Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Niechciane wspomnienia

    Nie mógł zasnąć przy niej. Był... Zbyt pobudzony. Cały cholerny wieczór na to pracowała. By rozbudzić jego wyobraźnię. Zmuszała go, aby myślał i marzył o jej ciele. Bardzo się starał, żeby przed innymi nie pokazać, jak momentami mocno na niego wpłynęła. Choć od Edmunda nie raz dostał dość sugestywne spojrzenie. Zachowywała się tak, jak podczas ich wyjścia do klubu, a nawet gorzej. Czuł się zażenowany i zawstydzony, bo robiła to przed jego znajomymi i bratem. Jakby odstawiała cholerne przedstawienie, w którym czy chciał, czy nie, musiał brać udział. A jej dzisiejszy ubiór... Cholera. Za długo pozwolił sobie pozostać bez kobiety. Przez to teraz pogrywała z nim jak z prawiczkiem.

    Odwrócił głowę w jej stronę. Ta mała paskuda spała spokojnie, gdy on przewracał się z boku na bok. Ależ miał jej dość po dzisiejszym dniu. Nie miał pojęcia, dlaczego tak się zachowywała. Nie chodziło tu o większe zaufanie, bo robiła to już wcześniej. Co najmniej tak, jakby wcale się nie bała. Alkohol wyciągał z niej prawdziwego demona. Swoją drogą, że nawet na trzeźwo powoli zaczynała się zachowywać przy nim znacznie odważniej. Zdawała się być... Cóż, zainteresowana.

    Przetarł twarz dłonią. Miał serdecznie dosyć zgrywania przy niej tego porządnego. Mógł mieć gdzieś jej opory i wystraszony wzrok. Mógł ją wziąć, gdy była pijana i chętna. A jeśli po tym incydencie uciekłaby, nareszcie miałby spokój. Cicho wstał z łóżka i wyszedł z pokoju. Musiał coś zrobić, bo inaczej chyba by oszalał.

    Przygryzł dolną wargę, nie pozwalając sobie nawet na najcichszy dźwięk. Letnia woda spływała po jego ciele. Oczy miał przymknięte. Dłoń rytmicznie pracowała na jego długości. Choć starał się nie, to i tak myślał o kobiecie w swoim łóżku. Znów naszły go te same obrazy co wcześniej. Uwięziłby ją między ścianą a swoim ciałem. Wbiłaby paznokcie w jego ramiona, jej uda ściskałyby jego biodra. Delikatne jęki mieszałyby się z mokrym dźwiękiem ich połączonych ciał.

    Gdy widział jak jego nasienie spływa po płytkach, poczuł się obrzydzony samym sobą. Nie można tego było nazwać szczególnie satysfakcjonującym finiszem i nie był nawet pewien, czy to wynik braku partnerki, czy ciągłego stresu i niewyspania. Przekręcił wodę na lodowatą.

****

    Jak zwykle po alkoholu, obudziła się dość wcześnie. Tym razem nie przeszkadzało jej, że Anthony spał tuż za nią. Przeciwnie, nawet się uśmiechnęła. Poprzedni wieczór był dla niej miłym doświadczeniem. Bawiła się świetnie i pomimo upojenia alkoholowego, nie odbiło jej. Odwróciła się w stronę mężczyzny. Z zaskoczeniem zauważyła, że nie miał na sobie podkoszulka. A była pewna, że to właśnie w nim się kładł. Widziała tylko jego klatkę piersiową, bo reszta pozostała ukryta pod pościelą. Czy uprzedniej nocy wydarzyło się coś o czym nie pamiętała? Raczej nie... Wciąż miała na sobie jego podkoszulek i bieliznę. A jednak on... Czy on był teraz nagi?

    Ostrożnie podniosła kołdrę i spojrzała w dół jego ciała. Fałszywy alarm. Miał na sobie bokserki. Ale pozwoliła sobie lepiej się mu przyjrzeć. Spodziewała się zobaczyć właśnie to, co widziała. Szczupła sylwetka, niezbyt gęste owłosienie na piersi, niewielka ilość znamion. Zwróciła też uwagę na urocze piegi na jego ramionach. Opuściła kołdrę. Jeszcze chwilę tak przy nim leżała, obserwując jak śpi, ale szybko ją to znudziło i zamiast tego, postanowiła zrobić dla niego coś miłego.

    Cicho wstała z łóżka i na palcach wyszła z pokoju. Zauważyła śpiącego Emmetta, gdy musiała przejść przez salon, aby dostać się do kuchni. Nie poświęciła mu zbyt dużo uwagi, ale żeby dobrze wypaść, musiała i jego uwzględnić przy śniadaniu. Produkty, które znalazła, nie dawały zbyt wielkiego pola do popisu, chociaż mogła zrobić naleśniki. Nie była nawet w połowie, gdy usłyszała za sobą głos Anthony'ego i zaskoczona, lekko podskoczyła:

    — Co robisz?

    — Jezu... — zerknęła na niego przez ramię — Czy ty zawsze musisz się budzić zaraz po tym, jak bezkarnie buszuję po twoim mieszkaniu? — w dodatku zdążył się ubrać, czyli pewnie obudził się zaraz po tym, jak tylko zaczęła wszystko przygotowywać.

    — Przywykłem do tego, że zazwyczaj nie dochodzi mnie zbyt wiele dźwięków z innych pomieszczeń — oparł się ramieniem o framugę.

    Nie była pewna, co takiego było w tej pozycji, ale coś, co czyniło ten widok wyjątkowo atrakcyjnym. Uśmiechnęła się do swoich myśli i wróciła spojrzeniem przed siebie. Dalej trzymał się jej dobry humor. Może tak naprawdę nie zdążyła jeszcze wytrzeźwieć?

    — Siadaj, robię ci śniadanie. Postawiłam na bezwstydną klasykę, czyli na naleśniki.

    — Bezwstydną klasykę? — powtórzył po niej, ale nie usłyszała, żeby usiadł.

    — Tak, wiele tanich romansów i młodzieżówek ma wspomniane, że któryś z bohaterów je na śniadanie naleśniki — wyjaśniła.

    — I czujesz się teraz jak bohaterka taniego romansu, czy książki młodzieżowej?

    Znów odwróciła głowę w jego stronę. Uśmiechnęła się szerzej, bo naprawdę głupia odpowiedź wpadła jej do głowy i postanowiła jej nie powstrzymywać:

    — Możesz sprawić, żebym poczuła się jak bohaterka erotyka.

    Zaśmiała się, gdy widziała jego konsternację. Ale oprócz tego, w jego postawie czaiło się coś jeszcze. Niepewność. Czy w jej słowach była choć nuta prawdziwej zachęty?

    — Tylko żartowałam — dodała, rozwiewając tym jego wszelkie wątpliwości — Zrobić ci kawę?

    — Espresso — poprosił, siadając na krześle barowym — Z czym zamierzasz zrobić te naleśniki?

    — O... W sumie o tym jeszcze nie myślałam. Nie lubię z owocami... Nie masz żadnego dżemu, albo nutelli? — wyjęła blender, jakby w ogóle się nie przejmowała, że w salonie śpi Emmett.

    — Nie.

    — Rany, jesteś czterdziestoletnim facetem, a żyjesz z tego, co ci przywożą w pudełkach. Powinieneś robić sobie normalne zakupy i sam sobie gotować — pouczyła go, ale nie czuł się w obowiązku, aby jakkolwiek jej odpowiedzieć.

    Tylko obserwował, jak ta młoda kobieta w jego podkoszulku, krzątała się po kuchni, żeby przygotować mu śniadanie. Trochę... Tęsknił za tym. Za dzieleniem z kimś leniwych poranków. Za niewinnym przekomarzaniem się i... Cóż, za widokiem atrakcyjnej kobiety w jego przestrzeni. Po niedługiej chwili, postawiła przed nim małą filiżankę z espresso i szklankę wody.

    — Jak wypijesz, to idź do sklepu.

    — Możesz je zrobić na słono. Powinienem mieć jakieś grzyby, warzywa, ser... — zasugerował, na co teatralnie westchnęła.

    — Zmuszasz mnie do tego, bym dłużej stała przy garach.

    — Pomogę ci — wstał z krzesła, a ona wcale nie odwiodła go od tego pomysłu.

    Gdy Anthony kroił grzyby i warzywa, Ivanna przygotowywała ciasto. W kuchni rozbrzmiał głośny, wibrujący dźwięk blendera. Co najwyraźniej nie spodobało się osobie w drugim pokoju. Oboje doskonale słyszeli, z jaką frustracją, chłopak zwlekał się z kanapy i ruszył do kuchni.

    — Czemu ta wariatka miksuje coś z samego rana? — zapytał niezadowolony Emmett, zaglądając przez próg.

    — Wariatka? — powtórzyła po nim z niedowierzaniem. To było... Odważne z jego strony, ale chyba wolała to, niż jak próbował jej się przesadnie przypodobać — Daj mi coś, czym mogę w niego rzucić — dodała, przenosząc wzrok na Anthony'ego.

    Starszy z braci nawet nie wydawał się być szczególnie zainteresowany małym konfliktem, który tworzył się w jego obecności. Bez słowa podał Ivannie małą łyżeczkę, tym samym pozwalając im dalej szaleć. Rzuciła nią w młodszego brata, ale ten bez problemu uniknął ataku.

    — Zdrajca! — zawołał — Znam cię całe moje życie, a ty stajesz po jej stronie?

    — Lepiej nie obrażać osoby, która robi śniadanie.

    — Jasne. Jesteś po prostu mięciusi dla kobiet.

    Anthony w odpowiedzi tylko niedbale wzruszył ramionami.

****

    Nie podobało jej się tu. Czuła się spięta i nerwowa. Jej spojrzenie biegało po całym pokoju, nie znajdując dla niego oparcia. Wystrój był chłodny, choć pewne jego elementy miały sprawiać wrażenie bezpiecznej, przytulnej przestrzeni. Na przykład fotel, na którym siedziała, czy mały stolik z paczką chusteczek, który oddzielał ją od psychiatry. To jego obecność wprawiała ją w dyskomfort. Przyglądał jej się, bazgrząc długopisem po kartkach, chociaż nic nawet nie powiedziała.

    — Więc, Ivanno... — zaczął miłym tonem, który tylko podsycił jej nieufność — Może opowiesz mi, dlaczego tu dziś jesteśmy?

    — A może nie? — odpowiedziała z uśmiechem, który odwzajemnił, znów coś zapisując.

    — W takim razie, powiedz mi, jak się czujesz w związku z tą sytuacją? Obawiasz się tego, o czym mogę chcieć z tobą porozmawiać?

    — Nie, dlaczego? Po prostu nie wiem, co miałabym powiedzieć? To nawet nie był mój pomysł, żeby tu przyjść.

    — Co sprawiło, że to ktoś inny zmotywował cię, abyś sięgnęła po pomoc? — nie spuszczał z niej spojrzenia, chociaż ona robiła wszystko by nie patrzeć mu w oczy. Nerwowo skrzyżowała nogi, palcami wystukując bezdźwięczny rytm na udzie — Czy chciałaś sobie zrobić krzywdę?

    Prychnęła na jego słowa. Jakby jego sugestia naprawdę ją rozbawiła.

    — Nie — odpowiedziała, choć jej głos zadrżał od emocji — Nie jestem, aż tak zdesperowana.

    — Co w takim razie się wydarzyło? — zachęcał.

    — Tak naprawdę, to nic ważnego. Po prostu czasem, jak jestem pijana, to trochę mi odbija — chociaż ostatnim razem nie była pod wpływem alkoholu...

    — Opowiedz mi o tym.

    — Nie ma o czym mówić. W zasadzie ledwie to pamiętam.

    — Jak często pijesz? — zapytał, wracając spojrzeniem do swoich notatek.

    — Nie jestem alkoholiczką — odpowiedziała, marszcząc brwi.

    — W żadnym wypadku tego nie zasugerowałem, Ivanno. Ale nie trzeba być alkoholikiem, żeby mieć problemy z alkoholem. Nie mówię o uzależnieniu. U niektórych osób, silne upojenie alkoholowe wywołuje lęk... Smutek... Agresję — sprawdzał jak reagowała na każde z tych słów, ale Ivanna postanowiła się zdystansować. Znów milczała — Czy w twojej rodzinie ktoś miał problemy z alkoholem?

    Nie podobało jej się w jakim kierunku zmierzała ta rozmowa. Uczepił się tego argumentu, jakby to był jej prawdziwy problem. A nie był. Nie była uzależniona. Chyba. Nie, na pewno nie. Była młoda. Przecież w jej wieku imprezy i duże ilości alkoholu były naturalną koleją rzeczy. Nie ma sensu doszukiwać się w tym czegoś krzywdzącego.

    — Tak — odpowiedziała krótko.

    — Kto?

    — Ojciec.

    — Jak się to u niego przejawiało?

    Znów odwróciła wzrok od psychiatry. Spojrzała na zegar. Dlaczego ten czas się tak dłużył? Powinni już skończyć. Powinna móc już stąd wyjść. To był głupi pomysł. Beznadziejny. Przyszła tu, nie powiedziała prawie nic, a facet zarzuca jej alkoholizm. Chciała wyjść i trzasnąć drzwiami, by pokazać mu wielkość swojej frustracji.

    — Po prostu pił — odpowiedziała chłodno.

    Kazał jej o nim myśleć. Nawet jeśli tego nie mówiła, to jej głowa wypełniła się wspomnieniami najróżniejszych sytuacji z pijanym ojcem. Nie bił jej. Nie wyzywał. Po alkoholu tak naprawdę bywał... Rozczulony. Skrzywiła się z odrazą. Poczuła niepokój. Ukochana córeczka tatusia. Nienawidziła jak tak o niej mówili. Matka, bracia. Wszyscy bezmyślnie używali tego tytułu. To miało ją cieszyć? Że bił ją mniej niż braci i pozwalał nie sprzątać zabawek? Co z tego, skoro wystarczyło rozlać herbatę w sypialni rodziców, by dostała mokrą szmatą w twarz? Objęła się ramionami. Z dwojga złego, chyba wolałaby być częściej bita. Większej różnicy i tak by jej to nie zrobiło. Piętą wystukiwała nerwowy rytm o posadzkę, chociaż dźwięk nie docierał do jej uszu. Czuła alkohol w jego oddechu. Dłonie na brzuchu i nogach. Mokre pocałunki na szyi i ramieniu. Taka ładna z ciebie dziewczynka. Zostań. Tacie będzie smutno jak teraz pójdziesz.

    — Opowiedz mi, co się teraz z tobą dzieje — słowa psychiatry przebiły się przez mętlik w jej głowie. To ją otrzeźwiło.

    Jego pytania zaczynały być męczące. W kółko pytał o to samo. Jak się z czymś czuła, jak to na nią wpływało? Nie wiedziała. Nie chciała tego analizować. Powinien się już zamknąć.

    — Nic.

    — Czy ojciec wyrządził ci krzywdę, gdy był pijany?

    — Nie.

Nic się nie stało.
Nic się nigdy nie stało.
Wyolbrzymiam.
To wcale nie było, aż tak poważne.
Za dużo sobie dopowiadam.
Pewnie nie miał tego na myśli.
To był tylko...
Pokręcony sposób wyrażania uczuć.

    — Wypiszę ci skierowanie na terapię — oznajmił, odpuszczając sobie próby wyciągnięcia z niej więcej informacji w tej kwestii — Oprócz indywidualnej, sugerowałbym ci także terapię grupową, dotyczącą uzależnień. A jak z twoim stanem emocjonalnym? Czy miewasz silne wahania nastrojów? Czy czujesz się przybita bez powodu?

    Gdyby miała w sobie mniej kultury osobistej, naplułaby mu na buty. Nie dość, że zarzucał jej alkoholizm, sugerował spotkania AA, to jeszcze chciał jej wcisnąć leki? Miałyby jej pomóc ustabilizować jej niepewny stan emocjonalny. Bo przecież tego jej w tym wszystkim brakowało. Bycia otępiałą i ospałą przez leki. Zaśmiała się i pokręciła głową. Niech faszeruje nimi swoich pacjentów zamkniętych w czterech ścianach.

    Kazał jej przemyśleć swoją decyzję i zachęcał do powrotu, gdyby zmieniła zdanie. Jednak ona była pewna, że podjęła właściwy wybór i nie zamierzała go ponownie rozważać. Wcisnęła skierowanie do torebki, zanim wyszła z gabinetu psychiatry. Niemal w biegu założyła płaszcz, opuszczając budynek. Nawet nie próbowała się szczególnie uspokajać, gdy zmierzała w stronę czarnego Jaguara. Usiadła na przednim siedzeniu, trzaskając drzwiami, na co Anthony lekko się wzdrygnął, ale przemilczał jej akt agresji względem jego samochodu. Zapięła pas i odwróciła się w stronę okna, by nie pokazać mu swojej twarzy. Nie chciała, by cokolwiek mógł wyczytać z jej wyrazu. Nic nie powiedziała, czekając, aż odpali samochód i zawiezie ją do domu.

    Zamiast usłyszeć jak przekręca kluczyk w stacyjce, zaszeleścił plastikowym opakowaniem. Gdy odwróciła głowę w jego stronę, wystawiał już otwarte paczkę w jej stronę.

    — Żelka?

    Chciała się rozpłakać i roześmiać równocześnie. Czuła się przybita, zdenerwowana i rozżalona, ale Boże... Dlaczego znowu był taki uroczy? Mieszał jej w głowie. Była w konflikcie, bo nie wiedziała, jakie emocje powinna teraz wyrazić. Dlatego się uśmiechnęła, chociaż w jej oczach zebrały się łzy. Znów odwróciła się w stronę okna.

    — Vannie... — spięła się, gdy położył dłoń na jej udzie — Chcesz mi o tym opowiedzieć?

    Naprawdę? Teraz on będzie zadawał w kółko tego typu pytania?

    — Jest okej — mruknęła.

    — Nie, nie jest okej...

    — Anthony, nie zamierzam o tym rozmawiać. Po prostu odwieź mnie do domu — zażądała.

    Zabrał dłoń z jej nogi i zamiast tego postawił na jej udach paczkę otwartych słodyczy. Bez żadnego więcej słowa, pomknął ulicami miasta. Nawet nie miała ochoty po raz kolejny go pouczać, by jeździł ostrożniej, gdy ona siedziała obok. Podgłośniła muzykę. Właśnie tak. Niech rozrywający uszy bas zagłuszy jej myśli.

****

    Wygląda na to, że cały dzisiejszy dzień miał spędzić za kółkiem. Niedługo po tym jak wrócił do domu, Emmett ubłagał go, aby go odwiózł. Ponownie się zgodził. Stali w korku, gdy jego brat, podjął temat, którego się obawiał usłyszeć.

    — Wiesz, że Ivanna leci na ciebie, nie?

    — Wiem — odpowiedział krótko, nie spuszczając wzroku z samochodu przed sobą.

    — To czemu nic z tym nie robisz?

    Bo jest za młoda, a jej działania sprzeczne. Raz go kusi, robi wszystko by przyciągnąć jego wzrok i skrócić między nimi dystans, by następnym razem się odsunąć i uciekać. A on nie był pewien, czy miał ochotę bawić się w te podchody. Poza tym, choć było to brutalne, to Ivanna była nikim w jego świecie. Na związek z nią i to nawet niezbyt zobowiązujący, mógł sobie pozwolić Emmett, a nie on.

    — Bo to i tak nie miałoby prawa bytu.

    — Niby czemu? Nie lubisz jej? — dopytywał.

    — Nie o to chodzi... Jest za młoda. Może teraz, z jakiegoś powodu, jej się podobam, ale co będzie za takie dziesięć lat? Ja będę miał już pięćdziesiąt, ona będzie dopiero po trzydziestce. Mam wierzyć, że-...

    — Dobra, Anthony, zwolnij. Jezu... — wtrącił mu się — Ja wiem, że ty już jesteś w tym wieku, gdzie myślisz o ustatkowaniu się, ślubie i dzieciach, ale po co od razu podchodzić do tego tak poważnie? Możesz ją po prostu wziąć za pewien rodzaj rozrywki. Pobędziesz z nią dwa, czy trzy lata, żeby podbudować ego i tyle.

    — Masz cholernie zepsuty pogląd na związki, młody — odpowiedział, zerkając na niego kątem oka.

    — Ja to raczej nazywam wygodniejszym poglądem — uśmiechnął się, jakby był dumny z siebie.

    — Nawet jeśli wszedłbym w to z myślą, że miałoby to być krótkotrwałe, wyobrażasz sobie, co by się stało, gdybym zabrał ją ze sobą na jakąś imprezę rodzinną lub firmową?

    — Poklepali by cię po ramieniu? — zasugerował uszczypliwie.

    — Nie przestaliby gadać za moimi plecami. Uznaliby mnie za jakiegoś desperata, który kupił sobie względy u młodej dziewczyny. Matka, to by się chyba do grobu położyła. A ja byłbym drugi w kolejności do wydziedziczenia.

    — No nie wiem, Anthony. Jak dla mnie, to szukasz sobie usprawiedliwienia, ale nie moja sprawa. Zrobisz jak uważasz.

    Nic mu nie odpowiedział. W zasadzie, Emmett zmusił go do refleksji. Może faktycznie niepotrzebnie zakładał jakikolwiek czarny scenariusz? Może była to tylko wymówka, by nie wchodzić w kolejny związek? Zwłaszcza, że Ivanna... Nie była osobą najbardziej stabilną emocjonalnie i domyślał się, że zaliczyłby z nią niejeden rollercoaster. Oczywiście, była atrakcyjna, czasem nawet niewinna i urocza, dużo rozmawiali, a fakt, że zdawała się być nim zainteresowana, podbudowywał jego ego, ale... Obawiał się, co ta relacja mogłaby mu zrobić, gdyby zaczęło mu bardziej zależeć. Gdyby, będąc zakochanym w niej, znów znalazłby ją w tak tragicznym stanie, w jakim była podczas wyjazdu z przyjaciółkami. Gdyby musiał zbierać ją całkowicie pijaną z podłogi, z pogryzioną ręką i ledwie przytomnym umysłem... Złamałaby mu serce. Bo wiedziałby, że nie potrafiłby jej obronić, przed jej własnym umysłem. Przed jej chęcią zrobienia sobie jeszcze większej krzywdy. Co gdyby któregoś dnia, znalazł ją w łazience zimną, bladą i z krwią, wciąż spływającą z jej przedramion?

    — Wejdziesz na chwilę, czy wracasz do siebie? — zapytał Emmett, wysiadając z samochodu.

    Spojrzał w kierunku swojego domu rodzinnego. Nie był pewien, czy chciał wejść do środka. Ostatni raz, był tam pół roku temu i... Tamta wizyta naprawdę go zmęczyła. Wciąż nic się nie zmieniło. Nieważne, czy miał dziesięć, dwadzieścia, czy czterdzieści lat. Zaplanowano mu życie, którego nie udało mu się osiągnąć. Słuchał coraz to nowszych oczekiwań i wyrzutów. Zamknął drzwi samochodu i poszedł zaraz za Emmettem.

    Czasami zazdrościł Penny, która uwolniła się z węzłów. Chociaż... Może te jej nigdy nie były tak mocno zawiązane na szyi. Jego zapomniana siostra, była oczkiem w głowie ojca. Chociaż tylko do czasu. W przypadku Anthony'ego... Cóż, miał wrażenie, że jego rodzice, po prostu go nie lubili. Może pojawił się w ich życiu zbyt wcześnie? Może nigdy nie był dla nich wystarczający? Tolerowali go, traktowali jak syna, poczuwali się do odpowiedzialności. Z czasem chyba zaakceptowali fakt, że kręcił się gdzieś po kątach domu jak szczur. Oczywiście, nigdy nie usłyszał wprost, że był niechciany, albo że jego pojawienie się, znacząco wpłynęło na karierę matki. Jednak musiał być jakiś powód, dla którego pozbywano się go z domu. Powód, przez który częściej widział prywatnych nauczycieli, niż własnego ojca.

    Z czasem zaczął się zakradać do jego gabinetu. Pan Reiwal zawsze siedział przy dużym biurku z ciemnego drewna. W powietrzu unosił się zapach dymu papierosowego, a w szklance z whisky odbijały się kostki lodu. Mężczyzna nie miał ochoty słuchać o wymyślonych, dziecięcych przygodach, więc Anthony milczał. Siedział na sofie po drugiej stronie pokoju i słuchał. Słuchał coraz to nowszych zmagań ojca z procesami, chociaż nie wszystko jeszcze wtedy rozumiał.

    Kochał swoich rodziców. Nie dało się ukryć, że czuł się do nich przywiązany i pragnął im zaimponować. Ale ta dwójka była równocześnie jego największymi krytykami, których nie interesowało nic poza czystą doskonałością. Przynajmniej w jego przypadku. Niestety po studiach, przestał być doskonały. Poprzeczka została postawiona zbyt wysoko i nigdy już jej nie dosięgnął.

    — No proszę, przypomniałeś sobie o nas? Dobrze, że nie dopiero nad moim grobem.

    — Cześć, mamo...

~~~~~~~~~~

Hejo!

Przepraszam, że zostawiłam Was tak długo bez rozdziału!

Jako iż regularnie wplatam jakieś informację o rodzinie Ivanny, to czas najwyższy przedstawić też rodzinę Anthony'ego. Po tym niemiłym wstępie, domyślam się, że już jakiś obraz zaczął się budować w Waszej głowie, chociaż jeszcze nie poznaliście jego rodziców.

Ale!

Dzięki tej historii wróciła mi wena na rysowanie. Oczywiście, wyobrażajcie ich sobie jak chcecie, ale ja mniej więcej widzę ich w ten sposób.

To tyle na dziś.

Do następnego!

Pacia03

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro