Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IX. Przeznaczenie

16 listopada 1939 r.

Dzień jak co dzień, nic nie różni się od pozostałych w jedenastym miesiącu. Po mieszkaniu roznosił się dźwięk tykającego zegarka, który samotnie wisiał na jednej z blado białych ścian w korytarzu. Wskazówki pokazywały godzinę jedenastą trzydzieści, a na ulicach roiło się od niemieckich krzyków, które przekrzykiwały się na zmianę z tykaniem. Wtem ciszę w mieszkaniu przerwał dźwięk otwierającej się paczki papierosów i zapalającej się zapałki. Ogień rozniósł się po papierosie, a po chwili z ust Emilii wyleciała chmura dymu. Zapach rozniósł się po ulicy, a do środka wleciał nieprzyjemny chłód, który przyprawiał o dreszcze. Dziewczyna rozmyślała nad wczorajszą ostatnią rozmową w parku, nim chłopak odprowadził ją do domu. Co tak właściwie znaczyło to słowo tak beznamiętnie powiedziane - skarbie. Brzmiało tak zwyczajnie, nie wywołując u niej większego zaskoczenia. Mógł to przecież powiedzieć w amoku, może miał gorączkę?

Nie chciała się jednak długo nad tym zastanawiać, a nawet nie mogła. Ponownie ktoś o godzinie jedenastej trzydzieści dwie zapukał dość donośnie do drzwi, tym samym ponawiając wściekłość dziewczyny, nie była aż nadto ubrana ani rozbudzona, by się z kimś spotkać, zwłaszcza teraz.

- Kupiłam dwa kilogramy ziemniaków na targu! - powiedziała Nina, stojąc pod drzwiami. Ton głosu wydawał się dziwnie radosny, nigdy taka nie była.

- A konfitury kupiłaś? - Emilia odpowiedziała szyfrem, który same ustaliły. Wolały to niżeli wołanie po pseudonimie.

Leniwie podeszła do wrota, a zza nich wbiegła tanecznym krokiem dziewczyna o bujnych, jak na nią, lokach, żółtej sukience i ciemnobeżowym płaszczu, leżał na niej jak ulał. Grabowska wyglądała w nim nadzwyczaj dobrze, lepiej niżeli niedzielę temu. Nina podniosła na nią wzrok, nucąc pod nosem jakąś piosenkę, którą usłyszała w radiu. Kochała przebywać z ludźmi, będąc w takim nastroju. Emilia bardzo ceniła u przyjaciółki ten humor, zawsze była inna niż ona, taka rozpromieniona, radosna i żwawa. Tego dziewczynie brakowało, gdzie ta energia, którą miała przed śmiercią ojca, co jej po tym, że ma przyjaciół, jeżeli nie ma najbliżej jej osoby?

- Coś ty taka rozpromieniona? - zapytała Haseferówna, patrząc na przyjaciółkę nadwyraz flegmatycznie.

Mimo że dopiero listopad trzydziestego dziewiątego, od śmierci ojca minęło już ponad cztery lata, a cała rodzina, jak i cały jej dobytek zostały na obrzeżach miasta Kraka, które było tak niebywale daleko. Chciała tak jak inni, przebywać ze swoją rodziną i cieszyć się ich szczęściem. Nikt nie był w stanie pojąć, dlaczego aż tak przez ten czas zobojętniała i spoważniała, a także czemu przestała być tak uśmiechnięta jak dawniej.

- Hania chciała z tobą porozmawiać, zresztą chyba wiem nawet o czym, Emilsiu - odezwała się Nina, spoglądając na nią swoimi zielonymi oczyma, które nie jednego by wodziły na pokuszenie. Choć, co prawda, nie była nazbyt cnotliwa.

- O czym? - Emilia odwróciła się od przyjaciółki i ruszyła ku szafie, z której miała zamiar wyjąć ubrania.

Nie była w nastroju na jakieś żarty, czy anegdoty, które dzisiaj były jak najbardziej nieuniknione ze strony zarówno Grabowskiej, jak i Hani, która z tego, co słyszała była dość miła, ale zarazem ciekawska i nieco wścibska, a blondwłosa wiedziała najlepiej, że takich osób nie lubi. Mimo oporu, który najwidoczniej złamała Grabowska, Emilia udała się w stronę szafy, której z całego serca bardzo nienawidziła. Nigdy nie potrafiła wybrać odpowiedniego odzienia, zawsze miała z tym kłopot. Tego po matce na pewno nie odziedziczyła.

Przyjaciółka, widząc zmartwienie dziewczyny przez niewielką szczelinę w drzwiach, jak z błyskawicy udała się do pokoju, w którym znajdował się i mebel i Haseferówna. Dziwiło ją to niezmiernie, gdyż Emilka przed wojną była jedną z najbardziej znających się na ówczesnej modzie dziewczyn. Teraz, wraz z faktem, że Emilia przyzwyczaiła się do wojskowego trybu życia i bytu nie zagłębiała się w takie tematy, jakimi były ubrania, kapelusze, czy jakieś upięcia. To jej już nie interesowało. Nina nie miała z tym najmniejszego problemu, bo Emilia to była Emilia - musiała wyglądać, przynajmniej według brązowowłosej, wręcz nienagannie. Jej przyjaciółka nie mogła splamić swojego nazwiska, nie dopuściłaby do tego.

Podała dziewczynie wieszak z czerwoną, delikatną sukienką, lekko rozkloszowaną i czarny płaszcz - odwieczny symbol wieloletniej żałoby po ojcu. Włosy nieco sięgające za łopatki delikatnie pofalowane włosy, których niektóre pasma zostały spięte do tyłu. Emilia sama siebie nie poznawała, w pewnym momencie pomyślała nawet, że to nie może być ona, że zastąpili ją kimś całkowicie innym.

- Emilka! Długo tam będziesz się jeszcze ubierać?! - krzyknęła Nina, która niecierpliwie czekała na przyjaciółkę, która, trzeba przyznać, długo się zbierała.

Zniecierpliwiona Grabowska wtargnęła do pokoju, zastając tym samym dziewczynę z papierosem w ręce przy otwartym oknie. Sama nie wiedziała, co ma myśleć, w końcu Emilia była już dorosła, nie mogła za nią decydować, nie potrafiłaby. Nagle poczuła zapach rozchodzącego się dymu, którego tak bardzo nienawidziła. Z niesmakiem zatkała nos, wybiegając tym samym z pomieszczenia. Do tej pory Nina nie widziała, czy jej przyjaciółka zrobiła to specjalnie. Choć szczerze mówiąc, to raczej taki był cel. Nie da się nie powiedzieć, że Emilce się nie udało, bo owszem, skutki były pozytywne, a ona mogła zostać na osobności z uwielbianą ciszą i spokojem, który panował w pomieszczeniu.

Prócz gwaru ulicy, który panował na zewnątrz, nic więcej się nie działo. Sama Haseferówna była dosyć spokojna jak na samą siebie. W myślach przekomarzała się, że jednak coś musiało na nią tak działać, choć sama tak naprawdę nie wiedziała co. Może to Tadeusz, który nie potrafił wylecieć jej z głowy, albo ten, jak mu tam... Alek, tak, tak, Alek.

Stała w oknie, przyglądając się przechodniom i spoglądając na coraz to wykwintnej ubranych Volksdeutschów, którzy za chęć bycia bogatym, prościej mówiąc, sprzedali się. Nigdy by tego nie zrobiła, mimo woli wolałaby zginąć, aniżeli zostać okrytym hańbą ze strony rodaków zdrajcą. Czuła, że część jej kusi, by nie była tym, kim jest, żyła w dostatku i oddała się Niemcom. Jednak jej myśli rozwiał wiatr i dźwięk otwierających się drzwi. Zza nich wyłonił się Tadeusz. Dziewczyna od razu przykuła jego spojrzenie, więc uśmiechnął się do niej przyjaźnie i zamknął za sobą drzwi. Ona natomiast na jego widok zgasiła pośpiesznie papierosa, wrzuciła go do popielniczki i odwzajemniła uśmiech chłopaka.

- Znowu palisz - westchnął Zośka.

Czuł, że z dziewczyną dzieje się coś, czego on nie potrafił sam kontrolować. Bardzo chciał jej pomóc, nawet nie wyobrażalne to było jak bardzo tego chciał. Jeszcze raz sztucznie się uśmiechnął i podszedł do dziewczyny.

- Ile razy ci mówiłem, żebyś nie paliła? - kontynuował.

- Dużo - odpowiedziała na jego pytanie. - Przepraszam, wiem, że nie powinnam.

Spuściła głowę, wbijając wzrok to w Tadeusza, to w podłogę. Czuła się winna wszystkiemu, czego się tylko podejmowała. Była zła na siebie, że nie potrafi nad sobą zapanować w tak skrajnie banalnych sytuacjach. Życie przecież nie mogło się głównie opierać na paleniu - nie w tym był cały sens. Stała tak jeszcze chwilę, a w oczach, mimowolnie, pojawiły się jej łzy.

Zośka jednak widząc owy zwrot akcji, lekko podniósł do góry podbródek dziewczyny i delikatnie, przejeżdżając kciukiem po jej delikatnej, bladej jak porcelana cerze, otarł owe łzy. Nie chciał patrzeć na to, jak dziewczyna się smuci.

- Jestem do niczego, wiem - westchnęła głęboko Emilia, siadając tym samym na krześle stojącym obok. Nie wiedziała już, co ma tak właściwie robić. - Jestem słaba i naiwna - wyszeptała cicho, jednak na tyle, by chłopak mógł to usłyszeć.

Widząc taki obrót akcji, ciemny blondyn kucnął przy owym siedzeniu i namiętnie patrząc się w te niebieskie jak ocean oczy, złapał ją za rękę, próbując ją uspokoić. Potrafił nad sobą panować, to właśnie tę cechę uznawał za swój atut i często, czasami nawet bardziej, wykorzystywał. Nie uznawał się za świetną osobę do pocieszania, wręcz przeciwnie to jego trzeba było pocieszyć.

W pomieszczeniu panowała cisza ni żywego ducha w pokoju. Tylko zegar tykał, jakby zaraz miał powiedzieć coś, czego sam bardzo nie chciał. Oboje woleli, by zamilkł na wieki, przestając tym samym wydawać z siebie donośny dźwięk. Był bardzo nieznośny, bardziej niż egzekucje, wykonywane na ścianach kamienicy. Ściany były splamione krwią, a mury nią nasiąknięte. Warszawa przestała żyć, nie chciała żywić się ludzkimi ciałami, bo historia często lubi się powtarzać.

Emilia czuła się, jakby była na przesłuchaniu. Nie liczyła na to, że kiedyś poczuje się tak dziwnie przez zwykłe „Znowu palisz". Wiedziała, że jest źle, jednak nie przypuszczała, że aż tak. To już nie było rutynowe palenie, żeby się odstresować, po prostu popadła na dobre w nałóg, co gorsza bardzo szybko, a życie bez niego nie miało już dla niej żadnego sensu. Chciała siebie sama za to skarcić, nie mogła sobie zniszczyć życia przez głupią paczkę nic nieznaczących papierosów.

- Ej, Emilka, nie smuć się - rzekł Tadeusz, ponownie przecierając jej łzy. - Nie można tracić życia na takie bzdury, uśmiechnij się.

Popatrzył na nią ponownie, rzucając jednoznacznie spojrzenie, które mówiło samo za siebie. Poczuł, że jest winny temu smutkowi, nie powinien jej znowu wypominać tego, żeby nie paliła, ale musiał, coś podkusiło go, by to powiedział. Chciał ochronić ją przed czymś bardzo złym.

- Powiadasz, żebym się nie smuciła - rzekła, odwracając wzrok od podłogi i przenosząc go na chłopaka - kiedy to niemożliwe.

- Jeżeli dalej będziesz smutna, udam się w drogę powrotną do domu.

Zawadzki podniósł się szybko z podłogi i jak burza ruszył ku drzwiom wyjściowym z pokoju. Nie potrafił tkwić w tym cały dzień, tydzień, miesiąc. Musiał sprowokować dziewczynę, by ta w końcu zobaczyła, że mu na niej okropnie zależy. Spojrzał się na nią jeszcze raz. Emilia wstała z krzesła i podeszła do niego, przy czym rozkazała mu zostać u niej.

Kiedy spojrzała w te przepełnione radością oczy, poczuła, jakby zaczęło łaskotać ją coś w brzuchu, jednocześnie powalając ją przy tym z bólu, który uroił się w jej głowie. Bezsilność zawładnęła nią, dając siwe znaki. Oparła się na ramieniu chłopaka, czując, że zaraz straci równowagę, a wszystko wokoło jest czarne i wiruje szalenie. Zamknęła oczy, a dalej nie pamiętała już nic.

Zośka zaintrygowany odruchem dziewczyny pośpiesznie się obrócił i spojrzał na nią z niepokojem. Jego ramię ugięło się lekko do tyłu pod wpływem opierającego się na nim ciężaru rąk dziewczyny. Po krótkim czasie dziewczyna straciła przytomność, upadała na ziemię jednak w takim tempie, by chłopak mógł jeszcze ją złapać. Trzymając jej delikatne jak porcelana ciało we własnych rękach bał się nawet ją mocniej złapać, bał się, że rozkruszy się na kawałki albo coś jej zrobi.

* * *

Tadeusz siedział przy Haseferównej już dobre pół godziny, zamartwiając się, czy na pewno wszystko jest w porządku. Nie dawała żadnych oznak życia, co było nadzwyczaj podejrzane. Po upływie tego czasu dziewczyna ocknęła się, przez mgłę widząc jakąś twarz, która patrzyła się na nią z uporem. Próbowała gdzieś w pamięci przywołać jakiś obraz, który chociaż trochę był podobny do tego, co miała przed oczami.

- Emilka, słyszysz mnie? - zapytał porozumiewawczo zmartwiony chłopak.

- Słyszę, słyszę - odpowiedziała mu, powoli wracając do tej szarej rzeczywistości. - Chyba przeznaczenie cię tu przysłało, bo inaczej leżałabym na podłodze taka samotna wśród tej głuchej ciszy.

- Nie, to nie przeznaczenie - rzekłszy to, lekko złapał ją za dłoń, która leżała obok niego.

Lekko ją ścisnął, a na twarzy dziewczyny pojawił się niewielki rumieniec, po czym też nieco mocniej ścisnęła jego dłoń, która biła gorącem.

- To miłość. Mnie tu miłość...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro