"Wszystko jest dobrze"
Dni stawały się coraz chłodniejsze, noce dłuższe, a niektórzy nawet mieli już kupiony plecak do szkoły.
Powrót do betonowego budynku, w którym trzeba spędzać średnio sześć godzin codziennie, nie licząc weekendów, nigdy nie był łatwy. Powody tego były dla każdego inne: większość uczniów obawiało się natłoku nauki, ważnych sprawdzianów i egzaminów czy nawet złośliwej pani od biologii, która dokładnie wie, kiedy klasa nie nauczyła się poprzedniego tematu i całkowicie przypadkowo każe wyjąć karteczki i zanotować pytania. Jednak to były obawy niektórych osób.
Nieważne jakie ktoś miałby podejście do życia, poglądy czy narodowość: każdy obawiał się brutalnego odejścia wakacji, pełnych słońca, wypoczynów, a nawet nowych znajomych.
Niestety, nie dało się od tego uciec. Jedyne co można było zrobić, to z niecierpliwością czekać na kolejny czerwiec.
Większość obozowiczów zaczęło już pakować swoje ubrania do walizek bądź toreb. Antonio nie musiał się jeszcze tym zbyt martwić - zwykle zostawał jeszcze z rodzicami dwa-trzy dni dłużej, aby wszystko posprawdzać.
Trwałby w błogim stanie, myśląc o niebieskich migdałach, gdyby nie nagły huk, czegoś co uderzyło mocno o podłogę.
- Loviś? - mruknął Hiszpan, gdy spojrzał na swojego chłopaka, który siedział na łóżku.
Bursztynooki nie odezwał się ani słowem.
- Lovi? - powtórzył chłopak, oczekując jakiejkolwiek reakcji.
Nic.
Zielonooki z zaniepokojem zmarszczył brwi.
Oczywiście, mógł uznać, że Włoch się na niego obraził i dlatego mu nie odpowiadał, jednak jedna rzecz się nie zgadzała: niezależnie od swojego humoru, zawsze negatywnie reagował na zwracanie się do niego "Lovi" oraz "Loviś".
Hiszpan powoli szedł w stronę Włocha. Zanim usiadł obok niego, zauważył telefon Vargasa na środku pokoju. Zielonooki szybko połączył fakty i wywnioskował, że to dzięki bursztynookiemu, komórka, z dość mocną siłą, znalazła się na zimnych panelach. Antonio przyjrzał mu się dokładnie. Od prawego, górnego rogu wędrowało pęknięcie, które kończyło się po przeciwnej stronie telefonu. Latynos nie wiedział czy rysa ta powstała przedtem czy dzięki bliskiemu spotkaniu z podłogą. Nawet czerwone etiu nie ocaliło szybki od uszkodzenia. Włoch nie wyglądał jakby się tym mocno przejął.
Wyświetlacz elektoronicznego przyrządu był włączony.
Toni dobrze wiedział, że nie powinno się przeglądać czyiś wiadomości. Dobrze pamiętał, gdy przyglądał się przez ramię Włocha, do kogo on piszę, jak za każdym razem dostawał od niższego upomnienie lub uderzenie między żebra w formie ostrzeżenia. Mimo to, postanowił przyjrzeć się wyświatlanej wiadomości. Została ona wysłana przez dziadka Lovino. Informację, którą przekazał był treściwa oraz krótka: "Będę jutro około jedynastej".
"No tak" - przypomniał sobie latynos. - "Jutro koniec obozu".
Nie do końca wiedział jakim sposobem mógł o tym zapomnieć. Może było to spowodowane tym, że każdą wolną chwilę poświęcał swojemu naburmuszonemu chłopakowi? A może nie chciał dopuścić do siebie myśli, że będzie musiał pożegnać się z Lovino na nieokreślony czas? Myśl ta uderzyła go w jednej chwili.
- Wszystko dobrze Loviś? - spytał troskliwie, siadając obok Włocha.
Młodszy przez chwilę milczał.
- Nic, kurwa, nie jest dobrze - wysyczał przez zęby.
Tak naprawdę to wszystko byłoby dobrze. A nawet znakomicie. Gdyby tylko nie ten cholerny zbliżający się wrzesień. Lovino dobrze wiedział, że wakacje mają swój koniec, lecz wciąż, dzień za dniem, nie dopuszczał do siebie myśli, że przyjdzie czas, gdy będzie zmuszony opuścić miłość swojego życia. Ignorowanie tego natarczywego głosiku w głowie szło mu nawet dobrze. Wszystko zmieniła jednozdaniowa wiadomość. Po otrzymaniu informacji o przyjeździe Romulusa po swoich wnuków jutro rano, Lovino patrzył się w odblokowany telefon jeszcze przez kilka minut. Miatały nim przeróżne emocje - ogrom żalu, strumienie smutku, a nawet buzującom złość. Czuł nawet nutkę szczęścia, że spotka się ze swoim ukochanym kotem. Mimo tego pochłonęły go negatywne uczucia, które sprawnie zabiły w nim ostatni plus z końca wakacji. Włoch nigdy nie należał do osób spokojnych, więc można było się spodziewać, że prędzej czy później, frustracja chłopaka sięgnie zenitu. Moment ten nadszedł szybciej, niż spodziewał się sam Vargas. Jeszcze mocniej zcisnął telefon w swojej dłoni. W jednej chwili ogarnęła go niesamowicie ogromna nienawiść do tego niesprawiedliwego świata, a nawet niewyobrażalne poczucie winy.
Lovino dawno temu odkrył, że miejsce zwane Ziemią, na którym egzystował, żyło na zasadach, które wymyślali wyżej postawieni ludzie. Zasady te, choć często pomagały w uczestniczeniu w społeczeństwie, jeszcze częściej były po prostu niemądre lub nawet głupie. Nie chodziło tylko o polityków czy rząd. Los również był niesprawiedliwy lub po prostu lubił patrzeć na cierpienie innych. Z jakiej niby racji postanowił zabrać mu z przed nosa ukochanego, wraz z rozpoczęciem się roku szkolnego? Akurat wtedy, gdy wszystko zaczęło się układać, a spis zmartwień Włocha stawał się mniejszy. Czy coś takiego można nazwać sprawiedliwością?
W tej samej chwili uderzyło go ogromne poczucie winy. Może gdyby stworzył więcej pozytywnych wspomnień z zielonookim w roli głównej, to przyszłe rozstanie byłoby mniej bolesne? Może gdyby na samym początku nie unikałby Antonia lub szybciej porozmawiałby z nim o pamiętnej sprawie z przed lat wszystko zakończyłoby się inaczej?
Odpowiedzi na te pytania już pewnie nigdy nie pozna.
Wszystkie te zgromadzone emocje pomgły Lovino podjąć bardzo idiotyczną decyzję.
Niewiele myśląc, rzucił telefonem przed siebie, zupełnie nie przejmując się późniejszym stanem urządzenia. Chociaż to pomogło mu się uspokoić. Można nawet rzec, że po wykonaniu tej inpulsywnej czynności poczuł się lepiej. Niestety, zwględnie dobry humor popsuł Hiszpan, od razu gdy zadał to głupie pytanie. Początkowo, Vargas chciał wykrzyczeć wszystko swojemu chłopakowi. To jak bardzo jest głupi, aby myśleć, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Mimo to, bursztynooki powstrzymał się - nie chciał rozstać się z ukochanym skłóceni.
Najwyraźniej Antonio nie uwierzył w zapewnienia o swoim samopoczuciu, dlatego spytał ponownie:
- Czy wszystko dobrze?
Lovino po raz kolejny miał ochotę przywalić mu w twarz.
- Jasne. - Wtmusił mu siebie sztuczny uśmiech. - Czemu pytasz?
Hiszpan patrzył na Włocha jak na idiotę.
- Nie lubię, gdy sztucznie się uśmiechasz - powiedział wkońcu.
Nie wiedzieć czemu, słowa te przelały czarę goryczy u Lovino.
Momentalnie po jego policzkach zaczęły płynąć pierwsze łzy.
Zielonooki lekko przestraszył się tego widoku - nigdy nie chciał widzieć płaczącego brązowowłosego.
Nim zdołał jakkolwiek zareagować, starszy Vargas przytulił się mocno do ukochanego.
- Nie chcę wyjeżdżać - powiedział, gorliwie tuląc się do Toniego.
Hiszpan szybko objął młodszego.
- Nie chcę cię zostawiać. Nie chcę wyjeżdżać. Nie chcę cię stracić. - Potok słów z jego ust bywał niezrozumiały dla Antonia, przez wciąż napływające łzy. Mimo wszystko, latynos doskonale rozumiał przekaz Lovino - chłopak bał się rozłąki z zielonookim.
Ciemnowłosy cierpliwie czekał aż jego partner się uspkoi, wciąż powtarzając formułkę "już wszystko dobrze".
Nie trzeba być wybitnym naukowcem, aby wiedzieć, że Włoch niespecjalnie wierzył w te słowa. Były to według niego tylko puste obietnicę. Jak niby wszystko ma być dobrze, skoro już za kilka godzin, będzie oddzielony od swojej milości przez tysiące kilometrów? Teraz przestał wierzyć w "żyli długo i szczęśliwie".
- Nie kłam, dobrze? - mruknął Lovino, opanowując spływające łzy. - Nie chcę słuchać, że będzie wszystko dobrze, bo nie będzie dobrze, do cholery! Czy ty nie rozumiesz, że niedługo będziemy w dwóch różnych krajach i nic nie będziemy mogli z tym zrobić?! - Lovino mówił to szybko, na jednym wdechu. Głos jego był przerażająco histeryczny.
Antonio odsunął go delikatnie od siebie.
- Nie chcę abyś płakał Loviś - powiedział zielonooki, ocierając łzy z policzków młodszego dłonią.
- Nie mów do mnie "Loviś" - odezwał się Włoch.
Hiszpan uśmiechnął się lekko.
"Przynajmniej jedna rzecz wróciła do normalności" - pomyślał, słysząc uwagę Vargasa.
- To teraz na spokojnie powiedz o co chodzi - poprosił troskliwie Hiszpan, dobrze wiedząc czym przejmuje się jego ukochany.
Lovino ostatni raz przetarł zaczerwienione od płaczu.
- Za jakieś kilka godzin będziemy oddzieleni od siebie przez tysiące kilometrów - powiedział treściwie.
Antonio popatrzył na niego przez chwilę.
- Tylko tyle? - spytał niewinnie.
Lovino nagle poczuł wielką, wręcz niewyobrażalną, chęć uderzenia z całej siły ten głupi, hiszpański łep. Może wtedy coś naprawiłoby się w jego małym móżdżku.
Zielonooki zauważył brutalne zamiary Włocha.
- Chodzi mi o to, że żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku - sprecyzował. - Dzięki technologii naprawdę nie trudno utrzymać kontaktu nawet z ludźmi z drugiego końca świata. Teraz nawet te tysiące kilometrów nie mają znaczenia. - Jego twarz pokrywał delikatny uśmiech.
Starszy Vargas zacisnął swoje usta w wąską kreskę.
- A jeśli ja nie wierzę w związki na odległoś? - spytał z delikatnym, prawie niesłyszalnym wyrzutem.
- W takim razie... - Antonio pochylił się do Lovino i pocałował go w usta. - Pozwól, że zmienię twoje zdanie.
Bursztynooki przez chwilę siedział nie ruchomo. Na jego policzkach ukazały się drobne rumieńce. Ciemnowłosy uznał, że "zawiesił mu się system".
Nagle, gdy Toni najmniej się tego spodziewał, brązowowłosy rzucił mu się na szyję, zamykając go w szczelnym uścisku.
- Nie wiem co bym bez ciebie zrobił - wyszeptał Włoch.
Hiszpan również objął chłopaka.
- Ja bez ciebie też - odezwał się zielonooki.
Trwali tak w zupełnej ciszy, nie zwracając najmniejszej uwagi na tykający zegar.
- Ale i tak się nie pożegnam - mruknął Lovino. - Obietnica to obietnica.
Słysząc te słowa, Antonio zaśmiał się cicho.
Jesteśmy już BARDZO blisko końca tej książki.
Teorytycznie za jeden rozdział i będzie koniec...
I przeraszam za przypominanie o nieuchronnie zbliżającym się rozpoczęciu roku szkolnego.
Ups?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro