Rozdział 28
Aurora
Następnego dnia zjadłam szybko śniadanie i poszłam do Jordana. Był jak zwykle w swoim pokoju.
- Cześć.
- Cześć- burknął przeglądając książki.- I jak było na weselu?- spytał niby od niechcenia.
- Było super. Przyjecie, tańce...jednak najfajniejsza była panna młoda. Miała taką śliczną białą suknie, do tego długi welon. Miała wspaniały bukiet składający się z róż i fiołków. Ja też będe już niedługo na jej miejscu.- powiedziałam z nieskrywaną radością. Jordan tylko potakiwał głową ale na ostatnią moją wypowiedź stanął jak wmurowany i patrzył się na mnie z rosnącym niedowierzaniem.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- spytał i najwyraźniej był spięty. Zacisnął dłonie, a swymi oczami wypalał we mnie dziurę. Jednak ja to zlekceważyłam i zaczęłam mówić.
- No jak to co? Przecież słyszałeś. Też będę miała taką suknie a nawet piękniejszą i takie wspaniałe przyjęcie. Jest niestety jeden minus w tym wszystkim. Niestety potrzebny jest do tego chłopak.
- Co!?
- Tak wiem to beznadziejne. Gdyby mogło się obyć bez tego, najwyraźniej jednal nie może, ale słuchaj mam pomysł..
-Nie oto mi chodzi! Jak możesz w ogóle mówić o czymś takim. Ty wiesz co to znaczy ślub...ej czekaj masz pomysł. Jaki znowu pomysł?- widziałam że nie jest zanadto zachwycony tym że coś kręcę. Jednak ja wcale tego nie robię. Postanowiłam mu to jak najszybciej wyjaśnić.
- Norbert powiedział...
- Już sobie wyobrażam co on powiedział.- mruknął pod nosem ale ja i tak go usłyszałam. Przekręciłam na to oczami. Nie lubił go zbytnio tylko z jemu znanych powodów. Jednak to że za nim nie przepada nie upoważnia go do tego żeby tak się zachowywać.
- Możesz choć przez chwile mi nie przerywać, bo się nie dowiesz o co chodzi.
- Dobra. Zamieniam się w słuch.- westchnęłam. Nareszcie mogę przemówić, gdy znowu się odezwał.- Mam tylko nadzieje że to nic głupiego.
- Jordan!
- Ok już siedzę cicho jak mysz po miotłą.
- To nie jest nic głupiego. To rewelacyjny pomysł. Wystarczy że ty zgodzisz się być moją parą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro