Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

X. Nim wstanie świt

Dzień w pochmurnej stolicy wydawał się dzisiaj dosyć monotonny i strasznie leniwy. Już od samego rana ludzie mieli niewiele chęci na spacery warszawskimi, brukowanymi ulicami. Zwyczajnie tego dnia brakowało wszystkim motywacji ze strony natury. Na dworze była zawierucha, deszcz, a co za tym idzie zachmurzone niebo. Jesień nie była najbardziej wesołą porą roku, zdawał się bardzo depresyjna, pesymistyczna i ponura. Co, co jej nie lubili, w duchu modlili się o rychły powrót lata w znów wolnej i niepodległej ojczyźnie. Okupacja już sama w sobie nie zapowiadała się ciekawie, pierwszy listopada pod okupacją nie zapowiadał się jakoś ciekawie. Tem bardziej, że wszystko zdawało się jeszcze gorsze niżeli wcześniej. Tegoż to dnia Emilia planowała zostać w domu, sama, odcięta od ludzi oraz wszelakiego towarzystwa. Nie miała chęci wychodzenia do ludzi, patrzenia na ich ponure twarze, jeszcze bardziej odbierało jej to jakiekolwiek chęci do życia.

Tym razem miała nadzieję, że świat znowu się nie zawali. Wystarczający natłok problemów sprawiał, że coraz bardziej i coraz częściej stawała się wrakiem człowieka. Wtem nagle ktoś energicznie otworzył drzwi. Dziewczyna z książką w dłoni nie wiedziała zbytnio, co się właśnie stało. Była gotowa na dosłownie wszystko, nawet Gestapo mogło ją aresztować, ale tak bez zapowiedzi?

– Pukać to nie łaska? – rzuciła zaspana Emilia. – Wymaga to aż nadludzkich mocy?

– Nadludzkich mocy to wymaga chyba twoja mózgownica – zaśmiała się ochoczo Nina. Tej do śmiechu każda okazja wydawała się dobra. Nawet kiedy ktoś umierał. – A teraz podnosimy się z kanapy i siup! Lecimy na imprezę!

– To nie jest impreza! – krzyknął Alek. – To zwykła... zwykła...

Biedny zająknął się. Sam sobie zaprzeczał i to nawet dosyć często.

– Libacja alkoholowa? – Podpowiedziała mu Grocka.

– Widzisz? Sam się wkopałeś – rzuciła im na odchodne Haseferówna – a teraz pozwólcie mi się przenieść do świata, gdzie was nie ma.

Nina przeczuwała nutę pesymizmu w powietrzu. Nienawidziła takich klimatów. W życiu nie ma czasu na siedzenie na kanapie, czytając książkę, trzeba żyć chwilą, nawet jeśli ta chwila doprowadziłaby do śmierci. Mimo wszystko jednak odwróciła się w drugą stronę, dając wyraźny znak, że jej się to nie podoba. Podniosła jedynie rękę, w znak gestu, że ma genialny pomysł, co było często u niej spotykanym zjawiskiem, nie zawsze jednak kończyło się to powodzeniem. W przeciągu chwili zrobiła w mieszkaniu jeszcze większą stajnię Augiasza, niżeli jedna osoba w ciągu całego tygodnia. Z taką żyć to, jak z rzepem u koszuli, ciężko odczepić, a łatwo się przyczepia. Wtem Grabowska krzyknęła donośnym tonem:

– Alek, drzwi!

– Ale po co? – zapytał się zdziwiony.

Spojrzał przelotnie na Emilię, ta jednak wiedziała tyle, co nic. Wzruszyła jedynie żałośnie ramionami na znak dezaprobaty. Byli jedynie oboje przekonani, że ten pomysł też nie skończy się najlepiej.

Nagle z drugiego pokoju wybiegła Nina. W dłoni miała wieszak z ubraniami, w drugiej zaś błyszczący, świeżo zaostrzony nóż, który przerażał zarówno Emilkę, jak i Maćka. Z każdą minutą bali się coraz bardziej planów tej szalonej dziewczyny. Przerażenia w ich oczach nie dało się ukryć. Oboje popatrzyli na strachliwe.

– Odsuń to ode mnie, bo jeszcze mi coś zrobisz – powiedział sfrustrowany Alek, delikatnie odsuwając palcem nóż od siebie.

Grocka rzuciła wieszakiem w przyjaciółkę, uderzając ją tym samym drewnianym mocowaniem w kolano.

– W to się ubierzesz, a tym Cię zabiję, jak nie pójdziesz tam ze mną.

Obróciła tylko ręką, pokazując jeszcze wyraźnie jej nóż, który trzymała. Słowa piosenki, jaką kiedyś nuciła Grocka pod nosem, stawały się obecnie odzwierciedleniem jej duszy. Mroczna, diabelska i nieobliczalna. Ta ciemna strona koleżanki coraz bardziej przerażała Emilię.

Dziewczyna bez zastanowienia podniosła sukienkę z podłogi, równocześnie, co siły w nogach, ruszyła do pokoju, aby się przebrać. Raczej nie chciała, by to na niej został przetestowany ów nóż i zabrudzony został jej krwią.

***

W mieszkaniu już znajdowała się spora grupa osób. Chyba za nic każdy z nich miał to, że Niemcy podczas tej „skromnej posiadówki fascynatów muchomorów" mogą zrobić im imprezę, ale na Szucha i nieco dłuższą niż ta, jednak bez alkoholu, a z ich krwią. Cóż, młodość miała to do siebie, że granic nie znała, a żadne z ograniczeń nie mogło jej zapobiec. To życie, zwyczajne życie. Wkoło było niezwykle duszno i parno, to z tego natłoku ludzi. Przez chwilę Emilia delikatnie się zawahała, jej nie organizm nie zdawał się odporny na utraty przytomności. Dostała w spadku takie skłonności po matce, pono też dużo mdlała.

Zaciągnęła się mimowolnie powietrzem, wzdychając przy tym. Sądziła, że to będzie kolejne siedzenie przy stole i granie w bierki z podziałem na drużyny, tymczasem znajdował się tu ogrom ludzi — tych, których znała i tych, których tożsamość stanowiła dla niej zagadkę. Sama nie wiedziała, do kogo ma podejść, z kim rozmawiać, a z kim tańczyć. Wszyscy chętnie, co prawda z kieliszkami w dłoni, tańczyli po całym mieszkaniu.

Dziewczyna tylko odwiesiła płaszcz na wieszak, szukając tym samym na nim wolnego miejsca, a jednocześnie chcąc stąd w mgnieniu oka wyjść. Zdjęła przerażona buty i podeszła nieco dalej. Zdołała wyjąkać jedynie coś do Niny pod nosem:

– Co to.... to jest?

– Mówiłam Ci, że idziemy pograć w bierki! – krzyknęła zdesperowana Grabowska.

Rzuciła jedynie wzrokiem na dziewczynę, tym samym lustrując ją dokładnie. Nie wiedziała raczej, czy ma wygnać Haseferówną z pomieszczenia, czy wepchnąć ją tam na siłę. Obawiała się jedynie, że to drugie znowu skończy się bolącą głową i nieprzespaną nocą, tak jak ostatnio to miało miejsce.

Emilia postawiła niepewnie parę kroków i za zachętą Macieja razem z nimi została zmuszona do wspólnej zabawy. Niechęć malowała się jej wyraźnie na twarzy, było widać, jak niechętnie się uśmiecha. Chyba sama nie wiedziała, czy jeszcze tutaj pasuje. Nie wypadało jednakowoż odmówić też Dawidowskiemu i nie przyjść na przyjęcie. Zbytnio go lubiła, aby to teraz zostawić go na lodzie. Tem bardziej, że była mu dłużna od pewnego czasu.

Z niechęcią się uśmiechała, nawet bez żadnego zainteresowania podpierała ściany i patrzyła, jak leją się po kieliszkach kolejne kolejki alkoholu. Odwróciła momentalnie wzrok, kiedy to zobaczyła, że ktoś na nią patrzy. Czyjś wzrok wydawał się dla niej udręką, nie wspominając, że niejako też torturą. Zazwyczaj nie łapała kontaktu wzrokowego z nikim, lubiła bywać samotna. Stojąc gdzieś z boku pokoju, odliczała już minuty, aż przyjdzie Gestapo i zgarnie wszystkich po kolei, a tu trzeba by było pięknie prosić wuja i ojczyma, ażeby wypuścili wszystkich spokojnie z dzielnicowego „komisariatu", jakim była jedna z miejscowych, niemieckich restauracji.

– Masz, rozluźnij się, jesteś strasznie spięta. – Tadeusz podał kieliszek dziewczynie. Ta niechętnie go chwyciła w swoją dłoń i na niego spojrzała.

– Wiesz co? Chyba jednak podziękuję, Zośka – odpowiedziała mu oschle. Nie chciała alkoholu ani żadnego towarzystwa, pragnęła jedynie samotności, by chociaż przemyśleć parę spraw.

– Pij i nie gadaj, Cicha. Bo jedynie mi tu zrzędzisz i marudzisz – prychnął – daj się ponieść chwili!

– Już wystarczająco mnie poniosło we wrześniu.

– Wrzesień, wrzesień, wrzesień. Gówno mnie obchodzi wrzesień – machnął energicznie ręką na znak obojętności – mamy listopad! Teraz masz nas, nie towarzystwo martwych Niemców.

Jeszcze raz popatrzyła na Tadeusza. Ewidentnie się z nią droczył, dobrze wiedział, że Emilia tego nie lubi. Robił to tylko po to, aby dziewczyna zwróciła na niego uwagę i stała się mniej spięta. Uznał, iż w ten sposób zwróci jej uwagę, a tym samym wyrwie ją z rozmyślania, a postawi ją na nogi i w końcu dziewka się odezwie, a może i da się porwać do tańca.

Dłużej się nie zastanawiając, pociągnął dziewczynę za rękę na środek pokoju, gdzie dawniej stał stół. Obecnie chłopcy chyba czuli się tak silni i krzepcy, że aż odstawili mebel pod ścianę, aby na środku pomieszczenia zrobiło się więcej miejsca. I faktycznie, pokój optycznie się o wiele powiększył, czego wcześniej nie zauważyła.

W jednym końcu pokoju stał gramofon, z którego co chwila ktoś zmieniał płyty na nowe, aby muzyka była coraz to skoczniejsza i lepsza do tańca. Na środku parkietu wywołaj nogami Rudy razem z Alkiem. Co prawda obaj już nie byli zbyt trzeźwi, ale mniejsza o to. Kujawiak w ich wykonaniu wyglądał naprawdę komicznie. Nagle obaj z panów w połowie tanecznych wyczynów postanowili wyruszyć na łowy i od razu, kiedy nastąpiła przerwa, polowali na swoje pierwsze ofiary. Jednymi z nich byli Tadeusz i Emilia. Co prawda Zawadzki nie był najlepszy do takich ekscesów — miał do tego dwie lewe nogi i wszyscy niestety o tym wiedzieli. Po alkoholu jednak wszyscy umieli wszystko lepiej, niżeli to mogło wydawać się w rzeczywistości. Zośka akurat pierwszy rwał się do hulanek, nie mówiąc już o śpiewaniu. Wtedy akurat to dziewczyna wolała już z nim tańczyć, niżeli słuchać wywodów Świętej Trójcy Pomarańczowej, jak to ich powszechnie nazywano, kiedy coś narozrabiali. Jedno zawsze mogło być pewne — tam, gdzie są kłopoty, tam zawsze jest Święta Trójca Pomarańczowa, a mianowicie Alek, Rudy i Zośka.

Tak też i tym razem było. W rytm przygrywał im jeden ze słynnych walców Chopina, a nogi same się nosiły w rytm przygrywającej muzyki. Emilia nigdy nie czuła się najlepiej w tańcu, dlatego często go omijała. Raczej nie była do tego stworzona. Wolała postać w kącie, a nawet napić się wódki niż tańczyć znane już klasyki. Nie chciała zbytnio skupiać się na takich rzeczach, bardziej preferowała naukę, czy odkrywanie tajemnicy znikających drzwi w Bejgole razem z Adasiem Cisowskim.

W pewnym momencie jakaś dłoń oplotła jej talię w koło, przyciągając ją gwałtownie do siebie, jakby coś zaraz miało na nią spaść lub ktoś chciał ją potrącić. Emilia nie wiedziała, o co tak naprawdę już chodzi. Najpierw chłopak jej słodzi, później odpycha, potem znowu słodzi, a na końcu schlany w cztery dupy chce jej zaimponować tańcem? Przecież Tadeusz miał dwie lewe nogi, przynajmniej tak twierdził na trzeźwo. Nie wiedziała, czy aby na pewno może mu uwierzyć. Chłopak delikatnie zbliżył twarz do jej ucha. Na szyi mogła poczuć przyjemny oddech Tadeusza.

– Pamiętasz, jak kiedyś powiedziałem, że będziesz moja? – wyszeptał.

– Nie – odpowiedziała cichym tonem, który był ledwo słyszalny pośród tłumu.

– To teraz już wiesz. – Uśmiechnął się zwycięsko, jakby to już stała się jego własnością.

W tym momencie Haseferówna nie wiedziała już, czy ma się bać, kochać, czy uciekać? Choć ostatnia opcja wydawała się najbardziej realną.

***

– Lepszej pory na przyjęcia sobie znaleźć nie mogliście? – rzucił oburzony Hans.

Niemcowi nie było na rękę odprowadzać dziewczynę razem z jej pijanym przyjacielem do domu. Nie dość, że jakby jaki kolega go zobaczył i nie daj Bóg, dotarłoby to do szefa, to albo kulka w łeb, zanim ktoś go podkabluje, albo honorowe spotkanie z szefem. Żadna z opcji nie wydawała się odpowiednia, lecz cóż począć, kiedy jest się bezsilnym.

Mężczyzna zrzucił z siebie ramię Tadeusza. tym samym pomagając mu siąść na murku. Nie wiedział, czy raczej się śmiać, czy może jednak być wkurzonym na tę dwójkę.

– Ich werde dir nicht mehr helfen, ich habe genug! (Nie będę ci więcej pomagał, mam już dość!) – wyszeptał Hans, niemalże krzycząc tym samym w ich stronę.

– Jawohl! (Tak jest!) – odpowiedział mu Zośka, wydzierając się przy tym na pół ulicy.

Emilia klepnęła chłopaka po plecach na znak, aby się uspokoił, a jednocześnie uciszył. Przecież pół Warszawy nie musiało go słyszeć. Chłopak mimowolnie odwrócił się w stronę dziewczyny ze zdenerwowanym wyrazem twarzy, ona jednak z posłała mu pełne przerażenia spojrzenie. Bała się, że to nie skończy się dobrze dla nich obojga. Tadeusz chwilę później próbował się podnieść, jednak owa próba skończyła się tym, że chłopak chwiał się na wszystkie strony, łapiąc przy tym grawitację. Chyba nie czuł się najlepiej albo przynajmniej tak nie wyglądał.

– Żeby mi to ostatni raz tam tak głośno było, zrozumiane? – powiedział cichym tonem Niemiec. – Następnym razem to nie skończy się dla was wszystkich najlepiej.

Zagroził tylko palcem i cały czerwony poszedł w stronę swojego samochodu. Był zbyt zdenerwowany, aby racjonalnie pomyśleć. Oboje mieli nadzieję, że szybko jednak zapomni o tym incydencie, który tego wieczoru się wydarzył.

Emilia tylko złapała Tadeusza za nadgarstek, delikatnie ciągnąc go w stronę drewnianych drzwi kamienicy, prowadzących na klatkę schodową, prowadzącej do mieszkania Zawadzkich. Zośka tylko obrócił się teatralnie na pięcie i mimo starań dziewczyny nigdzie się nie ruszył, bynajmniej nie zamierzał na ten moment.

– Nigdzie nie idę – powiedział Tadeusz, machinalnie wyszarpując swój nadgarstek z delikatnego uścisku dziewczyny.

– Chodź, proszę – wyszeptała jedynie mu do ucha, stając przy tym na palcach.

Zawadzki rzucił jednoznacznym spojrzeniem na dziewczynę, stojącą obok niego i trzymającą go za ramiona. Sama ledwo się trzymała z przerażenia, jej dłonie się telepały, a ciało delikatnie drżało na skutek jego napastliwego wzorku. Pijany niewiele mógł zrobić, nawet nie wiedział, gdzie teraz jest i dokąd miał niby iść, jednakowoż, by ulżyć Haseferównej, złapał ją za ręce i powoli oplótł jej palce między swoimi.

Czuł, że coś jest nie tak, chyba naprawdę coś było nie w porządku, skoro sama nie potrafiła się uspokoić. Przyciągnął ją jedynie delikatnie do siebie i objął w ramiona, by ta poczuła się bezpieczniej.

– Już idziemy, nie bój się. – Zdołał jedynie wyszeptać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro