Prolog
Cisza.
Włosy...czarne włosy.
Biel prześcieradła.
Zamazany pokój w szpitalu. Zaraz ktoś wchodzi.
Warkocz...przecież ją zna!
Ale...kim jest ona sama? Przecież jej włosy są kasztanowe...
I skąd ta przemożna chęć, by stąd uciekać?
UCIEKAĆ!
Musi uciekać!
Zerwała się. Jej ciało było tak słabe, że nie dała rady nawet wstać z łózka.
- ciiii...- szepnęła kobieta, która wcześniej weszła. - wypij to. Wszystko będzie dobrze...tylko to wypij.
- nie chcę...- udało jej się wychrypiać. Nie chce od niej nic! Boi się! Bardzo...
- PIJ! - głos już nie był taki miły. Poczuła, że musi go usłuchać.
Wzięła drżącymi rękami szklankę. Fioletowy płyn.
Wypiła.
Pachniał owocami.
Ból
Okropny ból rozsadzający czaszkę. Jęknęła, upadając na poduszki.
Już nic...ból przysłonił wszystko.
A potem nie było już nic.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro