Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

!16. Pętla u szyi!

!Uwaga!
W poniższym rozdziale występuje opis osoby uduszonej.

    Jego matka, Rosemary, była wizytówką ich rodziny. Znała i kojarzyła praktycznie każdego, kogo można by zaliczyć do grona wpływowych i majętnych osób z tego miasta. Zawsze prezentowała się nienagannie i z klasą. Któregoś wieczora oglądał film „Diabeł ubiera się u Prady" i nie mógł oprzeć się wrażeniu, jak bardzo Miranda mu ją przypominała. Surowa i zimna, a przy tym tak bardzo skuteczna. Swoje nastawienie zmieniła dopiero dla Emmetta. Złagodniała i pozwalała mu na więcej, co młody mężczyzna chętnie wykorzystywał.

    — Taty nie ma? — zapytał, wchodząc do przestronnego salonu.

    — Nie. Jak zwykle musiał pojechać do kancelarii — Rosemary odpowiedziała tonem, który przywodził na myśl pretensje. Nie w stosunku do męża, tylko do syna, który nie zdecydował się przejąć rodzinnego biznesu.

    Anthony jedynie skinął głową w zrozumieniu. Nie chciał ciągnąć tego tematu, by przypadkiem nie narazić się matce. I bez tego miał wrażenie, że wszelkich zarzutów od niej wysłuchiwał dość często. Gdy niecały miesiąc temu rozmawiali przez telefon, bardzo chętnie poruszała temat wnuków. Odpuściła dopiero w momencie, w który zapytał, czy sugeruje mu adoptowanie dziecka. Co więcej, była nawet oburzona faktem, że jej pierwszym wnukiem miałby być "przybłęda z przytułka". Już nawet nie miał ochoty poruszać tematu Penny i dwójki jej dzieci.

    Poza tym przypadkowo mógłby zdradzić, że regularnie się z nią spotyka, a to wywołałoby niemałą awanturę. Prawda była taka, że Anthony nigdy się od niej nie odwrócił, bez względu na nakaz rodziny. Był już dorosły, gdy jego siostra została wyrzucona z domu i w tajemnicy wspierał ją finansowo. Trochę ją w tym rozpuścił, bo po dziś dzień była w stanie zaprosić go do siebie, głównie po to by poprosić o pieniądze, gdy jej, pożal się Boże mąż nie był w stanie ich utrzymać.

    Kiedyś chciał to przerwać, ale zdesperowana Penny posunęła się wtedy do bardzo okrutnego zagrania. Zadzwoniła do niego, ale to jej syn, Scott, z nim rozmawiał. Prosił go, żeby przyjechał i żalił się, że jest głodny. Złamał się i pomimo swoich postanowień, znów zaczął ich finansować. Chociaż miał ochotę przyłożyć w twarz mężowi siostry, gdy ten oświadczył, że Anthony powinien się wręcz poczuwać do obowiązku, aby utrzymywać ich syna, skoro zgodził się być ojcem chrzestnym. No i nie miał własnego potomstwa, więc nie powinien być takim sknerą. Tak naprawdę był skłonny przyjąć pod swój dach siostrę i jej dzieci, gdyby ta zdecydowała się zerwać z partnerem. Pomógłby jej stanąć na nogi i może wreszcie zaznałaby takiego życia jak wcześniej, niestety ona wciąż upierała się przy swojej miłości. Miał związane ręce.

    Siedząc na granatowej kanapie i popijając herbatę, słuchał wywodu matki na temat jej znajomych, polityki, czy nowych dolegliwości ojca. Zawsze była rozgadana, więc zdążył już przywyknąć do tego, że na dwadzieścia jej słów, przypadało jedno jego i to najczęściej jej przytakujące. Chociaż tym razem chciał się odezwać.

    — W zasadzie jestem w trakcie prowadzenia śledztwa, które...

    — Anthony, dość — niemal od razu mu przerwała — Nie mam ochoty zaprzątać sobie tym głowy. Wystarczy mi, że wasz ojciec maniakalnie rozprawia o sprawach sądowych. Ja mam to już za sobą. Przestańcie mnie dręczyć. Lepiej powiedz, kogo zaprosiłeś na tę wczorajszą imprezę.

    Nieco zbyt mocno zacisnął szczękę. To nie było zwykłe śledztwo, które powinno się zlekceważyć machnięciem ręki. Tym razem było inaczej. Miał wrażenie, że ktoś rzucał mu kłody pod nogi. W dodatku ktoś wewnątrz. Wyglądało na to, że dopuścił do śledztwa konia trojańskiego. I jakby tego było mało, to jeszcze był śledzony. Po raz pierwszy w jego karierze, ścigany przez niego przestępca, zdecydował się grozić właśnie jemu.

    — Z osób, które znasz, to tylko Barbara — odpowiedział po dłuższej chwili milczenia.

    Rosemary od razu się zainteresowała, co było dość oczywiste w tej sytuacji. Była wręcz zakochana w Barbie i to od momentu, w którym podczas studiów przyprowadził ją do domu, przedstawiając jako swoją dziewczynę. Była ucieleśnieniem wszystkiego, czego oczekiwano od jego partnerki. Zadbana, elokwentna, miła i przede wszystkim z nazwiskiem, które sprawiało, że wszyscy kręcili się wokół niej. Sam też ją uwielbiał. Dobrze się dogadywali, seks nie był zły, tylko... Nie sprawdzali się jako para. Spędzanie czasu ze wspólnymi znajomymi, obejmowanie się i mówienie jak dobrze jest im razem, wydawało się nienaturalne i wymuszone. Nie było między nimi motylków i większych uniesień, tylko zimna kalkulacja, że opłaci im się ten związek. A skoro się lubili, to byli nawet w stanie utrzymać to przez dwa lata, zanim z inicjatywy Barbary zdecydowali się na zerwanie. Nie miał do niej żalu, przyjął to ze zrozumieniem dla jej potrzeb. Tylko matka nigdy nie przestała mieć pretensji, że o taką dziewczynę nie postarał się bardziej.

    — I co u niej? Powinieneś ją do nas zaprosić. Tak dawno jej nie widziałam... —Anthony tylko wzruszył ramionami — Czy tobie naprawdę trzeba wyciągnąć każde słowo z gardła?

    — Anthony się teraz skupia na kimś innym — rzucił Emmett niby obojętnie — Nic dziwnego. Ivanna jest nawet spoko.

    Miał wrażenie, że krew mu odpłynęła z twarzy, gdy brat tak bezczelnie go wkopał. Spojrzał na niego, a on tylko się uśmiechał, jakby był zadowolony ze swojego posunięcia. To nie był złośliwy uśmiech, tylko zachęcający, ale zdradzający, jak cholernie nieświadomy był tego, co oznaczały jego słowa.

    — Ivanna? Kim jest Ivanna?

    Gdy wrócił spojrzeniem do matki, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że miał przesrane.

****

    Nicole Dilibar. Znalazł ją powieszoną w jej własnym mieszkaniu, po tym jak sąsiedzi zaczęli się skarżyć na obrzydliwy zapach dochodzący z jej mieszkania. Ułożenie jej ciała, sugerowało samobójstwo. Jednak Edmundowi wystarczył jeden rzut okiem, by mieć pewność, że wcale nie zginęła w tej pozycji. Ktoś, kto miał się tym zająć, zdecydowanie nie znał się na rzeczy. Mieli szczęście, że był w pobliżu i dopiero czekał na posiłki. A może właśnie w ten sposób go sprawdzali? Nie chciał się w to angażować, ale wiedział, że miałby kłopoty, gdyby na jaw wyszło, że zjawił się tu jako pierwszy, a nie zareagował.

    Założył rękawiczki i ostrożnie opuścił kobietę na podłogę. Rozwiązał pętlę, którą chwilę później ponownie zawiązał na jej szyi, równo z widoczną na niej bruzdą i ciasno przylegającą do ciała. Nie umarła przez powieszenie, tylko przez zadzierzgnięcie. Tego rodzaju samobójstwa należały do rzadkości, ale nie były niemożliwe. Jej skóra była sina, a twarz pokryta wybroczynami. Zaszłe krwią oczy, patrzyły na niego spod na wpół przymkniętych powiek. Patrzyła na niego wręcz z wyrzutem.

    Starał się nie myśleć o tym, że był odpowiedzialny za jej śmierć. Wyjawił im jej dane osobowe. Nie przekonał ich fakt, że załatwił na nią fałszywe papiery ze szpitala psychiatrycznego. Wykonali egzekucję dla samej zasady.

    Do jego uszu dotarł dźwięk syreny policyjnej. Byli coraz bliżej. Wstał i podniósł taboret z podłogi, który chwilę później wsunął pod ladę w kuchni.

    Przekona ich, że to musiało być samobójstwo. Podeprze się fałszywymi papierami, które sugerowały, że miała za sobą już kilka takich prób. Najważniejsze było zakończenie tego możliwie jak najszybciej. W taki sposób, by nawet najbardziej subtelna wzmianka o jej śmierci, nie dosięgnęła uszu Anthony'ego. W przeciwnym razie, istniało prawdopodobieństwo, że zacząłby węszyć. Zwłaszcza w momencie, w którym poznałby przyczynę jej śmierci. Nie był pewien, czy przez wgląd na prowadzone postępowanie karne, faktycznie udałoby mu się go przekonać, że nie miały w tym udziału osoby trzecie.

****

    — Och, doprawdy? Jak dla mnie, to opis zwykłej młodej suki, szukającej sobie sponsora. Aż tak trudne jest to dla was do dostrzeżenia? Taki wstyd. Już dawno temu powinieneś się ustatkować z jakąś porządną, dojrzałą kobietą, a nie oglądać się za byle gówniarą. Masz czterdzieści lat, Anthony, a zachowujesz się jak stary desperat z kryzysem wieku średniego. Pomyślałeś chociaż w jakim świetle nas przez to pokazujesz?

    — Mamo, ale jakie to ma znaczenie? Chyba ważne jest to, żeby się dobrze z nią czuł, a nie to, co pomyślą o nich inni — Emmett próbował interweniować, gdy Anthony uparcie milczał.

    — Nie broń go. Jak już postanowił mnie po raz kolejny rozczarować, to niech sam za siebie odpowiada. Niech tylko ojciec o tym usłyszy. A gwarantuje ci, że się o tym dowie — ostatnie zdanie skierowała już do niego. Wciąż tego nie skomentował — Anthony, do jasnej cholery, mówię do ciebie!

    Tępo wpatrywał się w twarz matki. Miał dość tej rodziny. Matki, ojca, siostry, brata. Dusili go.  Zawiązali pętlę na jego szyi i choć żył z nią od lat, wciąż nie umarł. Mógł się odezwać. Wyjaśnić, że Emmett bredził głupoty, a on wcale nie miał w planach się wiązać z Ivanną. Ale jakie to miało znaczenie? Czemu miałby się z tego tłumaczyć? Nawet jeśli zdecydowałby się na związek z nią, to był już dorosły i jego matka w tej kwestii nie miałaby nic do powiedzenia. Co więcej, Vannie zaczynała być w niego wpatrzona jak w obrazek, mógł to wykorzystać i z czystej złośliwości się z nią związać. Odłożył kubek z jeszcze ciepłą herbatą. Wcale nie czuł, by mówiła to, bo chciała dla niego jak najlepiej. Chciała tylko by nie zawstydzał jej przed całą tą śmietanką towarzyską, kwestia jego radości, czy spełnienia była drugorzędna. Zawsze tak było.

    — Będę już wracał do siebie. Mam sporo pracy — wstał z kanapy — Pozdrówcie ode mnie ojca.

    Ignorując protesty matki, wyszedł z domu i poszedł prosto do swojego samochodu. Wycofał się z podjazdu, płynnie włączając się do ruchu. Może znów zjawi się tu za pół roku, gdy znajdzie w sobie chociaż trochę siły na kolejną sprzeczkę.

    Zerknął na telefon, gdy usłyszał dźwięk przychodzącego SMS-a. To był Emmett, chociaż w skrzynce miał jeszcze jedną nieodczytaną wiadomość.

Emmett: Sorry, brat.
Emmett: Nie chciałem, żeby tak wyszło. Myślałem, że zareaguje na to pozytywnie...

    Nic mu nie odpisał, zamiast tego wszedł w kolejną wiadomość, co chwila zerkając na drogę. 

Ivanna: Wiem, że byłam trochę kapryśna, ale dzięki, że mnie tam zabrałeś ❤

    Jej rownież nie odpowiedział. Odrzucił telefon na miejsce pasażera, zanim docisnął gaz, wyprzedzając samochód przed sobą.

****

    Leżał na kanapie z telefonem przytkniętym do ucha. Mógł zadzwonić do kogokolwiek innego, ale podświadomie wybrał ją. Mógł też zająć sobie czas, nalewając sobie whiskey, ale wolał nie ryzykować. Był zdenerwowany. A gdy kilka lat temu, zdecydował się na szukanie wytchnienia w alkoholu, zaczął po pijaku dewastować kuchnie, gdy nie potrafił znaleźć ujścia dla swojej frustracji. Jeden taki wybryk mu wystarczył. I tak o jeden za dużo. Zdecydowanie nie miał ochoty znów wyrzucać sobie, że zachowuje się jak zwykłe zwierzę.

    — Cześć, Anthony — dźwięk jej głosu rozbrzmiał przy jego uchu.

    — Hej... — zapadła między nimi dłuższa chwila milczenia.

    — To... Czemu dzwonisz? I to o tej porze. Tylko mi nie mów, że jesteś pijany i że za chwilę zaczniesz prosić o półnagie zdjęcia. Mój znajomy z pracy kiedyś tak zrobił. To było dziwne doświadczenie. I trochę szkoda, bo lubiłam gościa, a po tym... To wiesz.

    Uśmiechnął się krzywo.

    — Nie jestem pijany i nie będę cię prosił o półnagie zdjęcia — zapewnił.

    — Dobrze, więc o co chodzi?

    — Po prostu... — potrzebował pogadać. Wyrzucić z siebie cały ten gniew, który się w nim gnieździł, od kiedy wyszedł z domu rodzinnego. A jednak jakakolwiek skarga nie chciała przejść przez jego gardło — Hmm... Jak się czujesz?

    — A o co dokładnie pytasz?

    — Po wizycie.

    — Tak właśnie myślałam... —cicho westchnęła — Szczerze? Nie wiem. Jak wyszłam z gabinetu, to byłam podenerwowana i rozżalona. Ale to sam widziałeś. W domu jeszcze mnie trzymało przez kilka godzin... No, ale w końcu ochłonęłam i z siostrą zjadłyśmy twoje żelki.

    — Nie były moje. Od początku kupiłem je dla ciebie.

    — Nagroda dzielnego pacjenta? — zażartowała.

    — Możesz tak to nazwać... Robisz coś teraz? — zapytał nagle.

    — No... Nie. Nic oprócz tego, że próbuje być dorosłym, odpowiedzialnym człowiekiem i pójść spać — odpowiedziała z ostrożną nutą w głosie.

    — Będę u ciebie za pół godzin.

    — Co? Po co? — usłyszał skrzypnięcie sprężyn z jej materaca.

    — Jeszcze nie wiem. Możesz wymyślić, co chcesz robić — wstał z kanapy i zebrał ze stolika klucze od samochodu.

    — Ale... Okej, to trochę dziwne, ale dobrze. Tylko... Jeśli liczysz na to, że to doprowadzi do... — zamilkła sugestywnie.

    — Vannie, zaufaj mi, gdy mówię, że nie mam żadnego ukrytego motywu.

    — Po prostu... Zwykłe spotkanie? — upewniła się.

    — Tak, tylko zwykłe spotkanie.

~~~~~~~~~~~~

Hejo!

Miałam poślizg z rozdziałem głównie dlatego, że mi się telefon zepsuł, a to na nim jest mi najwygodniej pisać. Dlatego też ten jest krótszy niż zazwyczaj.

Co do treści, to jeśli moje plany na następny rozdział się nie zmienią, to uwierzcie mi, jest na co czekać :3

Mam nadzieję, że następnym razem uda się nam szybciej zobaczyć.

To tyle na dziś,
Do następnego!

Pacia03

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro