Espicjum
To był bardzo intensywny dzień w przychodni. Przy takiej liczbie zainteresowanych niedługo będę musiał zatrudnić kogoś do pomocy, rozmyślałem z satysfakcją, podczas gdy miękkość żelowego siedziska kusiła wizją krótkiej drzemki.
– Czy wydrukować kawę, Radou?
– Nie, Onja, zablokuj wszystkie sygnały przychodzące i obudź mnie za dziesięć... niech będzie piętnaście minut. Wyślij... – ziewnąłem leniwie – wyślij też pinga do Annao.
Pingi zastąpiły SMS-y, gdy era samarfon-ów dobiegła końca. Te małe pakiety myślowe były bardziej praktyczne i niosły więcej informacji.
– Przyjęłło, miłej przerwy, Radou.
Poczułem, jak moje ciało wiotczeje i lekko wtapia się w miejscowo bardziej podgrzany polimer fotela. Chciałem odlecieć w sferę marzeń: takich wykreowanych chemicznie, a nie wirtualnie.
– Radou, masz nadchodzące połączenie na linii priorytetowej.
– Ech...
Nie mogłem tego zignorować. Dzwonił ktoś z zarządu nadzorującego projekt „Przejście", albo ktoś od sponsorów; ci ludzie łożyli ogromne środki na nasze badania i przyśpieszyli postęp prac o kilka dekad.
– Dopuść sygnał, Onja.
Obraz kobiety w średnim wieku ubranej w schludny biały fartuch z naszywką firmową i włosami upiętymi w praktyczny kok zawisł nad pulpitem; duże okrągłe okulary noszone tylko dla mody podkreślały naukowy motyw przewodni przyodzianej gender nakładki.
Spiąłem się nieco na jej widok.
– Dzień dobry, doktore Ali.
Ali nie dzwoniła do mnie często, ale jedynie wtedy, gdy zaobserwowała coś wartego zaraportowania w mojej grupie projektowej. Od samego początku pełniła tam funkcję biegłego psychologa i orzekającej.
– Profesore. – Skinęła głową w geście minimalistycznej grzeczności. – Mam dobre wieści o pańskiej sekcji.
Ulżyło mi jak cholera. I chyba Ali to zauważyła, bo zrobiła krótka przerwę.
– Podczas ostatniej sesji – kontynuowała – META-DEC zarejestrowało jedynie drobne aludzkie zachowania: dwa wyrzuty niemożliwej wiedzy w szkole i jeden przypadek koniecznej korekcji emocjonalnej. Nie zaobserwowano żadnego zmatowienia wśród dorosłych, a pacjente Mar Bonnetti przywrócono iskrę; najwidoczniej to było tylko przejściowe zachwianie programowe.
– To... To są naprawdę dobre wieści! – podniosłem głos. Szczery i niemal boleśnie szeroki uśmiech udzielił się też Ali, która zrzuciła kurtynę opanowania i zaczęła dyskretnie chichotać.
– Tak, zasugerowane przez ciebie poprawki przyniosły zamierzony rezultat. Zaraportuję wszytko do zarządu i zobaczymy, co dalej.
– Czy współczynnik czasowy nadal wynosi jeden do dziewięćdziesięciu?
– Tak, być może po tym przełomie kwartalne konsultacje będzie można zmienić na półroczne i przyspieszymy symulację. Wszystko zależy od zadowolenia sponsorów.
– Cudownie! – Klasnąłem głośno.
– Radou, czy zmniejszyć poziom ekscytacji?
– Nie, Onja, tak powinno być; jest się czym cieszyć.
– Nie klaszcz za wcześnie: decyzja jeszcze nie zapadła – rzuciła Ali, żeby nieco ostudzić emocje.
– Pogadajcie sobie z moim implantem – pozwoliłem sobie na żart. Alert połączenia na drugiej, standardowej linii wyświetlił się na holopulpicie. – Przepraszam cię na chwilę, Ali. Tak, Annao?
– Przyszedł ostatni umówiony pacjete.
– Myślałem, że poprzednia osoba była ostatnia?
– Nie, masz jeszcze jedną pozycję na liście, profesore... Czy mam przełożyć tę wizytę?
– Ja już przekazałło wszystko, co chciałło. – Ali uprzedziła moje pytanie.
– W takim razie wpuść pacjente, Annao. Ali... – zawiesiłem głos, myśląc nad tym: czego ja właściwie chcę? – Daj znać, proszę, kiedy zapadną jakieś decyzje.
– Oczywiście, Radou.
Zakończyłem oba połączenia i otworzyłem akta oczekującego przed gabinetem pacjenta. Brunet, ponad metr osiemdziesiąt, nakładka w średnim wieku, od dwudziestu lat na emeryturze z możliwością wznowienia pracy.
Włazy w drzwiach rozsunęły się i mężczyzna przekroczył próg, szczerząc się promiennie. Poprawiłem fartuch, wypiąłem tors i ułożyłem usta w wyćwiczony uśmiech: sympatyczny, nienachalny i komfortowy dla odbiorcy.
– Dzień dobry, nazywam się...
– Wiem, jak się pan nazywa, doktorze Rigge – oświadczył, pomijając zaimki neutralne.
Takie zachowanie przy spotkaniu dwóch obcych osób uznawano za co najmniej niestosowne, a nawet wulgarne.
– Proszę trzymać się protokołów społecznych i pozostać przy otwartych płciowo formach: osobiście mi to nie przeszkadza, ale jesteśmy w przestrzeni publicznej – upominałem go grzecznie i wskazałem drugi fotel.
Uśmiechnął się upiornie, ale nic nie odpowiedział, tylko usiadł naprzeciwko.
– Poproszę o dostęp do biodaych – kontynuowałem standardową procedurę programu. Klucz został przesłany, nim skończyłem o niego prosić: żadnych implantów, żadnych odczytów medycznych nowszych niż sprzed pięciu lat, wiek... dochodził do pięćdziesiątki, status Onja – nieaktywny! Facet był odłączony od METY, nie nosił żadnej nakładki. Przełknąłem ślinę, ale dalej udawałem, że przyswajam dane.
– Onja, zawołaj ochronę – wysłałem komunikat. Odpowiedziała mi pustka myślowa.
– Przykro mi, doktorze, ale musiałem na chwilę wyłączyć pewne funkcje implantu – odezwał się psychopatycznie obojętnym głosem.
Zerwałem się z fotela, ale zastygłem w miejscu na widok małego pistoletu wycelowanego prosto w moją twarz.
– Proszę się uspokoić; nic się panu nie stanie, jeśli zgodzi się pan z nami współpracować.
– A czego Wy chcecie? – spytałem, nie okazując strachu. W rzeczywistości jelita skręciły mi się, jak wyżymany z determinacją materiał.
Stabilizację emocjonalną docenisz, dopiero kiedy ją stracisz...
Brunet nachylił się w moją stronę, układając mimikę twarzy w sympatyczną maskę.
– Chcemy nadać komunikat ogólnosieciowy, nic więcej. – Rękawy od nieco za małej skórzanej kurtki uniosły się, ukazując tatuaż na lewym nadgarstku: oko bez powieki z podpisem: „Otwórz się na Real".
Kurwa, terroryści!
– I w czym może wam pomóc pracownik Espicjum?
– Pracownik Espicjum... W niczym. – Rozsiadł się wygodniej w fotelu, nadal mierząc do mnie z dziwnego półprzeźroczystego pistoletu, który przypominał bardziej zabawkę niż prawdziwą broń, ale nie chciałem tego sprawdzać. – Tak, żeby nie przedłużać, bo nie mam całego dnia. Wiem, że jest pan jednym z założycieli i twórców programu META... Ćśśś... proszę się nie emocjonować. Było nam niezwykle trudno zdobyć takie dane, ale do meritum. Potrzebuję pańskiego kodu nadrzędnego, żeby przekaz nie został natychmiast zablokowany.
– Ja naprawdę nie wiem, o czym... – Wzdrygnąłem się nerwowo na dźwięk wystrzału. Pocisk utkwił w polimerowej ścianie gabinetu.
– Ja nie żartuję, profesorze. I proszę się nie spodziewać, że pana asystenka przyjdzie z odsieczą; jest chwilowo... niedysponowana. – Znowu się uśmiechnął, ale tak, że ciarki przeszły mi po plecach.
Onja nadal milczał. Musiałem grać na zwłokę. Wyłączenie jednego z kreatorów z sieci na pewno zaalarmowało kolektyw AI.
– Wiesz, że nieautoryzowane użycie kodu nadrzędnego zostanie zablokowane po kilku minutach, a ty nie wyjdziesz stąd żywy. – Udawałem niezłomnego, choć kolana trzęsły mi się pod biurkiem jak galareta. Onja zwykle zabierał lub matowił negatywne emocje; nigdy nie doświadczałem strachu w takiej skali. Jak ja bardzo teraz tęskniłem za czymś, co towarzyszyło mi od dziecka. Samotność mentalna, ona jeszcze bardziej potęgowała narastającą grozę.
– Żeby być dokładnym – zaczął, promieniując pewnością siebie – obejście i zablokowanie kodu zajmie AI jakieś piętnaście minut, plus minus kilka sekund, ale my nie potrzebujemy więcej. A jeśli chodzi o moje życie... to i tak dobiega końca.
Nad biurkiem wyświetliła się hololista: zaawansowany nowotwór trzustki z przerzutami – rokowania bez leczenia: półtora miesiąca.
– Przecież to od dawna można leczyć! – rzuciłem w desperacji.
– Nie pozwolę wszczepić sobie jakichś plastikowych organów z nadajnikami. Już wystarczy, że ten potworek oplata mi mózg!
Wyraźnie się poirytował.
– Co to za przekaz? – spytałem, zmieniając temat. Facet ewidentnie miał wyłączone blokery agresji. Nie chciałem go denerwować.
– Treść to nie twoja sprawa, ale mogę doktorka zapewnić, że chodzi nam jedynie o chwilę uwagi, nic więcej. Nikomu nie stanie się krzywda.
– Nawet mi?
Grałem w niebezpieczną grę, ale nie mogłem przekazać klucza do rdzenia systemu w ręce psychopaty – nawet na pietnaś...
Moje ciało nagle zwiotczało i straciłem kontrolę nad mięśniami.
– Adan, hakowanie się powiodło.
Usłyszałem głos jak ze starego głośnika w krótkofalówce. Brunet nerwowym ruchem ściszył tradycyjny aparat przy uchu. Wcześniej go nie widziałem; najwidoczniej paraliż zachwiał nakładką z kamuflażem terrorysty. Starodawny sprzęt szwankował, ale był trudny do zhakowania.
– Wygląda na to, doktorku, że potrzebowaliśmy mniej czasu, żeby przełamać twoje zabezpieczenia; chyba jednak META poczuł się zbyt bezpiecznie ostatnimi czasy. Uruchom przekaz – wyszeptał do mikrofonu.
Zapadła ciemność, a po ścianach zaczęły wędrować jarzące się neony: standardowe hasła antywirtualistów: „Otwórzcie oczy!", „Żyjcie prawdziwym życiem!", tego typu głupoty. Tak, otwórzcie się na choroby, ból i śmierć! Nie ważne, że to będzie chujowe życie, ważne, że prawdziwe i takie tradycyjne.
Chyba pierwszy raz od lat doświadczyłem gniewu: był... cudowny, ale nie mogłem tego zademonstrować, bo siedziałem sparaliżowany na fotelu. Działały tylko podstawowe funkcje umysłu i ciała.
– Jeszcze chwilę, doktorku, i już mnie nie ma.
– Adan... – Głos z konwencjonalnego nadajnika znowu się rozregulował. – Mamy tu coś dziwnego... W serwerze palcówki. Ten instytut to jakaś przykrywka.
– Głupi szmelc! – warknął brunet i pogrzebał przy uchu. – Daj mi dostęp – rozkazał, przysiadł w fotelu i zastygł w nim na jakieś dziesięć minut, ale dla mnie trwało to wieczność. Gdy mężczyzna skończył penetrować dane, spojrzał na mnie przerażonym i wściekłym wzrokiem.
Cały dygotał od szalejących emocji.
– Co wy żeście zrobili!!
Światło wróciło do normy. Centrala zwalczyła wtargnięcie. Odzyskałem władzę nad ciałem.
– Daj mi wytłumaczyć! – Poderwałem się z fotela.
Pierwszy strzał słyszałem wyraźnie, kolejne już tylko zadudniły pośród rozpaczliwego, gniewnego płaczu...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro