Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Najlepsza Najgorsza Wigilia

Maja

- Dwie najlepsze prace mieli Maja i Artur. - polonistka uśmiechnęła się ciepło najpierw do mnie, później do niego.

Zerknęłam w jegk stronę z nienawiścią. Niby taki fajny, słodki chłopiec, a jednak. Konkurent.

Patrzył na mnie z podziwem w oczach. Tak jakby chciał mi pogratulować, ale nie odczytałam tego jako szczere. Chciał wojny, to ją dostanie.

Podniosłam się z ławki i poszłam odebrać pracę, katem oka zerkając na jego wypracowanie. Tuż obok starannego podpisu "Artur Luterkowski 4i" była taka sama liczba punktów, co u mnie. Zabrakło nam po  jednym do celującej.

Nawet nie usiadłwszy w ławce zaczęłam przeglądać moją pracę. Nie mogło być w niej żadnego błędu! Nie!

- Czy mogłaby Pani sprawdzić moje wypracowanie jeszcze raz? - zapytałam pełna desperacji. - To... to niemożliwe, żebym miała tyle samo punktów co ON!

Nauczycielka spojrzała na mnie zdumiona. Artur też. Jego spojrzenie było pełne smutku i bólu. I dobrze mu tak. Powinien był napisać to wypracowanie gorzej, bo ze mną nie można konkurować!

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Tańczyliśmy na Balu Jesiennym dla klas szóstych. Pioseki nie kojarzyłam, ale dało się znieść.

- Pamiętasz swoje pierwsze wypracowanie Majeczko? - szepnął mi do ucha zalotnie. Doskonale wiedział, jak bardzo denerwuje mnie mówienie do mnie per Majeczko, ale robił to jak najczęściej mógł, wzorując się na naszej wychowawczyni. - Dokładnie dwa lata temu Ruta nam je oddała. Gdyby nie Twoje... hmmm... - mruknął, a moje ciało zapłonęło żywym ogniem. - niegrzeczne zachowanie wobec mnie... teraz nie miałabyś tylu problemów... Mogliśmy być najlepszymi przyjaciółmi, ale Ty... chciałaś zrobić widowisko i... okazać wyższość. Zapoczątkowałaś wojnę, którą niestety przegrasz, a raczej... już przegrałaś. Ja zawsze będę tym lepszym. To ja dostałem to, o co oboje zabiegaliśmy... A jeżeli nadal będziesz tak... naśladująca mnie... to możemy się baaardzo pogniewać.

Przełknęłam ślinę, błagając, by moje ciało się uspokoiło.

Artur zjechał dłońmi trochę niżej z mojej talii i przyciągnął bliżej do siebie. Objęłam go. Nikt nie mógł się zorientować, o czym rozmawialiśmy.

- To... co mam w takim razie robić, Arturku? - odpowiedziałam zarezerwowanym dla niego wrednym tonem.

Poczułam, że szeroko się uśmiechnął.

- Nie rób widowiska, ale poza tym... ucz się dalej tak dobrze Majeczko... ucz... nauka to potęgi klucz...A nie chcemy przecież, żebyś skończyła w technikum, prawda?

Wolna piosenka się skończyła się, a Artur odszedł bez słowa do swojej ogromnej ekipy.

Nie robić widowiska...? Niestety nie da się, gdy jest się osobą tak niezauważaną jak ja, a jedak chcącą być w centrum uwagi.

Stanęłam pod ścianą koło Krzyśka, kolegi z klasy.

- Jak się tańczyło z Luterkiem? - spytał odwracając głowę w moją stronę.

Spojrzałam mu w oczy i zorientowałam się, że ten cały syndrom sztokholmski i męczenie się wojną z Arturem to przeszłość.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

- Nie udowodnisz nikomu, nawet sobie, że możesz być lepsza ode mnie, Majeczko. - powiedział z szyderczym uśmiechem, który tak kontrastował z wyciągnięta w moją stronę ręką. - A teraz wstawaj i zrób widowisko, masz swoje pięć minut. - dodał sarkastycznym tonem i uniósł brew zerkając na swoją dłoń wyciągniętą w moim kierunku.

Zacisnęłam zęby i wstałam przy jego pomocy.

- Kiedyś Ci udowodnię, że nie masz racji. - szepnęłam jeszcze, zanim, kulejąc z powodu bólu kostki, odeszłam w stronę trybun.

Resztę wychowania fizycznego spędziłam na knuciu jakiegoś planu przeciwko Arturowi.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Przeciągam się. Jest 21 grudnia, 5:50. Ostatni raz w tym roku idę do szkoły. I dobrze.

Wstaję. Idę do łazienki. Pierwsze co widzę, to ja w całej okazałości.

Załatwiam swoją sprawę i przechodzę do kuchni. Po drodze zahaczam o pokój mojej siostry, Idy.

Ta to ma dobrze. Wigilii w klasie nie mieli w ogóle, tylko w Mikołajki dawali sobie prezenty. Dziś ma wolne. A ja muszę tam iść.

Gdybym w skali od jednego do dziesięciu miała stwierdzić, jak bardzo nie chce mi się tam iść, wybrałabym trzydzieści.

Nalewam wody do czajnika. Wstawiam ją. Podchodzę do okna w kuchni; ciemno jak w dupie. Uroki zimy.

Woda już się zagotowała. Wyjmuję pierwszy lepszy kubek. Sypię do niego łyżkę kawy i zalewam wrzątkiem. Otwieram lodówkę, wyjmuję mleko i dolewam go do kubka.

Idę po swój telefon. Włączam Wi-Fi i zaczynam przeglądać Instagrama popijając kawę. Kiedy kończę jest 6:00.

Wstawiam kubek do zmywarki i wracam do swojego pokoju. Zapalam światło.

Podchodzę do dużej szafy. Ubiorę się tak, jak co roku - biała koszula wkasana czarne rurki z podwyższonym stanem.

W tym momencie do mojego pokoju wparowywuje Ida.

Ida, czyli moja starsza siostra, jest prawie siedemnastoletnią, wysportowaną, kreatywną brunetką, która nie szanuje ludzkiej prywatności. Zawsze wbija mi do pokoju, w najmniej odpowiednim momencie.

- Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że tak się ubierzesz. - wzdycha zdegustowana.

- A jak twoim zdaniem powinnam się ubrać, co? - pytam.

- Jeśli chcesz, to Ci coś dobiorę. - proponuje mi, i nie czekając ma odpowiedź zaczyna grzebać w mojej szafie. - Ta bluzka to ideał. Chyba nie po to kupiłaś ją na Black Friday, żeby teraz gniła w szafie. - macha mi przed oczami wieszakiem z krwistoczerwoną bluzką z długim rękawem o odkrytych ramionach.

Przewracam oczami.

- A te spodnie? Laska, ani razu ich nie włożyłaś! - wolną od wieszaka ręką sięga po białe Mom's-y z przetarciami i dziurami.

- Pozwolisz, że bieliznę dobiorę sobie sama? - pytam sarkastycznym tonem.

Wyjmuję z szafy czerwony komplet bielizny i moje ulubione rajstopy.

Dobra, nienawidzę rajstop, ale gdy już mam jakieś założyć, to wybieram właśnie te. To czarne kabaretki, idealnie odwzorowywujące moją wredną i sukowatą naturę. Idę do łazienki i ubieram się. Potem myję zęby, przecieram twarz tonikiem i pryskam się dezodorantem.

Zastanawiam się, czy robić sobie make-up. Nie wiem, czy nie poprosić o to Idy.

Moja siostra bardzo lubi makijaż. Planuje w przyszłości zostać wizażystką. Swoją drogą to dzięki niej umiem się malować.

Wychodzę z łazienki.

Ida czeka w moim pokoju. Gdy wchodzę szeroko się uśmiecha.

- Teraz wyglądasz przepięknie. - mówi przyglądając mi się.

- Sugerujesz, że na codzień nie jestem? - mówię udawanie oburzonym tonem.

Uśmiecha się.

- Mam Ci zrobić jakąś zajebistą fryzurę? - pyta mnie zmieniając temat.

- Pewnie. Nie po to mam siostrę przyszłą fryzjerkę, żeby mi nie robiła zajebistych fryzur.

- W takim razie idę po swoje rzeczy, a ty w tym czasie rozczesz te kołtuny. - rozkazuje mi i wychodzi.

Robię to co mi kazała i siadam przy biurku z telefonem. Zaczynam sprawdzać Facebooka.

Ida przychodzi z różnego rodzaju spreyami, spinkami, gumkami, grzebieniami i ozdobami. Trochę się boję.

Po około dziesięciu minutach, w które można wliczyć: masaż skóry głowy, "profesjonalne" rozczesywanie włosów, pryskanie ich specjalnymi odżywkami oraz, w końcu, robieniu mi konkretnej fryzury, efekt był naprawdę dobry.

Na czubku mojej ciemnowłosej głowy znajduje się teraz wyglądający niechlujnie, a jednak robiony starannie, luźny kok, który celowo nie spiął wszystkich moich włosów.

- I jak? - pyta mnie przesuwając w moją stronę stojące na drugim końcu biurka lustro.

- Jest cudowna. - mówię obracając głowę, by lepiej przyjrzeć się fryzurze.

- To jeszcze nie koniec. - mówi i wskazuje palcem na leżący wśród jej przyborów stroik.

Pamiętam, jak robiłam go parę lat temu na szkolnej świetlicy. Potem dałam go Idzie, a teraz, jak widać, moje arcydzieło nie służy wyłącznie do dekoracji domu, ale również i głowy!

- Zamierzasz mi to włożyć na kok? - pytam zdumiona, ale i podekscytowana.

Kiwa głową.

- No to dawaj, bo jest 6:30, a ja muszę się jeszcze umalować! - poganiam ją.

Ida ostrożnie nakłada mi stroik na głowę, a następnie pryska wszystko lakierem do włosów.

- Gotowe. - mówi. - Mam Ci jeszcze zrobić make-up?

- Jakbyś mogła? - pytam i robię słodkie oczka, na co Ida się śmieje.

- Moimi czy twoimi kosmetykami? - pyta po chwili.

- Chciałabym coś delikatnego, pasującego do szkoły, ale i zarazem coś z pazurem i takie, by oddawało mnie i uroczystość tego wydarzenia.

- Sądzę, że przyniosę to i owo. - stwierdza moja siostra i wychodzi zabierając wszystkie swoje przybory fryzjerskie.

A mi nie wiadomo skąd przypomina się losowanie mikołajkowe...

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Siedziałam na biologii obojętnie patrząc na moją wychowawczynię. W dłoniach trzymała małe kartonowe pudełko, w którym miała mój wyrok śmierci.

- A teraz nadszedł ten moment roku, gdy będziecie losować, komu kupicie prezent mikołajkowy. Przypominam, że Wigilia klasowa odbędzie się 21 grudnia. I chciałabym serdecznie podziękować Arturowi, który jak co roku przygotował to losowanie.

Cisza. Zerknęłam w stronę tego buca. Pupilek wiedźmy.

- No, nagrodźcie kolegę brawami. - upominiała nas z uśmiechem.

Męska część klasy, nie licząc paru wyjątków, zaczęła klaskać. Po chwili z kultury przyłączyli się inni, w tym ja. Niech ma te brawa, mimo, że nie zasłużył.

Niech się łudzi, że go lubię, mimo tego, jak mnie traktuje.

- Dobrze. Więc teraz podchodzicie po kolei numerami z dziennika i losujecie.

Przewróciwszy oczami podeszłam do tej wiedźmy i zalosowałam. Wzięłam pierwszą kartkę z brzegu.

Wróciłam na miejsce obok mojej blondwłosej przyjaciółki. Zgodnie z klasową tradycją wszyscy otwieramy losy, gdy każdy już zalosuje.

Po losy chodziły kolejne, zupełnie obojętne mi osoby. Aż do momentu, gdy wychowawczyni nagląco wykrzyknęła pewne wrażliwe dla moich uszu nazwisko.

- Kaliński!

Krzysiek Kaliński, bo to o niego chodziło, to moim skromnym zdaniem największy przysto z całej klasy.

Podoba mi się nie tylko z wyglądu, ale przede wszystkim - z charakteru. Jest spokojny, inteligentny, zaradny, stanowczy, zabawny i miły - no, przynajmniej dla mnie. Oraz co najważniejsze - nie chce się rzucać w oczy, stoi z boku klasy i jest oczytany.

Podszedł do nauczycielki powoli i z obojętnością w oczach. Wziął byle którą kartkę i usiadł z powrotem koło swojego przyjaciela - Marcela.

~Oby miał mnie, błagam, oby miał mnie~ modliłam się w duchu.

- Możecie już otworzyć. - powiedział Artur, po czym sam się tym zajął.

Rozłożyłam karteczkę. Napis był jak wyrok śmierci, ale również jak nagroda. Krzysiek.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Ida zdążyła już wrócić.

Na mojej twarzy lądują kolejno: baza, krem BB, matujący puder, bronzer, pomada do brwi, odżywka do rzęs i czerwona szminka.

- Jesteś kochana. - mówię, gdy Ida pryska moją twarz mgiełką utwalającą.

- Wiem. A teraz zbieraj rzeczy i idź, jest prawie siódma!

Rzeczywiście. Zabieram z podłogi torbę z prezentem i moją własną. Na korytarzu zanim zakładam parkę pryskam się perfumami.

- Powodzenia. - mówi Ida na odchodne, gdy ubrana przechodzę przez próg domu. Zamyka drzwi.

Szybkim krokiem idę na przystanek autobusowy.

Przychodzę idealnie. W tym samym momencie przyjeżdża mój autobus. Wsiadam do niego i zajmuję wolne miejsce.

Dwudziestominutowa podróż upływa mi na przeglądaniu Snapchata i Pinteresta, oraz pisaniu z moją przyjaciółką.

W końcu autobus zatrzymuje się na moim przystanku. Wysiadam i dziwię się.

Na przystanku stoi Marek. Stoi i się na mnie gapi.

- O, hej Maja. - mówi w końcu i delikatnie się uśmiecha.

- Hejka. - odpowiadam odwzajemniając gest.

- Masz prezent? - pyta, by kontynuować rozmowę. Idziemy w stronę szkoły.

- Tak. A ty?

- Też. Trudno było Ci wybrać?

- Wiesz... nie, starałam się dobrać go na podstawie tego, co wiedziałam o tej osobie. Sądzę, że udało mi się trafić.

- Ja mam tylko nadzieję, że ta osoba do mnie nie podejdzie i nie da mi z liścia.

- Kto miałby dawać Ci z liścia?

- Nie wiem, może osoba, którą wylosowałem? - pyta z uśmiechem na ustach.

Chichoczę.

- To to wiem.

- A masz coś na Wigilijny Stół?

Kurwa mać.

- Nie... Zapomniałam, jak co roku zresztą.

- Jak chcesz, to mogę Ci oddać jedną butelkę Pepsi.

- Serio?! Byłbyś w stanie to zrobić?

- Jasne.

- Dziękuję! - nie wiem czemu, ale rzucam mu się na szyję.

A co jeszcze dziwniejsze, Marek, zamiast mnie odepchnąć, co sądziłam że zrobi, odwzajemnił uścisk.

Teraz zauważam, że Krzysiek nam się przygląda.

Po raz kolejny tego dnia: kurwa mać.

- O cześć Krzysiek. - mówię i uśmiecham się. Wyplatuję się z uścisku Marka.

- Cześć... - odpowiada patrząc to na Marka, to na mnie.

- Może już chodźmy co? - przerywa milczenie Marek.

- Dobry pomysł. - dopowiadam.

Wchodzimy do szkoły, potem do szatni. Zdejmuję kurtkę i buty.

W tej chwili do szatni wchodzi Aśka, moja BFF.

- Hejka, Maja. Niezły fryz. O ustach nie wspomnę.

- Witaj Medarczyk. A tobie jak minął wczorajszy wieczór?

Zaczynamy rozmowę na nasze osobiste tematy. Po chwili idziemy razem z resztą klasy w stronę hali sportowej, gdzie przez najbliższą godzinę będziemy oglądać jasełka i słuchać durnych kolęd.

Po tych wszystkich męczarniach, do których dodatkowo mogę doliczyć przemówienie Artura, który jest przewodniczącym wolontariatu, cała klasa plus nasza wychowawczyni udaje się do sali biologicznej, gdzie jest ta cała Wigilia.

Szczęśliwie nic nie będę musiała przygotowywać. Wszystko robią matki uczniów z samorządu klasy. Oprócz mamy Artura, która w tym roku wyjątkowo miała nie przyjść.

- Masz tę Pepsi. - z rozmyślań wyrywa mnie głos Marka.

- Jeszcze raz dzięki. Ratujesz mi życie. Jak mam Ci się odwdzięczyć?

- Nie musisz. - uśmiecha się. - To ja właśnie spłacam swój dług u Ciebie. Gdyby nie ty, miałbym jedynkę na semestr z fizy, niemca i gegry. Nie wspominając, że parę razy dałaś mi spi...

Przewracam oczami i kładę mu zalotnie palec na ustach. Uwielbiam bawić się facetami!

- Za dużo powodów. Ale i tak jestem Ci naprawdę wdzięczna.

Wchodzimy do sali. Ławki są ustawione w ten sposób, że powstał z nich jeden długi stół. Dookoła poustawiane są krzesła. Wszystko jest już nakryte. Co prawda plastikową zastawą, o ile tak można nazwać wykonane ze wspomnianego materiału kubki, sztućce i talerzyki.

Prestiżowe.

- Zostawcie jedzenie na moim biurku, a prezenty pod choinką. - rozkazuje nasza Pani.

Robię to, co kazała. Pepsi ląduje koło komputera. Reklamówka z prezentem pod sztucznym kikutem owiniętym lampkami.

Pod drzewkiem spostrzegam kopertę z napisem "Dla mojej cudownej klasy - Artur Luterkowski". Podmieniam ją. Moja jest ważniejsza.

To taki mały prezent dla kogoś, kto na niego nie zasługuje. Jaka ja litościwa.

Złowrogo się uśmiecham. Jest 8:59.

Ta Wigilia będzie Wigilią Meine Zemsty za dokładnie trzy, dwa, jeden...

W tym momencie gasną wszystkie światła.

Artur

- Chcesz być mężczyzną?! - warknął mój ojciec. - To się podnieś, gnoju pierdolony!! Masz pokazać wszystkim!! Wszystkim, co potrafisz, i nawet nie waż się zawahać, kiedy będziesz chciał iść po trupach do celu!!

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Było mi bardzo smutno, kiedy Maja tak mnie potraktowała na polskim. Kopnęła mnie w rękę, którą do niej wyciągnąłem.

W moim sercu zaczęło wzrastać dziwne uczucie. Jakby złość, zazdrość i wredność jednocześnie. Zachciałem życzyć tej dziewczynie źle, bo... najwyraźniej tego chciała. Mieć samych wrogów. Proszę bardzo. Zapewnię Ci to w posagu do szkoły średniej, pomyślałem.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Kolejny raz ośmieszyłem Maję przed całą klasą. Boże drogi, jakie to przyjemne i bolesne zarazem.

Ale cóż, sama to zaczęła, sama nadal chce ze mną walczyć... To czego się spodziewa?

Gdyby tylko chciała, chętnie mógłbym być cały jej, byleby tylko zapomnieć o nim...

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Zrywam się zlany potem. Kolejny koszmar w tym tygodniu. Jest 21 grudnia, godzina 6:53.

Wyskakuję z łóżka. Dziś wielki dzień. Wigilia klasowa.

To przez nią cały tydzień mam koszmary. Boję się tego, co może się dzisiaj wydarzyć.

Wchodzę do łazienki. Załatwiam się i idę się ubrać.

Już wczoraj mnie nosiło, więc wyprasowałem sobie koszulę i spodnie. Teraz muszę je tylko włożyć.

Przez tą całą Wigilię moje dotychczas idealne życie sypie się jak domek z kart.

Losowanie, próbne egzaminy, konkurs z biologii, nastroje w klasie, wystawienie ocen... Ale głównie chodzi mi o to losowanie...

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Siedziałem na biologii patrząc się na naszą Panią. Lubię ją i przedmiot którego uczy.

Nasza wychowawczyni trzymała w dłoniach niewielkie kartonowe pudełko. W nim były karteczki na Mikołajki Klasowe. Sam je przygotowałem. Jak co roku zresztą.

- A teraz nadszedł ten momentów roku, gdy będziecie losować, komu kupicie prezent mikołajkowy. Przypominam, że Wigilia klasowa odbędzie się 21 grudnia. I chciałabym serdecznie podziękować Arturowi, który jak co roku przygotował to losowanie. - powiedziała na początek.

Panowała niezręczna cisza. Trochę się przeraźiłem.

- No, nagrodźcie kolegę brawami. - upominiała wszystkich wychowawczyni.

Męska część klasy, nie licząc paru wyjątków, zaczęła klaskać. To byli moi przyjaciele. Po chwili przyłączyli się inni. A myślałem, że nie mieli żadnej kultury i szacunku do mnie. Na szczęście mieli.

- Dobrze. Więc teraz podchodzicie po kolei numerami z dziennika i losujecie. - powiedziała nauczycielka.

Zatarłem ręce. Za chwilę miałem wylosować mojego kolegę.

Ale najpierw do wychowawczyni podeszła Maja.

Obojętnie wzięła pierwszą kartkę z brzegu. Potem to samo zrobił ten idiota Krzysiek.

Co prawda po między Mają a Krzyśkiem jest sporo osób, ale skupiłem się tylko na nich, ze względu na to, że oboje uważam za potencjalne zagrożenie dla siebie i tego, co mam.

Po chwili nadeszła moja kolej. Byłem dwie osoby po Krzyśku.

Zalosowałem kartkę, na której był mój kolega Adrian.

Wróciłem na miejsce. Zalosowało jeszcze kilka osób. W końcu na miejsce wróciła ostatnia osoba, czyli mój były najlepszy przyjaciel. Marek.

- Możecie już otworzyć losy. - powiedziałem, po czym sam to zrobiłem.

Byłem w stu procentach pewny, że na kartce będzie Adrian.

Ale to, co było tam napisane przyprawiło mnie prawie o zawał serca.

Losowanie wymknęło mi się z pod kontroli. Dowodem na to było to, że muszę kupić prezent Markowi.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Nie zamierzam jeść śniadania. I tak nigdy go nie jem.

Myję zęby. Dochodzi 7:30. Już tak późno?! Ja muszę przecież być w szkole przez apelem!

Szybko zakładam buty, narzucam kurtkę, zagrniam wszystkie torby i wybiegam z mieszkania.

Na szczęście mam blisko do szkoły.

Pod budynkiem na szczęście nie spotykam nikogo z klasy. Nie, że ich nie lubię, ale...

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Byłem w męskiej toalecie. Przed chwilą zadzwonił dzwonek na przerwę.

Tamta lekcja była istnym koszmarem.

Nauczycielka pytała, i to akurat mnie. Przerabialiśmy trudny temat, a Pani za głupotę reszty obwiniała mnie jako gospodarza klasy. Masakra...

W łazience miałem przynajmniej święty spokój. Co prawda każdy z moich przyjaciół mógł tu bez problemu wejść, ale w kabinie i w pomieszczeniu z kiblami wtedy panowała względna cisza.

Nagle usłyszałem, że ktoś wchodzi. Ktokolwiek to był, nie mógł mnie tu zobaczyć w takim stanie.

- No dobra, mniej więcej ogarniam, co jest na historii. - słyszę głos Marka. Ja pierdolę.

- E, Zruszwil, a kiedy macie tą całą Wigilię klasową? - odzywa się drugi głos. Nie znam jego właściciela.

- Wtedy co wszyscy, mordo.

- Masz jakieś plany?

Marek prychnął.

- No pewnie, kurwa. Myślisz, że przepuszczę taką okazję, żeby przypierdolić Arturowi? - spytał chłopaka.

- Sądzę, że nie. Ale jak chcesz to zrobić?

- Zasłużył sobie na najgorszy wymiar kary. Oczywiście poza śmiercią.

- To co zrobisz?

- Wystarczy, że wykorzystam sytuację. Artur ma tyle samo przyjaciół, co wrogów. Nawet tam, gdzie jest przewodniczącym. Przecież nie zwyciężył w wyborach jednogłośnie. - ~o Boże...~ pomyślałem powoli paraliżowany przez strach.

- Nadal nie kumam. - odpowiedział jego najwyraźniej przygłupi kolega.

- Debilu, to znaczy, że nawet w klasie ma wrogów. A Ci nie uznają jego władzy i zapewne zrobią wszystko, by nie był przewodniczącym klasy czy tego pierdolonego szkolnego wolontariatu. Zbiorę ich wszystkich i koniec z nim. Zwłaszcza, że akurat najinteligentniejsi nie chcą go u władzy, co zdecydowanie wpłynie na oryginalność kary. Zniszczę go. Tak, że już nigdy nie wstanie z kolan przede mną. - warknął na sam koniec.

Zadzwonił dzwonek. Marek i jego kolega wyszli z łazienki, a ja jeszcze przez chwilę próbowałem przyswoić wszystkie informacje.

Zemsta. A więc to szykuje za wtedy. Inteligenci. Ich zamierza wykorzystać. Anarchia. Czyli zamierzają mnie obalić.

Cholera.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Wchodzę do szkoły. Szybko zahaczam o szatnię, by odwiesić kurtkę. Następnie kieruję swe kroki w stronę hali sportowej, gdzie Samorząd przygotowywuje apel z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia.

Jestem już na hali.

- Tu jesteś Artur! - słyszę głos opiekunki Szkolnego Koła Wolontariatu, Pani Semaforzyk.

- Dzień dobry, proszę Pani. - witam się jak na przewodniczącego Wolontariatu przystało.

- Gdzie byłeś? Wszyscy na Ciebie czekaliśmy.

- Trochę zaspałem, przepraszam.

- Nic się nie stało, każdemu się przecież zdarza. A przyniosłeś scenariusz swojego przemówienia?

- Tak, oczywiście. Tu jest. - podaję jej czerwoną teczkę.

Pani Semaforzyk od razu ją otwiera. Lustruje tekst.

- Może być. Tylko użyj więcej języka potocznego, nikt nie może się zorientować, że pisała Ci to Pani dyrektor.

Kiwam głową.

- A teraz idź. Zaraz zaczynamy.

Dochodzi ósma. Apel się zaczyna. Czytam z kartki. Mam nadzieję, że nikt nie zorientuje się, że nie ja to pisałem. I że ja sam nawet "nie miałem prawa" tego napisać.

Apel w końcu się kończy. Przez prawie cały czas czułem palący wzrok Marka na sobie. Teraz też go czuję. Z jednej strony cieszy mnie, że na mnie patrzy, lecz z drugiej nie.

Ciekawe, kiedy zacznie całą tą akcję. A może to był prank? Może wiedział, że wtedy byłem w toalecie i chciał mnie tylko nastraszyć?

Idziemy w stronę sali biologicznej, gdzie mamy Wigilię. Przed samymi drzwiami Marek odciąga Maję na bok.

Wiem dlaczego. Maja jest inteligentką. Czyli będzie tak, jak mówił.

Wchodzę do sali. Wytrzymam presję. Nie dam się.

- Zostawcie jedzenie na moim biurku, a prezenty pod choinką. - mówi nasza wychowawczyni.

Wyjmuję pudełko z makowcem ze swojego worka. Kładę je na biurku Pani. Następnie podchodzę do choinki. Kładę tam torbę z prezentem. Uśmiecham się do siebie lekko. Jestem z siebie dumny. Kupiłem mu prezent.

Odchodzę od drzewka i już zamierzam rozpocząć uroczystą przemową całą Wigilię, gdy niespodziewanie gaśnie światło.

Marek wkroczył do gry.

Krzysiek

- Jeżeli chcesz mieć jakiekolwiek życie w tej szkole, to nie waż się pisnąć słowa o tym, że jesteśmy spokrewnieni, zrozumiano?! - mówił przez zaciśnięte zęby mój kuzyn.

- Gitez. Nikomu nie powiem. - pokiwałem głową ze śmiertelną powagą.

Chociaż i tak miałem pewność, że on nie będzie mnie traktował normalnie, tylko będzie trzymał od siebie jak najdalej.

Pewnie dlatego, że nie che mieć powtórki z rozrywki z naszych rodzinnych wyjazdów, kiedy to podobno tak strasznie mu dokuczałem. Teraz, mimo, że jestem dopiero w czwartej klasie (i to jeszcze pierwszy dzień w nowej szkole!), nic nie pamiętam z dzieciństwa z nim. Zresztą po co miałbym go dręczyć, skoro nic z tego nie będę miał?

Chociaż, czy mogę być tego pewny...?

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

- Wzywała mnie Pani? - powiedziałem wchodząc do gabinetu dyrektorki.

- Tak, Kaliński. - odpowiedziała wymalowana kobieta. - Usiądź proszę.  - wskazała dłonią krzesło naprzeciwko niej, przy ogromnym biurku.

Zrobiłem to, o co poprosiła.

- O czym chciała Pani porozmawiać? Czy... zrobiłem coś złego, albo niezgodnego ze statutem?

Blondynka uśmiechnęła się bardzo delikatnie.

- Kaliński, wręcz odwrotnie! - wykrzyknęła bardzo pozbawionym emocji tonem. - Zaprosiłam Cię tutaj, by zaproponować Ci układ, który ma Twój rówieśnik, Luterkowski. - O kurwa, pomyślałem. - Chciałabym, żebyś mówił mi o wszelkich patologicznych zachowaniach uczniów tej szkoły, o wszystkim, co wzbudza podejrzenia, o wszystkich, o których powinnam wiedzieć, że są... inni, w - niestety - złym tego słowa znaczeniu.

Zamurowało mnie. Ale z drugiej strony byłem wniebowzięty, że babka zaproponowała mi coś takiego.

- A co ja będę z tego miał? - spytałem rzeczowo.

- Lepsze oceny, wzorowe zachowanie bez żadnych olimpiad, konkursów. Dostaniesz też, o ile wybierzesz się do jakiegoś liceum, gdzie w dyrekcji jest ktoś z moich znajomych, tak zwaną... jak wy to potocznie mawiacie... laurkę, do swojego wymarzonego liceum, tak, że raczej na pewno Cię tam przyjmą. Więc... zgadzasz się?

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Otwieram oczy. Kolejny dzień. Ale ten jest podobno wielki.

Jest 6:40. 21 grudnia.

Jeszcze chwilę poleżę w łóżku. Co za różnica, czy wstanę teraz, czy za dwie minuty.

Jednak ogarnia mnie fala ciepła. Dostarcza mi jej stojąca przy biurku torebka prezentowa. W niej jest prezent dla mojego skarba.

Wstaję. Muszę się przygotować. Dzisiaj muszę wyglądać dobrze. Wyjątkowo.

Idę do łazienki. Patrzę w lustro. Mój wygląd zewnętrzny nie jest przyciągający. Raczej. Albo nawet napewno.

Wychodzę z łazienki i idę do kuchni zrobić sobie śniadanie. Decyduję, że będą to tosty z szynką i serem.

Zabieram się za przygotowanie. Następnie je zjadam i popijam herbatą.

Wracam do swojego pokoju. Na szafie wisi przygotowana wcześniej wyprasowana koszula.

Zakładam ją i wyjątkowo jedyne w swojej szafie jeansy.

Wychodzę na korytarz, żeby przejrzeć się w lustrze. No, nie jest aż tak źle.

Wracam do pokoju, sam nie wiem po co. Spoglądam na torebkę prezentową i mimowolnie przypominam sobie tamten dzień.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Siedziałem na biologii. Lekcja zaraz miała się skończyć.

Rysowałem w zeszycie. Zawsze lubiłem to robić. Zwłaszcza portrety. Wtedy kończyłem Maję widzianą z tyłu.

- A teraz nadszedł ten momentów roku, gdy będziecie losować, komu kupicie prezent mikołajkowy. Przypominam, że Wigilia klasowa odbędzie się 21 grudnia. I chciałabym serdecznie podziękować Arturowi, który jak co roku przygotował to losowanie. - zaczęła gadkę nauczycielka.

Nie chciało mi się jej słuchać. Przyjdę tam, jak mnie zawoła. Nie będę jej ułatwiał życia.

- No, nagrodźcie kolegę brawami. - mówiła coś dalej. Usłyszałem oklaski, do których sam się nie dołączyłem. Byłem zbyt zajęty.

- Dobrze. Więc teraz podchodzicie po kolei numerami z dziennika i losujecie. - powiedziała nauczycielka, w końcu finiszując.

Słyszałem dźwięki odsuwanych krzeseł i kroki. Różne osoby chodziły losować. A ja cieniowałem ołówkiem włosy Maji.

- Kaliński! - od rysunku oderwał mnie głos nauczycielki. Chyba nadeszła moja, tfu, kolej.

Podszedłem do niej powoli i z obojętnością w oczach. Wziąłem byle którą kartkę i wróciłem na swoje miejsce.

- Możecie już otworzyć losy. - powiedział Artur, po czym sam to zrobił.

Otworzyłem los. Uśmiech wkradł mi się na twarz i miałem ochotę rzucić się komuś na szyję ze szczęścia.

Dlaczego? Bo wylosowałem moją ukochaną. Maję.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Z tego wszystkiego zrobiła się już 7:20. Idę umyć zęby. Potem mój wzrok zatrzymuje się na perfumach mojego taty. W końcu się nimi pryskam. A co.

Sprawdzam swój worek. Czy wziąłem wszystko? Tak. Czy w torebce prezentowej wszystko jest? Tak.

To dobrze. Mogę w spokoju opuścić mieszkanie ubrany dosyć grubo, bo na zewnątrz panuje mróz.

Wychodzę z mieszkania, zamykam drzwi. Przechodzę przez całe osiedle, potem idę główną ulicą.

W końcu docieram pod szkołę. A tam czeka na mnie okropny widok.

Maja przytulająca Marka.

Nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Stoję i się gapię.

- O cześć Krzysiek. - mówi nagle Maja i uśmiecha się. Wyplątuje się z uścisku Marka.

- Cześć... - odpowiadam patrząc to na Marka, to na Maję.

Widać, że jest nieco zmieszana. Może to tylko przyjacielski uścisk? Przecież Marek koleguje się z Mają. Chuj, że od niedawna.

- Może już chodźmy co? - przerywa milczenie Marek.

- Dobry pomysł. - szybko odpowiada Maja.

Wchodzimy do szkoły, potem do szatni. Zdejmuję kurtkę i zmieniam buty na adidasy.

Następnie wszyscy idziemy na halę sportową.

Gdy już siadam na trybunach, czuję czyjąś dłoń na ramieniu.

- Słuchaj, pomógłbyś mi? - pyta mnie Marek, do którego należy dłoń.

- Zależy w czym. - odpowiadam.

- Wiesz, chciałbym coś naszykować w biologicznej. Powiem Ci więcej, jak się zgodzisz.

- Ok, mogę Ci pomóc. - odpowiadam. Typ sam się pcha pod nóż... Nawet nie wychowawczyni czy Luterka...

- No to chodź. Powiem Ci po drodze.

Tylko się rozglądam, czy żaden nauczyciel się nie patrzy, po czym razem z Markiem wychodzę z hali.

- Bo widzisz chcę coś zrobić w zemście Arturowi.

- Tak? Było od razu mówić. Też nie znoszę sukinsyna. - grunt to kamuflaż. Grunt to kamuflaż. Mimo, że nawet nie muszę w tej kwestii kłamać.

Marek delikatnie się uśmiecha.

- To widzę, że wybrałem dobrą osobę.

- A co dokładnie chcesz zrobić? - fakty. Faktyyy!

- Zamierzam poodłaczać komputer naszej wychowawczyni od wszelkiego co możliwe, żeby Artur nie mógł napisać reportażu do szkolnej gazetki, jaką to miał.... piękną Wigilię. Do tego nie będzie kolęd, z czego chyba połowa będzie zadowolona. Popsujemy też lampki choinkowe, żeby się nie zapaliły. Może rozkręcimy parę krzesł. A pod choinkę wrzucimy to.

Wyjmuje z kieszeni bluzy kopertę z napisem "Dla mojej cudownej klasy - Artur Luterkowski".

- To wszystko? - pytam. - Trochę mało, jeśli chcesz mu dopiec. - typie błagam, powiedz coś jeszcze, daj mi się wykazać!

Uśmiecha się.

- To zrobimy teraz. W czasie Wigilii resztę. Nie zatrzymam się tylko na drobnych pierdołach. - mam ochotę odetchnąć z ulgą. Nie dość, że ta Wigilia zapowiada się ciekawie, to podwójnie na niej skorzystam. Luterek ucierpi a ja... no cóż, wiadomo.

Dochodzimy pod klasę. Nie jesteśmy tam sami. Stoi pod nią jakaś dziewczyna o brązowych włosach z siwymi końcówkami żująca gumę. Znam ją, bo często przychodzi do Maji na przerwach.

- Elo Zruszwil. - wita się z Markiem.

- Elo Siwa. - odpowiada jej. - Masz to, o co Cię prosiłem?

Siwa uśmiecha się nie przestając żuć. Wyjmuje z kieszeni spodni kluczyk. Podrzuca go.

Że też cholera, nie wiem jak się nazywa. Siwa niewiele mi mówi.

- Tak jak zawsze Cię nie zawiodłam, Zruszyński. - odpowiada i wręcza mu klucz. - A teraz lecę. Muszę w końcu trochę pobyć na apelu, żeby móc potem zniknąć z Wigilii, nieprawdaż?

Marek tylko się uśmiecha.

- Tylko żeby naszego elektryka nadal prąd nie tykał.

Marek zabiera się za otwieranie drzwi. W końcu wchodzimy do sali.

- Stój na czatach. Zaraz przylezą matki samorządowców, może nawet matka tego skurwiela. - mówi i zabiera się za komputer.

Marek kończy mieszać kable w komputerze. Następnie wyjmuje jakąś małą butelkę i jej zawartość wlewa do otworów w komputerze, magnefofonu i głośników. Na magnetycznej tablicy czarnym pernamentnym markerem małymi literkami pisze "(Nie)Wesołej Wigilii". Zgarnia do plecaka wszystkie zapasowe ścieralne markery. Podchodzi do choinki. Majstruje coś przy kablach od lampek. Pod sam koniec kładzie pod nią kopertę.

Przez cały ten czas naprzemian patrzę, co wyprawia, i pilnuję, żeby nikt nas nie nakrył. Bo donoszenie to dzisiaj MOJA rola. Dziś jest mój dzień.

Dzisiaj wyjdę dla Maji z cienia i udowodnię, że jestem wart nazwania mnie facetem. Że jestem jej godny.

Marek wyjmuje z plecaka teczkę na dokumenty, a z niej powycinane litery.

Zabiera się za przerabianie tekstów z tablicy korkowej.

Napis "Wesołych Świąt!" otrzymuje dodatek w postaci frazy "I niech los zawsze Wam sprzyja!" w postaci małych, wyciętych z białego papieru drukowanych liter . Po tym, jak przerabialiśmy "Igrzyska Śmierci" jako lekturę dodatkową na polskim, wszyscy domyślą się, o co chodzi.

Rozpiska o samorządzie klasowym zostaje zdjęta, a na jej miejsce wiesza nową. Tam, gdzie powinno być napisane, że Artur jest przewodniczącym klasy, jest teraz napisane, że Artur narazie jest przewodniczącym klasy.

Odchodzi parę kroków. Wygląda to spektakularnie. Wychodzi z klasy.

- To będzie nasza mała tajemnica. - mówi z tajemniczym uśmiechem Marek.

Odwzajemniam gest.

- Jakżeby inaczej. - mówię, doskonale się przy tym bawiąc. Jeszcze się typie zdziwisz...

Marek zamyka salę. Szybkim krokiem wracamy na halę. Jest 8:23. Zapewne nikt nie zauważył, że nas nie ma. Oby.

Po cichu siadamy na swoje miejsca. Marek daje klucz jakiemuś chłopakowi, który doręcza go Siwej.

- Udało się? - pyta bezgłośnie.

Kiwamy głowami na tak.

Uśmiecha się. Ten uśmiech jest uśmiechem złoczyńcy. Którym od teraz jestem również ja.

W tle słyszę przemawiającego Artura. Kompletnie go nie słucham. Doskonale wiem, że to nawet nie są jego słowa. Ktoś mu to pisał. Nawet wiem przecież kto.

W końcu apel dobiega końca. Idziemy do klasy. Od czasu do czasu spoglądam na wesołego Marka.

Wchodzimy do sali. Nikt nie zwraca uwagi na napis na korkowej czy białej tablicy.

- Zostawcie jedzenie na moim biurku, a prezenty pod choinką. - mówi nasza wychowawczyni.

Wyjmuję pierniczki ze swojego worka. Kładę je na biurku. Następnie podchodzę do choinki, pod którą leży koperta zasłonięta prezentami. Torbę z prezentem kładę gdzieś z boku. Uśmiecham się do siebie lekko. Jestem z siebie dumny.

Odchodzę od drzewka.

Nagle gaśnie światło.

Elektryk chyba wkroczył do akcji.

Marek

- Na nowy rok szkolny przenoszą Cię do nowej klasy. - powiedziała moją mama wparowywując mi do pokoju.

- Do której? - mruknąłem nie przestając grać w Fifę z bratem.

- Do 8i. - na te słowa mnie zamurowało. Nie. Tylko nie tam, pomyślałem pełen strachu.

- Żartujesz, prawda? - spojrzałem na mamę błagalnym spojrzeniem. Modliłem się, żeby to był tylko żart.

Pokręciła przecząco głową. Widać było, że i ona nie była zadowolona.

- Niestety nie, kochanie.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Graliśmy w butelkę na imprezie u jednego z moich klasowych ziomków.

Siwa miała właśnie kręcić wspomnianą butelką.

Mimo, że to moja naj ziomala, nie chciałem, żeby wypadło na mnie. Za bardzo kocham Maję ze swojej nowej klasy, żeby móc to zrobić z Klarą.

Wypadło na mnie. Dobra, trudno. Maja nie widzi, to to ją nie zaboli.

- Uuuuu. - pisnęła Andżelika i zatarła ręce. Od zawsze nas szipowała, a teraz pewnie cyknie nam fotkę, jak będziemy się całować. Prześle ją Siwej, a tą pewnie pochwali się Majce... Pierdolony koszmar!

Klara przysunęła się do mnie i dała mi krótkiego buziaka w usta. Całe wargi miałem umazane jej błyszczykiem, a jednak nie obrzydziło mnie to. W ogóle, to chciałem więcej.

Siwa patrzyła mi się w oczy, jakby z wyczekiwaniem. Zagryzła dolną wargę, a mnie przeszedł lekki dreszcz.

W tym momencie przestałem myśleć Maji. Nawet przestałem być w stu procentach pewien, czy ją kocham.

- Gorzko! Gorzko! - Andżelika zaczęła klaskać. Po chwili dołączyła się do niej cała damska część naszego grona. Potem jeszcze jej chłopak, Iwo. W końcu i cała reszta.

Patrzyłem się na grafitowe oczy Siwej, na jej starannie umalowane brwi, sztuczne rzęsy i piegi na policzkach. Była... piękna. Niemal tak jak Maja.

- Robimy to? - szepnęła, mając na myśli zachęcającą nas ekipę.

Wzruszyłem ramionami.

- Jak chcesz.

Klara odsunęła się. Ekipa, z Andżeliką na czele zaczęła buczeć.

Z jednej strony byłem zadowolony, że nie całowałem się ze swoją przyjaciółką, ale z drugiej... tym buziakiem rozbudziła moje uczucia.

Co do swojej osoby.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Budzę się. Jak zawsze budzik musi zadzwonić zbyt wcześnie.

Niechętnie wstaję. Idę do łazienki się ubrać i trochę ogarnąć włosy. Wkładam białą bluzę i czarne dresy Adidasa, mimo, że szkoła wyraźnie nakazuje tą takie uroczystości jak Wigilia ubierać się na galowo. Jebać ich.

Moja poprzednia wychowawczyni tłumaczyła strój galowy jako, cytuję: "czarny dół, biała góra". Mój strój mieści się więc w żądanej tolerancji.

Obchodzę mieszkanie ze dwa razy, myśląc, czy powinienem jeść śniadanie, czy nie.

W sumie, to nawpierdalam się tych pierogów, mandarynek, makowcy, pierników i innych ciastek, potem popiję to wszystko barszczem i colą...

Nie, może lepiej nie będę nic na razie jadł

Wracam do łazienki, myję zęby i wychodzę z domu, zabierając wszystkie swoje rzeczy.

Kurwa.

Zapomniałem prezentu.

Zaciskam zęby i wracam przez całe osiedle do swojego bloku.

Dodatkowo okazuje się jeszcze, że nie zamknąłem drzwi od mieszkania na klucz.

Kurwa, Marek, jesteś tak inteligentny... No kurwa 1000000 IQ...

Zajebista kombinacja umiejętności po prostu.

Wchodzę do domu na placach, żeby nie upierdolić dywanu śnieżną breją, w której jest cały osiedlowy chodnik. Bo wyjątkowo dzisiaj nikt nie wynajął typa od odśnieżania.

Szybko znajduję to, po co przyszedłem i wychodzę. Zamykam drzwi, tym razem na klucz i zbiegam zadowolony po schodach, otrzepując tym samym buty z resztki śniegu, której nie zostawiłem w domu.

Moje szczęście trwa jednak krótko, bo mijając osiedlowy śmietnik, jak zwykle pełen po brzegi, zauważam ułożone w równy szereg butelki po Pepsi.

- KURWA!!!! - krzyczę. Słyszy mnie całe osiedle, jak nie wszyscy w promieniu pół kilometra.

Maksymalnie wkurwiony wracam się,   klucząc między blokami. Energicznie otwieram drzwi swojej klatki po uprzednim szybkim wbiciu kodu. Drzwi głośno uderzają o ścianę, ale nie obchodzi mnie to. Tupiąc jak słoń wchodzę na swoje piętro, odnajduję w kieszeni klucze i otwieram drzwi. Wchodzę do mieszkania, bez obaw, że na dywanie zostawię śnieg, bo cały opadł podczas wchodzenia po schodach. Wparowywuję do kuchni i z szafki pod zlewem wyciągam dwie dwulitrowe Pepsi.

Teraz przychodzi mi na myśl, że może wypadałoby wziąć na nie jakiś większy worek. W tym, który obecnie mam na placach, dwie butle sie6nie zmieszczą.

Wchodzę do swojego pokoju i pierwsze ci widzę, to leżący na środku placak Adidas, z którym prawie zawsze chodzę do szkoły. W nim na pewno wszystko upchnę.

Przepakowywuję do niego wszystkie rzeczy. Okrążam mieszkanie jeszcze raz, żeby mieć już pewność, że wziąłem wszystko.

Kiedy już ją mam, wychodzę, zamykam drzwi na klucz i zbiegam po schodach. Szybkim krokiem przymierzam osiedle. Idę w kierunku szkoły, mając nadzieję, że jeszcze zdążę na autobus, którym zazwyczaj przyjeżdża Majka...


Zatrzymuję się na przystanku autobusowym i czekam.

Po jakiejś minucie, może dwóch,  przyjeżdża autobus. Wychodzi z niego osoba, na którą czekałem. Maja.

Gapię się na nią.

- O, hej Maja. - mówię w końcu i delikatnie się uśmiecham.

- Hejka. - odpowiada mi odwzajemniając gest.

- Masz prezent? - pytam, by kontynuować rozmowę. Idziemy w stronę szkoły.

- Tak. A ty?

- Też. Trudno było Ci wybrać?

- Wiesz... nie, starałam się dobrać go na podstawie tego, co wiedziałam o tej osobie. Sądzę, że udało mi się trafić.

- Ja mam tylko nadzieję, że ta osoba do mnie nie podejdzie i nie da mi z liścia.

- Kto miałby dawać Ci z liścia? - dziwi się.

- Nie wiem, może osoba, którą wylosowałem? - pytam z uśmiechem na ustach.

Maja zaczyna chichotać. Gdyby tylko wiedziała...

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

- Kaliński! - krzyk mojej wychowawczyni wybudził mnie z drzemki. Była wtedy lekcja biologii. I z tego, czego się domyślałem, losowaliśmy osoby na Mikołajki Klasowe.

Wtedy losować podszedł Krzysiek. Zalosował i wrócił na miejsce. Potem to samo zrobili inni, między innymi Artur.

W końcu nadeszła moja kolej. Zrobiłem to samo co wszyscy tylko, że ja miałem tylko jedną kartkę do wyboru.

- Możecie już otworzyć losy. - powiedział Artur, po czym sam to zrobił.

Otworzyłem los. Po chwili go zgniotłem.

Miałem Artura.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

- To to wiem. - jej odpowiedź przywraca mnie do rzeczywistości.

- A masz coś na Wigilijny Stół? - pytam. W końcu nadszedł ten moment, w którym okarze się, czy opłacało się zapierdalać z dwoma butelkami Pepsi.

- Nie... Zapomniałam, jak co roku zresztą.

Mam ochotę odetchnąć z ulgą, ale wiem, że to byłoby nie na miejscu.

- Jak chcesz, to mogę Ci oddać jedną butelkę Pepsi. - proponuję jej tylko.

- Serio?! Byłbyś w stanie to zrobić?

- Jasne.

- Dziękuję! - rzuca mi się na szyję.

Czuję jej ciepło. Odwzajemniam gest. Takie sytuacje nie zdarzają się często. Kiedy tylko zamykam oczy, by zatonąć w przyjemności, przypominam sobie jak to wszystko się zaczęło.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Była przerwa. Za chwilę miałem być pytany na podwyższenie swojej oceny. Jedynka nie była tym, o czym marzyłem.

- Stary, jak nic nie kumasz to idź do Majki, napewno Ci pomoże. - powiedział mój kolega z ławki widząc moją zdziwioną minę w czasie wkuwania podręcznika.

- Sądzisz, że w ogóle będzie chciała mi pomóc? - spytałem z wyraźną wątpliwością w głosie.

- Niejednej osobie uratowała dupę. Idź.

- Hej Maja. - podszedłem do niej.

- Cześć Marek. - uśmiechnęła się. - Chciałeś coś?

- Tak, bo wiesz... - To zdecydowanie mnie przerastało. Miałem cokolwiek od niej chcieć?! - mam problem z ostatnim tematem z fizyki. A Ty jesteś z tego dobra i... mogłabyś mi to wytłumaczyć? - cicho westchnąłem ulgą. Dałem radę to zrobić.

- Jasne. Czego konkretnie nie rozumiesz?

Maja tłumaczyła mi wszystko przez całą przerwę. Nie krzyczała, gdy nic nie umiałem. Cierpliwie powtarzała mi wszystko po dziesięć razy. Gdy zadzwonił dzwonek, miałem pewność, że umiem. I umiałem. Dostałem piątkę za odpowiedź ustną.

- Dziękuję. - powiedziałem jej po lekcji.

Delikatnie się uśmiechnęła.

- Nie ma za co. - odgarnęła włosy za ucho. - Gdybyś jeszcze kiedyś potrzebował mojej pomocy, to wiesz gdzie szukać.

Odeszła w stronę swojej przyjaciółki. Patrzyłem na nią jeszcze długą chwilę.

Moja kolejna myśl sprawiła, że się uśmiechnąłem.

Maja Arturowska zasługuje na prezent bardziej niż Artur.

Jej go kupię w zamian za to, co zrobiła.

Artur musi poszukać sobie innego Mikołaja.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Siedziałem w ławce z łobuzerskim uśmiechem. Nauczycielka patrzyła się na mnie wyczekująco.

- Słuchaj Marku, jeżeli przeczytasz ten tekst, postawię Ci dobrą ocenę. Naprawdę chcę Ci postawić dwójkę na semestr. - powiedziała spokojnie.

- Chyba Pani powiedziałem, że nie wiem co to znaczy i nie umiem tego wymówić. - warknąłem.

Nie jestem dobry z niemca. Dla mnie te słowa są nie do wymówienia.

- Proszę Pani? - odezwała się Maja przerywając grobową ciszę. - Może ja mu trochę wytłumaczę i po prostu Marek przeczyta to pod koniec lekcji?

Germanistka zastanowiła się przez chwilę. A ja nie mogłem uwierzyć, że Maja kolejny raz, jako jedyna z tej klasy ulitowała się nade mną.

Przesiadła się do mnie.

Pomogła mi. Dostałem piątkę. A na semestr dwójkę.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Siedziałem w przedostatniej ławce nad w chuj trudnym sprawdzianem z geografii. Nie miałem odpowiedzi na połowę pytań. A kolejna jedynka gwarantowałaby to samo na semestr.

- Psst! - usłyszałem zza siebie.

Odwróciłem się. Maja trzymała w dłoni białą karteczkę.

Spojrzałem na nią. Delikatnie się uśmiechała.

Wziąłem od niej karteczkę i odwróciłem się. Nauczycielka na szczęście nic nie zauważyła.

Na ściądze były odpowiedzi do zadań zamkniętych.

Później dowiedziałem się, że dostałem z tego testu trzy. Po raz kolejny uratowała mi życie.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Otwierm oczy i zauważam, że Krzysiek na nas obserwuje.

- O cześć Krzysiek. - mówi Maja i wyplątuje się z mojego uścisku.

- Cześć... - odpowiada Krzysiek patrząc to na Majkę, to na mnie.

- Może już chodźmy co? - przerywam milczenie.

- Dobry pomysł. - dopowiada Maja.

Wchodzimy do szkoły, a potem całą klasą idziemy na halę.

Ale ja nie zamierzam tu tak ślęczeć.

Podchodzę do Krzyśka. Lubię go, a zresztą chyba łączy nas wspólny wróg: Artur.

Klepię go po ramieniu, żeby się do mnie odwrócił.

- Słuchaj, pomógłbyś mi? - pytam.

- Zależy w czym. - odpowiada.

- Wiesz, chciałbym coś naszykować w biologicznej. Powiem Ci więcej, jak się zgodzisz.

- Ok, mogę Ci pomóc. - zgadza się. To dobrze. Przynajmniej nie straci dobrej zabawy.

- No to chodź. Powiem Ci po drodze.

Krzysiek rozgląda się i idzie za mną.

- Bo widzisz chcę coś zrobić w zemście Arturowi. - mówię, gdy jesteśmy już poza halą.

- Tak? Było od razu mówić. Też nie znoszę sukinsyna.

- To widzę, że wybrałem dobrą osobę. - mówię zadowolony.

- A co dokładnie chcesz zrobić?

- Zamierzam poodłaczać komputer naszej wychowawczyni od wszelkiego co możliwe, żeby Artur nie mógł napisać reportażu do szkolnej gazetki, jaką to miał Wigilię. Do tego nie będzie kolęd. Popsujemy też lampki choinkowe, żeby się nie zapaliły. Może rozkręcimy parę krzesł. A pod choinkę wrzucimy to. - kończę wywód i wyjmuję z kieszeni bluzy kopertę z napisem "Dla mojej cudownej klasy - Artur Luterkowski".

- To wszystko? - pyta Krzychu. - Trochę mało, jeśli chcesz mu dopiec.

Uśmiecham się.

- To zrobimy teraz. W czasie Wigilii resztę. Nie zatrzymam się tylko na drobnych pierdołach.

Dochodzimy pod klasę. Nie jesteśmy tam sami. To dobrze. Siwa dotrzymała obietnicy.

- Elo Zruszwil. - wita się ze mną przybijając mi piątkę.

- Elo Siwa. - odpowiadam jej. - Masz to, o co Cię prosiłem?

Siwa uśmiecha się nie przestając żuć gumy, w typowy dla siebie, przeuroczy sposób. Wyjmuje z kieszeni spodni kluczyk. Podrzuca go.

- Tak jak zawsze Cię nie zawiodłam, Zruszyński. - odpowiada i wręcza mi klucz. - A teraz lecę. Muszę w końcu trochę pobyć na apelu, żeby móc potem zniknąć z Wigilii, nieprawdaż?

Łobuzersko się uśmiecham.

- Tylko żeby naszego elektryka nadal prąd nie tykał.

Dosłownie chwilę śledzę jej znikająca sylwetkę, a właściwie jej zajebistą dupę.

Otwieram drzwi.

- Stój na czatach. - mówię zatrzymując Krzyśka. - Zaraz przylezą matki samorządowców, może nawet matka tego skurwiela. - mówię i zabieram się za komputer.

Kończę mieszać kable w komputerze. Następnie wyjmuję mydło w płynie i całą zawartość butelki wlewam do otworów w komputerze, magnefonie i głośnikach.

Wyciągam klej i obklejam nim wszystkie kartki i długopisy na biurku naszej wychowawczyni. Nic nie zapisze. I dobrze jej tak, jebanej perfekcjonistce.

Na magnetycznej tablicy czarnym pernamentnym markerem piszę "(Nie)Wesołej Wigilii" i zgarniam do kieszeni wszystkie zapasowe ścieralne markery.

Podchodzę do choinki. Czas na finał tej części akcji.

Psuję kable od lampek. Nie zaświecą się, ale i nie wywołają pożaru. Na 90%.

Kładę pod choinką kopertę.

Wyjmuję teczkę, a z niej powycinane litery.

Napis "Wesołych Świąt!" otrzymuje dodatek w postaci frazy "I niech los zawsze Wam sprzyja!". Genialnie ujęta lektura, którą wyjątkowo przeczytałem.

Rozpiska o samorządzie klasowym zostaje zdjęta, a na jej miejsce wiesza nową. Tam, gdzie powinno być napisane, że Artur jest przewodniczącym klasy, jest teraz napisane, że Artur narazie jest przewodniczącym klasy.

Odchodzę parę kroków, by zobaczyć efekt.

- To będzie nasza mała tajemnica. - mówię z tajemniczym uśmiechem.

Odwzajemnia gest.

- Jakżeby inaczej.

Zamykam salę. Szybkim krokiem wracamy na halę. Jest 8:23. Zapewne nikt jeszcze nie zauważył, że nas nie ma.

Po cichu siadamy na swoje miejsca. Daję klucz Kubie, który zgodnie z umową doręcza go Siwej.

- Udało się? - pyta bezgłośnie, gdy dostaje klucz.

Kiwamy z Krzyśkiem głowami na tak.

Uśmiecha się. Kocham jej uśmiech.

W końcu apel dobiega końca. Idziemy do klasy.

- Masz tę Pepsi. - mówię do Maji, gdy już pod nią jesteśmy.

- Jeszcze raz dzięki. Ratujesz mi życie. Jak mam Ci się odwdzięczyć?

- Nie musisz. - uśmiecham się. - To ja właśnie spłacam swój dług u Ciebie. Gdyby nie ty, miałbym jedynkę na semestr z fizy, niemca i gegry. Nie wspominając, że parę razy dałaś mi spisać pracę domową.

Przewraca oczami. Wygląda tak pięknie.

- Za dużo powodów. Ale i tak jestem Ci naprawdę wdzięczna.

Wchodzimy do sali.

Nikt nie zwraca uwagi na napis na korkowej tablicy.

- Zostawcie jedzenie na moim biurku, a prezenty pod choinką. - mówi nasza wychowawczyni.

Wyjmuję Pepsi ze swojego worka. Kładę ją na biurku. Następnie podchodzę do choinki, pod którą leży koperta zasłonięta prezentami. Torbę z prezentem kładę gdzieś z boku.

Odchodzę od drzewka.

Nagle gaśnie światło.

Siwa dotrzymała słowa kolejny raz tego dnia.

Maja

Uwielbiam Siwą za to co stało się przed chwilą.

Pomogła mi tyle samo razy, co ja jej. Często mówimy sobie, co było na sprawdzianach albo kartkówkach. Ale czasami pomagamy sobie w inny sposób. Tak jak Siwa mi teraz.

- Co się stało? - pyta nasza wychowawczyni.

- Jest Pani ślepa? Prąd wyłączyli. - odpowiada Marek.

- Może zaraz włączą. - mówię. Wiem, że jeżeli Siwa dotrzyma słowa, światła włączą się za minutę.

- Ale to nic, że świateł nie ma, proszę Pani. - mówi Artur. Pięćdziesiąt sekund. - Sądzę, że możemy już zacząć. - Czterdzieści dwie sekuny. - Więc chciałbym Wam wszystkim życzyć wesołych Świąt i Nowego roku. - Pół minuty. - Żebyście dobrze zaczęli rok 20XX, żeby dobrze Wam poszły egzaminy i żebyście zdali tam, gdzie chcecie.

Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden...

Światła się zapalają.

Marek

Nie mam pojęcia, co się dzieje. Siwa miała nie włączać światła do końca Wigilii.

Może ktoś ją przyłapał.

Może właśnie dostaje opierdol na dywaniku u dyrektorki, i to przeze mnie...

Nie, nie wolno mi teraz o tym myśleć, nie teraz, nie teraz...

Muszę się skupić i być optymistą, dostrzec zalety tej sytuacji...

Nie po to moja Klara się poświęciła, żebym teraz odpuścił...!

Zaraz... CO?!

Moja?!

- Dobrze, skoro problem już rozwiazany to możemy zacząć dzielić się opłatkiem. Weźcie po jednym z biurka. - mówi mama któregoś z samorządowców, wyrywając mnie z toku własnych myśli.

Wolno podchodzę do biurka. Za mną idzie Maja.

Biorę dwa opłatki i jeden z nich podaję Majce.

- O, dziękuję. - mówi z pięknym uśmiechem.

- A więc życzę Ci wesołych Świąt. Zdrowia, szczęścia i dobrych ocen. - mówię.

- Dziękuję. Nawzajem i życzę Ci fajnej dziewczyny w przyszłości. - odpowiada mi.

Uśmiecham się. Gdyby tylko wiedziała...

Że nie mogę zdecydować się między nią a Siwą...

Krzysiek

Podchodzę do Maji, które właśnie skończyła składać życzenia Markowi.

- Wesołych Świąt Maja. - zaczynam.

Maja

- Dużo szczęścia, zdrowia, hajsu i... Maja... - przerywa Krzysiek i zaczyna się rumienić. - Chciałbym Ci coś powiedzieć... - serce zaczyna mi bić mocniej.

- Właśnie Maja! Wesołych Świąt! - podchodzi do nas Artur.

Kurwa mać po raz trzeci.

Artur

Nie mogę patrzeć na Maję i Krzyśka. Nic im się nie należy. Inteligentom.

Zobaczyłem już napisy na tablicy kokrkowej. To nie był język Marka. To napewno była Maja.

Albo ten debil Krzysiek... Czy do niego na prawdę nie dotarło to, co mu mówiłem parę lat temu?!

Urywam kawałek jej opłatka i chamsko się uśmiecham.

Odchodzę od nich i wpadam na Marka.

Stoję przed nim. Prawie tak jak wtedy...

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Siedzieliśmy z Markiem przy stoliku w szkolnej świetlicy. Rysowaliśmy smoki.

Koło nas siedziało jeszcze paru chłopaków z mojej i jego klasy.

Jeden z nich położył na ławce super wypasioną figurkę smoka. Niezwykle mi się podobała.

W którymś momencie wszyscy chłopcy oprócz Marka odeszli od stołu. Szybkim ruchem zgarniąłem figurkę do kieszeni. Ten ruch zauważył Marek.

Położyłem palec na ustach. Kiwnął głową.

Chłopcy wrócili.

- Gdzie moja figurka? - spytał jej właściciel, spoglądając na Marka.

- Nie mam pojęcia. - odpowiedział mu.

- Oddawaj, widziałem jak ją bierzesz!

Marek spojrzał na mnie błagalnie, ale ja nie zrobiłem nic. Nie chciałem stracić reputacji.

- Mówię Ci, że to nie ja! - krzyknął Marek. - To był Artur!

Chłopak spojrzał na mnie.

- Ja jej nie mam. Widziałem, jak Marek ją brał. - nie miałem pojęcia, że z moich ust wyszło to zdanie. Miałem ochotę cofnąć czas. Ale było już za późno.

- Artur, powiedz im prawdę! - powiedział Marek błagalnym tonem.

- Przecież to ty ją zabrałeś! Nie mieszaj w to mojego kolegi! - krzyknął właściciel figurki.

Marek wstał.

- Nie masz żadnych dowodów! Zresztą sprawdź kieszenie Artura! - krzyknął Marek.

Odszedł gdzieś na drugi koniec sali. Podszedł do dziewczyny, która chwilę temu gadała z Mają.

- Cześć, jak masz na imię? - usłyszałem z daleka jego pytanie.

- Klara Siwińska. A ty?

- Marek Zruszyński.

- Dlaczego nie siedzisz ze swoim przyjacielem?

- On już nie jest moim przyjacielem.

Te słowa, mimo, że zdawałem sobie sprawę, że mogą paść, zabolały mnie bardzo.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

- Chcesz mi coś powiedzieć? - pyta mnie. Ma zawiść w oczach.

- Chcę, żebyś wiedział, że nie chciałem wtedy stracić reputacji. - udaje mi się to wykrztusić.

- Moja Cię nie obchodziła, co? - zaczyna - Mogłem ją sobie stracić, bo byłeś w stanie zrobić wszystko, żeby wyjść z twarzą!

- Marek, proszę... - chcę mu wytłumaczyć, powiedzieć coś, co mogłoby mnie usprawiedliwić.

- Nie proś! Ja też Cię wtedy prosiłem, ale Ty wolałeś skłamać, żeby uratować swoją dupę! - krzyczy.

- Marek, ja... przepraszam.

- Przepraszasz?! Teraz?! Nie, nie ma opcji, żebyśmy się pogodzili, rozumiesz? To twoja kolejna gierka!? Tak?! Chcesz mieć we mnie przyjaciela, bo to wygodniejsze?!

Mam powoli dość. Muszę mu w końcu powiedzieć. Mimo, że to będzie mój koniec.

- Marek ja Cię kocham!

Umilkł. Zdziwił się.

Marek

Nigdy bym nie pomyślał, że Artur to gej. I że jeszcze to ja jestem obiektem jego westchnień.

- Kłamiesz! - krzyczę.

W klasie panuje cisza. Wszyscy patrzą się na nas. Mam przejebane.

Ale co najważniejsze - Artur też.

- Nie. To jest prawda. Nie chciałem stracić w oczach tamtego chłopaka i dlatego to zrobiłem. Ale potem zrozumiałem, że tak naprawdę zależy mi tylko na Tobie. Proszę daj mi drugą szansę. - błaga mnie.

- Zejdź mi z oczu! - krzyczę po raz kolejny.

Artur tylko wzdycha.

- Jak chcesz. Możesz mnie nie chcieć, ale nie zejdę Ci z oczu. Wigilia trwa. - mówi. - A teraz zasiądźmy już do stołu.

Maja

Żal mi Marka. Taki sukurwysyn się w nim zakochał.

Przez to wszystko nie zdążyłam złożyć życzeń Krzyśkowi. Kurwa mać po raz czwarty dzisiaj.

Stoję przed nim jeszcze chwilę.

- Dobra, chodźmy już usiąść. - wzdycha i spuszcza na chwilę głowę. Kładzie dłoń na mojej talii, delikatnie przyciąga do siebie i idziemy razem do jedynych wolnych miejsc.

Krzysiek odsuwa mi krzesło.

- Dziękuję. - mówię zaskoczona. Jeszcze nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś takiego.

Siadam koło Marka i naprzeciwko Aśki.

Po mojej prawej siada Krzysiek.

Zaczynamy uroczysty posiłek.

Kiedy siedzę koło Krzyśka wszystko jest piękniejsze. Pierogi smakują mi po raz pierwszy w życiu. Udaje mi się nie ochlapać barszczem.

Co jakiś czas Krzysiek, Marcel albo Marek robią coś pojebanego, na co ja i Asia wybuchamy śmiechem. Ogólnie cały posiłek przebiega nam bardzo wesoło.

Krzysiek

- Teraz czas, abyście... - zaczyna wychowawczyni, ale zauważa napis na korkowej tablicy. Jednakże postanawia robić dobrą minę do złej gry. Może i lepiej. - dostali swoje prezenty. W tym roku wyjątkowo ja je rozdam.

Wredna baba wreszcie się do czegoś przyda. Zresztą Artur chyba nie będzie w stanie rozdawać prezentów, jak to robił co roku.

Spoglądam na Maję.

Mam wrażenie, że od dobrych dwudziestu minut trochę zbyt nachalnie okazuję jej uczucia.

- No to na sam początek Krzysiek. - mówi wychowawczyni.

Wstaję i idę w jej stronę.

- Wesołych Świąt Kaliński. Proszę. - podaje mi mój prezent.

- Dziękuję i nawzajem proszę Pani. - dziękuję jej i wracam na miejsce.

Siadam i zabieram się za rozpakowywanie.

W środku znajduje się... Boże... rzecz, którą chciałem dostać!

Książka Sapkowskiego "Miecz Przeznaczenia", którą chciałem sobie zamówić.

Ale to nie wszystko. W torebce jest jeszcze szkicownik i koszulka z napisem "Chłopak Idealny". Jestem taki szczęśliwy. Ciekawe, kto mi to kupił...

Maja

Krzysiek cieszy się jak dziecko. A ja razem z nim.

Dobrze, że trafiłam z prezentem. Jego szczęście daje mi satysfakcję.

Rozgląda się po klasie w poszukiwaniu osoby, która mu to kupiła.

W końcu jego wzrok pada na mnie. Uśmiecham się.

- To Ty? - pyta.

Kiwam głową.

Krzysiek rzuca mi się na szyję.

- Dziękuję.

- Nie ma za co. Zasłużyłeś. - odpowiadam delikatnie się rumieniąc.

Marek

Patrzę na uroczą scenkę Krzyśka i Maji. Mam ochotę wyjść, ale z drugiej strony gdyby byli razem, wybór spośród dwóch największych piękności w szkole byłby łatwiejszy.

- Marku. - mówi wredna jędza wychowawczyni.

Podchodzę do niej, dziękuję za prezent i wracam na miejsce.

Maja, Krzysiek, Aśka i Marcel patrzą na mnie z wyczekiwaniem. Chcą zobaczyć, co dostałem.

Otwieram prezent. W środku jest worek z Adidasa i słuchawki. Ktoś trafił, bo moje właśnie się zepsuły.

- Wiecie kto mnie miał? - pytam.

Aśka wzdycha.

- Naprawdę chcesz wiedzieć? - pyta. - To Ci popsuje cały efekt.

- Serio stary, może lepiej nie dociekaj. - popiera Aśkę Marcel.

W ten sposób domyśliłem się, od kogo to prezent. Ale nie zamierzam pokazywać mu tego. Zwłaszcza, że wychowawczyni bierze do rąk mój prezent dla Majki.

- Teraz mamy dość dziwną sytuację, bo zostały nam dwa prezenty, oba dla tej samej osoby. Mianowicie dla Ciebie, Maju.

Lekko się uśmiecham i łypię na wpatrującego się we mnie bladego Artura. Domyślił się wszystkiego.

Artur

Patrzę jak zdumiona Maja idzie po swoje prezenty. Jeden z nich powinien być mój.

Boli mnie spojrzenie Marka. I boli mnie że kocha Maję.

Przegiął. Naprawdę.

Byłbym w stanie mu wybaczyć, i uznać, że jesteśmy kwita, gdyby zatrzymał się tylko na tych upierdliwościach. Ale teraz zrobił jeszcze coś takiego.

Teraz to ja będę musiał coś mu zrobić.

Maja wraca na miejsce odprowadzona moim wzrokiem. Tak, ona też poniesie karę. Chociaż... Psułem jej krew przez ostatnie lata. Może to, co zrobiła miało wyzerować nasze konto?

Siada. Muszę się jeszcze zastanowić.

Marek

Maja siada na swoje miejsce. Znaczy prawie siada, bo ją zatrzymuję. Raz kozie śmierć, jak się nie uda to pójdę do Siwej.

- Maja, ja chciałbym Ci coś powiedzieć, bo ten drugi prezent jest ode mnie i... właściwie to powinien być dla Artura, ale nie chciałem mu go kupować. Wolałem dać go Tobie, bo... jesteś naprawdę świetną osobą i... chciałabyś może ze mną chodzić?

Maja wygląda na zdziwioną.

- Marek, ja... ja nie wiem co Ci powiedzieć... naprawdę dziękuję Ci i... chcę Ci powiedzieć, że chciałabym mieć w Tobie przyjaciela. Serio. Chciałabym żebyśmy byli przyjaciółmi. Niestety nie mogę Ci dać więcej. Przykro mi.

- Może tak rzeczywiście będzie lepiej. - mówię. W sumie to nie spodziewałem się, że nawet mnie to nie ruszy. Teraz uświadamiam sobie, że gdyby na jej miejscu była teraz Klara, zabolało by mnie to.  - Ale otwórz prezent.

Maja się śmieje.

- Z przyjemnością, przyjacielu.

Maja

Otwieram prezent od Marka. Jestem niesamowicie podekscytowana.

W torbie jest... pięć przepięknych case'ów na telefon! I do tego takich, jakie najbardziej podobały mi się na Instagramie! Matowy czarny z białymi wzorokami imitującymi galaktykę,

różowy z wzorem imitującym marmur i kwarc,

zielony z aplikacją jakiegoś kamienia półszlachetnego,

oraz rose goldowy lustrzany.

Do tego dostałam jeszcze moje ulubione czekoladki nadziewane masłem orzechowym i pianki.

- Dziękuję Ci. - mówię, gdy już kończę przyglądać się podarunkom.

Marek tylko się uśmiecha.

- Masz jeszcze drugi. - przypomina mi Aśka oglądając moje nowe case'y.

Otwieram prezent. W środku jest... nowa część "Zwiadowców"!

Ciekawe kto mi to kupił.

- Maja...? - słyszę głos Krzyśka. - Podoba Ci się pre... - nie kończy, bo zamykam mu usta pocałunkiem. Delikatnie odwzajemnia.

W końcu odrywamy się od siebie. Patrzę mu w oczy.

- Podoba Ci się prezent? - pyta mnie szeptem.

- Tak samo jak Ty. - szepczę w odpowiedzi.

Tym razem to Krzysiek mnie całuje.

Reszta Wigilii upływa naszej piątce na rozmowach, żartach, a mnie i Krzyśkowi na oszczędnym (ze względu na Marka i naszą wychowawczynię) okazywaniu sobie czułości.

- No cóż. - mówi nasza wychowawczyni ruszając się z miejsca. - Sądzę, że już pora się rozejść. Dziękuję Wam wszystkim za przyjście i przygotowanie tej Wigilii... a co to za koperta pod choinką? - pyta nas zdziwionym tonem.

Krzysiek

Nasza Pani już ma wziąć kopertę do rąk, gdy szybko podbiegam do choinki i zabieram ją pierwszy.

Boję się, co by było, gdyby wychowawczyni zobaczyła zawartość. A chyba dość już wrażeń na dziś.

- To moje, musiało mi wypaść. - mówię na usprawiedliwienie.

Odchodzę od choinki. Ominęła Nas burza.

- Dzięki mordo. - mówi Marek, gdy koło niego przechodzę.

- Nie ma za co. - oddaję mu jego własność.

Marek przygląda się kopercie jeszcze przez chwilę.

- Zaraz, ale to nie jest moja koperta. - mówi w końcu i patrzy się na resztę naszego grona.

- To moje. - przyznaje moja dziewczyna. - Ale jak chcesz, to możesz ją sobie zatrzymać.

Jestem trochę zdziwiony. Maja? I koperta?

Chociaż w sumie... Ma na pieńku z Arturem. Może tak jak Marek szykowała zemstę? Tylko co z kopertą Marka?

Ale dochodzę do wniosku, że nie będę dociekał.

Pani coś tam jeszcze mówi, żebyśmy posprzątali, i że wesołych Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku.

Sprzątamy salę i w końcu wychodzimy.

A na korytarzu ktoś na nas czeka.

Marek

Kiedy razem z moimi przyjaciółmi wychodzę z sali, na korytarzu, oparta o ścianę, czeka na mnie Siwa. Tak, jak obiecała.

- Klara... - zaczynam. Chyba się rumienię. Przekonuję się, jak bardzo dobrą decyzję podjęła Maja odmawiając mi.

- Zruszwil... - przerywa mi szeptem i wbija swoje grafitowe oczy w podłogę. Nigdy nie widziałem jej zawstydzonej, ale muszę przyznać, że i taka mi się podoba.

- Dziękuję za pomoc. I nie wnikam czemu włączyłaś światło wcześniej. Mimo, że chciałbym wiedzieć.

Siwa spogląda na stojąca obok mnie Maję.

- Jej to zawdzięczasz. Nie tylko Ty wpadłeś na pomysł zgaszenia świateł przy użyciu mojej osoby.

Patrzę na Maję. Unoszę brew.

- To prawda. Ale nie miałam pojęcia o Twoim planie. - odpowiada Maja. - Miałam ten sam cel co i Ty.

- Nie winię Cię. Może i lepiej, że było ciemno tylko przez te dwie minuty. - mówię. - Co nie oznacza - odwracam się w stronę Siwej. - że nie powinnaś dostać czegoś w zamian. Proś o co chcesz.

W głębi duszy mam nadzieję, że będzie chciała tylko jednego.

- Serio co chcę? - pyta i patrzy mi prosto w oczy.

- Tak.

- No dobra. Tylko teraz się nie ruszaj. - mówi. Podchodzi do mnie i... całuje. Namiętnie.

Jestem miło zaskoczony. Odwzajemniam.

Odrywamy się od siebie z powodu braku tlenu.

Patrzę w jej błyszczące oczy.

- Kocham Cię Marek. - mówi Siwa.

- Wiesz, jeszcze godzinę temu nie widziałbym co zrobić, bo... - tu patrzę stronę mojej rówieśniczki. -  podobałyście się mi obie. Ale gdy Majka powiedziała, że chciałaby być moją przyjaciółką, zrozumiałem, że jej miłość co prawda była tym, czego pewnie chciałem - spowrotem patrzę na Siwą. - ale nie tym, czego potrzebuję...

Zaczynam bawić się końcówkami jej brązowych włosów przefarbowanymi na siwo, jednocześnie robiąc przerwę wzmacniająca napięcie.

- To Ty byłaś przy mnie przez cały czas i zawsze mi pomagałaś. To właśnie Ciebie potrzebuję, Klara. To właśnie Ciebie kocham. - całuję ją.

Przerywam pocałunek na chrząknięcie Marcela.

- Może przestaniecie się całować na korytarzu i pójdziemy razem na kawę  czy coś? Cała nasza szóstka. - proponuje.

- Dobry pomysł. - dopowiada Aśka. - Chodźcie, wróbelki.

Idziemy w stronę klatki schodowej. Aśka czeka, aż wszyscy przejdą dalej. Koło niej staje Marcel.

- I wszystko skończyło się dobrze. Jest pięknie. Romantyczne scenki na finał. Ale bynajmniej nie mam nic do nich, żeby nie było. - mówi.

- Wiem przecież. Ale to prawda. Tylko ja jak zwykle z tyłu.

- Zazdrościsz Maji związku?

- Nie. To ja pierwsza miałam chłopaka. Zresztą teraz mam na koncie już ze dwudziestu.

- Serio?

- No. Ale nigdy nie szukałam partnera na dłużej niż tydzień. Dopiero teraz, jak patrzę na Maję mająca chłopaka swoich marzeń, to zaczynam rozumieć, po co ludziom partner nie na jedną randkę.

- Chciałabyś mieć kogoś stałego? Kogoś, kto nie będzie tylko do randek?

- Trafiłeś Marcel.

- Bo tak się składa, że ja też. Żadna z moich poprzednich dziewczyn nie była ze mną na więcej niż jednej randce. Ale chciałbym to zmienić. I może... spróbowałabyś ze mną?

- Wiesz... Chętnie. - odpowiada Aśka kończąc rozmowę.

Chyba mamy kolejną parkę.

Wchodzimy do szatni, żeby się ubrać.

Wychodzimy ze szkoły. Idziemy w stronę Costy.

- Wiecie co? - zaczyna Maja. - To chyba była taka moja najlepsza najgorsza Wigilia.

- Czemu? - pyta ją Krzysiek.

- Bo zobacz. Do tej pory Wigilie uważałam za zło konieczne. Bo tradycja, pojednanie, kłamstwo i przymus. Co roku Artur był nie do zniesienia. Ale ten rok przyniósł mi najlepszą Wigilię ever. Dostałam świetne prezenty i mam chłopaka swoich marzeń. Zresztą popatrz na siebie. Ty też nie lubiłeś Wigilii klasowych. Ale jednak masz mnie i chyba fajny prezent. Za to Marek został trochę poniżony przez Artura, ale jednak ma Siwą i jest kwita z naszym, tfu, przewodniczącym. Klara ma spełnienie swoich marzeń, mimo niewątpliwych trudności z nauczycielem wspomagającym...

- A Marcel z Aśką początek związku. - kończę.

- Dokładnie. - mówią wcześniej wspomniani.

- Więc teraz, mając Was za świadków, oficjalnie nazywam ten dzień Najlepszą Najgorszą Wigilią! - wykrzykuje uroczyście moja dziewczyna, na co bijemy jej brawa.

Artur

Idę za nimi i wszystko słyszę. Niech nie myślą o przebaczeniu.

Niech nie myślą o normalnych Walentynkach.

Niech myślą o ogromie mojej zemsty.

Mojej najsłodszej zemsty.

KONIEC


















A teraz chciałabym serdecznie podziękować osobom, które pomagały mi w tworzeniu tej pracy. Czyli:

💗DomieX za recenzję i pomoc w tworzeniu pracy;
💗AmelkaP za ocenę i motywację;
💗Olalubiliczyc za pomoc w tworzeniu szczegółów akcji;
💗dziki_mocz za motywację, recenzję i rady;
💗goplanna za przepiękną okładkę.

Wielkie brawa dla nich!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro