bez powodu wszystko jej mówiło, by urwała z nim kontakt? Tym razem definitywnie. Bez żadnych refleksji trzeźwego umysłu.
Siedziała sztywno z okładem przytknietym do nosa. Krew już przestała lecieć. Anthony obok niej, opierał łokcie na kolanach i jedynie patrzył przed siebie. Najwyraźniej po tej nieprzyjemnej wymianie zdań, nie zamierzał wchodzić z nią w interakcje. Może to i lepiej? Bo wciąż była podenerwowana i albo by się rozpłakała, albo pluła jadem. Nie była pewna ile czasu spędzili w ten sposób, ale nie wrócili już na lodowisko. Nie miała na to ochoty. A on też się nie sprzeciwiał takiemu obrotowi spraw.
****
Gdy znów jechali samochodem, było identycznie jak po pijanej nocy. Milczała, wyglądając przez okno i tylko radio subtelnie zagłuszało ciszę. Nie odważyła się nawet zerknąć w jego stronę. Poczucie wstydu dalej paliło ją w gardle. Miała tylko nadzieję, że stłuczenie nie okaże się poważne i że jutro rano nie obudzi się z opuchniętą połową twarzy.
Jej ucho wyłapało dźwięk wprawionych w ruch wycieraczek. Na zewnątrz padał śnieg, który utrudniał widoczność. Patrzyła na ulicę skąpane w świetle lamp ulicznych. Co jakiś czas mignął jej przechodzień przed oczami. Ale jak zwykle nie skupiała się na tym, co widzi. Wszystko to na rzecz tego, co odbywało się w jej głowie. To jej myśli absorbowały praktycznie całą uwagę. Otrząsnęła się z tego transu, dopiero, gdy jasne światło stacji benzynowej zakłuło ją w oczy.
— Muszę zatankować — powiedział, jakby to wymagało wyjaśnienia.
Wysiadł z samochodu, a ona nie podążyła jego śladem. By się czymś zająć w trakcie oczekiwania, sięgnęła po telefon. Zaczęła się uspokajać po tym niefortunnym wypadku. Nos już też prawie nie bolał. Zerknęła na swoje odbicie w lusterku samochodu. Opuchlizna już prawie zeszła. Całe szczęście, bo jutro od samego rana musiała być w pracy.
Zaraz po tym jak Anthony ponownie usiadł za kierownicą, wystawił rękę w jej stronę. Trzymał w niej papierowy kubek z napojem czekoladowym. Spojrzała na niego z niemym pytaniem.
— Na poprawę humoru.
— Dziękuję... — przyjęła kubek i ogrzała o niego palce.
To było... Niespodziewane. Przez chwilę znów nie wiedziała jak zareagować. Ale, gdy jej umysł przetworzył tę informację, nie mogła powstrzymać delikatnego uśmiechu, który uparcie pchał jej się na usta. To było miłe. Pomyślał o niej. Chciał poprawić jej humor. Zadbał o to by poczuła się lepiej. Jedyny problem był taki, że nie do końca potrafiła okazać swoją wdzięczność. Choć naprawdę ucieszył ją jego drobny gest. Znów poczuła się trochę swobodniej. Jej umysł uparcie szeptał, że to, co zrobił było naprawdę słodkie. I ku jej zaskoczeniu, nie spierała się z tym stwierdzeniem.
~~~~~~~~~~~
Hejo!
Nastąpiła nieplanowana dłuższa przerwa między rozdziałami. Niestety zostałam zawalona pracą i nie miałam czasu i siły do tego usiąść.
Dotarliśmy do momentu, w którym rozdziały naprzemiennie będą opowiadały o spotkaniach między nimi i o ich życiu prywatnym. Bo w końcu nie samym romansem człowiek żyje. Oczywiście historia Anthony'ego głównie będzie krążyła wokół toczonego postępowania. Bo książka bez trupa, to nie książka.
To tyle na dziś,
Do następnego!
Pacia03
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro