Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIII. Wileńska rozmowa

    Piotr miał rację, w Wilnie aż wrzało, od ciągłych prób utrzymania w Wilnie jakichkolwiek sił polskiego oporu szło marnie, a Sowieci w podzięce za miłe stawianie im oporu odwdzięczyli się całkiem nieprzyjemnym rygorem, mimo że dopiero minęło niecałe cztery miesiące okupacji. Wyjście na ulice było nazbyt ryzykowane, dlatego najczęściej ludzie zostawali w domach, a przez najbliższe dwa tygodnie na ulicy pojawiało się niewiele osób, które zszokowane zaistniałymi sytuacjami, wolały, chociaż na chwilę ochłonąć. Dojazdy do Wilna też były niezwykle utrudnione w obecnym czasie, mało jaki kurs dojeżdżał do samego Wilna, a nie na jego peryferie, z których co prawda nie było daleko do cioci Uli, jednak spory kawał drogi można było przepłacić życiem, dlatego też bardziej bezpieczną opcją było wysiadanie na głównej stacji w mieście i podejście dwóch kilometrów niż ryzykowanie własnego życia przemierzając ich aż dziesięć.

   Szymon jako dziecko już bardzo często przebywał w Wilnie u dziadków i cioci, zazwyczaj rozpieszczano go i dopieszczano jako jednego z dwóch ulubionych wnuków. Jego rodzice również bardzo chętnie w późniejszych latach wysyłali tu chłopaka, najczęściej z rodzeństwem i kuzynostwem, które zjeżdżało się na wakacje. Sam również nigdy nie chciał stąd wyjeżdżać, uwielbiał spacery z dziadkiem wieczorem po mieście, kiedy pokazywał mu wszystkie skróty, przejścia, ułatwienia albo jakieś ważne miejsca. Wszystko z czasem się zmieniło, jednak drogi, które pokazywał mu dziadek, mające ułatwić i przyspieszyć powrót do domu, dalej zostały, nie postawiono gdzieś po drodze jakiś niepotrzebnych budynków ani nowych kamienic. Starszy pokazał mu też, jak dojść na Rossę skrótami prosto z jego domu. Droga nie była jakoś skomplikowana. Fakt, może była kręta i nieco zawiła, co jednak nie sprawiało dalej, że nie szło tego bardzo szybko zapamiętać. Po dwóch latach wprawy Szymon z zamkniętymi oczyma wskazać mógłby, którędy trzeba iść, by tam trafić. Z czasem jednak pamięć coraz bardziej zawodziła, chłopak miał inne rzeczy na głowie i niestety bez odświeżenia ani zobaczenia tak przelotnie mapy mógłby poprowadzić obecnie w środek rosyjskich urzędów, które stanęły na pierwszej drodze skrótowej, którą pokazał mu dziadek.

   Po długiej ośmiogodzinnej podróży dotarli w całkiem krótkim czasie pod dom cioci Uli, która zawsze wspominała Hasefera jako najlepszego bratanka. Od zawsze chętna była przyjąć każdego z rodziny kto przebywał w Wilnie we własne progi i ugościła najlepiej, jak potrafiła. Była zdania, że po co wydawać zbędnie pieniądze na pokoje w hotelach, skoro za darmo mogą zatrzymać się u niej i bezpiecznie przebywać w mieście, a nie narażać się na jakichś chłystków pod hotelami.

    Szymon delikatnie zapukał do drewnianych drzwi, czekając na przekręcenie się w zamku klucza. Po chwili słychać tylko było tupot stóp pospiesznie idących w stronę alkowy, moment i usłyszeć można było coraz wyraźniej przyjemny damski głos, wydobywający się ze środka izby. Parę sekund później drzwi powoli otworzyły się, a zza nich wyłoniła się średniego wzrostu kobieta o jasnobrązowych włosach z ogromnym uśmiechem wymalowanym na widok bratanka. Wytarła jedynie ręce w fartuszek i z radością w głosie zaprosiła do środka gości. Nie zabrakło też wujka Geralda, który zaciekawiony przybyłymi gośćmi musiał, jak najprędzej sprawdzić kto to przybył.

    – Co ty tu robisz, Szymuś, dziecko? – zapytała ciocia, przytulając mocno do siebie Szymona, tak się z nim witając. Co prawda ciocia miała donośny głos, to fakt, i kiedy tylko ,mówiła normalnym tonem przy uchu, można by ogłuchnąć, jednak głównie z tego była znana i powszechnie przez wszystkich lubiana w rodzinie, uznawana za „radosną ciotkę”.

     – A no obiecałem, że pokażę im Wilno zimą, to jestem – powiedział, patrząc przelotnie na ciotkę, która w mgnieniu oka przebiegła w stronę Emilii, najmocniej jak się da, przytulając.

   Dziewczyna chyba nie była zbytnio zadowolona z tego, z jaką siłą została przytulona przez ciocię, choć jej urok osobisty sprawiał, że wybaczyć jej by i można największą zbrodnię tego świata. Była taka wesoła i uśmiechnięta, a emanowało od niej tak pozytywną energią, że nic tylko siedzieć przy niej i słuchać jej monologów, chociaż jej głos po chwili stawał się już irytujący, kiedy za głośno cokolwiek powiedziała, a zdarzało jej się to nadzwyczaj często. Emilia jedynie uśmiechnęła się szeroko, również pogodnie witając ciocię, chociaż za oknem panoszyła się upiorna śnieżyca, jak to zazwyczaj w Wilnie.

    – A gdzie chcesz ich tutaj zaprowadzić? – zapytał wujek Gerald, powoli wychodząc z kuchni w stronę korytarza. – W Wilnie nie jest za ciekawie teraz. Wybrałeś nie najlepszy czas na zwiedzanie i uprawianie turystyki zimowej.

     – Na Rossę – powiedział z nutą smutku w głosie Szymon, wiedząc, co teraz tam się dzieje – Piotr uprzedzał mnie, że tam jest, jakby to powiedzieć, bardzo hucznie.

    Gerald sam przekonał się kiedyś, że lepiej po prostu nie zapuszczać się w tamte strony. Raz, kiedy udał się na grób do rodziców, Polacy nie chcieli go wpuścić, dopóki nie wyprosił o wpisanie na listę zaufanych osób, nie chciał wchodzić na własne ryzyko bez uprzedniego upewnienia się, że nic mu nie będzie, albo gorzej, zostanie stracony za przemykanie się tam bez pozwolenia, bo racy śmiałkowie też już się znaleźli, co chcieli pokazać, jacy to oni nie są... Finalnie zazwyczaj kończyli tak, że wąchali tam kwiatki od spodu.

   – Rossa to jedno z miejsc w mieście, do którego nie można zapuszczać się bez zaufanych osób. Inaczej to sobie tam będziecie siedzieli, ile chcecie na zawsze, bezterminowo. – zaśmiał się ironicznie. – Poza tym, chłopak – wskazał na Tadeusza palcem, kiwając przy tym delikatnie głową – nie jest obyty w mieście, nigdy tu chyba nie był. Przynajmniej po jego wystraszonej minie stwierdzam, że mam rację, prawda?

  – Tak, tak – odpowiedział jedynie Tadeusz.

   Już od dłuższego czasu podejrzewał, że rodzina Emilki jest w dużym stopniu niezwykle sceptyczna, zwłaszcza od strony matki, choć wujek Gerald był jeszcze w miarę normalny, nie wydawał się jakoś zbytnio inny, taki zwyczajny starszy człowiek. Jedyne co go różniło od innych to ten niezwykle specyficzny humor, przynajmniej na razie tak mu się wydawało. Osoba cioci Uli była na razie najlepszą, jaką dotychczas spotkał w rodzinie dziewczyny, jakaś wyjątkowo normalna, uśmiechnięta i bez ciętego języka, jedynie nieco wścibska, ale takie chyba wszystkie ciocie już były po prostu, nic się na to niestety nie dało poradzić.

   – Mówcie, jak będziecie chcieli iść. Co prawda Pilecki byłby bardziej „bezpieczną” opcją, gdyby tu był, bo go tam lepiej znają, jednak macie mnie, więc korzystajcie. – Uśmiechnął się jedynie szeroko, akcentując mocno ostatnie słowa i przewracając triumfalnie laską z poczucia wyższości, jakie obecnie się w nim zrodziło.

   – Gerdek, pamiętasz, jak tak laską machałeś? To później dysk ci wypadł i narzekałeś, że już umierasz – stwierdziła ciotka – jeśli chcesz się popisywać, to siądź na fotelu i bujaj się na wyścigi z powietrzem.

     Wszyscy popadli w śmiech. Ciocia może i była miła, ale jak wujek Gerdek zaczynał się popisywać, w pewnym momencie pojawiał się jej taki nic nie znaczący tryb wredoty. Wtedy myślała jedynie o jednym – jak tu dopiec wujkowi, ażeby jeszcze na tym wyjść z klasą. Ta dwójka od zawsze była siebie warta, nie było dnia ani godziny, kiedy nie dopiekaliby sobie. Może to z czasem i denerwowało, ale jaki za to był ubaw. Głowa mała.

    – Dziecko, jak ci na nazwisko – dodał wujek Gerald, spoglądając na Tadeusza z dociekliwością, jakby skądś znał już tę twarz. Trzeba przyznać, że to nieco irytujące i wyglądające niezwykle agresywnie w stosunku do drugiej osoby, jednak u tego człowieka to już była norma, zawsze tak robił, jak chciał się czegoś dowiedzieć pilnie.

    – Zawadzki, a dlaczegoż pan pyta? – powiedział niepewnie Zośka, spuszczając wzrok to na podłogę, to na ścianę i na Geralda.

    – Po pierwsze, jaki pan, jaki pan?! Wujek Gerald. – Zaśmiał się razem z Ulą w tym samym czasie. – Po drugie, czy twoi dziadkowie, a wcześniej pradziadkowie nie mieszkali przypadkiem tutaj u nas, w Wilnie? – spytał się dociekliwie.

   – Dziadkowie mieszkali, to fakt, ale o pradziadkach nic nie wiem.

     – Gerdek, patrz – zwróciła się do męża – to ten mały od Siemiańskich, pamiętasz? Co nam kiedyś prawie szybę w oknie wybił, co się Zośka na niego piekliła.

     Ula z Geraldem w jednym momencie zaśmiali się na całym dom, niemniej było to przerażające, jak i irytujące, kiedy w końcu się z czymś zgadzali po dopiekaniu wzajemnym.

     Emilia z Tadeuszem spojrzeli po sobie wzorkiem pełnym strachu i irytacji. Oboje nie byli pewni co do tego, czy aby na pewno znaleźli się u odpowiednich ludzi i w odpowiednim czasie. Wywnioskowali raczej, że wojna zbyt źle na nich działa... oj zbyt źle.

   – Oni tak zawsze? – zapytał się wystraszony Tadeusz.

    – Niestety obawiam się, że tak. – odpowiedziała mu Emilia, spoglądając z niewielką radością na Tadeusza.

***

    Powoli zbliżali się do słynnego cmentarza na Rossie. Słynnego nie jedynie z jego wyjątkowości i „Matki i Serca Syn”, ale w owym czasie również z tego, iż przelało się na nim wiele krwi... głównie próbujących zdobyć cmentarzysko Sowietów. Zośkę początkowo bardzo fascynowała wizja podróży do Wilna, jednak od Wigilii poważnie się zastanawiał, czy naprawdę tego chce. Wolałby raczej przeżyć, chociaż rok wojny, a nie ginąć dopiero na jej początku... Chociaż wtedy może kolejne pokolenia uznawałyby go za honorowego żołnierza, co oddał żywot wczesny za swą ojczyznę. Wizja dość wyidealizowana, ale nikt nie powiedział, że nie do spełnienia... Przynajmniej tak uważał Tadeusz.

     Równo z Emilką kroczył niepewnie w drugim szeregu za Szymonem i Geraldem kroczącymi stosunkowo powoli ze względu na stan zdrowie Wujka z Wilna. Westchnął jedynie ciężko, rozglądając się dookoła. Miasto było smętne i ponure. Nie tętniło tu życie, które pamięta z wcześniejszego okresu, ulice były niemalże puste, okazjonalnie pojawiał się jedynie jakiś przechodzień, a raz na jakiś czas pod nogami plątały się dzieci, krzycząc coś wesoło do siebie, po ulicach jedynie przekomarzały się niewielkie grupki dorosłych, bądź patrole, które gwizdały na każdą przechodzącą po ulicy kobietę.

    A mogłam zostać, babcia Ula ostrzegała – pomyślała Emilia, karcąc siebie w środku, że zdecydowała się w ogóle na to, aby iść. Ostrzegała ją, że Rosjanie to bestie, a takie zachowania będą na porządku dziennym, jednak w towarzystwie mężczyzn raczej powinni zachowywać się nieco racjonalniej niżeli na co dzień.

***

     Emilka delikatnie szarpnęła chłopaka za murem, przeciągając go w stronę pobliskiego niewielkiego miejskiego lasu, który w tym momencie wydawał się dla nich jedyną bezpieczną kryjówką.

     – Gdzie ty byłeś?! – szepnęła z tonem głosu pełnym wyrzutów do przyrodniego brata.

     Ten jednak nie był zbytnio skory do rozmowy, raczej nie chciał zabawić jej swoim monologiem, dlaczego nie pokazywał się przez ostatni rok, raczej wolał zostawić to w tajemnicy.

     – Czy ja jestem małym dzieckiem, żeby ci się spowiadać? – odpowiedział oburzony, patrząc spode łba na siostrę. – Emilka, nieważne gdzie byłem i co robiłem, nic nie mówiłem, nie kontaktowałem się. Po prostu nie chciałem.

    – Faktycznie mi to wytłumaczyłeś – przewróciła teatralnie, oczekując bardziej konkretnej wypowiedzi pełnej wszelakich wyrzutów sumienia oraz próśb o przebaczenie. Zupełnie inaczej wyobrażała to sobie w głowie.

     Jeszcze raz spojrzeli na siebie przelotnie, dokładnie siebie skanując. Co prawda nie zawsze za sobą przepadali, zwłaszcza w dzieciństwie, jednak z czasem przekonali się do siebie, a kiedy ich stosunki zaczęły się poprawić, znów coś zaczynało zgrzytać. Kompletnie tak jak w tamtym czasie. Nad nimi pojawiły się chmury burzowe, cisnące w nich pioruny, które raz za razem coraz bardziej godziły.

    Dziewczyna z nadzieją, że brat w końcu wróci do Gdańska, przyjechała do Wilna, wierząc, iż tu jest. Owszem, intuicja nie zawiodła jej ani wujka Szymona, jednak wola Janka i jego chęć przybycia ponownie do stron rodzinnych były raczej niebrzemienne w skutki. Chłopak nie chciał wracać do domu, wciąż wierzył, że wróci do rodziców, którzy obecnie bardzo go potrzebowali, w szczególności siostra, która została bez matki i ojca.

    – Laura na ciebie czeka w Gdańsku – oznajmiła po chwili ciszy, próbując ją przerwać. – Janek, ona cię potrzebuje jak nigdy wcześniej.

     – Ojciec się nią zajmie, nie przesadzaj.

    Haseferówna zawahała się na chwilę, czy aby na pewno chciała powiedzieć bratu prawdę dotyczącą jego ojca, a raczej jego śmierci. Miała co do tego niemałe wątpliwości, jak chłopak na to zareaguje, nie znała go aż tak dobrze, by stwierdzić, co zrobi, jak o tym usłyszy. Do odważnych jednak świat należy, kto nie próbuje, ten nie wie, dlatego Emilia postanowiła iść za tą sentencją:

   – Tak właściwie to nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale...

   – Ale?

   Gdzieś w oddali zobaczyła niecierpliwiącego się Szymona szukającego ich wzrokiem po całym cmentarzu.

    – Ale... – zawahała się jeszcze chwilę – ale twój ojciec nie żyje.

   – Tylko tyle? – Zdziwił się Janek, spoglądając na nią z zażenowaniem. – Tylko to chciałaś mi powiedzieć? Że mój ojciec leży martwy na Westerplatte?!

    – To nie tak jak myślisz, Janek, naprawdę.

    – Jeszcze raz się zastanów, co chcesz zrobić i dopiero wtedy możesz bawić się w szukanie mnie po całej Rzeczypospolitej.

     Chłopak gwałtownie obrócił się w stronę cmentarza, puszczając tym samym dłonie siostry i przeskakując szybko przez mur, by nie patrzeć już nigdy więcej na twarz siostry, która niegdyś będąca dla niego oparciem, wówczas tak naprawdę już nic dla niego nie znaczyła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro