19. Związek bez zobowiązań
Nigdy nie sądziła, że którejś nocy wróci do domu radiowozem. A jednak, stało się. Miała pewność, że nikt nie zauważył jej nieobecności. Gdyby było inaczej, jej telefon wyświetlałby już kilka nieodebranych połączeń i wiadomości. Wysiadła z radiowozu, dziękując Edmundowi za podwiezienie. Mężczyzna zdawał się być dość przejęty przez całą tę akcję pochwycenia przestępcy i być może dlatego na pożegnanie dwa razy zdążył jej powtórzyć, aby na siebie uważała. Co dokładnie chciał przez to powiedzieć? Że miała już więcej nie jeździć z Anthonym na miejsca zbrodni? Nie miał się o co martwić, nie zamierzała tego powtarzać. A już na pewno nie w najbliższym czasie.
Cicho weszła do mieszkania. Jej przybycie zauważył tylko kocur, który zaczął kręcić się koło jej nóg i nie odstępował jej na krok. Poszła do łazienki, gdzie mimo dyskomfortu zmywała cały brud z ran, zanim je zdezynfekowała. Dłonie, łokcie, kolana... Co najmniej tak, jakby znów miała osiem lat i spędzała całe dnie z Cameronem na niebezpiecznych zabawach. Zerknęła na swoje plecy, zdawały się być bez skazy, chociaż miała pewność, że gdy rano się obudzi, zobaczy na nich paskudnego siniaka. Opuściła koszulkę.
Czy powinna do niego napisać? Nie... To był kiepski pomysł. Poza tym, zaczynało ją wykańczać to, jak bardzo szukała jego aprobaty. Cicho jęknęła z frustracji. Nie chciała tego. To było takie niewygodne. Prosiła się o jego uwagę, jak bezpański pies. To żałosne. I takie dziwne... Nie chciała jego opieki. Nie potrzebowała tego. Nie chciała czuć tego duszącego uczucia za każdym razem, gdy myślała, że był z niej niezadowolony. Samotność była wygodniejsza. Bezpieczniejsza.
Wzięła kocura na ręce i poszła do pokoju. Była pewna, że po tym wszystkim nie zaśnie, ale jej organizm miał inne zdanie na ten temat. Fizyczne i emocjonalne wyczerpanie sprawiły, że zapadła w sen kilka minut po tym, jak tylko przyłożyła głowę do poduszki.
****
Anthony: Dojechaliście? Jak się czujesz?
3 nieodebrane połączenia od numeru: Anthony
Anthony: Vannie...
Anthony: Jesteś na mnie zła?
Anthony: Proszę, oddzwoń, jak będziesz gotowa, aby porozmawiać.
Wpatrywała się w ekran telefonu i po części była bardzo zadowolona z faktu, że znów tak się o nią martwił. Na jego nieszczęście jej telefon był praktycznie zawsze wyciszony. Chociaż, nawet gdyby nie był, to efekt osiągnąłby ten sam. Nie zamierzała mu odpowiadać. Na pewno nie teraz. A może powinna? Nie. Dość. Nie teraz. Po prostu nie teraz.
Wstała z łóżka i szybko się przebrała, zakładając bluzę, która miała wystarczająco długie rekawy, aby ukryć też jej dłonie. Jak zwykle wyszła z mieszkania bez jakiegokolwiek śniadania i udała się do pracy na poranną zmianę. Nie dość, że była niewyspana, to jeszcze obolała.
Weszła od strony zaplecza, gdzie przebrała się w strój roboczy. Niby żadna praca nie hańbi, a jednak czuła się upokorzona, że wylądowała w tym miejscu. W miejscu, które kojarzyła tylko z kobietami w średnim wieku i pojedynczymi przypadkami wywodzącymi się z patologi. Nie należała do żadnej z tych kategorii. No... Nie do końca. A przynajmniej nie chciała nazywać swojej rodziny patologiczną, tylko dysfunkcyjną. Miała większe ambicje niż sztuczne uśmiechanie się do wiecznie zabieganych i pretensjonalnych klientów. Miała większe ambicje niż krojenie sera i wędlin przez pół dnia. Mogła wrócić do pracy w restauracji, do tego nie wstydziła się przyznać przed znajomymi. Jednak zmiany po kilkanaście godzin w stresującej atmosferze, ciągłe bieganie w tę i z powrotem skutecznie ją zniechęcały. Stąd przynajmniej wychodziła zawsze po ośmiu godzinach, bez względu na to, jak duży ruch był na sklepie.
****
— Cześć, o której kończysz? — zapytała Senta zza lady.
Rodzinie musiała się zwierzyć ze swojego miejsca pracy. Gdyby dalej uparcie ukrywała to w tajemnicy, jeszcze by jej przypisali taniec na rurze, czy coś w tym stylu. Ivanna zerknęła na zegarek, zanim wróciła wzrokiem do siostry. Plecak wiszący na jej ramieniu sugerował, że przyszła tu zaraz po szkole.
— Za pół godziny.
— To poczekam na ciebie. Idziemy gdzieś później?
— Możemy iść — odparła bez większego przekonania, chociaż wiedziała, że to wyjście dobrze jej zrobi. Oderwie się od myślenia o wczorajszej nocy.
Godzinę później, siedziały w okolicznej pizzeri. Lokal należał do tych mniejszych, osiedlowych. Częściej przychodzono tu po jedzenie na wynos, niż żeby faktycznie usiąść i zjeść. Na pewno nie w środku tygodnia. Dlatego, oprócz dziewczyny zza lady, były jedynymi osobami na sali. Zajęły miejsce w rogu pomieszczenia, przy oknie.
Senta pobierznie opowiadała o swoim dniu w szkole, ale Ivanna nie potrafiła się na tym skupić. Choć zadawała pytania i patrzyła na siostrę, jej myśli uparcie krążyły gdzieś indziej. Zacisnęła palce na bluzie, czując ścisk w żołądku. Znów to samo. Niepokój. Nerwowo zaczęła stukać piętą o posadzkę.
— Wszystko okej? Wyglądasz na wyczerpaną.
— To tylko niewyspanie — uśmiechnęła się krzywo.
— O której poszłaś spać? — zapytała, sięgając po szklankę z lemoniadą.
— Nie wiem... Chyba po czwartej...
— To czemu tak długo nie spałaś? Robiłaś coś na telefonie — gdy Ivanna pokręciła głową, kontynuowała — To co?
— Anthony do mnie zadzwonił...
— I rozmawialiście pół nocy? — zapytała ze znaczącym uśmieszkiem.
— Przyjechał po mnie.
— Och... — spojrzała na nią zaskoczona — I gdzie pojechaliście?
— Do jakiegoś opuszczonego domu — oparła łokieć na stoliku i zaczęła nerwowo pocierać kark.
— Co? Po co? — Senta uważniej jej się przyjrzała — Ivanna... On ci coś zrobił? — zapytała niemal szeptem.
— Nie? Dlaczego? — spojrzała w tym samym kierunku co siostra — Ach, to... — naciągnęła rękaw na dłoń — Nie, po prostu się przewróciłam...
— Więc co się stało?
Czy mogła o tym opowiedzieć? Raczej tak. A przynajmniej ani Anthony, ani Edmund jej tego nie zakazali. Jednak to by się wiązało z długim tłumaczeniem się i nie była pewna, czy była na to gotowa. Za tydzień pewnie uczyni z tego zabawną historię z dreszczykiem, ale dzisiaj, nie potrafiła się na to zdobyć.
— Nic, po prostu... Cała ta sytuacja z nim zaczyna mnie przerastać — jej ton zabrzmiał żałośnie rozpaczliwie w jej własnej ocenie.
— Ale czemu?
— Nie wiem. Bo ta rodzina sprawiła, że jestem kurwa pierdolnięta? — opuściła głowę, wplatając palce we włosy.
Senta zamilkła, a Ivanna wcale nie była zaskoczona brakiem odpowiedzi. Jej siostra nigdy nie odpowiadała na wszelkie zarzuty, którymi Ivanna rzucała w rodzinę. Była pewna, że nie rozumiała jej żalu. W końcu nie doświadczyła większych zaniedbań, wyrastała na pewną siebie i ambitną, młodą kobietę... Ivanna naprawdę cieszyła się jej szczęściem, była z niej dumna, trzymała za nią kciuki, ale gdzieś w jej sercu, wciąż gnieździła się niesprawiedliwość. Niesprawiedliwość, przez którą tak podle traktowała siostrę, gdy były młodsze. Wszyscy po kolei ją rozpieszczali. Stali za nią murem. Nie pozwalali, by stała jej się jakakolwiek krzywda. Nie głodowała całymi dniami. Nie chodziła brudna do szkoły. Nie miała powodów, przez które musiałaby stawać na rękach, by choć przez chwilę, ktoś ją widział. Nie doświadczyła kar cielesnych i upokorzeń ze strony matki, nawet tak powszechnych, jak zdejmowanie spodni przed klapsami. Nie musiała wyrywać się z pijanych rąk ojca. Nie musiała dorównywać braciom, by widzieli w niej kogoś więcej niż dziewczynkę, która nie zna się na chłopięcych zabawach.
Wszyscy mówili, że Ivanna była pewna siebie i z silnym charakterem. Ona sama bardzo chciała w to wierzyć i z dumą nosiła tę maskę. Nawet wtedy, gdy czuła się najbardziej złamana i osamotniona. Dopiero, gdy Senta zaczęła dorastać, Ivanna zdała sobie sprawę z tego, czym tak naprawdę była siła. Jej siostra znała swoją wartość i nie potrzebowała zapewnień ze strony innych. Dobrze się uczyła, jej działania były skrupulatne i systematyczne. Dbała o siebie, o swój sen, o swoje odżywianie. Była ambitna i była przekonana, że może zrealizować swoje cele. To było prawdziwą siłą, a nie to, co ich rodzina widziała w Ivannie. Jej postawa tak naprawdę była tylko buntem i strachem. To nie silny charakter odpychał od niej mężczyzn, to ona robiła to podświadomie przez strach. To nie była pewność siebie, skoro tylko udawała, licząc na poklask innych. Jej aroganckie odzywki i samodzielność, były tylko odpowiedzią na zaniedbanie.
Dopiero Anthony ją dostrzegł. Zdawał się widzieć jej prawdziwą, żałosną wersję, a to wcale jej się nie podobało. Sprawiało, że z jednej strony chciała mu oddać serce na dłoni, a z drugiej nigdy nie czuła się bardziej odsłonięta. Chciała wierzyć, że otoczy ją opieką, której tak desperacko pragnęła za dziecka, ale nigdy nie nauczyła się czuć z tym dobrze i tak naprawdę, każda forma jego pomocy wprawiała ją w dyskomfort. A mimo to, wciąż tego pragnęła. Czuła się przy nim bezpieczna i zagrożona równocześnie.
— Ivanna, jeśli czujesz się z tym niekomfortowo, to po prostu to przerwij... Ale wtedy zrobisz to, co zawsze. Po raz pierwszy mówiłaś o kimś, jakby naprawdę ci się podobał, więc... Może po prostu spróbuj? — zasugerowała po długiej chwili milczenia.
— Nawet nie wiem, czy on by tego chciał... — odpowiedziała, podnosząc głowę.
— To go zapytaj.
— To tak nie działa.
— Działa. Tylko wszyscy chcą to komplikować i bawić się w domysły.
Ivanna uśmiechnęła się rozbawiona na tę odpowiedź. Nie dało się ukryć, że było w tym stwierdzeniu coś do bólu prawdziwego.
— Przestań mi dawać tak logiczne rozwiązania. Nie pozwalasz mi utrudniać sprawy.
****
Prokurator już z samego rana zjawił się na komisariacie. Thomas od sześciu godzin siedział w sali przesłuchań pod czujnym szkłem kamery. Powinien zacząć się powoli łamać. Chociaż, ciężko było określić jak odczuwał czas na haju narkotykowym.
Anthony, w asyście Edmunda, wszedł do pomieszczenia. Wczorajsza noc, nie dawała możliwości na przyjrzenie się oskarżonemu, ale teraz, pod zimnym światłem jarzeniówki był całkowicie odsłonięty. Młody, biały chłopak z krótko ściętymi włosami i ze srebrnym kolczykiem w prawym uchu. Był okropnie chudy i tylko ciemna bluza optycznie czyniła z niego większego mężczyznę, niż faktycznie był. Nie wyglądał na mordercę, co najwyżej na osobę odpowiedzialną za zamieszki i drobne kradzieże. Miał ledwie osiemnaście lat. Powinien mieć nad głową kuratora, a nie prokuratora. Usiadł naprzeciwko, łapiąc kontakt wzrokowy z jego szarymi oczami.
Rozpoczął przesłuchanie od przedstawienia mu jego praw, ale wątpił, żeby Thomas wysłuchał choć jednego z jego zdań. Chłopak wiercił się na krześle i co chwila rzucał okiem w kierunku śledczego. Jakby to jego reakcji oczekiwał.
— Wiemy, że to ty zgwałciłeś i zamordowałeś Louise Martin — powiedział wprost. Mieli ciało, mieli wyniki badań DNA, niezależnie od przyznania się Thomasa, Anthony był pewien, że bez problemu uda mu się go wsadzić za kraty — Wyniki badań DNA wykazały, że to twoje nasienie znajdowało się w drogach rodnych ofiary. Jeśli teraz przyznasz się do winy, jestem skłonny... — przerwał, bo Thomas napluł mu w twarz.
Z obrzydzeniem starł dłonią ślinę ze swojego policzka. Bezczelny gówniarz.
— Na podstawie artykułu dwieście dwudziestego szóstego, paragrafu pierwszego, mogę nałożyć na ciebie karę grzywny, a nawet pozbawić cię wolności za znieważenie funkcjonariusze publicznego — upomniał go.
— Jebie mnie to. Gówno mi możesz zrobić.
— Mam nadzieję, że w więzieniu też będziesz taki wyszczekany. Uwierz mi, pedofile i gwałciciele, wciąż są uważani za najgorszy sort według osadzonych. Więc jeśli nie chcesz tam spędzić reszty swojego życia, sugerowałbym ci zacząć z nami współpracować — dał mu dłuższą chwilę na przemyślenie tych słów — Teraz, gdy mam nadzieję, zaczęliśmy się rozumieć, chciałbym, abyś opowiedział mi wszystko, co wydarzyło się w noc z szesnastego na siedemnastego grudnia.
Ani Thomas nie współpracował, ani Edmund nie pomagał. Śledczy milczał praktycznie całe przesłuchanie, a oskarżony rzucał bluzgami, za nic mając ostrzeżenia prokuratora o karze grzywny. Po półtorej godziny bezowocnej współpracy, wyszli z pokoju przesłuchań.
— Nie byłeś dziś zbyt pomocny — zasugerował Anthony.
— Ach, tak, wybacz. Ostatnio jestem trochę rozproszony... — wyjaśnił.
— Problemy z Dianą? — zapytał o jego żonę.
— Tak, chyba przechodzimy jakiś cięższy okres — skłamał bez zawahania.
— Co się stało?
— Mnie nie pytaj. To po prostu kobiety i te ich humorki. Wiesz jak jest — odpowiedział, drapiąc się po karku.
— Mhm... — mruknął nieprzekonany, uważnie mu się przyglądając.
Postawa Edmunda dawała do myślenia. Nie utrzymywał kontakty wzrokowego, pocierał szyję. Mowa ciała nie była dla Anthony'ego tajemnicą. Śledczy coś ukrywał, albo kłamał.
— Jeśli będziesz potrzebował o tym porozmawiać, nie krępuj się — zachęcił go, ale ten tylko skinął głową.
****
Ivanna: Za niedługo u ciebie będę. Musimy porozmawiać
Anthony był zaskoczony tą nagłą wiadomością i nie podobało mu się stwierdzenie "musimy porozmawiać". Sprawiało, że od razu nastawiał się na to, że ta rozmowa mu się nie spodoba.
Anthony: Co dokładnie znaczy "za niedługo"?
Ivanna: 10 minut
Anthony: To będziesz musiała na mnie zaczekać.
Anthony: Głodna? Jestem właśnie w jednej z francuskich restauracji.
Ivanna: W sumie tak, wybierz mi coś
Jakiś czas później, otworzył drzwi do swojego mieszkania, puszczając Ivannę przodem. Szczerze powiedziawszy, spodziewał się, że dłużej będzie na niego zła. A jednak powitała go tak, jakby wczorajsza noc się nie wydarzyła. Choć... Może to była tylko cisza przed burzą. Cokolwiek chciała mu powiedzieć, nie zamierzała tego zrobić od razu. Usiedli w kuchni, próbując rozmawiać podczas posiłku na jakieś niezobowiązujące tematy, ale nie umknęło jego uwadze, jak bardzo Ivanna zdawała się być zestresowana i niespokojna. Co najmniej tak, jakby widzieli się po raz pierwszy.
— Vannie, wyjaśnisz mi w końcu, co tak pilnie potrzebowało omówienia? — zapytał, gdy byli już w salonie. Tak naprawdę domyślał się tematu ich rozmowy. Był przekonany, że będą rozmawiali o wczorajszej nocy.
— To nie takie proste... Nie wiem od czego zacząć... — broniła się, przyciągając nogi do klatki piersiowej, jakby chciała się zwinąć w bezpieczny kokon — Chodzi o to... Że znamy się już jakiś czas. Bardzo cię polubiłam i...
— Czekaj. Chyba nie chcesz... — wtrącił się, gdy zorientował się w jakim kierunku zmierzają.
— Chcę — spojrzała na niego z powagą — Chciałabym pójść w stronę głębszej relacji, jeśli ty też tego chcesz...
— Vannie, już ci to kiedyś mówiłem. Nie chce kolejnego związku. Nie chodzi o ciebie, chodzi o zobowiązania jakie się z tym wiążą. I bez tego wiecznie ktoś ma wobec mnie jakieś oczekiwania i żądania — wyjaśnił spokojnie.
— To może...? Związek bez zobowiązań? Przyjaciele z korzyściami, czy coś takiego?
Spojrzał na nią zaskoczony i nie mogła się mu dziwić. W wyniku desperacji wygadywała totalne głupoty. Przecież nie weszłaby mu do łóżka ze świadomością, że to absolutnie nic by nie znaczyło. Nie była pruderyjna, ale nie była też wystarczająco odważna. Anthony prychnął śmiechem, który szybko starał się stłumić, a ona poczuła się zażenowana.
— Przepraszam, ale chyba nie mówisz poważnie.
— Nie będę miała żadnych żądań. Ani co do twojego czasu, czy sposobu w jaki będziemy go spędzać razem. Wezmę tylko tyle, ile od ciebie dostanę — zapewniała go.
— Wiesz, że ciężko w to uwierzyć? — usiadł bliżej niej i złapał jej dłoń — Vannie, nigdy nie powinnaś musieć prosić o miłość. W końcu znajdzie się ktoś, kto ci ją da bez najmniejszego zawahania. Bądź cierpliwa. Przez swoje przeżycia ciężko jest ci się otworzyć, ale jesteś młoda, ładna i jak na swój wiek, masz bardzo dobrze poukładane w głowie. To co prawda może odstraszyć wielu mężczyzn, ale to daje ci pewną gwarancję, że ostatecznie nie zawalczy o ciebie byle kto — uśmiechnął się do niej pocieszająco.
Żal ściskał jej serce, gdy słuchała jego słów. Nie chciał jej. Nie chciał jej. Nie chciał jej.
— Dlaczego nie możemy chociaż spróbować?
— Dlaczego tak bardzo ci zależy?
— Bo jesteś pierwszym facetem, przy którym naprawdę poczułam się dobrze. Nie próbowałeś mnie zaciągnąć do łóżka, nie seksualizowałeś mnie, nawet gdy ubrałam się wyzywająco. Choć czasem bywa to niekomfortowe, to podoba mi się jak mnie pouczasz. Jesteś miły i opiekuńczy, i lubię sposób w jak reagujesz, gdy rzucam jakimś bezczelnym tekstem. No i... Twój dotyk i pocałunki... Już jakiś czas temu zaczęły mi się podobać.
Anthony westchnął cicho i puścił jej dłoń. Odchylił się, by oprzeć się o poduszki. To zaszło za daleko, ale powinien był się tego spodziewać. Wreszcie musiał wziąć odpowiedzialność za te momenty słabości przy niej. Dał sobie chwilę na zastanowienie, zanim zdecydował się odpowiedzieć:
— Słuchaj, nie chcę wyjść na dupka, ale...
— A gdybyśmy tylko zachowywali się jak para... — wtrąciła się — Ale nią nie byli?
— Co? — zapytał unosząc brwi.
— To chyba jest pojęcie bardziej znane dla mojego pokolenia. No wiesz... Gdy chcesz robić wszystkie te rzeczy, które robią pary, ale równocześnie nie chcesz być w związku.
— To mi się wydaje strasznie bez sensu — dodał sceptycznie.
— Może i tak, ale bardziej bym to chciała zrobić jako... Okres próbny? Jeśli po miesiącu, czy dwóch, dalej będziesz wolał być sam, to w porządku. Wtedy się z tym pogodzę.
— Czuję, że dziś cię nie przegadam — uśmiechnął się kącikiem ust — Nie sądziłem, że będziesz, aż tak zdeterminowana.
— Ja też. W zasadzie czuję się przez to trochę zakłopotana — ale po raz pierwszy tak bardzo jej zależało i gdy wreszcie to z siebie wyrzuciła, poczuła się lżej.
— Dobrze, moja tymczasowa niby dziewczyno, wyjaśnij mi, jak się rozpoczyna takie relacje?
Wzruszyła ramionami.
— A jak się rozpoczyna zwykłe związki?
— Myślę, że randki są tu dobrym punktem wyjścia.
— Więc zabierz mnie na randkę — zadecydowała, wstając z kanapy.
— Teraz? — podążył za nią spojrzeniem.
— No tak, mam ograniczony czas na to, żeby cię w sobie rozkochać.
~~~~~~~~~~~~~~
Hejo!
Nie wiem, czy uda mi się wstawić coś jeszcze przed świętami, więc już teraz życzę wam wszystkiego dobrego, moi drodzy!
Trzymajcie się tam cieplutko i zjedzcie dużo pierogów ❤️
To tyle na dziś,
Do następnego!
Pacia03
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro