Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Konfrontacja

    Plusem tej sytuacji był fakt, że Thomas został odnaleziony. Chłopak, który od miesiąca był poszukiwany przez policję, jak gdyby nigdy nic, wrócił na miejsce zbrodni. Chociaż... Było to dość powszechne zjawisko. Jedyny problem był taki, że Anthony był tu tylko z Ivanną, więc o ewentualnej interwencji mógł co najwyżej pomarzyć. Teraz musiał wymyślić coś, co pozwoli im uciec z tej sytuacji bez żadnej konfrontacji z agresywnym przestępcą. Zwłaszcza, że Thomas zdawał się być szczególnie zainteresowany morderstwem.

    Prokurator był zaniepokojony obecną sytuacją. Chociaż słowo zaniepokojony było tu dużym niedopowiedzeniem. Musiał coś zrobić. Przyciągnął Ivannę bliżej siebie, pochylił się wystarczająco blisko, by jego usta musnęły jej ucho, gdy wyszeptał:

    — Idź w kierunku okna i uważaj pod nogi.

    Puścił jej ramiona i wskazał ruchem głowy odpowiedni kierunek. Nie trzeba było jej tego powtarzać. Wzrok utkwiła w podłodze, gdy starała się nie wpaść na żadne z porzuconych śmieci i gratów. Podążył za nią.

    — Ta, przyszedł tu na spacer. Nie dość, że w środku nocy, to jeszcze sam — rozbrzmiało ironiczne stwierdzenie z sąsiedniego pomieszczenia.

    Ten logicznie myślący facet, mógł być ich ratunkiem. Trzymał Thomasa w ryzach. Gdyby nie on, mężczyzna będący pod wpływem narkotyków, już dawno biegałby oszalały po całym budynku z metalowym przedmiotem w ręce.

    Dla Ivanny te kilka metrów zdawało się nie mieć końca, w dodatku noc nie ułatwiała widoczności. Stanęła na szkiełku, które pękło pod jej podeszwą. Znieruchomiała, nasłuchując i omal się nie wzdrygnęła, gdy poczuła dłoń Anthony'ego na plecach. Jakby niemo kazał jej się nie przejmować i iść dalej. Tak zrobiła. A mężczyźni najwyraźniej nie zwrócili uwagi na ten subtelny dźwięk, zbyt pochłonięci swoją własną wymianą zdań. Nie przysłuchiwała im się. Poza tym, ciężko było ich zrozumieć, zwłaszcza tego bardziej agresywnego, który wypowiadał chyba tylko przekleństwa.

    Jej serce gwałtownie obijało się o żebra, oddech stał się płytki. Wyraźnie czuła wzrost adrenaliny, przez którą jej mięśnie mrowiły, aby zerwać się do szalonej ucieczki. Na szczęście rozsądek nie dał za wygraną.

    Położyła dłonie na parapecie. Już miała podskoczyć, by wspiąć się na okno, gdy poczuła, jak Anthony złapał ją pod pachami i bez problemu podniósł. Przerzuciła nogi na drugą stronę. Byli na parterze, więc prawie bezdźwięcznie zeskoczyła na trawę. Nim zdążyła się odwrócić, Anthony już trzymał ją za dłoń. Chciała pójść w stronę jego samochodu, ale najwyraźniej miał inny plan. Omal się nie przewróciła, gdy pociągnął ją w przeciwnym kierunku.

    — Czemu nie idziemy do auta? — zapytała szeptem. Czy nie o to chodziło? By wydostać się stąd jak najszybciej.

    — To ich od razu zaalarmuje. Wystarczy, że przy odblokowaniu drzwi zaświecą się lampy — wyjaśnił.

    Wciąż było to dla niej niejasne. Czy nie wystarczyłoby szybko wskoczyć do samochodu i wyjechać? Nawet jeśliby się zorientowali, czy zdążyliby do nich dobiec? Chciała się z nim kłócić, że nie myśli logicznie, ale sytuacja temu nie sprzyjała. Znaleźli się za krzakami, których listowie nie było zbyt gęste przez obecną porę roku. Zmusił ją, by kucnęła razem z nim.

    — Słuchaj mnie teraz uważnie — odpowiedział, wyciągając telefon — Zadzwonisz na najbliższą komendę — już wystukiwał numer na klawiaturze — Wezwiesz ich tutaj, powołując się na mnie. Powiedz im, że chodzi o Thomasa Coviera i że w żadnym wypadku, mają tu nie przyjechać na sygnale — wręczył jej telefon.

    — Co? Czekaj, ale... Czemu ja? Co ty chcesz zrobić? — pytała zestresowana.

    — Wracam tam — odpowiedział krótko. Już zamierzał wstać, ale złapała go za rękę.

    — Zwariowałeś? Jeden z tych gości groził, że cię zabije.

    — Vannie, poszukujemy tego faceta od miesiąca. Druga taka okazja może się szybko nie nadarzyć, a jeśli teraz gdzieś ucieknie, podążę za nimi. W razie problemów, telefon prywatny mam przy sobie — złapał jej dłoń, odsuwając ją od siebie.

    — Naprawdę chcesz ryzykować życiem? Do reszty ci odbiło? — jego decyzja sprawiła, że była tylko bardziej niespokojna. I kompletnie go nie rozumiała. Jak mógł w ogóle chcieć się tak narażać? Naprawdę chciał teraz zgrywać bohatera?

    — Zadzwoń na komendę — powiedział już bardziej autorytarnym tonem — Nie wychylaj się. Zostań tu, dopóki sytuacja nie będzie opanowana. A gdyby zrobiło się naprawdę niebezpiecznie, uciekaj. Zrozumiałaś?

    Gwałtownie pokręciła głową.

    — Anthony, proszę, nie zostawiaj mnie tu samej.

    — Dasz sobie radę — zapewniał, choć kompletnie nie miał co do tego pewności. Równie dobrze, mogłaby później wpaść w panikę i nie wezwać policji. Mimo to, zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę. Czas uciekał, nie mógł tu bezczynnie stać i jej uspokajać.

    — Nie, nie dam rady. Proszę, nie idź. Anthony, proszę — powtarzała błagalnie.

    — Vannie, weź się w garść. Potrzebuję cię teraz. Proszę, nie zawiedź mnie — zostawił ją ze słowami obarczającymi odpowiedzialnością.

    Spomiędzy gałązek patrzyła jak znów idzie w kierunku opuszczonego budynku. Cała sceneria wyglądała mrocznie. Zimny wiatr złowrogo huczał, targając rodzącą się do życia roślinnością. Ciemna noc, z ulicznymi lampami, które nie dawały zbyt wiele światła na tę posesję. Jakby cały świat się odwrócił plecami i nie chciał widzieć tego, co działo się w tym miejscu. Jej żołądek wywrócił się, gdy zobaczyła, jak Anthony wchodzi do budynku przez okno. Telefon. Miała zadzwonić. Wróciła wzrokiem do ekranu, od razu naciskając zieloną słuchawkę.

****

    Było cicho. Niepokojąco cicho. Obawiał się, że Thomas mógł już zostać przekonany do ucieczki. Cholera, wiedział, że stracił za dużo czasu. Ta sprawa stała mu ością w gardle. Z każdym kolejnym dniem, gdy śledztwo pozostawało otwarte, czuł się coraz bardziej niespokojny. Powinien też odnaleźć tego skorumpowanego gnoja, który utrudniał im śledztwo od wewnątrz. Niestety nawet dochodzenie w laboratorium nic nie wniosło. Pomimo zgubionego DNA i znacznych opóźnień wyników, sprawę zamknięto z decyzją, że nie doszło do zaniedbań, za które możnaby pociągnąć do odpowiedzialności poszczególne osoby. Niby to wszystko miało być dziełem niefortunnych zdarzeń? Kpina.

    Ostrożnie podążył w stronę wyjścia z pomieszczenia, uważnie nasłuchując wszystkich dźwięków. Lekko się wychylił, by od razu schować się z powrotem. Ktoś tam stał. Twarz owego człowieka była oświetlona przez ekran telefonu, ale nie przyjrzał mu się w tym ułamku sekundy. Wziął głęboki wdech, opierając się o ścianę. Skoro jeden był tu, gdzie był drugi? Znów ostrożnie wyjrzał z pokoju. Teraz przyglądając się mężczyźnie wiedział, że to nie był Thomas. Niedługo później, usłyszeli huk z górnego piętra. Mężczyzna oderwał wzrok od telefonu, a Anthony znów schował się za ścianą. Oboje nasłuchiwali.

    — Pieprzony idiota — mruknął ten pierwszy — Thomas? — zawołał już nieco głośniej, gdy podchodził do schodów.

    Znów nastała cisza. Odczekali kilka naprawdę długich chwil, zanim Covier zaczął schodzić. Anthony rozejrzał się po podłodze, w poszukiwaniu ewentualnego narzędzia do obrony. Powinien się wreszcie wyposażyć w broń palną, między innymi na takie okazje. Nie żeby planował uczynić z tych akcji stały element swojego dochodzenia. Był prokuratorem, jego praca w głównej mierze ograniczała się do papierkowej roboty i przedstawiania wszystkiego na sali sądowej. Nie był cholernym komandosem ze spluwą w ręku. Nawet nie widział siebie w takim wydaniu.

    — Jak się domyślam, nikogo tam nie znalazłeś. Mówiłem ci, że pewnie węszą gdzieś po okolicy. Spadajmy stąd wreszcie — nakłaniał.

    — Słyszałem damski głos — odpowiedział, ignorując słowa pierwszego mężczyzny.

    — Na pewno? — zapytał sceptycznie i nie trudno mu się było dziwić. W końcu Thomas był pod wpływem narkotyków. Omamy słuchowe nie byłyby tu niczym niezwykłym.

    — Przecież ci, kurwa, mówię — zirytowany odepchnął go od siebie.

    — Dobrze, niech będzie... I co ten głos ci powiedział?

    — Nie mówiła do mnie, ty zjebie.

    — Więc do kogo?

    — Nie wiem, słyszałem, że mówiła, a nie to co mówiła — podkreślił tę różnicę, idąc przed siebie.

    — Gdzie idziesz?

    — Chuj cię to obchodzi.

    Gdy Reiwal poczuł się wystarczająco pewnie, znów ostrożnie się wychylił, zerkając w stronę mężczyzn. Ponownie widział tylko jednego, który jak gdyby nigdy nic, zapalił papierosa. Rozejrzał się za Thomasem, ale znów go nigdzie nie dostrzegł. Zgadywał, że znów kręcił się gdzieś po budynku, choć jedyne co słyszał, to zaciąganie się dymem papierosowym. W momencie, w którym ta dwójka tu weszła, wydawali się czegoś szukać. Być może coś obciążającego wciąż znajdowało się gdzieś pod warstwą śmieci. Będzie musiał tu zlecić ponowne przeszukanie. Telefon subtelnie zawibrował w jego kieszeni. Zerknął na wyświetlacz.

Edmund: Co ty odpierdalasz?
Edmund: Lepiej natychmiast się stamtąd zabieraj.

    Więc był dziś na nocnej zmianie. To dobrze, bo aktualnie go tu potrzebował. Zamiast jednak odpisać, znów schował telefon do kieszeni. Gdy się tu zjawi, od razu zabiorą Coviera na przesłuchanie. Nareszcie śledztwo ruszy do przodu.

    Miał wrażenie, jakby serce na moment mu stanęło, gdy usłyszał przerażony krzyk. Spojrzał w stronę okna, w momencie, w którym Ivanna wybiegła z posesji, a Thomas biegł tuż za nią. Teraz dyskresja przestała się liczyć. Kopiąc przypadkowe przedmioty po drodze, podbiegł do okna, by ruszyć w pogoń za tamtą dwójką.

    Dopadł do samochodu, od razu wskakując za kierownicę. Gdy odpalił silnik, zauważył, że drugi mężczyzna stał w drzwiach budynku. Nonszalancko opierał się ramieniem o framugę, gdy dalej palił papierosa i patrzył wprost na Anthony'ego. Kimkolwiek był ten prawdopodobnie drugi kryminalista, nie miał teraz na niego czasu. Wycofał się na ulicę. Nie wiedział co powinien zrobi. Tak naprawdę był teraz w stanie nawet rozjechać Thomasa.

****

    Chciała wierzyć, że ten łysy mężczyzna jej nie znajdzie. Skuliła się bardziej za krzakami, uważnie go obserwując. Ale on od razu skierował się w jej stronę. Jakby doskonale wiedział, gdzie ma szukać. Był niewysoki, ale metalowy pręt w jego dłoni zmroził jej krew w żyłach. Nie mogła tu zostać i czekać, aż ją dopadnie. Więc póki był jeszcze te kilka metrów dalej, zerwała się na równe nogi i zaczęła uciekać. Jej gardło było ściśnięte, ale zmusiła się do krzyku, by zaalarmować Anthony'ego, albo kogokolwiek, kto mógłby jej teraz pomóc. A dźwięk, który wydostał się z jej gardła, zaniepokoił nawet ją.

    W jej głowie rozbrzmiewało tylko jedno słowo: Uciekaj. Omal się nie przewróciła, gdy biegła w stronę wyjścia z posesji. Zerknęła za siebie. Biegł za nią. Słyszała uderzenia własnego serca i przerażone wdechy, którymi raczyła płuca. Biegła szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Skupiła wzrok tylko na drodze. Jakim cudem, ta noc przyjęła tak chory obrót?

    Powietrze uciekło z jej płuc wraz z zaskoczonym jękiem, gdy poczuła uderzenie pod łopatką. Straciła równowagę, padając na ręce i kolana. Metalowy pręt jeszcze podskakiwał na chodniku.

Uciekaj!
Uciekaj!
Uciekaj!

    Nie mogła się teraz zatrzymać. Choć paliło ją w płucach i gardle, znów wystartowała. Mięśnie powoli odmawiały posłuszeństwa. Nie biegła już tak szybko. Czuła jakby miała za chwilę zwymiotować z wysiłku. Bała się, że mężczyzna za chwilę ją dopadnie. Niedaleko przed nią, czarny Jaguar zatrzymał się z piskiem opon. Anthony wyskoczył z samochodu.

    Dopiero teraz pozwoliła sobie zwolnić. Z ciężkim oddechem, opadła na chodnik kilka metrów dalej. Było jej niedobrze i kręciło jej się w głowie. Płuca płonęły żywym ogniem. Zerknęła za siebie. Anthony szarpał się z mężczyzną, gdy próbował go unieruchomić. Czuła się jakby uwięziono ją w scenie z filmów akcji. Wszelkie dźwięki były przytłumione przez krew, która szumiała w jej uszach. Nie podjęła nawet próby by wstać z chodnika. Nawet wtedy, gdy dwa radiowozy zatrzymały się niedaleko. Niedługo później agresor był już przyciśnięty do ziemi.

    — Vannie, pokaż się. Wszystko w porządku? Jak się czujesz? — zapytał prokurator, klękając przed nią.

    Nawet nie czekał na jej odpowiedź. A ona nie zamierzała jej udzielić. Chciała się rozpłakać. Tak strasznie się bała i dopiero teraz emocje zaczynały z niej schodzić. Przyglądał się zdartej przez chodnik skórze na jej dłoniach. Gdy podniósł wzrok na jej twarz, wyglądał na zaniepokojonego.

    — Hej, ćśśś... Już dobrze — przycisnął do siebie jej drżącą postać — Już nic ci nie grozi, jesteś bezpieczna — mówił uspokajająco, gdy głaskał ją po plecach.

    Jednak ona wcale się nie uspokajała. Wręcz przeciwnie, jego gest sprawił, że tylko szybciej się rozpadła. Choć łzy spływały po jej policzkach, to cicho się śmiała z twarzą przyciśniętą do jego szyi. Dopiero teraz zaczęła czuć ból, który promieniował od jej pleców, dłoni i kolan. Bała się, że nie zdąży. Że nikt jej nie pomoże. Że tamten mężczyzna ją dopadnie. Przestała się śmieć i już tylko żałosny szloch wstrząsnął jej ciałem.

    — Anthony, czy ty jesteś jakiś pojebany? Nie dość, że ją tu zabrałeś, to jeszcze nie uciekliście, gdy był na to czas? — zaczął Edmund, gdy zmierzał w ich kierunku.

    — Przynajmniej dzięki temu Thomas wreszcie został złapany — skomentował, gdy przyjaciel stanął naprzeciwko niego.

    — A czy w tym twoim tępym łbie, chociaż na chwilę zagościła myśl, że oboje mogliście skończyć z dziurą w czaszce? Co byś zrobił, gdyby miał przy sobie broń, co?

    — Nic się nie stało. Jak widzisz miałem wszystko pod kontrolą — bronił się.

    — Ta, właśnie widzę po waszym stanie, jak miałeś wszystko pod kontrolą.

    — Gdybyście się sumiennie wywiązywali ze swoich obowiązków, nic takiego nie miałoby miejsca. Powinieneś mi podziękować, że wykonałem wasza robotę, a nie prawić mi morały.

    — Ona już zwłaszcza powinna ci za to podziękować — ruchem głowy wskazała Ivannę w jego ramionach — Chcesz ryzykować swoje życie, droga wolna. Ale ją też w to wciągnąłeś — jej obecność w takim miejscu, w towarzystwie Anthony'ego, cholernie jej zagrażała. I to nawet nie w tym momencie. Trzeba było ją stąd zabrać, zanim ktoś od Kennetha ją tu zobaczy. Była za młoda, by pakować się w ten chory świat i to jeszcze z winy Anthony'ego — To, że jeszcze żyjecie, nie wynika z tego, że miałeś wszystko pod kontrolą. Mieliście szczęście i tylko tyle. Prawda jest taka, Anthony, że kompletnie ci odbiło na punkcie tego śledztwa.

    — Oczywiście — zadrwił — Lepiej jest mieć je w dupie i próbować rozwiązać po łebkach, tak, Demelez?

    Edmund tylko pokręciła głową na tę prowokację. Złapał Ivannę za ramię, która spojrzała na niego szeroko otwartymi i załzawionymi oczami. Lekkim pociągnięciem, próbował ją nakłonić do wstania:

    — Chodź. Odwiozę cię do domu.

    — Ivanna jest ze mną. Poradzę sobie — przez swój upór nie wypuścił jej ze swoich ramion.

    — Ty już chyba dość dla niej zrobiłeś — nie ustępował. Naprawdę robił to dla jej dobra. Lepiej żeby dziewczyna stąd jak najszybciej zniknęła i w żadnym wypadku nie została powiązana z Anthonym.

    Chciała z nim zostać. Cześć niej, ta która czuła się do niego przywiązana i była chętna na stworzenie romantycznej relacji, cicho błagała, aby zostać w jego ramionach. Jednak w świetle ostatnich wydarzeń, prośby jej serca były zbyt subtelne. A rozsądek, przekonany słowami Edmunda, surowo ocenił obiekt jej westchnień. Śledczy miał rację. Czyny prokuratora sprawiły, że jej los znalazł się pod znakiem zapytania. Ona chciała uciec od razu, a on był zdecydowany na to, aby właśnie teraz pochwycić przestępcę. Przestępcę, który później gonił ją z metalowym prętem w dłoni. Choć udało im się ujść bez poważniejszych obrażeń, to czy gdyby Anthony'emu naprawdę zależało na jej bezpieczeństwie, to czy zostawiłby ją wtedy w krzakach, gdy błagała, aby został?

    Opierając dłonie na jego piersi, odsunęła się i wstała. Nie zatrzymywał jej, choć czuła, że obdarzył ją rozczarowanym spojrzeniem. Nie miała odwagi się do niego odezwać. Spuściła wzrok i przetarła nos wierzchem ręki. Jak miała dalej czuć się przy nim bezpiecznie, skoro wciągnął ją w coś takiego? A może to wcale nie było nic wielkiego? Może to tylko jej umysł, nareszcie znalazł powód, dzięki któremu mogłaby się od niego odsunąć?

    Napięła się jak struna, gdy Edmund położył dłoń na jej plecach, poprowadził ją w stronę radiowozu. Ostatni raz zerknęła na Anthony'ego, który wstał z chodnika i zaczął otrzepywać spodnie. Nie spojrzał na nią. Jakby fakt, że odchodziła ostatecznie nic dla niego nie znaczył. I pewnie tak było. To, że ona była zauroczona, nie dawało gwarancji, że on kiedykolwiek odpowie jej tym samym.

~~~~~~~~~~~~~~~

Hejo!

Przepraszam za drobne opóźnienie, wyniknęło ono z tego, że jednak musiałam zjawić się dziś w pracy.

Akcja się zagęszcza, ale przez to Anthony nieco traci swój wyidealizowany wygląd. Choć nie jestem pewna, czy to w ogóle będzie miało jakikolwiek negatywny wpływ na waszą ocenę jego postaci. Może już za bardzo go polubiliście i będziecie chronić jego honoru :D

Jednak bez względu na to, czy to na Was wpłynęło, czy nie, mam nadzieję, że równie chętnie będziecie obserwowali dalsze losy Ivanny i Anthony'ego ❤️

To tyle na dziś,
Do następnego!

Pacia03

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro