Rozdział 39
Aurora
Spojrzałam się zaskoczona na Jordana.
-O co chodzi?- spytałam. Jednak obaj mnie zignorowali.
- Dlaczego to robisz? Dowiedziałeś się że spotykam się z Aurorą, dlatego mnie odsyłasz?! Dlatego dopiero teraz?!- krzyknął Jordan ze łzami w oczach. Na Norbercie jednak nie zrobiło to wrażanie.
- Po prostu już czas. Doszło do porozumienia, więc możesz wrócić skąd przyszedłeś. Nie jesteś mi już potrzebny.- stwierdził.
- Norbercie o co chodzi?- pociągnęłam go za koszule. W tedy sobie o mnie przypomniał.
- To nie powinno cię interesować.- twardo zaznaczył alfa.
- Jak to przecież....- umilkłam
- Nie chcesz jej wyjawić jakim jesteś potworem?! Strasznym mordercą!- krzykał Jordan.- To ty mnie tu uwięziłeś i trzymałeś jak jakiegoś psa.
- Jak śmiesz- krzyknął.- Gdyby to zależało ode mnie już byś nie żył. Ciesz się że twój wuj wreszcie zaakceptował moje warunki i wojna się skończyła, a ty wychodzisz z tego cało.
- Cało, a co z moją rodziną?! Matką i ojcem? Zabiłeś ich!
- Sami zgotowali sobie ten los. Gdyby mi się nie sprzeciwiali nadal by żyli. - przybliżył się do Jordana i przykucnął by być na jego wysokości.- Zapamiętaj sobie jedno. Kto pragnie władzy, ktokolwiek myśli że mi ją odbierze skończy tak jak oni. Upokorzeni z piętnem zdrajcy. Martwi.- szepnął w narastającej ciszy i wstał.- Zabierzcie go.
- Puszczajcie!- zaczął krzyczeć Jordan i szarpać się z wilkołakami którzy po chwili go wyprowadzili. W tedy podniosłam głowę i spojrzałam się na Norberta. Po raz pierwszy ujrzałam jego drugą twarz. To nie był dobrze mi znany wilkołak.
- Auroro, powiem to raz i nie zamierzam powtarzać. Nigdy więcej masz nie kłamać, o wszystkim masz mi mówić, a przede wszystkim nigdy nie spotykaj się z innymi samcami beze mnie. Zrozumiałaś?
- A co z Jordanem...
- Wróci do domu jak już powiedziałem.Nigdy więcej go nie zobaczysz.- rzekł twardo. Pokiwałam tylko głową na zgodę bo na więcej nie byłam w stanie się zdobyć.
Jordan
Jak on mógł?! Ten śmieć, ten morderca. Zapłaci mi za te wszystkie lata, za to że zabił moich rodziców, i odebrał mi Aurore. Zabije go własnoręcznie. Gdy dotrę do swojej watahy i podrosnę stworzę armię i pokonam go.
Moje rozmyślenia przerwał pisk opon. Zdezorientowany spojrzałem się na wilkołaki które wysiały z samochodu i wyprowadziły mnie do lasu. Jeden popchnął mnie tak że upadłem na mokra ziemię. Deszcz zaczął coraz mocniej padać, jednak oni się tym nie przejmowali.
- Co wy robicie?! Mieliście mnie zabrać do...
- Znamy rozkazy. Jednym z nich było żebyś przestał zawadzać.- odrzekł i wyciągnął pisotolet który wymierzył prosto we mnie.
- Nie to jakaś pomyłka!-krzyknąłem spanikowany. - Nie możecie...- moje słowa zagłuszył jednak dźwięk wystrzału.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro