Najlepsze najgorsze Walentynki
Maja
Otwieram oczy na dźwięk budzika. Jest 6:30, 14 lutego.
Jeszcze całkiem niedawno o tej godzinie już dawno byłabym na nogach, ale ostatnio nie mam sił na pobudki przed szóstą.
Zwlekam się z łóżka i idę do łazienki. Patrzę w lustro. Eh... Najwyraźniej mój tryb i styl życia mi nie służy...
Mam podkrążone oczy i bardzo bladą cerę. Do tego jeszcze naelektryzowane włosy i parę krost. No po prostu zajebiście.
Myję twarz i wychodzę z łazienki.
Kieruję swoje kroki do kuchni, gdzie krząta się moja siostra robiąc sobie drugie śniadanie do szkoły.
- Hejka. - witam się z nią ziewając.
- Dzień doberek siostra. - mówi uśmiechnięta. - Zrobiłam Ci śniadanie.
Patrzę na talerz i kubek, które Ida wskazuje ręką. Omlet z warzywami i kawa z mlekiem.
- Dziękuję, nie musiałaś. - mówię i siadam przy barze. W ten sposób mogę obserwować kolejne czynności wykonywane przez moją siostrę oraz naszą piękną kuchnię.
- Musiałam, musiałam. Masz za dużo zajęć i się przemęczasz. - mówi Ida krojąc ogórka.
- Za dużo zajęć mówisz? - pytam z pełną buzią.
- Maja. - Ida przestaje kroić sobie warzywa do sałatki. - Masz na głowie lekcje, swoją klasę, szkołę językową i fitness. Nie wspominając o znajomych. - mówi spoglądając na mnie znad kanapki.
- I co w związku z tym powinnam zrobić? - mówię odstawiając na blat pusty kubek po kawie.
- Zrezygnować z czegoś. Wyspać się. Odpocząć.
- Z czego mam zrezygnować? - pytam wkładając brudne naczynia do zmywarki.
- To już Twoja decyzja. Inaczej się zamęczysz. - kończy moja siostra i wychodzi z kuchni.
Wzdycham.
Od początku tego roku rzeczywiście przybyło mi obowiązków. W klasie Krzysiek zorganizował ponowne wybory samorządowe, bo nasza wychowawczyni nie raczyła wziąć spraw w swoje ręce, widząc to, co robił Artur.
A co robił? No cóż... Kompletnie olał naukę, przestał zachowywać się wzorowo, a do szkoły przychodził albo pijany albo śmierdzący fajkami. Zdecydowanie nie nadawał się już na gospodarza.
Wtedy klasa, a właściwie Krzychu, zauważyła mój potencjał jako zarządcę i pyk! Zostałam przewodniczącą, sama nie wiedząc, jakie to na pozór łatwe zajęcie jest wymagające.
Do tego moim postanowieniem noworocznym było zadbać o formę, więc razem z Aśką i Siwą zapisałyśmy się do klubu fitness.
Potem jeszcze nowy semestr w szkole, i mój grafik stał się tak napięty, że aby zdążyć wszystko dobrze ogarnąć, kładę się spać około północy.
Wyjmuję z lodówki przygotowane przeze mnie wczoraj drugie śniadanie i wracam do swojego pokoju, by włożyć je do plecaka.
Po zrobieniu tego podchodzę do krzesła, gdzie wczoraj zostawiłam sobie ubrania na dziś.
Bez dłuższych rozmyślań pryskam się dezodorantem, a następnie zakładam cały zestaw na siebie; trochę przetarte granatowe jeansy i krótki czerwony sweter z wiązaniami na rękawach.
Przeglądam się w lustrze stojącym pod ścianą.
Outfit wygląda dobrze i minimalistycznie, ale postanawiam jeszcze założyć kolczyki w kształcie małych czarnych kokardek oraz pierścionek, który dostałam od Krzyśka w miesięcznicę naszego związku.
Jest za dziesięć siódma. Kurde, aż tak późno?!
Szybkim krokiem idę do łazienki, która na moje szczęście jest wolna. Myję zęby, przecieram twarz tonikiem, następnie nakładam serum i krem nawilżający.
Migiem wracam do pokoju i zaczynam robić makijaż: nakładam tonę korektora na całą twarz (żebym wyglądała jak człowiek), róż do policzków (żeby nie wyglądać jak blady trup), pomadę do brwi oraz odżywkę do rzęs.
Dochodzi 7:10. Narzucam na siebie kurtkę, zakładam buty, czapkę, szalik. Wychodzę z domu i idę w kierunku przystanku.
Aśka
Otwieram oczy. Jest 5:50. Walentynki.
Sama nie wiem, czemu obudziłam się tak wcześnie. Budzik nastawiłam na za dwadzieścia siódmą.
Wzdycham. Sięgam po swój telefon, by wyłączyć nastawiony budzik. I tak wiem, że już nie zasnę.
Wygrzebuję się spod kołdry i idę w kierunku łazienki.
Staję przed lustrem.Wyglądam ok. To dobrze, bo dziś wielki dzień.
Zastanawiam się, czy brać prysznic tak wcześnie. Nie chcę obudzić taty, ani reszty bloku.
Wychodzę z łazienki i wracam do swojego pokoju.
Siadam przy biurku. Kompletnie nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić, więc po prostu gapię się w przestrzeń, starając się rozluźnić.
Mam nadzieję, że dziś wszystko będzie idealnie. W końcu mamy Dzień Zakochanych.
Kompletnie nie mam pomysłu, co na dziś planuje Marcel. Sam fakt, że jesteśmy już razem ponad miesiąc, jest zadziwiający.
Zadziwiające jest również to, że w taki dzień musimy mieć chemię i historię.
Obydwu przedmiotów nienawidzę, i mało tego - nauczycielki nienawidzą również mnie.
Do tego jeszcze sprawdzian z angielskiego i kartkówka z niemieckiego. No genialne Walentynki.
Rozluźnienie poszło mi bardzo dobrze, bo jest już 6:39. Zdecydowanie czas iść wziąć prysznic.
Myję się starannie, bo mam jeszcze dużo czasu.
W końcu wychodzę z kabiny prysznicowej, owijam się puchatym ręcznikiem i przecieram zaparowane lustro.
Ubieram się w to, co przyniosłam ze sobą do łazienki: miętowy podkoszulek na ramiączka, błękitną krótką bluzę z wiązaniem na dekolcie, czarne rurki z dziurami na kolanach i granatowe skarpetki w motyle. Włosy rozczesuję i zostawiam rozpuszczone.
W kuchni nie zastaję jeszcze nikogo. W sumie czego mam się spodziewać; brat wyjechał na studia, mama jest na szkoleniu, a tata odsypia wczorajszy nocny dyżur.
Zjadam banana i wracam do łazienki umyć zęby.
Podkradam kosmetyki mamy i maluję sobie brwi, rzęsy i usta - części mojej twarzy, które w żaden sposób mnie nie zadowalają.
Z tego wszystkiego zrobiła się już 7:40. W sumie nie tak późno, bo do szkoły mam pięć minut drogi.
Jednak dziś wolę się nie spóźnić, bo zaczynamy polskim, a babka nie toleruje spóźnień.
Zakładam botki, kurtkę narciarską i nauszniki, po czym razem z plecakiem wychodzę z mieszkania i zamykam drzwi na klucz.
Siwa/Klara
Jak ja nienawidzę tego budzika... Kurwa, kiedyś po prostu wyjebię go przez okno.
Jest 7:00. 14 lutego.
Wychodzę spod kołdry i cholernie marznąc idę do łazienki.
Potem powoli kieruję się do kuchni. Mam nadzieję, że będzie w niej tata. Jednak przeżywam zawód, bo jak zawsze już go nie ma.
Wyjmuję z lodówki gotowe sklepowe smoothie ze szpinaku i pomarańczy. Odkręcam szklaną buteleczkę i mimo tego, że napój jest zajebiście zimny, wypijam wszystko praktycznie na raz.
Wracam do swojego pokoju się ubrać. Wczoraj doszły do mnie ubrania, które zamówiłam sobie specjalnie na tą okazję. Jest to oversize'owy sweter w kolorze khaki z dużym dekoltem w serek i białe rurki z dziurami. Pod spód założę jeszcze czarne kabaretki i kremową koronkową bieliznę. Sądzę, że będę wyglądać olśniewająco.
Gdy już jestem ubrana idę umyć zęby, a następnie wracam do pokoju, żeby zrobić sobie makijaż.
Nakładam mocno rozświetlający podkład, puder, bronzer, róż, rozświetlacz, ciemnobrązową pomadę do brwi, neutralne brązowe cienie, eyeliner, tusz do rzęs, przyklejam sztuczne kępki, a na koniec maluję usta beżowo-brązową matową pomadką i spryskuję twarz fikserem.
Zadowolona z efektu i czasu pracy pryskam się perfumami i rozczesuję swoje włosy.
Jest już 7:40. Zaraz powinien wpaść po mnie Marek.
Słyszę dzwonek do drzwi. Bez zastanowienia otwieram, bo wiem, że to Zruszwil. Jak zawsze punktualny.
- Cześć skarbie. - mówi z lekkim uśmiechem na ustach.
- Cześć kochanie. - mówię wypuszczając go i zamykając drzwi.
Zarzucam Markowi ręce na szyję i namiętnie go całuję, jak to mam w zwyczaju na powitanie.
Marek układa dłonie na mojej talii i pogłębia pocałunek.
Kiedy wreszcie się od siebie odrywamy, Marek odgarnia mi za ucho niesforny kosmyk moich włosów.
- Ubieraj się, bo się spóźnimy. - mówi z uśmiechem.
Przewracam oczami i zakładam Nike'i, czarny płaszcz i biały szalik. Po chwili razem z chłopakiem wychodzę z mieszkania i zamykam drzwi.
- Jak to dobrze, że przeprowadziłam się do Twojego bloku i możemy praktycznie się nie rozstawać. - mówię, gdy wychodzimy z bloku.
- Też się cieszę, że mogę Cię odprowadzać pod same drzwi. - odpowiada Marek i bierze mnie za rękę.
Artur
Otwieram oczy i patrzę na elektroniczny zegarek na mojej szafce nocnej. Kurwa.
Mam dziś na ósmą, a jest za piętnaście. Pierdolę.
Ale jakoś specjalnie nie mam ochoty zapierdalać po całym mieszkaniu srając, że zaraz się spóźnię.
Cholernie boli mnie głowa po wczorajszej imprezie. Jak zwykle nie pomyślałem o konsekwencjach, i się upiłem.
Idę do łazienki. Gdy patrzę w lustro z tyłu mojej głowy odzywa się cichy głosik, który mówi, że moje nowe życie robi ze mnie wrak człowieka.
A chuj mu w dupę.
Wyglądam teraz o wiele lepiej. Nie noszę okularów, jak jakiś pieprzony kujon, bo mam kontakty. Pozbyłem się również aparatu ortodontycznego.
Włosy mam teraz o połowę krótsze, skórę bledszą, oczy się już tak debilnie nie błyszczą, a pod nimi mam sine cienie.
Do tego od świąt zrzuciłem 10 kilo i urosłem parę centymetrów.
I który element niby jest elementem wraku człowieka?
Myję zęby, a następnie ubieram się w czarne dresy i granatową bluzę pachnącą szlugami, czyli czymś, bez czego do szkoły ostatnio nie chodzę.
Na korytarzu spotykam moją mamę. Analizuje wzrokiem moją sylwetkę, wzdycha i odchodzi. Przynajmniej nie prawi mi kazań, jak jeszcze parę tygodni temu.
Zakładam Adidasy i kurtkę narciarską. Biorę dość lekki plecak i wychodzę z domu, nawet nie zamykając drzwi.
Powoli wychodzę z klatki, i pierwsze co widzę, to Siwa i Marek. Złowieszczo się uśmiecham na myśl o tym, co dzisiaj będzie się odwalało.
Maja
Wychodzę z autobusu i pierwsze, co widzę, to Krzysiek.
Rzucam mu się na szyję.
- Cześć Maja, co u Ciebie? - wita się.
- Nic ciekawego. - odpowiadam. - A u Ciebie?
- Wczoraj zrobiłem najlepszy rysunek martwej natury w całej grupie. - mówi zaczynając iść w stronę szkoły. Idę tuż obok niego.
Krzysiek odkąd zaczął się nowy rok zaczął chodzić do wieczorowej szkoły dla artystów, czy jakoś tak. Już od dawna interesował się rysowaniem, ale dopiero teraz, zadecydował, że chce się w tym kierunku rozwijać. Cieszę się, że jest szczęśliwy z tego wyboru, ale boję się, że po podstawówce nasze drogi się rozejdą właśnie przez jego zainteresowania.
- To naprawdę fajnie. - mówię.
- I oprócz tego przenieśli mnie to innej grupy. Teraz jestem w zaawansowanych.
Staję w miejscu i patrzę mu w oczy.
- Pierdolisz. - oświadczam.
Mój chłopak tylko się uśmiecha.
- Skąd. Czy ja Cię kiedyś okłamałem?
- Boże, to świetnie! - rzucam mu się na szyję. - Gratulacje! Nie spodziewałam się, że po miesiącu już zdasz dalej...
- Też jestem zadziwiony, wierz mi. Ale dziś zrezygnowałem z lekcji. - mówi przytrzymując drzwi do szkoły i puszczając mnie przodem.
- Dlaczego? Nie powinieneś teraz odpuszczać. A co jeżeli Cię cofną? - mówię trochę go gasząc.
- W tym już moja głowa, Maja. Zresztą dziś mamy Walentynki i chciałem spędzić ten wieczór z Tobą. - znów puszcza mnie pierwszą w drzwiach, tym razem tych od naszej szatni. - Ale jeżeli nie chcesz...
- Skąd, oczywiście, że chcę! - ujmuję jego twarz w dłonie. - Tylko boję się, że to może zaszkodzić Ci w szkole.
- Nie zaszkodzi. - układa dłonie na moich biodrach i przyciąga bliżej siebie. - Do tej pory jako jedyny z grupy miałem 100% frekwencji, a to, że dziś mnie nie będzie zgłosiłem jeszcze przed feriami. Zresztą nie cofną mnie, bo tą decyzję podjęli dość niespodziewanie.
- Dobrze jest wiedzieć, że nic Ci nie grozi, Krzysiek. - mówię i całuję go.
- Długo już tak stoicie? - z pocałunku wyrywa nas głos Aśki. Za nią do szatni wchodzi Marcel i kładzie palec na usta. Domyślam się, co planuje nasz posrany kolega.
- Nie... Skąd w ogóle taki pomysł? - mówi mój partner, próbując jak najbardziej skupić na siebie uwagę mojej BFF.
- Już nawet nie mogę całować najdroższej mi osoby? - dopowiadam z udawaną urazą. - A pierdziel się.
Aśka przewraca oczami.
- Skarbeczki, nie bulwersujcie się tak. To nie miało na celu... - Nie kończy, bo przerywa jej głośne "Bu!" Marcela, który jednocześnie trąca ją delikatnie w ramię. Chłopak osiąga zamierzony efekt, bo Aśka aż podskakuje. - Kurwa, debilu! - odwraca się.
- Happy Valentine's Day, my sweetheart. - odpowiada z przepięknym akcentem Marcel i całuje Asię.
- I kto się teraz całuje godzinami? - pyta rozbawiony Krzysiek, na co moja przyjaciółka wystawia mu środkowego, nie przestając namiętnie całować blondyna.
Odwracam głowę na dźwięk znajomych głosów dochodzących z korytarza. Marek i Siwa idą właśnie w naszą stronę. Gdy nasze spojrzenia się spotykają, para uśmiecha się i macha mi.
Po chwili słychać dzwonek na co szybko się przebieram i razem ze swoją paczką biegniemy na klatkę schodową, by jak najszybciej dostać się do sali, w której mamy pierwszą lekcję.
Aśka
- Wolność! - krzyczę wybieragając z klasy po ostatniej lekcji.
- Wolność! - do okrzyku dołącza się reszta mej paczki.
- Idziecie gdzieś teraz? - pyta Krzyśka Marcel.
- Mi nic nie wiadomo. - mówi Majka i patrzy na swojego chłopaka.
- To niespodzianka, ale najpierw muszę iść do domu odłożyć plecak i wziąć to i owo. - mówi Krzychu i bierze Maję za rękę.
- A Wy gdzieś idziecie? - pyta mnie i Marcela moja przyjaciółka.
Spoglądam na mojego chłopaka, który wygląda na trochę zmieszanego. Czyżby...
- Eee... Dopiero wieczorem, jak trochę się ściemni.
- Zamierzasz zgwałcić Joannę po ciemku w jakimś kącie? - przerywa nam rozmowę Artur. Wraz z nim przybywa również niezbyt przyjemny zapaszek mieszanki dymu, wódy i duszących damskich perfum.
- Ogarnij się, ćpunie. - syczę do niego.
- Wywalaj stąd. - mówi przez zęby Marcel i odpycha go od nas.
- E! Łapy przy sobie dryblasie! - krzyczy Artur zataczając się.
- Spierdalaj. - wzdycha Majka i odchodzi ciągnąć za sobą swojego chłopaka.
- Chodź, Marci. - mówię patrząc nienawistnym wzrokiem na Artura. - Nie warto tracić czasu na rozbitego ćpuna, który nadal nie przyzwyczaił się, że już nic nie znaczy.
Chwytam Marcela pod rękę i idąc szybkim krokiem odciągam go w stronę klatki schodowej.
Artur
- Jeszcze się policzymy, wy zadurzone przegrywy! - krzyczę za odchodzącymi i uśmiecham się do siebie.
- Czym zawiniła ta durna parka, że tak drzesz ryja? - dobiega mnie głos mojej koleżanki, Andżeliki.
Odwracam się w jej stronę. Wygląda tak, jak zwykle. Blacharsko żółte włosy okalają jej wytapetowaną twarz i spływają kaskadami na jej nagie ramiona. Tak jak zawsze ma na sobie bardzo skąpy top, siatkową białą bomberkę, czarne jeansy z ogromnymi dziurami i bardzo niskim stanem, czerwone szpilki i do tego jej uchochaną torebka z Gucci.
- Daję im tylko przedsmak dzisiejszego wieczoru, skarbie. - mówię z wyraźnym uśmiechem na ustach.
Siwa/Klara
Wreszcie wychodzę z niemieckiego. Babka uważa, że jedynka z kartkówki przy reszcie moich trój i czwór jest "plamą na moim honorze". W związku z tym wyprawiła mi długie kazanie, o tym, że już niedługo kończę tę szkołę, że będę zdawać do szkoły średniej, że dobra ocena z niemieckiego to podstawa, żeby się gdziekolwiek dostać i że tak w ogóle, to odkąd Marek zaczął chodzić do tej klasy, uczę się jakoś gorzej. No co za babsztyl!
- Aufwiedersehen! - mówię jej na pożegnanie i zamykam drzwi od sali. Za nimi stoi mój chłopak, z miną mówiącą, że słyszał to wszystko i robił sobie z tego jaja.
- Chodź, niedobra uczennico. - mówi i daje mi klapsa.
Przewracam oczami.
- Idziemy teraz do mnie, czy do Ciebie? - zmieniam temat.
Marek spogląda na mnie z błyskiem w oczach.
- Do mnie, nie ma mamy ani mojego brata, trzeba korzystać.
Kiwam głową, przyznając mu rację. Rzadko zdarza się, że jego o rok starszy brat nie przesiaduje w domu z kumplami.
- Ale zanim: chcesz iść najpierw do kawiarni na ciastko czy coś? - pyta mnie.
- Zawsze. - odpowiadam z uśmiechem.
Schodzimy do szatni. Ubieram się i czekam aż zrobi to mój chłopak, który jak zwykle cholernie się wlecze. Wychodzimy z budynku i kierujemy się w stronę pobliskiej kawiarenki.
Maja
- Tak, słucham? - słyszę ze słuchawki głos mojej siostry.
- No hej, to ja, Maja. - odpowiadam przedstawiając się na wszelki wypadek.
- Cześć siostra. Chciałaś coś?
- Ta, a gdzie jesteś?
- Zaraz będę koło zajezdni i przesiadam się na autobus do domu, a co?
- Nie byłoby dla Ciebie problemem zabrać ze sobą mój plecak?
- Spoko, ale po co?
- Idę z Krzyśkiem do galerii, a nie chcę niczego zgubić.
- No tak. To gdzie mam go odebrać?
- Na przystanku, na którym wysiadamy, jak jedziemy do szkoły. Będzie po drodze.
- Spoko. A z czym zamierzasz chodzić po galerii?
- Mam worek po stroju na wf. Nie musisz się o to martwić.
- Ok. To do zobaczenia. - rozłącza się.
- I udało się? - pyta mnie Krzysiek.
- Tak, zaraz tu będzie. Jak chcesz to leć do domu i po prostu tu wróć.
- No w sumie dobry pomysł. Będę z kwadrans. - mówi i całuje mnie w dłoń, jak zwykł robić na pożegnanie. Odbiega w stronę swojego osiedla przyprawiając mnie o chichot. Bardzo zabawnie biega, gdy ma plecak.
Siadam na ławeczce na przystanku i czekam na Idę.
Po chwili widzę na horyzoncie Siwą i Marka idących za rękę w moją stronę.
- O, hej Majka! - mówi Siwa podchodząc do mnie. Wstaję, by móc się z nią przywitać buziakiem w policzek, jak zawsze.
- Hejka Klara. - mówię. - Cześć Marek. - witam się również z jej chłopakiem, a moim byłym adoratorem.
- Elo Majka. - odpowiada. - Co robisz sama na przystanku?
- Czekam na siostrę. - odpowiadam oglądając się za wspomnianą.
- A gdzie Krzychu? - pyta zaciekawiona Siwa.
- Poszedł do domu zostawić plecak, bo zaraz jedziemy do galerii.
- Spoko. - mówi Siwa i kiwa głową.
- A Wy gdzieś się wybieracie? - postanawiam zapytać. Skoro ona spytała mnie, z kultury powinnam zapytać i ją. Zresztą jestem ciekawa, co planują.
- Właśnie wracamy. - mówi Marek uśmiechając się i przyciąga Siwą do siebie.
- Byliśmy na pyyyyyyysznym serniku. - dopowiada zadowolona Klara.
- To fajnie. A teraz idziecie gdzieś jeszcze?
Para spogląda na siebie porozumiewawczo, a ja patrzę to na Zruszyńskiego, to na Siwińską. Nie mam pojęcia, o co chodzi.
- My... idziemy teraz do Marka. - zaczyna Siwa.
- Ale jeszcze nie wiemy, co konkretnie będziemy robić. - szybko wtrąca wspomniany.
- No właśnie... - mówi dalej trochę speszona Siwa. - Zapewne coś ciekawego.
- Taaak, to napewno. - mówię podejrzliwie im się przyglądając.
- W sumie to powinniśmy już iść. - mówi podejrzanie uśmiechnięta Klara.
- No właśnie, bo... - zaczyna Marek. - bo Siwuś się jeszcze zaziębi.
- To pa! - szybko kończy dziewczyna i ciągnie za sobą Marka.
- Pa... - mówię i odprowadzam ich wzrokiem.
Cholernie podejrzanie się zachowywali. Jak nigdy. Może coś ukrywają? A może po prostu nie chcieli powiedzieć, a ja niepotrzebnie drążyłam temat?
- Cześć siostrunia. - z zamyślenia wyrywa mnie Ida. - Dawaj ten plecak, bo się spieszę.
- Jasne. - wręczam jej bagaż. - Idziesz gdzieś potem?
- Nie uwierzysz, że tak! - cieszy się jak dziecko. - Alek zaprosił mnie do kina na dwudziestą!
- No to gratki. - mówię z uśmiechem, ponieważ wiem, jak bardzo zależało jej na randce z Alkiem. - A czy on przypadkiem nie jest bratem mojego...
- Tak, to brat tego Adriana, co odszedł z Twojej szkoły. - kończy za mnie siostra. - No to co, ja lecę a Tobie życzę dobrej zabawy. I pamiętaj, że masz na dziewiętnastą masz przełożony angielski.
- Tak, pamiętam. I Tobie też dobrej zabawy. Do zobaczenia wieczorem! - mówię i odchodzę w stronę nadchodzącego Krzyśka.
- Papatki! - odpowiada Ida i kieruje się na przystanek po drugiej stronie ulicy.
Siwa/Klara
- To pa! - szybko kończę rozmowę z Mają. Łapię Marka za rękę i ciągnę w stronę naszego osiedla.
- Nie wiem co by było, jakby się domyśliła. Naprawdę. - mówi z ulgą Marek.
- Miejmy nadzieję, że naprawdę się nie domyśli. Mielibyśmy przesrane. - idziemy pod nasz blok. - Masz zabezpieczenie? - pytam kontrolnie, szukając klucza w torebce.
Marek tylko słodko się uśmiecha i zaczyna całować mnie po szyi. W tym czasie ja otwieram drzwi i wrzucam przez nie torebkę. Nie potrzebuję jej; telefon i klucz schowałam do kieszeni spodni.
Czuję dłonie Zruszyńskiego na swojej talii.
- Marek, zaczekaj aż... - chcę powiedzieć, ale on zamyka mi usta pocałunekiem.
- Nie chcę czekać. - mruczy mi do ucha.
- W Twoim mieszkaniu, albo w ogóle. - stawiam warunek.
Mój chłopak przewraca oczami po czym bierze mnie na ręce i wnosi po schodach na drugie piętro.
Stawia mnie na ziemi, szybko otwiera drzwi, wpuszcza mnie do mieszkania i zamyka je.
- Chcesz się odświeżyć, czy zaczynamy od razu? - pyta. Doskonale wiem, że przez cały dzień się powstrzymywał, a jeżeli teraz każę mu czekać, to chyba coś w nim pęknie.
- Nie, nie mam nic do ukrycia. - mówię i zdejmuję buty i kurtkę.
Marek robi to samo. Wchodzimy do jego pokoju i zamykamy drzwi.
W tym momencie mój chłopak praktycznie się na mnie rzuca. Namiętnie mnie całuje, trzymając dłonie na mojej szyi. Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale nie należę do masochistek, tak jak Anastasia Steele. Odwzajemniam pocałunek i zatapiam place w jego czarnych włosach. Marek zaczyna schodzić z pocałunkami coraz niżej. Wkłada ręce pod mój sweter i po chwili nie mam go już na sobie.
***
Leżę wtulona w klatkę piersiową Marka.
- Podobało Ci się? - pyta.
Kładę się na nim, by widzieć jego twarz.
- To były najcudowniejsze momenty w moim życiu, Zruszwil. Och, szkoda, że nie byłeś gorszy, bo mogłabym to opisać słowami.
- To samo mógłbym powiedzieć o Tobie, perełko. - mówi gładząc mój policzek. - A jeżeli chcesz to mam jeszcze dwie...
- Czemu od razu nie mówiłeś?! - przerywam z udawaną pretensją w głosie i siadam na nim.
- A co, chcesz jeszcze? - mruczy Marek i sięga do szuflady szafki nocnej.
Przewracam oczami.
- Jeszcze się pytasz?
Maja
- Gdzie chcesz iść? - pyta mnie Krzysiek.
Rozglądam się po restauracjach oferujących najróżniejsze potrawy.
- Słyszałam od Aśki, że tamta włoska restauracja jest dobra. - mówię i wskazuję na lokal na drugim końcu pasażu.
- Ok, ja myślałem nad wegańską, skoro nie przepadasz za mięsem, ale jeżeli chcesz iść na pizzę, to spoko.
- Jest tu wegańska knajpa? - pytam zdziwiona.
- Tak, od niedawna. A co, chcesz iść?
- Jak mam do wyboru wege albo pizzę, wybiorę wege. Powinieneś to wiedzieć.
Krzychu przewraca oczami.
- I tak i tak ja płacę, więc bez różnicy.
Idziemy w stronę lokalu. Tuż przy wejściu kelnerka prowadzi nas do stolika dla dwojga i daje nam Menu.
- Co zamawiasz? - pyta mnie znad karty.
- Weźmy na spółę i ewentualnie potem się czymś jeszcze dobijemy. - odpowiadam i pokazuję mu, co sobie upatrzyłam.
- Spoko, tylko poproś tą przystawkę...
- Wiem, bez orzechów. - kończę za niego. - Jak ja Cię dobrze znam...
- Czy już się Państwo zdecydowali? - pyta nas młoda kelnerka.
- Tak, poprosimy carpaccio z buraka, tylko że bez orzechów, jest taka możliwość?
- Oczywiście. Czy coś jeszcze?
- Do tego roladki z bakłażana i dzbanek lemoniady miętowej.
- To wszystko? - pyta kelnerka spoglądając to na mnie to na mojego chłopaka.
- Tak .- odpowiada wspomniany.
- Czyli będą roladki z bakłażana, lemoniada miętowa i carpaccio z buraka bez dodatku orzechów włoskich.
Krzysiek kiwa głową.
- Dobrze. Zamówienie przyniosę do stolika.
- Ciekawe czy będzie dobre... - mówię przestając odprowadzać kelnerkę wzrokiem.
- Miejmy nadzieję. - odpowiada mi. - Ceny są kurewsko wysokie.
- Prawda. Dlatego zamówiliśmy tak mało. Zresztą ostatni posiłek dnia...
- Powinien być lekki, mówiłaś to już z tysiąc razy. - kończy za mnie zabawnie zaśladując mój głos. - A zresztą kto powiedział, że to ostatni posiłek? Kogo pojebało, żeby jeść kolację o szesnastej?
Chichoczę.
- Pójdziemy gdzieś potem? - zmieniam temat.
- Jeżeli chcesz. A nie masz dziś jakichś zajęć dodatkowych?
- Mam angielski na dziewiętnastą.
- Aha. Gdzie konkretnie chcesz iść?
- Weszłabym do Carrefoura, muszę sobie kupić owoce na jutrzejszy koktajl. I do któregoś ze sprzętami, bo mój telefon już się psuje.
- Ile ma lat?
- Tak ze dwa? Nie wiem, ale muszę koniecznie popatrzeć na nowe modele. Myślałam nad nowszą wersją mojego obecnego albo Huaweiem P20.
- Nie kupowałbym teraz Huaweia.
- Niby czemu?
- Jest jakaś afera, że śledzili ludzi i podobno mają wstrzymać ich sprzedaż.
- Przynajmniej nie będę musiała dokonywać wyboru.
- Optymistka.
- Realistka. Stwierdzam fakty.
- Nie zamierzam już tego komentować. Zresztą chyba idzie nasze zamówienie.
- Nie zamówienie tylko kelnerka, idioto. - mówię rozbawiona.
Kelnerka stawia przed nami wszystkie świetnie wyglądające potrawy. Przystępujemy więc do konsumpcji.
***
- Czyli teraz do sklepu? - pyta Krzysiek, gdy zadowoleni i najedzeni wychodzimy z restauracji.
- Tak. Smakowało Ci?
- Oczywiście, że tak. Będziemy tu częściej przychodzić. Chyba, że Tobie nie smakowało.
- Smakowało mi, nie martw się. I przystaję na Twoją propozycję.
Wchodzimy do Carrefoura. Idziemy po koszyk, a potem do działu z owocami.
- Co dokładnie kupuje moja fit dziewczyna? - pyta Krzysiek kładąc mi głowę na ramieniu.
- Mango i banany. - mówię odrywając jedną plastikową reklamowkę.
- Ciekawe po co oni ustawiają te piramidy z puszek. - zmienia temat mój chłopak wpatrując się w górę puszek z brzoskwiniami w syropie tuż koło nas.
Z daleka słyszę, jak ktoś pyta się jakiejś pani, czy dobrze się czuje, ale jakoś specjalnie nie zwracam na to uwagi.
Ale po chwili żałuję, że tego nie zrobiłam, bo cała ta piramida wali się na mnie i mojego chłopaka.
Aśka
Nie mogę się skupić na zadaniach z polskiego przez Marcela, który do teraz nie napisał mi, czy chcę gdzieś wyjść.
Niby mówił, że coś planuje, ale może chciał tylko nie wyjść na gorszego przed Mają i Krzyśkiem?
Z rozmyślań wyrywa mnie dźwięk powiadomienia z Messengera.
To Marcel.
Szybko sprawdzam co napisał.
Jeżeli chcesz się ze mną spotkać, to przyjdź o 18 pod Dąb.
Ps. Weź łyżwy.
Momentalnie się uśmiecham. Przebieram się w coś cieplejszego, informuję tatę, że wychodzę się spotkać z chłopakiem, biorę torbę z łyżwami i wychodzę.
Mam jeszcze sporo czasu do osiemnastej, więc po drodze wstępuję do cukierni po dwa pączki z czekoladą i wiśniami. Nasze ulubione.
Dąb znajduje się koło rezerwatu przyrody, jakieś dwadzieścia minut drogi od mojego domu.
Zawsze, jak Marcel chce się spotkać, umawiamy się właśnie tam. Podobno pod tym drzewem oświadczyli się obaj jego bracia, dlatego wierzy, że jak właśnie tam będziemy się spotykać, to też kiedyś mi się tam oświadczy.
Po jakimś kwadransie docieram na miejsce. Marcel już tam na mnie czeka.
- Oh, hello Madame, how was your afternoon? - wita się po angielsku, jak zawsze. Wie, że kocham jego akcent.
- It wasn't nice, at all. You weren't close to me, my darling. - mówię udając urażoną.
- I'm so sorry, sweatheart. I hope I haven't hurt you. - podchodzi do mnie.
- Every second without you cuddling or kissing me, hurts me. You should know that things, shouldn't you? - kładę dłonie na jego ramionach.
- I know my darling, but I had to organise a surprise for you. Come with me, I'll show you. - chwyta mnie za rękę i ciągnie przed siebie. - I see, you are prepared. - spogląda na papierowe torby z pączkami. - Are these what I wonder they are?
- Of course, you fool. I thought, that you'll be happy if I buy some. Don't you want them?
- Just give me that, I can't wait to eat them, you know. - prakycznie wyrywa mi torebkę z ręki.
Przez chwilę panuje cisza, bo oboje konsumujemy zakup.
- It was so delicious. - mówi, gdy już kończy jeść.
- Now I have released, that you even didn't tell me, where are we going to.
- I said, that's a surprise, darling. Please be patient, we're almost there.
- But there isn't any ice rink in neighbourhood, so why did you told me to take those heavy... - brakuje mi słowa. No żesz kurwa, wygrał, jebany!
Zawsze, kiedy gadamy razem po angielsku, robimy to do momentu, aż któremuś z nas zabraknie słowa. Oczywiście rzadko zdarza się, że to ja wygrywam.
- Skates? Are you talking about your skates? - udaje debila.
- Oh, Marcel, you won, as usual. - przewracam oczami.
- Akurat tak się złożyło, że właśnie doszliśmy na miejsce.
Rozglądam się. Znajdujemy się na końcu uliczki, gdzie rozciąga się rozległa łąka. Latem bardzo lubię tu przychodzić z Mają, ale musimy uważać, żeby nie wpaść w bagno, które rozciąga się pod przykrywką cudnej trawy.
Mimo, że to koniec ulicy, część łąki jest dobrze oświetlona. Wygląda tak romantycznie...
- Zakładaj łyżwy. - mówi Macel i sam się za to zabiera.
Po chwili wchodzimy na dziwnie wytrzymały lód.
Zaczynamy jeździć. Zarówno on jak i ja jesteśmy dobrymi łyżwiarzami. Nasza jazda przypomina więc bardziej zmysłowy taniec.
- Podoba Ci się? - pyta Marcel podjeżdżając do mnie.
- Tu jest przepięknie. - mówię i przytulam go.
Stoimy tak przez chwilę.
- Proszę, proszę, proszę. - słyszę głos Artura. Kurwa mać. - Jaki romantyczny wieczorek... Laureat olimpiady i działaczka społeczna razem na lodowisku...
- Co Ty tu robisz?! - krzyczy Marcel nadal mnie trzymając.
- Ja? Przyszedłem se na spacer. - dopiero teraz zauważam, że ma coś ze sobą. - Za to wy... nie pasujecie do tego romantycznego lodowiska. A nie, przepraszam, pasujecie. Też macie piękną, błyszcząca powłokę, ale pod spodem... - zaciska dłonie na długim przedmiocie. - JESTEŚCIE BAGNEM!
W tym momencie uderza z całej siły w taflę lodu i skorupa zaczyna pękać, zostawiając nas w potrzasku.
- NIKT WAS NIE NAUCZYŁ, ŻE NIE JEŹDZI SIĘ PO ZAMARZNIĘTYM JEZIORZE?! - uderza w lód jeszcze raz. Pojawia się coraz więcej pęknięć, na dodatek koło nas.
- Artur! - krzyczę. Nie mam pojęcia co zrobić. Boję się jak nigdy. - Jeżeli to zrobisz, skończysz w więzieniu za morderstwo!
- Nie skończę... - warczy - bo nikt mi tego nie udowodni, jeżeli będziecie martwi.
W tym momencie widzę, że zamierza zadać lodowi ostateczny cios. To koniec.
Dosłownie parę chwil przed uderzeniem Marcel z całej siły odpycha mnie na bok. Przelatuję przez cały lód, wywracam się i jeszcze parę metrów sunę po zamarzniętej trawie.
Odwracam się i widzę, że lód załamuje się pod Marcelem.
Artur
- Daję im tylko przedsmak dzisiejszego wieczoru, skarbie. - mówię z wyraźnym uśmiechem na ustach do Andżeliki.
Dziewczyna przewraca oczami.
- Chodźmy, chłopaki już czekają. Zaraz się wkurwią.
Kiwam głową i idę za Andżeliką przypatrując się jej przepięknej dupie.
Na klatce schodowej czekają wszyscy z moich najbliższych przyjaciół - Kuba, Adrian i Iwo.
Iwo całuje Andżelikę w policzek, jako że jest jej chłopakiem, za to mi przybija piątkę, tak jak reszta.
- Wiecie co macie robić? - pytam patrząc każdemu z nich w oczy. - Adrian?
- Idę na balkon i nagrywam wszystko, co będzie działo się u Marka w mieszkaniu. Potem rozsyłam to do wszystkich.
- Dobrze. - odpowiadam zadowolony. - Kuba?
- Kiedy dostanę filmik od Adriana, rozsyłam go dalej. Jeżeli dowiem się o jakichkolwiek zmianach w planie Marcela, daję Ci znać. Przynoszę Ci łopatę kwadrans przed ich spotkaniem.
- Iwo? - pytam dalej.
- Oficjalnie trzymam Cię u siebie w domu i gramy w Fortnite'a.
- Andżelika? - mówię zachęcająco się uśmiechając. Lata praktyki sprawiają, że zawsze osiągam zamierzony efekt, w tym wypadku jest to bezbłędna odpowiedź.
- Idę za Mają i Krzyśkiem i staram się coś odwalić.
Uśmiecham się.
- No mordeczki, jak wszystko pójdzie jak trzeba, to stawiam wam po liqudzie. A teraz do roboty.
***
Patrzę jak Marcel odpycha Joannę od siebie, dobijając przez to lód. Debil. Nie zamierzałem uderzać po raz trzeci. Plan był taki, że mieli zostać na lodzie. Dosłownie i w przenośni.
Ale skurwysyn musiał zagrać Romea i umrzeć. I rozjebać cały zajebisty plan!
Kompletnie nie wiem, co mam zrobić. Słyszę głos z tyłu głowy, który mówi, że mam go ratować.
I robię to. Wbiegam na lód.
Od autorki: Kontynuacji spodziewajcie się wkrótce. Tymczasem życzę Wam świetnych Walentynek.
Do zobaczenia wkrótce,
Nieposiadaczka
13.02.2019
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro