Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Konflikt

    Gdyby ktoś właśnie stał przy drzwiach wejściowych, prawdopodobnie zostałby znokautowany przez Anthony'ego, który gwałtownie przekroczył próg budynku. Na szczęście obyło się bez ofiar. Mijał policjantów bez słowa, chociaż większość z nich uprzejmie się z nim witało. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Najwyraźniej Louise zamordował ktoś, kogo zaczęło gryźć sumienie. A to dawało mu perspektywę na szybki, bezproblemowy proces.

    Szedł prosto do biura Edmunda. Wpadł tam, nawet nie pukając, co sprawiło, że śledczy lekko się wzdrygnął.

    — Spokojnie. Pali się gdzieś? — rzucił ironicznie i wstał od biurka — Już go przesłuchaliśmy. Mam dla ciebie nagranie — podał mu pendrive'a.

    Anthony lekko zmarszczył brwi, ale odruchowo wyciągnął po niego rękę. Mały przedmiot spoczął w jego dłoni, a on patrzył na niego jak na kawałek niepotrzebnego plastiku.

    — Dzięki... — schował pendrive'a do kieszeni — Ale wolę go przesłuchać osobiście. Gdzie on jest?

    Demelez patrzył na Reiwala przez chwilę bez słowa. Jakiś ponury wyraz przemknął mu przez twarz, ale szybko go zamaskował. Skinął głową.

    — Pewnie. Rozumiem. Zaprowadzę cię — oświadczył, otwierając drzwi przed prokuratorem.

    W milczeniu szli przez korytarz, mijając kolejne biura i stanowiska. W końcu zatrzymali się przed drzwiami do pokoju przesłuchań. Korzystano z niego, dopiero w momencie, gdy mieli pewność lub słuszne podejrzenie, że rozmawiają ze sprawcą przestępstwa. W tym przypadku, właśnie tak było. Edmund otworzył drzwi, puszczając Anthony'ego przodem. Białe światło z tutejszej lampy nieprzyjemnie zakłuło go w oczy.

    Przy stole siedział mężczyzna. Na oko miał między trzydzieści pięć, a czterdzieści lat. Był barczysty, choć niezbyt wysoki. Podniósł spojrzenie znad blatu i utkwił je w dwóch mężczyznach przed sobą. Anthony przystanął na moment i lekko się spiął, przyglądając się sprawcy. Jego wzrok przebiegł po widocznych ranach na jego twarzy. Rozcięty łuk brwiowy, opuchnięta warga, siniak na szczęce i krew zbierająca się na białku lewego oka. Spojrzał kontrolnie na Edmunda, ale nie wymienili między sobą ani jednego słowa. Zamiast tego oboje usiedli naprzeciwko mężczyzny, który przyznał się do zgwałcenia i zamordowania Louisy. Krzesła upiornie pod nimi zaskrzypiały.

    Rzekomym sprawcą, okazał się być Cameron Harris. Trzydziesto-ośmioletni mężczyzna, który na co dzień pracował na magazynie. Rozmawiając z nim, odbierało się nieprzyjemne wrażenie, że nie należał do inteligentnych, czy chociaż sympatycznych osób. Im dłużej trwało jego przesłuchanie, tym Anthony był bardziej pewny, że Cameron z morderstwem za wiele nie miał wspólnego. Dlatego kilkukrotnie kazał mu przedstawić swoją zbrodnie. Mylił szczegóły, mieszał fakty, plątał się w swojej własnej kolejności wydarzeń. Edmund zadawał mu pytania naprowadzające. Jasno sugerował odpowiedź, na co za każdym razem otrzymał nieprzychylne spojrzenie od Anthony'ego. W co on pogrywał? To miało być przesłuchanie? Reiwal, chcąc sprawdzić swoje podejrzenia, również pokierował odpowiedzią mężczyzny, chociaż na błędną wersję wydarzeń. Połknął haczyk. Tym samym definitywnie, skreślając się z listy Anthony'ego. Cameron nie miał pojęcia o dokonanym morderstwie. Pomimo tego, że znał kilka szczegółów, których nie podali prasie. Jednak patrząc na to, jak Demelez chętnie go poprawiał, prokurator domyślał się, że podzielono się z nim tymi faktami wcześniej. Zakończyli przesłuchanie po trzech godzinach.

    — Nie interesuje mnie, czy wypuścisz go teraz, czy jutro. Nie postawię mu zarzutu morderstwa — podjął temat, gdy znaleźli się w biurze Edmunda.

    — Facet sam przyszedł i przyznał się do winy. Naprawdę potrzebujesz większego dowodu? — wyglądał na szczerze zaskoczonego.

    — Zrobiłeś to, co kazałem? — zignorował jego pytanie, zamiast tego zaczął go obrzucać swoimi — Gdzie wydruki wiadomości Louisy? Z kim się kontaktowała w ostatnim czasie? Gdzie jest lista nazwisk do sprawdzenia? Cokolwiek masz?

    — Przekazaliśmy jej telefon i laptopa do badań. Na razie czekamy... — odpowiedział, nerwowo krzyżując ramiona przed sobą.

    — Pobrano ponownie próbki DNA sprawcy? — nie odpuszczał.

    — Tak, ale wyniknęły kolejne trudności.

    Prokurator zmarszczył brwi na tę rewelację. Trudności? Znowu? Jakoś ciężko mu było w to uwierzyć. Ile problemów może sprawić zbadanie jednej konkretnej próbki DNA!? Od momentu odnalezienia zwłok nie udało im się zbadać materiału genetycznego, a teraz wciskano mu fałszywego mordercę? To śledztwo to jakiś nieśmieszny żart. Mieli najważniejszy dowód w sprawie, a nie potrafili go odpowiednio wykorzystać?

    — Albo ty kłamiesz w żywe oczy, albo oni.

    — Dlaczego robisz taki problem? Mamy gościa, który przyznał się do morderstwa — raz jeszcze podkreślił ten fakt, jakby nie był dostatecznie jasny.

    — Pobiliście go? Wymusiłeś jego przyznanie się do winy?

    — Naprawdę mnie o to oskarżasz? Przyszedł już w takim stanie. Nie mieliśmy z tym nic wspólnego — bronił się.

    — Jakoś wątpię. Mam wrażenie, że próbujesz tę sprawę rozwiązać po linii najmniejszego oporu. Zgwałcono i zamordowano kobietę, a ty chcesz, żebym wsadził za kraty kogoś, kto za cholere nie zna szczegółów zbrodni, której się niby dopuścił. Masz mnie za idiotę? Myślisz, że nie widziałem, co robiłeś podczas przesłuchania?

    — Z jakiegoś powodu się przyznał. Nawet jeśli nie to, to na pewno coś innego ma za uszami — próbował się tłumaczyć jakąś pokrętną logiką.

    Odwrócił wzrok od prokuratora. Musiał zachować spokój. Jeśli Anthony nie postawi Cameronowi zarzutów, Edmund będzie miał poważne problemy. Takie, które w najlepszym wypadku skończą się na niezbyt miłej rozmowie. Najgorszego scenariusza, tymczasowo wolał nie rozpatrywać.

    — Jesteś śmieszny. Nie będę zamykał kogoś, tylko dlatego, że potencjalnie mógł się kiedyś dopuścić przestępstwa. Jedyne co mnie w tym momencie interesuje, to fakt, że nie zamordował Louisy.

    — Przyznał się.

    — Już powiedziałem coś na ten temat — odpowiedział tonem, którym definitywnie zakończył tę dyskusję — Weź się w garść, Demelez i zacznij robić to, co ci zleciłem — z tymi słowami opuścił jego biuro.

    Czuł się tylko trochę podle z tym, że tak go ustawiał. W końcu, jakby nie patrzeć, Edmund był jego przyjacielem. I to jednym z bliższych. Ale nie mógł przymknąć oka na to, z jakim lekceważeniem podchodził do tego śledztwa. Jakby nie interesowała go sprawiedliwość, tylko jak najszybsze rozwiązanie sprawy. To było do niego niepodobne. Zazwyczaj mogli się pochwalić równie dużym zaangażowaniem.

    Jednak niechęć Edmunda do prowadzenia tego konkretnego śledztwa, nie była teraz kwestią najważniejszą. Anthony zamierzał osobiście udać się do laboratorium. Przecież te ciągłe problemy ze zbadaniem DNA, to jawna kpina. A on nie pozwoli dłużej robić z siebie idioty. Wsiadł do swojego Jaguara i już po chwili mknął po ulicach miasta. Było późno, a chciał tam dotrzeć jeszcze przed zamknięciem.

    Przeklęte korki...

****

    Zdążył. Choć na niewiele się to zdało. Okazało się, że osoby odpowiedzialnej za zbadanie DNA mordercy, nie było. A personel, który zastał na miejscu, za wiele nie wiedział w tej kwestii. Jedyne, co w tej sytuacji mógł zrobić, to zażądać, aby w ciągu tygodnia, ktoś pisemnie mu się wytłumaczył na temat całego tego incydentu. Chciał dokładnie wiedzieć, kto brał udział w badaniach i jakie konkretnie problemy się pojawiły w związku z tym. Jeśli to mu nie wyjaśni całego tego zamieszania, albo odpowiedź nie będzie dostatecznie zadowalająca, to zwróci się do sądu w kwestii zaniedbań w tym laboratorium. Miał dość tego, że podczas tego śledztwa, na każdym kroku zderzał się ze ścianą. Jeśli nie chcieli grać miło, on też przestanie. Obie strony mogą sobie utrudniać pracę.

****

    Otwierając drzwi do mieszkania, od razu uderzył w niego zapach duszonego mięsa z warzywami. Zdjął kurtkę, zanim ruszył w stronę kuchni, w której spodziewał się zastać Ivannę. Zatrzymał się w progu, opierając się ramieniem o ścianę. Kobieta mieszała coś w głębokiej patelni, lekko się kiwając do muzyki puszczonej z telefonu. Zerknął w stronę stołu i zauważył na nim dwa nakrycia. Na środku stała butelka wina. Uniósł brew.

    — Hej. Jak było w pracy? — zapytała, zerkając na niego przez ramię.

    — Co robisz? — zignorował jej pytanie.

    — Kolację. Jutro wracam do siebie, więc stwierdziłam, że jakkolwiek się odwdzięczę za to, że mnie u siebie przenocowałeś. Jadłeś kiedyś taco?

    — Tak.

    — To ocenisz, czy w ogóle smakuje to tak, jak powinno — wróciła spojrzeniem do patelni.

    — Wino? Niedawno przechodziłaś zatrucie alkoholowe — uważnie jej się przyglądał, gdy to mówił.

    — No wiem... — uśmiechnęła się nerwowo — Ale jakoś tak... Ostatnia kolacja bez wina? To nie wchodzi w grę.

    — Vannie...

    — Już nic mi nie jest — szybko mu się wtrąciła — Doszłam do siebie.

    Zapadła między nimi niezręczna cisza. Przynajmniej w jej mniemaniu. Choć próbowała to ukryć, znów zachowywała się przy nim nerwowo. Robiła to za każdym razem, gdy z jakiegoś powodu uznała, że okazał jej zbyt wiele troski. Nie potrzebowała niańczenia... Znaczy. Trochę potrzebowała, a trochę nie. Trochę chciała, trochę nie. To wszystko było takie niejasne.

    Anthony już się z nią nie spierał. Grzecznie usiadł przy stole i czekał na kolację. W międzyczasie otworzył wino i rozlał je do kieliszków. Było białe. Wolał czerwone.

    Niecałe dziesięć minut później, Ivanna raczyła go meksykańskim daniem. Tortillę dość obficie wypełniła mięsem i warzywami. Postawiła sos między nimi.

    — Nie powiedziałeś jak było w pracy — zaczęła temat, siadając naprzeciwko niego.

    — Szkoda słów — mruknął w odpowiedzi — Bardzo dobre — dodał po chwili, na co szeroko się uśmiechnęła.

    — Dzięki. Zawsze wiedziałam, że gotowanie nie jest takie trudne, skoro na wszystko możesz znaleźć przepis w internecie. Oczywiście nie pchałabym się z tym do jakiego konkursu kulinarnego, ale do domowych potrzeb wystarczy. Tylko to wszystko zazwyczaj strasznie długo trwa. Nie jestem fanką stania cały dzień przy garach, więc zazwyczaj nic nie gotuję. A moja rodzina jest przekonana, że po prostu tego nie potrafię i że spaliłabym wodę w garnku.

    Znów się rozgadała, jak na początku ich znajomości. Wszystko byleby nie nastała między nimi cisza dłuższą niż kilka sekund. Nie przeszkadzał jej w tym. Co jakiś czas kiwał głową, czy mruczał krótką odpowiedź, ale myślami był przy dzisiejszych problemach z pracy.

****

    Leżała na kanapie, z kieliszkiem czerwonego wina w dłoni i głową opartą na udzie prokuratora. Sama zainicjowała taki kontakt fizyczny. Uznała, że przy drugiej butelce wina już jej wolno. A on wcale przed tym nie uciekał. Jego palce były wplątane w jej ciemne włosy.

    — Opowiedz mi coś o sobie — zażądała, patrząc na niego błyszczącymi oczami.

    — Co chciałabyś usłyszeć? — zapytał, upijając kolejny łyk wina.

    — Może jakąś historię z lat młodości? Możesz zacząć czymś w stylu, "jak byłem w twoim wieku"...

    — Hm... Jak byłem w twoim wieku, to mieliśmy większy szacunek do starszych, złośnico.

    — No dobra, ale tak na poważnie. Byłeś bananowym dzieckiem i taki standard życia jest dla ciebie normą — palcem zatoczyła okrąg w powietrzu.

    — Powiedziałaś to w taki sposób, że czuję, jakby to było coś złego — oparł policzek na pięści, gdy na nią patrzył.

    — Nie. W szkole zawsze zazdrościłam bananowym dzieciakom. Czasem dalej im zazdroszczę. Zwłaszcza jak słyszę o tym, że temu rodzice załatwili mieszkanie, a tamtemu kupili nowy samochód, albo, że ten w ogóle nie musi pracować, bo dalej go utrzymują.

    — Przecież ty też dalej mieszkasz u matki — zauważył.

    — Tak. Ale płacę jej za to, żeby mnie nie wyrzuciła na bruk — odpowiedziała z oburzeniem.

    — O... No chyba, że tak... — mruknął i dolał im wina do kieliszków.

    Na chwilę zamilkła, zanim cicho się zaśmiała i ponownie na niego spojrzała.

    — Opowiedzieć ci coś?

    — Zamieniam się w słuch.

    — Gdy byłam dzieciakiem, ja i moje rodzeństwo nie dostawaliśmy słodyczy. No, chyba, że od święta — przyjęła ten ton, którego używała za każdym razem, gdy opowiadała mu jakąś historię. Już samą tonacją próbowała tworzyć napięcie — Za to moja matka kupowała całe takie wielopaki cukru.

    — Więc jedliście cukier — skwitował.

    — Czekaj, nie skończyłam! Nie wtrącaj się. No... Zazwyczaj te paczki nie były chowane po szafkach, tylko stały na ławie w jadalni. I wiesz, zawsze trafiło się trochę dziurawe opakowanie, a jak nie, to je dziurawiliśmy. Dlatego, chcąc nie chcąc, trochę cukru rozsypywało się na podłodze. Wtedy ja, z moim młodszym bratem, braliśmy plastikowe rurki i wciągaliśmy ten cukier z podłogi, śpiewając przy tym, że jesteśmy odkurzaczami.

    — O Chryste. Nic dziwnego, że nie jesteś do końca normalna. Dorastałaś, uważając cukier z podłogi za podwieczorek — dokuczał jej ze śmiechem.

    — Żebyś wiedział. Najgorzej jak w pakiecie trafił ci się jeszcze jakiś paproch. Ale jak trafiłam na kawałek skórki od chleba, to uznałam to za bardzo dobre połączenie.

    — Przynieść ci cukier, żebyś mogła powspominać przysmaki z dzieciństwa? — zapytał złośliwie, a jego palce ponownie odnalazły drogę do jej włosów.

    — Nie, dzięki. Przejadłam się już za dzieciaka. A ty znowu uniknąłeś swojej opowieści. No dalej, daj mi jakąś ciekawostkę z twojego życia — lekko się uniosła by zbliżyć kieliszek do ust. Po czym znów położyła głowę na jego udzie.

    Anthony odchylił się do tyłu, przenosząc spojrzenie na sufit. Zastanawiał się, o czym mógłby jej opowiedzieć. Ale nic nie przychodziło mu do głowy. Gdy wracał myślami do dzieciństwa, było ono dość... Monotonne. Nie należał do tych dzieciaków, co sprawiają niepotrzebne problemy. Gdy czegoś potrzebował, nie musiał kombinować, po prostu to dostawał. Spędzał czas z siostrą na nauce i dodatkowych zajęciach już od najmłodszych lat. Większość z nich nawet nie uważał za ciekawe. Każdy dzień zaplanowany od rana do wieczora, zlewał się w jedno. Chyba już od dzieciaka był zmęczony tym, jak wyglądało jego życie. Ale pokornie je przyjął, bez najmniejszego zająknięcia.

    — Nie mam pomysłu, co mógłbym ci opowiedzieć — wrócił do niej wzrokiem. Nie wyglądała na zadowoloną.

    — No weź. To nie powinno być takie trudne. Dlaczego ty nigdy nie chcesz o niczym opowiedzieć? — zmarszczyła brwi i podniosła się do siadu. Odwróciła się w jego stronę, jej rozwalone włosy sterczały na wszystkie strony. Miał ochotę je poprawić, a nie rozpatrywać historię ze swojego dzieciństwa.

    — Najwyraźniej nie mam nic ciekawego do opowiedzenia.

    — Ściemniasz. Każdy ma jakąś fajną historię.

    — No dobrze. Co powiesz na tę? Byłem kiedyś z pewną dziewczyną na łyżwach, której brawura ją zgubiła i rozbiła nos o lód.

    Nie wyglądała na rozbawioną. W zasadzie przyjęła ten wyraz twarzy, którym nie raz raczyły go jego byłe partnerki, na chwilę przed tym jak się obrażały. No i po miłym wieczorze...

    — O co ci chodzi, Anthony? Dlaczego tak bardzo nie chcesz ze mną rozmawiać?

    — Przecież rozmawiamy — poprawił się na kanapie pod jej oceniającym spojrzeniem.

    — Nie. To ja ciągle mówię, a ty tylko mnie słuchasz. Na początku myślałam, że tak po prostu masz podczas zawiązywania znajomości. Że potrzebujesz trochę czasu, żeby się oswoić i otworzyć. Ale ty dalej się nie zmieniłeś. Jakbym rozmawiała z robotem, który nie ma własnej przeszłości i doświadczeń.

    Lekko się skrzywił. Z jakiegoś powodu jej słowa uderzyły w niego bardziej niż powinny. Był jak robot bez własnej historii do opowiedzenia? Cóż, od lat większość swojego życia poświęcał pracy, w której skupiał się na cudzej przeszłości. Nawet w dni wolne, gdy miał możliwość zrobić coś dla siebie, wolał być myślami przy śledztwie. Nigdy nie skupiał się na swoim życiu. Realizował tylko jego etapy. Szkoła, studia, praca. Związek, zerwanie, związek, zerwanie, związek, zaręczyny, zerwanie. Nie zrealizował tylko punktu: "ślub i założenie rodziny". Dlatego łatwiej było słuchać jej, zamiast podzielić się swoimi przeżyciami. Czy zawsze tak było? Czy kiedyś był kimś więcej niż tylko osobą odkrywającą i opowiadającą cudze historię?

    Znów napił się wina, dając sobie więcej czasu na odpowiedź. Ale nawet po tym, jedyne co miał do zaoferowania, to wzruszenie ramionami. Bo niby co miał odpowiedzieć na jej oskarżenia? "Tak, masz rację, rozgryzłaś mnie, jestem robotem". Nie odpowiedział nic, jego wzrok był wlepiony w krwistoczerwony napój w kieliszku. Dopiero, gdy wstała z zamiarem odejścia, spojrzał na nią.

    — Vannie... — jakaś błagalna nuta w jego tonie sprawiła, że się zatrzymała.

    — Co? — mimo to, wciąż brzmiała na urażoną — Idę tylko do toalety, a ty w tym czasie przypomnij sobie jakąś zabawną historię — postawiła kieliszek na niskim, szklanym stoliku.

    Patrzył jak jej biodra się kołysały, gdy odchodziła. Czarne spodnie, które dziś założyła, opinały jej zgrabne nogi. Jej długie, brązowe włosy, sięgały do połowy pleców. Gdy zniknęła mu z oczu, desperacko starał się coś wymyślić. Zabawna historia... To było trudniejsze niż się wydawało.

    — I co? Masz coś? — usłyszał, jeszcze zanim udało mu się cokolwiek wykombinować.

    Usiadła na czarnej, skórzanej kanapie. Tym razem nie znajdowała się już tak blisko niego, jak wcześniej. Wciągnęła nogi pod siebie, zanim znów pochyliła się w stronę kieliszka.

    — Nic, co cię rozbawi.

    — Dawaj już cokolwiek — oparła policzek na dłoni — Jak dzieciństwo, poza szkołą, spędzają bananowe dzieci?

    — Cóż... Na innych zajęciach. Albo nad książkami. Przynajmniej w moim przypadku tak było.

    — Co to były za zajęcia? — zachęcała go do rozwijania wypowiedzi.

    — Najczęściej była to nauka dodatkowego języka. Uczyłem się francuskiego, niemieckiego i hiszpańskiego. Próbowali mnie też ciągnąć na zajęcia z chińskiego, ale tu całkowicie poległem. Oprócz tego moja mama uparła się, żebym chodził na lekcje tańca i gry na skrzypcach.

    — Umiesz grać na skrzypcach? — zapytała zaskoczona.

    — Trochę umiałem, gdy miałem dwanaście lat.

    — Mhm... Nie powiem, że mnie tym zaskoczyłeś. W zasadzie to, co powiedziałeś, brzmi jak stereotypowe życie bogatego dzieciaka. Żadnego cukry z podłogi, włamywania się do opuszczonych domów, czy kradzieży owoców z sadu sąsiada. Chodziłeś chociaż na wagary?

    — Nie.

    — Tak myślałam. Ja chodziłam. Pierwszy raz byłam w drugiej klasie podstawówki. Poszłam wtedy...

    Odetchnął z ulgą. Odpuściła mu dalsze przesłuchanie. Znów wrócili na dawne tory, gdzie to ona opowiadała mu o sobie. Przyłapał się na tym, że zaczął lubić jej słuchać. Może ta jej teatralność, tak wzbogacała historie, że brzmiały jak zabawa lub prawdziwa przygoda. Wszystko wydawało się takie beztroskie, nawet wtedy, gdy opowiadała, jak przestraszona uciekała przed psem sąsiada, aż zaczęła na niego szczekać, by go przegonić. Słuchał jej z uwagą, delikatnie się przy tym uśmiechając. Ignorował alkoholowe szepty, które sugerowały, by przyciągnął ją do siebie. Coś w jego spojrzeniu, sprawiło, że zaniemówiła, wpatrując się w jego oczy. Nie odwrócił wzroku. A ona pozwoliła sobie na głęboki oddech, zanim zapytała:

    — Pocałujesz mnie?

    — Co?

****

    Rozejrzał się dookoła, zanim przeszedł na drugą stronę ulicy w kierunku srebrnego samochodu. Nikogo nie było w pobliżu, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ale i tak raz jeszcze się za siebie obejrzał, zanim wsiadł na tylne siedzenie. Silnik od razu został włączony i odjechali pod osłoną nocy.

    — Jak zareagował prokurator?

    — Nie postawi mu zarzutów — odpowiedział, nerwowo poprawiając kołnierz koszuli — Przysłałeś pobitego faceta. Reiwal jest przekonany, że siłą został zmuszony do przyznania się do winy.

    Mężczyzn zaśmiał się cicho. Był to krótki dźwięk, który skończył się równie szybko, jak się zaczął.

    — Nie myli się. Wierzę, że coś z tym zrobisz.

    — Pracuję nad tym — zapewnił.

    To nie tak, że chciał utrudniać dochodzenie Anthony'emu. Gdyby sprawcą był ktoś inny, na pewno dokonałby wszelkich starań, aby przysłużyć się temu śledztwu. Louisa mogłaby odejść w spokoju. Ale to był Thomas Covier. I choć od lat zasługiwał na więzienie, nie mógł pozwolić na jego zatrzymanie. Nie mógł na to pozwolić nawet Anthony'emu.

    — Oświeć mnie. Co takiego wymyśliłeś? — chyba usłyszał kpinę w jego głosie.

    — Potrzebowałem tylko jego materiału genetycznego. Przed przesłuchaniem pobraliśmy wymaz z jego policzka, więc to już załatwione. W laboratorium podmieni się je z próbkami należącymi do Thomasa. Reiwal dostanie swój niezbity dowód. To go przekona.

~~~~~~~~~~~

Hejo!

Ten rozdział wymagał ode mnie więcej, niż się spodziewałam. Męczyłam się z nim... Naprawdę długo. Wracałam, wychodziłam, wracałam, wychodziłam. Ale nareszcie dotrwałam do końca i mogę Wam przedstawić dalszą historię Ivanny i Anthony'ego.

Mam nadzieję, że to tylko ten rozdział, a nie że już do końca będę traktować tę książkę jak trudne wyzwanie. Pomimo tego, że naprawdę mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że na ten moment podoba mi się to co tworzę.

To tyle na dziś,
Do następnego!

Pacia03

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro