Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III. Chociaż do Warszawy długą mamy drogę...

3 września 1939 r; 

Noc wydawała się coraz zimniejsza, a niebo zachmurzone. Nawet księżyc był nie w humorze, nie pragnął im oświecać drogi. Leśne dróżki były z tych mniej lubianych w niektórych gustach ułańskich. Napotykane leśne zwierzęta gdzieś w głębi boru należały do niebezpieczniejszych, często płoszyły konie, a te wyrywały się i wierzgały niemiłosiernie, zatrzymując tym samym cały konwój. Takie warunki, a przede wszystkim tempo nie sprzyjało dalekim wędrówkom, tem bardziej, kiedy w grę wchodziła walka o ludzkie życie. Oddział, mimo że liczył niewielu żołnierzy, zdawał się przede wszystkim skuteczny. Przecież liczy się głównie jakość, nie ilość, prawda? Armia Poznań miała to do siebie, że dosponowała niezbyt imponującą liczbę żołnierzy, dlatego mile widziani byli nawet ci, którzy zaciągali się - wymagane jedynie były umiejętności strzeleckie, i w przypadku ułanów, jeździeckie. Nie można by powiedzieć, że nie ma zapotrzebowania na personel medyczny, tu potrzebna była każda para rąk. I Emilia właśnie takim wyrzutkiem, który zaciągnął się, stała. Kimś, kto jest uważany za tego, co to do wojska nie przyjęli, idąc za tym, została tylko taka możliwość poboru. Cóż też się dziwić, kiedy do szeregów wybierano tych najlepszych spośród kandydatów, a kobieta miała w tamtym momencie marne szanse na przystąpienie do mundurowych, nawet jako sanitariuszka. Więc jako zwykły szeregowiec, z określeniem, iż na czas wojny, jechała gęsiego kłosem przed siebie.

Przemierzyć drogę z Poznania do Warszawy w dwa dni jest rzeczą wręcz niemożliwą, zwłaszcza przy tym, iż dostęp do stolicy był wręcz zablokowany, bo ta otoczona niemiecką forsą z każdej możliwej strony, zdawała się niemożliwa do zdobycia. Jedzenia było już coraz to mniej, nawet szyszki smakowały równie dobrze przy braku pożywienia, a wody jak kot napłakał, kiedy w pobliżu nie było strumyka. Te nieludzkie warunki stawały się jedną z całej ponurej rzeczywistości polskiego ułana. Tego dnia okropnie hulał wiatr, a mgła utrudniała widoczność na drodze. Przy marnym, cienkim mundurze wojskowym szło porządnie zmarznąć. Polany wydawały się dosyć odległe, zważając również na to, że droga prowadziła raczej po obrzeżach boru. Brak miejsca na ognisko i dostępu do jakiegokolwiek źródła ciepła zdawały się czasami przerażające przy przymrozkach, chociaż te wrześniowe nie przytłaczały, więc dało się je znieść.

Powoli zbliżali się już do końca kniei, nadchodził ten czas, kiedy to na spokojnie można odstąpić na chwilę rumaka, rozprostować nogi i znowu poczuć się wolnym... Dokładnie tak, jak wtedy przed tym trefnym wrześniem. Myśli czasami bywają zgubne, nie szło nad nimi zapanować, potrafiły przenieść człowieka do lat, kiedy to wszystko wydawało się beztroskie, inne, radosne, kolorowe, świat malował się tyloma kolorami, godzina dwudziesta wydawała się już nocą i ostateczną godziną spania, zaś największą rozrywką została gra w chowanego po lesie. Wszyscy świadomi byli, iż te czasy nigdy już jednak nie powrócą. Cóż, pora najwyższa, aby w końcu się z tym pogodzić. Pola malowały się żytem rozmaitem. Niewielki lasek pośród nich zdawał się maleńką, czarną kropką. Dziewczyna liczyła już, że w końcu będzie mogła odpocząć, a co za tym idzie, chociaż na chwilę zmrużyć oczy, by odpłynąć w objęcia Morfeusza.

Dojeżdżali do skupiska drzew, a bardziej niewielkiej przestrzeni porośniętej głównie gęstymi krzewami z paroma szczapami. Porośla jednak zaczęły się tajemniczo ruszać. Myślała, że to ze zmęczenia, zresztą oczy same jej się już zamykały od przeszło parunastu godzin. Za takie zjawisko winiła swój organizm oraz inne czynniki wewnętrzne. Coraz to bliżej podjeżdżając, ożywione krzaczki nie wydawały się wytworem wyobraźni, a rzeczywistością. Dziewczyna mocniej ścisnęła w ręce wodze z zamiarem wycofania się z drogi, tem bardziej, że tam mogli być Niemcy. Z doświadczenia domyślała się, że zapodział się tam pijaczyna lokalny, szukający zwyczajnie noclegu. Sylwetek było nieco więcej niż jedna, zbierała się ich tam spora grupka. Czyżby czarny scenariusz właśnie się spełniał?

Emilia z przerażeniem na twarzy coraz bardziej ciągnęła wodze w swoją stronę. Nie była pewna, czy aby na pewno ryzykować życiem za własną ciekawość. Jeden głos w jej głowie podpowiadał, żeby jechać dalej i spojrzeć, co tam jest, drugi zaś kazał jej się wycofać, albo jechać tyłem.
Polak, jak wiadomo, mądry zawsze po szkodzie. Dlatego lepiej opłaca się być rozumnym przed i grzecznie ujść z widoku. Koń z impetem podniósł się do góry.

- Ihaha! - W dali można było usłyszeć rżenie konia.

Na owy znak reszta kompanii równie zatrzymała się razem z nią. Dowódca, choć w półmroku cokolwiek było mało widoczne, spojrzał z niechęcią na dziewczynę. Przynajmniej tak się jej zdawało. Powoli sprowadzała zwierzę na ziemię, poklepując je tym samym po karku, ażeby pokazać jej wdzięczność do niego, szepcząc tym samym też coś pod nosem. Z niezadowoleniem stała jeszcze chwilę w miejscu, uważnie przeglądając sylwetkę znajdującą się przed nią.

- Czyżbyś już stchórzyła? - prychnął Serafin. - Tak szybko? Myślałem, że odważniejsza z ciebie będzie dziołcha.

Nie w smak teraz jej słowne przepychanki, niemające najmniejszego sensu i jakiegokolwiek końca. Nie lubiła zresztą zbytnio kłócić się z kimkolwiek, szybko wtedy wpadała w złość, tym samym tracąc na chwilę kontrolę nad sobą, jak i koniem, a momenty i próby przywołania siebie do porządku uchodziło za wielki cud, jeżeli już do tego doszło. Nie mówiąc już o uczuciach, które i tak stawały się nieokiełznane, tym bardziej, kiedy siedziała na koniu.

- Nie. Po prostu nie wiem, co się rusza w tych krzakach, a przezorny zawsze ubezpieczony. - powiedziała spokojnie, choć ręka telepała jej się ze złości.

Wbijając wzrok w mężczyznę, odjechała. Celem obranym przez nią nie stały się waśnie z osobami postronnymi, na to miejsce wskoczyło coś, co zostało zabrane im wszystkim w jednym momencie - wolność. Odganiała od siebie myśli zbędne, krzątające się gdzieś po umyśle. Zapragnęła, aby wiatr wywiał je z umysłu na zawsze. Delikatny podmuch we włosach sprawiał, iż czapka mało co nie zleciała z jej głowy, a koń zaczynał z każdym ruchem coraz bardziej był niespokojny. Zdjęła w pośpiechu nakrycie głowy, wsadziła je byle jak do kieszeni. Spodziewała się istnej pogoni przez polany pełne od łanów zboża, jednak marne jej przewidzenia skoro i tak żaden z żołnierzy nie kwapił się ruszyć z miejsca, próbując przynajmniej ją złapać w kleszcze. Parsknęła tylko śmiechem pod nosem, jednocześnie przechylając się delikatne w stronę karku konia, szepcząc mu do ucha:

- Widzisz, mój drogi... Nawet nie raczyli nas ścigać, co za głupki! Na ich miejscu pierwsza bym się porwała do dzikiej pogoni.

Klepnęła jeszcze raz konia i wróciła do postawy jeździeckiej. Z wielkim entuzjazmem i uśmiechem na twarzy rozglądała się dookoła, będąc świadom tego, że być może sąd wojskowy już na nią czeka z otwartymi rękoma. Choć uczona była, a wuj Szymon to zacny gwardzista, aby przestrzegać prawa wojskowego za wszelaką cenę, nawet jeśli tylko poszczycić się mogła tym, iż była zwykłym żołnierzem z rezerwy, co stało się mimowolnie pozbawieniem prestiżu oraz honoru dla nazwiska Haseferów. Nikt, bacząc na długą historię tego rodu, pod żadnym pretekstem nie był tam z takiego poboru, ten ród dbał o to, aby to ich samych do wojska wołano na nabór obowiązkowy. Dlatego zastrzegać się pewnie będzie, że sami ją powołali do wojska.

A że i tym razem nie pozwolono dziewczynie uciec, jej oczom ukazał się konwój w postaci dwóch kawalerzystów. Emilia nie miała żadnej możliwości ucieczki - ze wschodu otoczona, z południa i północy też, na zachodzie podobnie, choć tylko tam znajdowała się, spora luka, umożliwiająca czmychnięcie. Rozglądała się dokładnie po otoczeniu, analizowała każdy najmniejszy szczegół, który pomógłby w zwianiu. Nie była w stanie pokonać czterech, na dodatek silniejszych od niej, mężczyzn.

To niewykonalne! - pomyślała zdenerwowana.

Była zirytowana tym, że musi wydostać się stąd. Z jednej strony nie chciała narażać się na dodatkową zniewagę i gniew ze strony porucznika, patrząc z drugiej strony, nie miała innej opcji niżeli poddanie się w ,,niewolę".

***

Na wsi było dosyć spokojnie jak na ten miesiąc. Wrześniowe przewroty nie służyły dobrze i miastowym, jak również i mieszkańcom wiosek. Niemcy nie mogli stać się tak okrutni, ażeby pozabijać wszystkich. Ta miejscowość nie może być aż tak cicha i... pusta. Wraz ze wschodem słońca na podwórkach pojawili się już pierwsi mieszkańcy. Rozproszyli się po prowincji jak mrówki. Tutaj wojny jeszcze nie było, albo tego nie czuć.

Kobiety w chustach na głowach i z koszykami w ręce chodziły od płotu do płotu, najczęściej na poranne plotki czy do sąsiadki po jajka na jajecznicę w zamian za pyszne konfitury. Najlepsze były te cioci Marii - wiśniowe. Zawsze idealnie zrobione, delikatnie posłodzone, ale za to słodkie i idealne na śniadanie z rana.

Tęskno wszystkim było za tamtymi czasami, pora jednak się z tym pogodzić, że prawdopodobnie już nigdy nie wrócą, a wspomnienia o nich pozostaną jedyną odskocznią od przytłaczającej rzeczywistości, jaka miała wkrótce nadejść.

Emilia na polecenie dowódcy szybko zeszła z konia. Stanęła niestabilnie na ziemi, porozumiewawczo przyglądając się na Gustawa. Nie wiedziała tak właściwie, co tutaj obencie robią. Prowincyjne oddziały wojskowe nie wydawały się spełnieniem marzeń, ale wujek Szymon zawsze powiedziałby, że nawet takie rzeczy wzbogacają nasze doświadczenie i predyspozycje wojskowe.

Co my tu tak właściwie mamy robić? - pomyślała z niepewnością. Dalej nie była przekonana co do tego, czy aby na pewno powinna tu być.

Niepewnym krokiem zbliżyła się do Gustawa, mając nadzieję, że chociaż ten ją oświeci i będzie znał odpowiedź na jej pytanie. W końcu był prawą ręką dowódcy, musiał wiedzieć wszystko. Z niepewnym uśmiechem na twarzy ruszyła przed siebie, ciągnąc koło siebie tym samym delikatnie swojego konia.

- Wiesz może, po co tu jesteśmy? - zapytała niepewnie, zatrzymując się koło niego spokojnie.

- Dobre pytanie, dlaczego my tu jesteśmy? - O dziwo chłopak sam nie wiedział takich szczegółów. Jej ostatnia nadzieja właśnie została spisana doszczętnie na straty.

***

- Pójdziecie i ich nauczycie, do jasnej cholery! I nie ma, że nie chcecie! - krzyknął widocznie zdenerwowany dowódca.

Oboje wiedzieli z Jeleniem, że nie ma już sensu się kłócić. Nie dość, że wydaliliby ich z wojska za niesubordynację, to jeszcze wyższy stopniem mógłby pozwać ich do sądu wojskowego, co groziłoby Haseferom niesamowitym skandalem, a tego wuj kazał unikać i omijać dalekim łukiem.

Haseferówna, jak i jednakowo Gustlik, nie byli uradowani samym postanowieniem dowódcy. Niespecjalnie lubili się dzielić nagromadzoną wiedzą na temat strzelania, tajne regułki, które przekazał jej wuj, wolała zatrzymać tylko i wyłącznie dla siebie. Dlatego często je modyfikowała, przedstawiając je na tzw. chłopski rozum. Oryginalnie były dość skomplikowane i zawiłe, a język, w jakim one były mówione, dość wulgarny i często nerwowy. Szymon zdecydowanie nie umiał normalnie, po ludzku wytłumaczyć, jak coś zrobić. Przynajmniej jej. Emilia wraz z Jeleniem udali się w stronę dwóch mężczyzn, który tępo wpatrywali się w ich postacie powoli się do nich zbliżające. Oczy dziewczyny nie były raczej zachwycone, widząc dwóch nowych osobników, którzy mieli się z niej naśmiewać. W pewnym stopniu zaczynała się powoli przyzwyczajać do tego, że ktoś się z niej nabija, stała się już wyczulona w tej kwestii. Odróżniała sarkazm od czysto czarnego humoru. Tutaj jednak te dwie rzeczy się ze sobą krzyżowały i niefortunnie łączyły. Była jedynie pewna, że dzięki mundurowi i srebrnym znakom na naramiennikach nie dosięgnie jej największy ból, a kpiny w jej stronę odbijać się będą głośnym echem byle daleko od niej. Jeden z mężczyzn był na oko dość młody - osiemnaście, góra dziewiętnaście lat, na głowie widniała bujna, niemalże czarna czupryna, oczy ciemne jak kora dębu, pod którym stał, był raczej postawny, a spojrzenie miał chłodne i surowe. Obok niego stał zaś drugi, który zdawał się być wyraźnie starszy od nich. Jego włosy były nieco jaśniejsze od jego kompana, oczy niebieskie i przejrzyste jak ocean, a spojrzenie nieco pogodne, twarz jego była pokryta niewielkimi zmarszczkami, które gdzieniegdzie się pojawiały. Obaj jednak zdziwili się na widok kobiecego warkocza, który delikatnie zahaczał miejscami o skrawki karabinu. Na Emilii nie robiło to większego wrażenia, spodziewała się takie, a nie innej reakcji, która była jej obojętna. Dziewczyna wraz ze swoim towarzyszem wskazała tylko ręką, gdzie owi panowie mieli się udać.

Pomysł z samym pokazaniem im, jak się strzela, nie mając przy tym nawet żadnej prowizorycznej tarczy, tylko jakieś zrobione z siana kółko z zaznaczonymi farbą punktami na samym środku, wydawało się wręcz absurdalne. Obecna sytuacja, która była dość chaotyczna i nie pozwalała na takie rzeczy, zbytnio im nie sprzyjała. Emilia wolała takie rzeczy załatwiać, będąc gdzieś głęboko w lesie, wiedząc, że nikt nie usłyszy tego, że strzela. Teraz kiedy pozwalano im na mierzenie do celu, praktycznie na celowniku wroga, była już doszczętnie zdesperowana, zaplanowałaby to zupełnie inaczej, niżeli zrobił to niejaki porucznik. Kiedy znaleźli się już na polanie, stanęli równe dziesięć metrów od celu, Gustaw podał im swoją broń, a oni starannie próbowali odtworzyć każdy ruch, który Haseferówna tłumaczyła im dość szczegółowo. Uczniowie jednak mimo wszystko zawsze zapominali, że istnieje coś takiego, jak przeładowanie magazynku, z którego łuski mogły polecieć im wprost na twarz, tym samym często ją kalecząc

- Jeszcze na front nie poszliście, a już chcecie się zabić ?! - krzyknęła dziewczyna, wyraźnie zmęczona i wkurzona półgodzinnym tłumaczeniem obsługi karabinu.

- Do jasnej cholery, patrzcie, wytłumaczę wam to na chłopski rozum, żebyście zrozumieli - Ponownie krzyknęła, chwytając do ręki karabin i opierając go na kolanie. - Bierzecie w dłoń karabin tak jak ja. Następnie przesuwasz tę wajchę do przodu - wskazała - do siebie, a potem na bok, czyli po wojskowemu musisz przeładować, potem patrzysz się przez ta szybka i szukasz, z której strony masz sukinsyna, ciągniesz za spust, puszczasz i bum! O jednego skubańca mniej!

Nie miała już siły. Nie wiedziała, czy jest to bardziej żałosne, wnerwiające, czy irytujące. Nie chciała wiedzieć, co jeszcze będzie ją czekać w ciągu całej kariery wojskowej. W duchu jedynie liczyła na to, iż może Bóg obdarzy ją bardziej pojętnymi uczniami następnym razem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro