Rozdział 6
Parę kroków i znowu przed oczami mam wizje. Nie powstrzymałam przekleństwa nasuwającego się na usta i nie walcząc z tym przystanęłam by znowu nie spowodować wypadku.
Las, a w nim dom ten sam co zawsze. Z domu wychodzi młoda postać. Szczupła, rudowłosa dziewczyna w typowej szacie driady. Halkowaty zielonkawy materiał nie ukrywał że pod spodem miała na sobie jedynie coś na kształt kostiumu kąpielowego. Czytałam o driadach. Dzieliły się na driady leśne, wodne, morskie... ta zdecydowanie była driadą leśną. Znałam ją z twarzy. Aneta.
Biegła prosto w moją stronę, ale nie widziała mnie. Biegła na boso, twarz wciąż bez wyrazu zbliżała się do mnie. I nagle zza moich pleców wyłania się wilk. Czarne futro faluje pod wpływem ruchu jego mięśni. Delikatnie z wdziękiem, nawet na siebie nie spojrzeli. Wyminęli się, wilk zbliżał się do domu gdy driada wciąż biegła gdzieś w tylko jej znany punkt za moimi plecami.
Ocknęłam się czując ból głowy. Mdłości i gula w gardle towarzyszyły utracie równowagi. Zachwiałam się jednocześnie rejestrując szybko gdzie jest jakieś drzewo obok bym mogła się oprzeć.
-Ala?
Kamil pojawił się obok chwile później analizując co się stało. Sama powinnam to zrobić.
-Kamil
Twardy, nieznoszący sprzeciwu głos. Ugh... znowu powraca wizja z kuchni. Odblokował się kurek wizji i teraz nie zatrzymam tego cholerstwa bez rytuału.
-nie zostawimy jej tak chyba nie? Właśnie prawie wpadła pod samochód a potem wystraszyłeś ją tak że nie może złapać oddechu. Ledwo się na nogach trzyma.
Dzięki Kamil za słowa otuchy i wiary. Podniosłam się ostrożnie na nogi.
-dzięki ale nic mi nie jest. To zmęczenie.
Podniosłam wzrok na bruneta bym potwierdziła swoje słowa dobrą miną. Nie bardzo poskutkowało. Oderwałam się od drzewa już na dobre i odetchnęłam próbując unormować oddech. Wizje przyćmiły odczuwanie emocji. Teraz moja magia wracała do mnie ze zdwojoną siła. Emocje powracały do mnie w postaci coraz to innych bodźców których za cholerę nie rozumiem. Muszę stąd iść. Jak najszybciej.
-Na pewno wszystko Okey? Możemy cię podwieźć do domu.
Powróciła panika. Jeśli zostane z nimi choć chwile dłużej wszystko się zawali. Mój mur przeciw emocjom runie szybciej niż będę mogła go odbudować.
-nie!
I znowu natłok niezrozumiałych dla mnie emocji. Nie wiedzieli jak odczytać moje durne zachowanie. Też bym nie wiedziała. Szybko się poprawiłam chcąc wyjść na w miarę opanowaną.
-naprawdę dziękuje, mam niedaleko.
Minęłam barmana i już tym razem bez żadnych przystanków odeszłam w stronę mieszkania. Wybuchy emocji po wizjach zawsze wkurzają, dekoncentrują i mieszają w głowie. Gdybym nie umiała tego lepiej czy gorzej powstrzymać musiałabym wcześniej odprawiać rytuał. Nie ogarniałabym czy jest rano czy wieczór a najmniejsza wiadomość byłaby dla mnie emocjonalną zagwostką.
Muszę zrobić to śniadanie i odprawić to cholerstwo jak tylko wzejdzie księżyc. Inaczej wszystko czego się dotknę wywoła wizje a wizja zawsze ciągnie do siebie drugą wizje. Takie sznureczki z wizji to najgorsze co może spotkać obdarowaną. Wymioty i omdlenia to będzie początek, potem dojdzie ból mięśni i zaburzenia widzenia. Raz doszło do tego że całkiem straciłam czucie w ręku. Nie mam zamiaru znowu tłumaczyć się przed starszyzną na zlocie.
+++
Do domu weszłam powoli mimo że moim marzeniem było teraz wpaść tam i zamknąć się na zawsze. Nie miałam siły na nic, ale oczywiście mama już nie śpi wiec nie obejdzie się bez rozmowy. Sama tez w sumie chce wiedzieć jak się trzyma.
-wróciłam!
-Ala! Chodź szybko zobacz kto nas odwiedził.
Proszę nie, tylko nie odwiedziny... nie teraz do jasnej cholery!
Wydusiłam zduszony jęk i zostawiając wszystko co miałam ze sobą w przed pokoju ruszyłam do salonu gdzie oprócz mamy na kanapie siedziała znajoma mi pulchna i zawsze uśmiechnięta kobieta.
-witaj Amelio
Kobieta uśmiechnęła się do mnie szeroko. Białe, równe zęby powinny przyprawiać mnie o chęć odwzajemnienia uśmiechu. Ale Amelia zawsze uśmiechała się jakby widziała śmiesznego upiora. I nie można tego nigdy wykluczyć bo naprawdę widzi duchy.
-urosłaś moja droga.
Skinęłam głową i zapominając o manierach ruszyłam do kuchni by zrobić sobie herbatę. W całym mieszkaniu czułam właśnie zapach mocno zaparzonej herbaty, wiec założę się że Amelia z mamą wypiły już po dwa kubki przynajmniej.
Sięgnęłam po szklankę i skrzywiłam się odczuwając nieprzyjemny chłód na ramionach. Duch. Normalnie powiedziałabym że to przeciąg albo po prostu zimno, ale kiedy jest się obok medium pierwsze co biorę pod uwagę to właśnie duch.
-odwal się kimkolwiek jesteś. Nie mam nastroju.
Usłyszałam cichy męski śmiech i po moich plecach przeszły nieprzyjemne ciarki. Nie, nie widzę duchów, nie słyszę ich. Zazwyczaj. Czuje ich emocje,czasami. Wiec dlaczego właśnie usłyszałam męski śmiech?
Odwróciłam się powoli jednak nikogo prócz mnie nie było w pomieszczeniu. Musiało mi się wydawać. A może to początek kolejnej wizji?
Mocno zacisnęłam dłoń na rączce czajnika z wrzątkiem i zalałam wodą torebkę z herbatą. Najchętniej bym się teraz upiła. Ale jeśli wieczorem będę robić rytuał to muszę być trzeźwa i herbata musi mi starczyć.
Ze szklanką gorącego napoju wróciłam do salonu gdzie wybrałam miłe miejsce na fotelu z dala od Amelii i jej duchów.
-nie martw się kochanie, las oznaczać może wszystko nie tylko miejsce śmierci twojego męża czy dom wilków. To może być labirynt naturalnych trudności bądź kolebka życia. A osoba ci droga na jego tle może tylko spotęgować to co miało oznaczać. Niekoniecznie to coś złego.
-Ale może znaczyć coś złego prawda? Czułam w tym coś złego Amelio. Czułam to.
Mama była nie tylko zaniepokojona ale i ciekawa. Błądziła wzrokiem od swoich dłoni do Amelii i chcąc coś zrozumieć zakopała się głęboko w myślach. Jej oczy były nie obecne.
Mocniej oplotłam dłońmi szklankę by ogrzać ciało i unormować jego temperaturę po powrocie z dworu. W uszach znowu zadźwięczał męski śmiech a mnie przeszły zimne ciarki. Zasępiona siedziałam tak prosząc w myślach by ta kobieta sobie poszła.A wraz z nią wszystkie pierdolone duchy.
-wszystko w porządku Alicjo? Duchy mówią że nie za dobrze z twoim zdrowiem.
Alicjo... brzmienie mojego imienia w pełnej i oficjalnej wersji zawsze przyprawiało mnie o te jedną męczącą myśl. Czy to ostre i dziwne brzmienie litery ,,c" było tam konieczne? Co miało znaczyć? Alicccccjo. Grrrr...
-W kwestii zdrowia nie słuchałabym duchów Amelio. Na zdrowiu lepiej znają się żywi.
Na chwile jej mina zdawała się udawać obrażenie, ale potem znowu rozweseliła się przyklejając uśmiech na twarz i zwróciła się bardziej do mojej mamy niż do mnie.
-Jak zawsze nie wierzy w przodków kochanie. Przeżyli więcej niż nie jeden żywy i widzieli więcej niż niektórzy najstarsi.
Znowu śmiech i chłód na ramionach. Ten pieprzony duch śmieje mi się perfidnie w... w tył kurwa głowy? Śmieje mi się w ramiona? To nawet nie brzmi normalnie. Jaki normalny duch dyszy w ramiona... a może jest po prostu niskim duchem? Może to duch karzeł? Śmiech jaki słyszałam na pewno należy do dorosłego faceta.
-Córcia skorzystaj z obecności przodków. Zapytaj naszą medium o znaczenie swoich wizji.
Przymknęłam oczy upijając łyk parzącego jeszcze napoju. Prawda jest taka że chętnie bym opowiedziała swoje sno-wizje. Sęk w tym że to nie kurna obrazy a pieprzone filmy pełnometrażowe w dużej części podchodzące pod sceny grozy. Tego nie da się opisać a już tym bardziej zinterpretować.
Podniosłam się z fotela i posłałam obu kobietom najbardziej zmęczone spojrzenie jakie teraz mogłam dać. A byłam bardziej niż bardzo zmęczona.
-właśnie wróciłam z pracy. Muszę odpocząć a wszytko o co bym chciała zapytać wyleciało mi z głowy. Wybaczcie mi, ale pójdę się położyć.
Tył zwrot i już byłam przy drzwiach.
-zobaczymy się na zlocie po pełni prawda?
W jej głosie słyszałam że to pytanie hipotetyczne. Znała odpowiedź bardzo dobrze.
-tak Amelio. Będę na tym waszym super ważnym zlocie.
Mogę się założyć nie patrząc, że na jej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech zwiastujący teraz moją zgubę.Coś planowała.
+++
Rytuał przyjęcia jest czymś co każdy obdarowany musi zrobić przed pełnią by nie rozwaliło mu głowy. Coś jak zakładanie na siebie kurtki przed wyprawą na Alaskę. Bez ciepłej kurtki zamarzniesz. Szkoda tylko że to powoduje stan zbliżony do wielkiego kaca po imprezie roku jaką zorganizowali twoi przyjaciele. Nie mogłaś ich zawieść, musiałaś dorównać w piciu procentów i teraz napierdala cię głowa.
Siadając na środku pokoju w samej bieliźnie przed otwartym na oścież oknem nie myślałam o tym że dobrze się bawię jak mogłoby być na rzeczonej imprezie. Wręcz przeciwnie. Jasne mocne światło księżyca oświetlało cały mój pokój przypominając że jest już prawie a prawie okrągły. Jeszcze tylko dwadzieścia godzin a wzejdzie okrąglutki jak kula do kręgli. Szkoda że równie mocno co w kręgle przywali mi w żołądek.
Odprężyłam się by zakończyć przygotowania do rytuału i przejść do jego realizacji. Przed sobą miałam miskę z wodą ustawioną tak by odbijał się w niej obraz ojca nocy. Zaczęłam nucić. Delikatna melodia której nauczyła mnie mama jeszcze gdy byłam malutka i wierzyłam że to kim jestem to największy dar wszechświata. W końcu zostałam wybrana. Potrafię rzeczy o jakich nie może nawet pomarzyć nie jedno stworzenie. Melodia wypełniała mnie, na razie cicha, jedynie zwiastująca to co się ma wydarzyć.
Wyczuwając obecność uchyliłam usta i gdy poczułam ciepło na twarzy nucenie zmieniłam na krótkie zawiłe słowa w języku obdarowanych. Był niezwykle podobny do języka jakim posługiwali się Tiangshi, ale spółgłoski miał miększe.Dużo szybciej wymawiane i skrócone słowa nadawały językowi melodyjności idealnej do piosenek jakimi posługiwała się moja rasa.
Obdarowani w tym języku nazywali się Naokurimono bądź prościej Naoku. Wszyscy cenią sobie wiedzę o tej nazwie. Nie przedstawiają się jako Naoku jeśli nie wiedzą że ta osoba jest godna zaufania bądź już wcześniej nie znała tej nazwy.
Melodia brzmiała dalej samoistnie wypływając z moich ust. Czułam doskonale każdą komórkę mojego ciała, czułam jak powoli odczucia takie jak chłód czy ciepło zanikają. Całym ciałem delikatnie kołysało w rytm melodii która pochłonęła mnie ogarniając również rozum i otępiając go, znikały dźwięki i kolory... Uchyliłam powieki by sennym spojrzeniem ogarnąć to co działo się wokoło mnie.
Woda z miski zniknęła zmieniając się w maleńkie kropelki lewitujące teraz przy mnie. Księżyc wciąż świecił ale jakby jaśniej i mocniej, przebijał się przez cienką warstwę kropelek wody zdając się wypełniać je swoją mocą.
Znowu zamknęłam oczy zmieniając melodie. Ostatnia z części rytuału przyjęcia do siebie magii księżyca i pana nocy. Rozłożyłam ręce i pozwoliłam by wraz z melodią maleńkie kropelki wchłonięte zostały przez moje ciało. Ciasno oplotły moją skórę znikając pod nią i napierając na magię daru zamykając ją coraz to głębiej.
+++
Nad ranem wiedziałam że ten dzień przejdzie do historii. Dziś pełnia. Amelia smacznie spała w pokoju mamy gdy ta rozłożyła się na kanapie w salonie, Naoku zawsze śpią przed pełnią by w nocy móc czerpać energię od ojca, nie zaliczałam się na szczęście do tych co robią to co inni. Zrobiłam sobie na śniadanio-obiad kanapki bo było po czternastej i wróciłam do pokoju by się ubrać. Za oknem świeciło słońce więc na dworze było ciepło, nawet bardzo ciepło. Mimo to wzięłam długie dżinsy i zarzuciłam bluzę. Dziś nie czułam ciepła czy zimna, mogłabym wyjść opatulona grubą kurtką i szalikiem, nawet nie zaczęłabym się pocić. Rytuał przyjęcia do siebie mocy księżyca chronił nas przed tym. Można go odprawić nawet tydzień przed pełnią i wiele z obdarowanych tak robi. Ja uważam to za głupotę. Nie cierpię swojego daru, ale nie potrafiłabym żyć z myślą że choć pije ciepłą i słodką herbatę nie czuje jej smaku i temperatury.
Wyszłam kierując się od razu w stronę sklepu, jeśli miałam przeżyć dziś pełnię będąc w pracy to muszę wiedzieć kiedy ma nastąpić przebicie magii. Kiedy księżyc cały wyłania się znad widnokręgu jeszcze nie całkiem oddziałuje. Potrzebuje czasu by doszło do ,,przebicia" w ten sposób wszystkie bariery pękają, ochrona jaką nałożyłam wczoraj zniknie a magia eksploduje. Oczywiście nie jest to widoczne gołym okiem dla człowieka. Wyczuć ją może każdy kto w jakiś sposób odczuwa magię pana nocy. Ale dokładnie poczuć mogą to tylko obdarowani i niestety nie jest to zbyt miłe uczucie.
Żeby wiedzieć kiedy nadejdzie wybuch muszę mieć coś co gdyby nie odczulenie magią sprawiałoby mi ból. Jak nóż wbity w ramie. Tyle, że raczej nie rwę się do tego by wbijać sobie coś ostrego w ciało.
Przeszłam przez główne alejki z jedzeniem i przystanęłam przy oświetlonej półeczce z różową szczotką do włosów. Obok było mnóstwo małych kolorowych fluorescencyjnych gumeczek. To może być dobry plan.
Wybrałam te w kolorze pięknego błękitu i zaniosłam do kasy.
-Nie za gorąco ci w tym ?
Mało nie krzyknęłam czując na karku czyjś oddech. Chłopak wyciągnął w moją stronę dłoń z moim opłaconym już zestawem świecących w ciemnościach gumeczek...
- Będziesz se robić małe słodkie warkoczyki?
I zażenowanie gotowe. Na szczęście emocje dziś się leniły i wstyd postanowił się nie wysilać.
- Nie małe, nie słodkie i nie warkoczyki.
Zabrałam mu opakowanie i wychodząc ze sklepu energicznie rozerwałam mały kartonowy pojemnik wyjmując jedną z całej paczki, kilka rozsypało się po chodniku a chłopak zmierzył mnie rozbawionym spojrzeniem.
- Spokojnie, inaczej wszystkie pogubisz.
Przystanęłam odkręcając się powoli w stronę blondyna który najwyraźniej nie miał co robić jak tylko męczyć mnie swoim towarzystwem. Posłałam mu obojętne spojrzenie i zarzuciłam na głowę kaptur, dźwięki otoczenia przycichły.
-Widzę że znawca ?
Zaśmiał się. Znałam ten śmiech, pamiętam go ze spaceru. Mózg nie pozwolił mi sobie przypomnieć z jakiego spaceru i jakie były przy tym okoliczności ale jego twarz, śmiech... postura... Widziałam go gdzieś. Jestem pewna.
Teraz delikatnie uśmiechnął się do mnie mimo że jego oczy skrywały jakiś smutek. Coś nakazało mi go przytulić. Ja nie znam faceta! Odwróciłam się po prostu idąc z powrotem w stronę mieszkania. Resztę gumeczek w opakowaniu wylądowało w mojej kieszeni a ta jedna która doznała zaszczytu wyjęcia pojawiła się na moim nadgarstku.
- Ala poczekaj.
Tak, a więc musiałam go już znać. Tylko czemu wspomnienie jego osoby kończy się na tym że widziałam go na spacerze? Rytuał nigdy nie pozbawiał mnie wspomnień.
Uniosłam nadgarstek na wysokość brzucha i olewając blondyna naciągnęłam mocno gumkę po chwili ją puszczając. Poczułam że coś mnie dotknęło, ale nie bolało tak jakby miało.
Naciągnęłam mocniej tym razem przyglądając się dokładnie jak skóra czerwieni się pod wpływem uderzenia jednak znowu uczucie było delikatne, otępiałe. Im bliżej wybuchu tym będę czuła strzał z gumki mocniej i bardziej realnie.
Chłopak ze sklepu zrównał się ze mną i przez chwile obserwował moją walkę z gumką po czym wzruszył ramionami i złapał mnie za ramie zatrzymując w miejscu.
-Słuchaj. Nie mam pojęcia co z tobą jest nie tak... ale przysłał mnie twój szef. Powiedział że dziś bar będzie zamknięty w nocy i że mam cię zawieźć do Adriana.
Szef? Że Kamil?
-Jasne czyli mam wolne. A co za Adrian?
- Koleś który uratował ci wczoraj życie.
Po plecach przeszły mnie ciarki na myśl o ciemnowłosym chłopaku z wizji. A więc Adrian. Adrian o złotych oczach. Super.
- Wybacz ale nie mam pojęcia kim jesteś. I nie zamierzam nigdzie z tobą jechać.
Wyminęłam go i ruszyłam dalej.
- Uratował cię! Masz u niego dług!
Pch. Jeszcze czego. Nikt go o ratowanie nie prosił. Sam pomógł więc super. Odwróciłam się jeszcze do Tajemniczego blondyna ale zniknął. Pewnie po prostu odszedł ale moje otępienie uniemożliwia mi skupienie się na czymkolwiek. Ciekawe czy jakbym odwróciła się jeszcze raz to znowu by tam był.
A może coś go porwało? Ufo chyba nie istnieje. Prawda?
==============================
Dziękuje, pozdrawiam i rzycze zdrówka ;) KasiaAS
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro