Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Wieczór integracyjny"

- Lovino... - bez odzewu. - Lovino! - krzyknął kolejny raz Antonio. Włoch nadal nie odpowiadał. Było już trochę po siódmej, a na ósmą mieli śniadanie. Hiszpan obudził się godzinę temu. Zaczął przyszykowywać się do dnia, licząc na to, że wstanie sam. Jak można się było spodziewać: nie wstał. Toni, jako ogólnie dobra i miła osoba, postanowił sam go obudzić. Niestety, nie ważne jak mocno by krzyczał lub szturchał, ten nadal pozostawał niewzruszony.
- Zaraz śniadanie - dodał, tracąc jakąkolwiek nadzieję. - No Lovi...
- Nie zmiękczaj mojego imienia. Nie lubię tego - odezwał się, gwałtownie wytracony ze snu, chłopak. Czyli on, przez bite piętnaście minut, używał wszelkich sposobów, aby się obudził, począwszy od krzyczenia mu do ucha, kończąc na próbach zrzucenia go z łóżka, a wystarczyło zdrobnić mu imię! Antonio zmarszczył brwi nie wierząc w taką kolej rzeczy.
- Ile mamy do śniadania? - spytał, ocierając zaspane oczy.
- Teraz jakieś z pół godziny.
- Dobra - powiedział po czym, biorąc ubrania pod rękę, udał się do łazienki. Antonio zupełnie go nie rozumiał. Lovino miewał momenty w których bywał miły, jednak przez większość czasu był zdenerwowany lub złośliwy, co zauważył już po jednym dniu mieszczania razem. Oczywiście mógł to sobie wytłumaczyć tym, że Włoch był po prostu złą osobą, jednak Toni spotkał w swoim życiu wiele ludzi. Niektórzy z nich zostawiali po sobie pozytywne wspomnienia, a niektórzy negatywne. Lovino nie wyglądał jakby cieszył się z porażek lub cierpienia innych. Mógł przecież zawsze na takiego się kreować aby później manipulować pozostałymi. Mógłby, ale Antonio, całym swoim naiwym, dziecięcym sercem wierzył w to, że na świecie nie ma złych istot. Niektórzy po prostu zagubili się w tym skomplikowanym świecie i trzeba im podać pomocną dłoń. Francis oraz Gilbert zawsze mówili w żartach, że ma on dziecięcą mentalność. Toni nie mógł się z tym nie zgodzić. Jednak, gdy wplątywał się w toksyczną przyjaźń to ten strasznie francuski Francuz oraz Niemiec z ego poza skalą, czyli ten sam który miał przewalone przez całe lato, zawsze byli przy nim i wyciągali to z takiej znajomości.
- Halo - niższy pomachał mu przed oczami - Zawiesiłeś się czy co?
- Wybacz - odrzekł Toni - Zamyśliłem się.
Z mimiki twarzy Lovina wywnioskował, że ten chciał odpowiedzieć "To ty myślisz?!". Już wyobrażał sobie jego złośliwy uśmieszek. Jednak bursztynooki tego nie zrobił. Najzwyklej w świecie podążył w stronę drzwi.
- Chodź na to śniadanie - powiedział, popędzając Hiszpana.
Antoni bez słowa poszedł za nim.

°~•●•~°

Śniadanie było podane w formie stołu szwedzkiego, więc każdy znalazł coś dla siebie.
- Hej! - powiedział Hiszpan, dosiadając się do stolika swoich przyjaciół, którzy aktualnie spożywali swój posiłek.
- Witaj Toni - odpowiedział Francis.
- Cześć Toni - dodał Gilbert.
W radosnej atmosferze zjedli posiłek. Rozmawiali głównie o głupotach. Prawdopodobnie dzisiaj wieczorem, jak co roku, odbędą się zajęcia integracyjne. Zawsze najpierw była jakaś aktywność, a wszystko kończyło się przy ognisku, śpiewając piosenki i jedząc pianki. Wbrew pozorom cała trójka chłopaków lubiła to wydarzenie. Zawsze przygotowywali jakieś pułapki - właśnie przez to byli tutaj znani. Rok temu został zorganizowany bieg na orientację w terenie. Toni, Francis oraz Gilbert, aby trochę urozmaicić zabawę po drodzę zmieniali ustawienie strzałek, przez co praktycznie nikt nie dobiegł na metę na czas. Nikt nie zgubił się, ponieważ teren leśny należący do Summer tree był ogrodzony oraz monitorowany. Podlewanie wodą opału na ognisko było już klasyką.
- W tym roku mają być podobno podchody - powiedział Toni, odkładając szklankę z sokiem pomarańczowym. Przez chwilę nastąpiła między nimi cisza.
- Mam zagilbisty pomysł! - odezwał się w końcu Gilbert.
- Oświeć nas swą inteligencją - powiedział Francuz wcale nieironicznie.
- Gdy będziemy grać w podchody będzie już ciemno, bo w dzień to trochę bez sensu. Wtedy odłączymy się od grupy i zaczniemy straszyć innych. Dodatkowo możemy się założyć kto pierwszy dostanie zawału.
- Musimy wziąć pod uwagę, że będą nas bardziej pilnować przez poprzednie lata - wtrącił się Francis.
- Nie ma ryzyka, nie ma zabawy - podsumował Antonio.
Ponownie zeszli na luźne tematy, ciesząc się swoim towarzystwem. Hiszpan lubił takie chwilę, gdy mógł porozmawiać z kumplami, o nic się nie martwiąc. Nadal, tak samo jak pozostała dwójka, żałował tego, że nie są w tym roku razem w pokoju, jednak przez to bardziej doceniał chwilę, gdy, tak jak teraz, wspólnie rozmawiali.
- Ziemia do Gilberta - Blondyn pomachał albinosowi przed oczami - Od dłuższej chwili się nie odzywasz i patrzysz się tępo w jeden punkt. To trochę przerażające... - mruknął Francis.
Gilbert poruszył głową.
- Ponownie witamy w świecie żywych - powiedział Toni.
- Mam halucynacje, czy tam jest dwójka Lovino? - powiedział w końcu czerwonooki.
Reszta również spojrzała w tamtą stronę. Współlokator Antonia siedział przy stoliku z inną osobą, strasznie do niego podobną. Rozmawiali razem, jednak częściej to sobowtór Lovino mówił, gdy sam chłopak tylko czasami dorzucił swoje trzy grosze.
- To jego brat - powiedział ciemnowłosy.
- Skąd wiesz? - spytali obaj.
- Powiedział mi wczoraj - odpowiedział, nadal patrząc na Lovino zielonymi oczami. - A może raczej dzisiaj - dodał przypominając sobie, o której godzinie zaczęli ze sobą rozmawiać.
- Jak ty wyciągnąłeś takie informacje od królowej lodu? - spytał Gilbert. Przezwisko to wymyślił wczoraj, kiedy zobaczył zachowanie Włocha. Antoniemu nie za bardzo się ono podobało, jednak nikt nie mógł przemówić Gilbertowi do rozumu.
Po chwili, gdy jeszcze wszyscy obozowiczów byli na stołówce, na podest weszła ta sama kobieta co wczoraj i ogłosiła wieczór integracyjny grupy, który miał zacząć się podchodami.

°~•●•~°

- Głupia latarka - narzekał Lovino, pukajac ze zdenerwowaniem w przedmiot. Kilka minut temu omyłkowo oddalił sie od grupy. Widząc to, jego młodszy brat poszedł za nim. Gdy już się spotkali, grupa była od nich znacznie oddalona i dotarcie do nich w krótkim czasie było wręcz niemożliwe. Niestety nawiedziła ich również złośliwość rzeczy nieżywych i przedmiot do dawania światła przestał pełnić swoją funkcję. Nie było szans, aby znaleźli pozostałych po ciemku. Tak właśnie wylądował z przerażonym Felicjano i nie działajacą latarką w środku lasu.
- Strasznie tu - powiedział młodszy.
- Nie pomagasz - dodał Lovino, nadal majstrując przy urządzeniu. Nagle coś koło nich zaszelestało. Było to tak bardzo nie spodziewane, że Feli aż podskoczył i przybliżył się do brata.
- Nie przesadzaj - powiedział Lovino, widząc taką reakcje - To pewnie wiatr lub jakieś nieszkodliwe zwierzątko - mówił to takim tonem, jakby sam chciał upewnić się wypowiadanych przez siebie słów. Nagle usłyszeli huczenie sowy. Czemu wszystko po zmroku jest tysiąc razy straszniejsze niż w dzień? Bracia usłyszali ruch oraz przerażajace szepty w pobliskich zaroślach. Scena ta przypominała zdarzenie z typowego horroru. Coś złapało starszego Vargasa za ramię. Ten nic nie myśląc, odwrócił się błyskawicznie. Był "odrobinę" przerażony, jednak wciąż mniej niż jego brat. Istotę skrytą w cieniu najpierw uderzył z całej siły latarką, po czym kopnął kilka razy w nogi i brzuch. Nagle usłyszał śmiech.
- Takiej reakcji to się nie spodziewałem! - powiedział Gilbert, ujawniając się z krzaków. Zaraz za nim zauważył Francisa. Lovino czuł jak jego policzki robią się czerwone ze zdenerwowania. Jak oni mogli zrobić mu coś tak okropnego?
- Przepraszam Lovino - odezwał się Antoni, który stał przed nim i poklepał to po głowie. - Nie wiedziałem, że to ty.
Nawet bez światła Włoch mógł nawet bez światła zobaczyć małe rozciecie na jego czole, spowodowane przez latarkę. Wbrew pozorom jest ona dobrą bronią.
- Weź te łapy - syknął wkurzony. - Co wam odbiło? - spytał bardzo kulturalnie. - Albo wiecie, co? Nie chcę wiedzieć. Jako odkupienie swoich win możecie dać nam swoją latarkę, bo chcemy wrócić do grupy.
- Lepiej jak was doprowadziły, żeby nikt się nie zgubił - powiedział Francis. - A po za tym, twój brat jest wyraźnie przerażony.
- Mam na imię F-Felicjano - powiedział drążcym głosem. Feli przez nich prawie dostał zawału, powodowało to to, że Lovino dwa razy mocniej miał ochotę ich uderzyć albo najlepiej zabic w najbardziej okrutny sposób.

- Chodźmy w takim razie - powiedział Gilbert idąc na przodzie z latarką w dłoni.
Jedna rzecz przykuła uwagę Lovino. Antonio zawsze szedł na początku, a teraz ledwo człapał na samym końcu.
- Wszystko dobrze? - spytał w końcu Włoch.
- Tak - odpowiedział Hiszpan - Tylko trochę noga mnie boli.
- Daj latarkę - polecił chłopak czerwonookiemu i poświecił nią Toniego. Jego piszczel posiadał nieskończoną ilość siniaków oraz parę ran, z których jeszcze płynęła krew. Lovino poczuł się winny i to bardzo. Źle czuł się z tym, że osoba, która była dla niego względnie miła, teraz nie mógła praktycznie chodzić i to przez niego.
- Dasz radę iść? - spytał z niespotykaną troską.
- Tak - odpowiedział pewnie, jednak szybko został skarcony przez wzrok Lovino. - Może?
- Jak z dzieckiem - mruknął Włoch. - Wy idźcie dołaczcie do grupy, żebyście nie mieli problemów. Ja pójdę z nim do obozu, muszą mieć tam jakąś apteczkę czy coś. Jeśli coś stanie się Felicjano to możecie sobie kopać już grób, jasne?! - powiedział i zaczął oddalać się z Antonio, któremu pomagał iść.
Ton głosu Lovino nie wskazywał, że żartował podczas wypowiadania groźby.
- Zabrał mi latarkę - powiedział Gilbert, gdy nie było ich już w zasięgu wzroku, głosem pełnym żalu małego dziecka, któremu ukradło się lizaka. Słysząc to jakże poważne zdanie, Francis cicho zaśmiał się pod nosem. A Felicjano nadał był zbyt przerażony, aby się odezwać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro