Obudź się, to już przyszłość
– Wstawaj, Magdao.
Usłyszałam przyjazny głos mojego natrętnego „budzika" wygenerowany bezpośrednio pod czaszką. Oczywiście pierwszy sygnał dla zasady został zignorowany. W ogóle to po co ktoś wymyślił pierwszy sygnał? Nieważne... Chciałam choćby o chwilę przedłużyć błogi sen wykreowany przez implant towarzyszący.
– Magdao, pozostało ci tylko pięć zapasowych minut. Potem konieczna będzie reorganizacja planu.
– Już wstaję, Onja! Nie musisz mnie dręczyć – sapnęłam z pretensją do mojego prywatnego AI i zrzuciłam pościel z konopnych włókien powleczonych warstwą z czegoś tam ekologicznego.
Leniwie przetarłam oczy. Pokój wyglądał jak po przejściu huraganu, a na zewnątrz lało jak z cebra.
– Onja, włącz półwirtual i narzuć jakąś ładniejszą pogodę.
– Oczywiście, Magdao.
Uwielbiałam ten moment, kiedy mój szary brudny pokój zmieniał się w czyste, schludne, uporządkowane pomieszczenie; gdy generowana wirtualna powłoka pokrywała zapuszczone meble i ściany, a filtr wizyjny usuwał wszystkie elementy zidentyfikowane przez implant jako... drażniące. Pogoda za oknem również przeszła metamorfozę w wiosenny miraż, a nakładka dźwiękowa wymazała odgłosy deszczu uderzającego o parapet.
– No, teraz można wstać – oznajmiłam z satysfakcją, przeciągnęłam się i zwlekłam zrelaksowane ciało z łóżka, porzucając kuszącą pościeli.
Na podobiznę włoskiego strajku przeciw wszelkim pobudkom, karykaturalnie powolnym krokiem wkroczyłam do łazienki i zatrzymałam się na wprost owalnego lustra zawieszonego nad umywalką. Zwierciadło, będące jednocześnie pulpitem, powitało mnie standardową groteskową emotką z uśmiechem.
– Onja, włącz GG.
Zaczęłam myć zęby w oczekiwaniu, aż AI załaduje spersonalizowane profile wyglądu sprzężone z Gender Generatorem w skrócie GG. Kto w ogóle wymyśla te nazwy?!
– Ta sukienka... Nie, to za bardzo chłopięce... Ło młatko! – Oplułam się pastą na bazie naturalnego koagulatu z wodorostów i drobinek mineralnych. – Chyba byłam pijana, kiedy składałam ten wygląd.
– Potwierdzam, Magdao.
– Dobra pójdźmy w standard, bo czas ucieka. Wyświetl wariant SzaraMysz231. – Spojrzałam na nijaką spódnicę i resztę kompozycji bez symboli, bez kolorów i w neutralnych do porzygu krojach. – Zatwierdzam. Włącz prysznic i program higieniczny – rozkazałam i niechętnie wkroczyłam do klaustrofobicznej kabiny, gdzie system gąbek i tamponów zamocowanych na adroidycznych ramionach zaczął dokładnie myć i szorować moją skórę. Te zmywarki dla ludzi ponoć zmniejszały zużycie wody o dziewięćdziesiąt procent.
Wyszłam już sucha i spryskana samoutwardzalnym polimerem na bazie inteligentnego włókna – dziś w kolorze perłowym.
Uuu! Szaleństwo obyczajowe. Chodzę po mieście wciśnięta w perłowy kondom. Cudnie...
– Idziesz do pracy fizycznie czy przez wirtual, Magdao?
– Fizycznie – rzuciłam od niechcenia i rozłożyłam ramiona na boki.
Onja zakryła mnie projekcją wybranego wcześniej ubioru, wgrywając stosowne symulacje czuciowe. Odpowiednie kody zostały również załadowane do META-sieci, żeby inni widzieli mój wybór.
– To na mnie pora – westchnęłam ciężko.
– Udanego dnia, Magdao.
– Przecież idziesz ze mną, Onja. Zawsze jesteś ze mną.
– Algorytmy empatyczne nakazują...
– Tak, tak. Pamiętam. Chodźmy już, bo algorytmy płacenia podatku egzystencjalnego mówią, że tak trzeba – zażartowałam.
***
Biuro Do Spraw Archiwizacji Kultury, w którym pracowałam, jak zwykle tętniło życiem. Uśmiechnięci pracownicy – wszyscy oczywiście w kwiecie wieku i w idealnej kondycji fizycznej – zajmowali się swoimi sprawami, tworząc w wielkim openspejsie sztuczną atmosferę „ważnych spraw biznesowych". W rzeczywistości nikt w Europie od dawna nie musiał pracować, ale jedno z pięciu centralnych AI – zwanych potocznie WNDL: „Wrzody Na Dupie Ludzkości" – wyuczonych psychospołecznie, przeprowadziło eksperyment: kilka tysięcy jaźni zamkniętych w pełnym wirtualu i przez rok zawieszonych bez żadnych obowiązków. Wnioski były zatrważające: depresja i letarg mentalny oraz spadek masy korowej średnio o dziesięć procent.
I dlatego właśnie oddano ludzkości możliwość pacy.
Huraaa!! Kurwa, cudnie... Chwała WNDL-om.
– Magdao, wyczuwam poirytowanie. Czy włączyć ci kojącą muzykę?
– Nie trzeba, Onja. Wystarczy mi moja gorąca herbata – pomyślałam przez implant, wyjątkowo wścibski implant!
– Kurde, sama nie wiem: co mnie tak dziś wszystko irytuje? – westchnęłam i siorbnęłam naparu ze świeżo wydrukowanego kubka.
– Magadao... – Usłyszałam znajomy głęboki, ale delikatny głos, który wywołał we mnie lekką ekstazę.
– Magdao, wyczuwam...
– Onja, daj żyć, proszę!
AI implantu wycofało się jak zbity pies. Zwycięstwo po mojej stronie! Zagryzłam wargę z satysfakcją i obróciłam się na krześle żelowym.
– Barteo!? Myślałam, że jesteś na urlopie w pełnym wirtualu?
Zdziwiłam się na widok kolegi, na którego centralny serwer nałożył nakładkę GG w postaci wysokiego bruneta o przenikliwym spojrzeniu.
Ciekawe jak on naprawdę wygląda?
– Już wróciłem. Musisz wypróbować Program Wenecki: widoki są cudowne, i ani dnia nie padało. – Puścił mi oko. – Miałem szczęście.
Trochę czerstwy humor, ale jemu można wybaczyć.
Każdy mógł sobie ustawić taki zestaw pogodowy, jaki chciał. Nawet w realu implant mógł wymazać czucie związane z nadmiernym gorącem, chłodem czy nawet wiatrem, dbając jednocześnie o utrzymanie ciepłoty ciała i gospodarkę płynów.
– Idziesz do replikatora? – spytał Barteo. – Moni'bun chciała się spotkać przy obiedzie. – Uśmiechnął się, robiąc te swoje seksowne dołki w policzkach.
– Pewnie. I tak nie mam dziś za wiele pracy – skłamałam. Miałam dużo zaległej pracy, ale ten uśmiech i te dołki... Ech, jestem słaba.
Poszliśmy razem do kantyny zlokalizowanej na drugim końcu prostopadłościennego biura. Urządzenie, które wszyscy nazywaliśmy „Replikatorem", w rzeczywistości było drukarką, zlepiającą szarą papę z owadów i kukurydzy w kształt wybranego dania. Implant korygował kolor i doznania smakowo-zapachowe.
Kiedy weszliśmy do mniejszego pomieszczenia stołówki, za wielkim oknem zajmującym prawie całą ścianę rozpościerał się widok wydm schodzących do turkusowego oceanu.
Mój ulubiony program kanaryjski, uśmiechnęłam się w duchu.
Monika siedziała w jednym z żelowych foteli dopasowujących się do ciała i popijała coś, co było zwykłą wodą z witaminami i pożywką dla implantu, ale wszyscy widzieliśmy i odbieraliśmy napój jako kawę. Jej Onja przekazywał dane o wyborach personalnych do METY, a centralny system harmonizował nakładki z półwirtuala pochodzące od różnych ludzi. Z grubsza chodziło o to, żeby wszyscy widzieli to samo, tam, gdzie zachodziła interakcja pomiędzy nakładkami. Onja potrafił nawet zasymulować pobudzenie po kofeinie, „łaskocząc" neurony tu i tam.
Pomachałam koleżance i podeszliśmy razem z Bartkiem do maszynki z paszą. Ja wzięłam robaczą papę w formie gyrosa, a mój dołeczkolicy towarzysz zamówił świerszczosteka.
Uwielbiałam nadawać obleśne nazwy różnym potrawom. Tak, wiem, jestem małostkowa, ale nie mogę się powstrzymać. To chyba mój mały osobisty protest.
– Cześć, Moni'buny
– Cześć, Magdao, cześć, Barteo, siadajcie. Mnie głód pokonał przed waszym przyjściem. Świnex ze mnie, a nie buny. – Monika zachichotała perliście.
Algorytm zliczał na bieżąco zużycie kaloryczne z bardzo dużą dokładnością i uruchamiał głód wtedy, kiedy przychodziła pora na paliwo egzystencjonalne i substancje budulcowe. Co prawda teoretycznie Monika mogła zjeść więcej, kiedy chciała, ale nie sprawiało jej to wielkiej przyjemności – na dodatek Onja katowałby ją wykładami o zagrożeniach związanych z otyłością.
Wniosek z tego taki: nie jedz niczego więcej, dopóki nie przyjdzie kolejna pora karmienia – nawet dla towarzystwa.
– O czym chciałło porozmawiać? – zapytałam Moniki i wbiłam widelec z bambusowej sklejki w pysznego larwosa.
Bartek świdrował Monikę wzrokiem, przeżuwając wydrukowane „mięso". Sam był ciekaw, co ma im do przekazania.
– Dostałom nowe zadanie – oświadczyła podekscytowana blondyneczka z działu archiwizacji literatury środkowoeuropejskiej. – Muszę sprawdzić coś w katalogu fantastyki, sektor polski. Wiem, że zawsze chcieliście tam zajrzeć i pomyślałam, że...
– Monika, przecież to zajebiście! – krzyknęłam, zapominając o bezosobowej formie zaimkowej. Kodeks etyczny surowo zabraniał płciowego szufladkowania w przestrzeniach publicznych.
Bartek spuścił wzrok i skupił się na przeżuwaniu. Wszyscy na stołówce popatrzyli na mnie z lekką pogardą. To znaczy, tak mi się wydawało, bo popatrzyli z nakładkami na twarzach w kształcie znaku drogowego z napisem „Nie popieram".
– Przepraszam Moni'buny...
– Nic się nie stało: poproszę Onja, żeby przesunął to wspomnienie do podświadomości.
Kasowanie wspomnień było zakazane. Inne centralne AI przeprowadziło coś tam na kimś tam i tak mu wyszło: utrata tożsamości, czy coś w ten deseń. Już nie pamiętam oficjalnego uzasadnienia.
– To kiedy? – zapytał Bartek, gdy skończył ostatni kęs.
– Co, kiedy? Aaa... Możemy iść choćby i zaraz. Mam już jednorazowy kod do archiwum... – uśmiechnęła się Monika, wskazując palcem na skroń.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro