Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Szara rzeczywistość"

Lovino jak prawie każdego wczesnego wieczoru siedział na swoim łóżku z włączonym laptopem i jak zwykle o tej porze rozmawiał przez video czat z Antonio. Szczerze to był zaskoczony, a nawet bardzo - minęły już trzy lata odkąd spotkał zielonookiego i nadal utrzymywał z nim kontakt. Ba, nawet wciąż byli parą!
Ale jedna rzecz nie dawała Włochowi spokoju.
- Ja już będę musiał kończyć - powiedział po chwili ciszy Toni.
Młodszy ze złością spojrzał na ekran.
- Tak szybko? - spytał zaniepokojony.
- Przepraszam - mruknął. - Muszę jeszcze załatwić jedną rzecz - usprawiedliwił się szybko.
Vargas dobrze wiedział, że Antonio był zakłopotany - zawsze gdy czuł się nieswojo, jego wzrok uciekał na różne strony i jego głos wydawał się bardziej stonowany.
Lovino cicho węschnął.
- Ta, jasne - odparł sucho.
- Nie jesteś zły Loviś, prawda? - odezwał się Hiszpan.
Nie wiedzieć czemu, ale zmartwienie w głosie Toniego wydawało się bursztynookiemu wymuszone oraz sztuczne.
- Nie jestem - odpowiedział krótko.
- To do zobaczenia później! - Antonio się rozłączył.
Lovino zamknął ekran laptopa, a urzadzenie położył na szafkę obok.
Zrezygnowany opadł na swoje łóżko. Wywalczenie osobnego pokoju było naprawdę dobrą decyzją.
Odkąd pamiętał to ich rozmowy potrafiły ciągnąć się całą noc, a gdy już kończyli, to Lovino zmuszony był się pożegnać ze swoim ukochanym tylko dlatego, że jego brat z sąsiedniego pokoju skarżył się, że nie może zasnąć.
Niestety, teraz ich kontakt jakby zanikł: mniej rozmawiali, rzadziej się spotykali. I to bolało. Strasznie. Każdy kto znał dobrze Lovino, dobrze wiedział, że wystarczyło niedużo czasu, aby myśli Włocha zaczęły krążyć po niewesołych scenariuszach.
Wszystko przecież szło tak dobrze! Vargas i Antonio odwiedzali się nawzajem kilka razy w roku. Zawsze gdy przyjeżdżał do domu Hiszpana, był bardzo miło traktowany przez jego rodzinę. Nawet chyba go lubili. A Toni nie skarżył się na nieprawidłowe zachowanie Felicjano lub Romulusa względem niego. To chyba znaczyło, że wszystko było dobrze, prawda?
Patrząc na ostatnie kilka tygodni, Lovino powoli przestawał w to wierzyć.
Antonio przecież obiecywał mu, że nie ważne ile kilometrów będzie ich dzielić, serca zawsze będą koło siebie.
Zmęczonym wzrokiem spojrzał na szufladę obok niego.
"Niedługo to wszystko się skończy" - pomyślał zdeterminowany.
Co wywołało w nim tak nagłą poprawę samopoczucia?
W meblu ukryty był bilet do Hiszpanii.
Plan starszego Vargasa był naprawdę prosty. Miał się spakować i bez uprzedniej zapowiedzi wparować do domu Antonia i zostać tam na zawsze. Był zdolny poświęcić swoje całe życie we Włoszech dla głupiego zielonookiego chłopaka, którego spotkał kilka lat temu na wakacyjnym obozie.
O swoim planowanym wyjeździe powiedział już wcześniej swojemu młodszemu bratu, jednak to było zanim zakupił bilet. Felicjano zareagował nie tak jak spodziewał się bursztynooki. Brązowooki należał do osób, które nawet na najgłupszy i najbardziej nieodpowiedzialny pomysł stwietdziłyby, że to doskonały plan. Dlatego też Lovino dość mocno się zdziwił, gdy młodszy brat wyraźnie powiedział mu, że nie może tego robić i, że powinnien rozważniej podejmować swoje decyzje, które wpłynąć mogą na jego przyszłe życie. Starszy Vargas zupełnie zignorował tę uwagi i bez dużego zastanowienia znalazł lot do Hiszpanii i zakupił dla siebie miejsce w samolocie. Wyjazd miał mieć za dwa tygodnie.
Z rozmyśleń nad swoimi planami na przyszłość wyrwało go ciche pukanie w drzwi jego pokoju.
- Proszę - posiedział bez chwili zastanowienia.
Już po kilku milisekundach zobaczył swojego młodszego brata. Twarz miał delikatnia zakłopotaną.
- Czego chcesz? - Lovino już z dościadczenia wiedział, że taki wyraz nie wróży niczego dobrego.
- Mam do ciebie prośbę - powiedział już bardziej pewny siebie.
- Jaką? - spytał dociekliwie starszy.
- Mógłbyś pojechać do sklepu plastycznego odebrać moje zamówienie i zanieść do mojego znajomego? - poprosił.
- Ty mówisz serio? - Lovino spojrzał przez okno. - Nie ma mowy. To po drugiej stronie miasta i nie zamierzał tam iść jeszcze w taką pogodę.
- Błagam - kontynuował. - Obiecuję, że ci to wynagrodzę! - mówił Felicjano.
Bursztynooki spojrzał na niego podejrzliwym wzrokiem.
- Niech ci będzie - powiedział po chwili.
Odpowiedź ta wywołała ogromny uśmiech na twarzy młodszego.
- Jesteś moim najlepszym bratem! - krzyknął.
- Jedynym - mruknął pod nosem Włoch.
Brązowooki szybko chwycił karteczki samoprzylepne z biurka Lovino i błyskawicznie napisał coś długopisem.
- To adres gdzie masz zanieść zamówienie - sprecyzował. - Jeszcze raz dziękuję - posiedział, wychodząc z pokoju.
- Ta, ta - odezwał się starszy Vargas. - Idź już, bo zaraz się rozmyślę.
Felicjano posłusznie wyszedł z pokoju.
Włoch ponownie opadł na łóżko, wzdychając przeciągle i mrużąc delikatnie oczy.
"Jakim cudem dałem się w to wrobić?" - pytał siebie z wyrzutem.
Po chwili znalazł w sobie garstkę determinacji i wstał z wygodnego materaca.
Udał się do przedpokoju, gdzie ubrał swoje buty i kurtkę.
- Wychodzę! - krzyknął, otwierając drzwi. Nie spotkał się ze sprzeciwem.
Gdy tylko był już po za ścianami przyjaznego domu, uderzyło go chłodne powietrze i silny wiatr. Był środek lutego: już po Walentynkach i jeszcze daleko do urodzin Lovino. Był to okres, kiedy Włoch nie miał czym zająć swój umysł. Normalnie spędzał teraz by czas u Antonia, ale Hiszpan wciąż odkładał jego przyjazd na później, mówiąć, że musiał pojechać gdzieś w pilnej sprawie z rodzicami, a to, że ktoś z jego rodziny trafił do szpitala. Jednak za każdym razem, gdy bursztynooki pytał się "co się stało dokładniej?", chłopak zawsze odpowiadał wymijająco. Lovino nie był idiotą z minusowym IQ, więc łatwo domyślił się, że to wymówki niewysokich lotów. Ale nie chciał robić z tego powodu głupiej kłótni.
"Może po prostu Toni ma mnie dość?" - przeszło mu przez myśl, zakładając kaptur od kurtki, aby uchronić się przed spadającym śniegiem. Chociaż to, że był to ten śnieżny puch, który prawie każdy uwielbia, to zbyt dużo powiedziane. Był to bardziej zimny deszcz, który zaraz po uderzaniu w ziemię, mieszał się z błotem. Przez taką pogodę świat zdawał się jeszcze bardziej ponury.
Teraz zaczął żałować wcześniejszego odwlekania zdawanie na prawo jazdy. Autobus, którym jechał pełen był obcych mu ludzi, nie mówiąc już o panującej tam duszności.
Po długiej dla niego podróży, wyszedł wkońcu z komunikacji miejskiej i szybkim krokiem zaczął zmierzać w stronę sklepu plastycznego. Był jedną z nielicznych osób, przemierzających chodnik. Większość ludzi, w obawie przed pogodą, pochowało się w domu. Po kilkunastu metrach znalazł się wreszcie przed drzwiami miejsca, do którego zmierzał. Otworzył drzwi i usłyszał charakterystyczny dzwonek, powiadamiający obsługę o nowym kliencie.
- Dzień dobry - powiedziała dziewczyna za ladą. Miała ona blond włosy średniej długości, które często wydawały się brązowe. Miała je rozpuszczone i włożoną zieloną opaskę. Jej duże kolczyki przysłonięte były przez kilka niesfornych pasem. Ubrana była w czarny fartuszek z nazwą sklepu i orzechową koszulę.
- Dzień dobry - odpowiedział Włoch.
- Wiesz, że nie musisz być taki formalny, prawda? - rzekła uśmiechnięta. - Mi to nakazuje regulamin - dodała po chwili.
Lovino tylko przewrócił oczami.
Była to Laura - jego bliska znajoma praktycznie od dziecka. Pracowała w tym miejscu już na tyle długo, że dobrze wiedziała, że bracia Vargas są tu częstymi klientami. Zdarzało się nawet, że gdy nie było innych ludzi, urządzali sobie pogodną rozmowę. Kobieta była starsza od Vargasa o jakieś cztery lata. Włochowi trudno było się do tego przyznać, ale zielonooka, była jego pierwszą, dziecięcą, czysto platoniczną miłością. Często ludzie wokół nich z tego żartwali, jednak Lovino uznaje to za błedy młodości.
- Ja po zamówienie - powiedział szybko, zupełnie ignorując uwagę dziewczyny.
- Felicjano mówił, że tym razem ty przyjdziesz po paczkę. - Dziewczyna zniknęła na zapleczu. - Proszę! - Położyła paczkę na ladzie.
- Dzięki - mruknął pod nosem.
- Coś się stało? - spytała Laura.
Chłopak chwycił przesyłkę w rękę.
- Nie - odpowiedział. - Czemu pytasz?
Dziewczyna spojrzała na niego przenikliwie i podejrzliwie. Lekko uniosła brew w geście niedowierzania.
- Moje życie się wali, okej?! - powiedział po chwili, dobrze wiedząc, że zielonooka zna już go od tylu lat, że z łatwością zgadłaby, że Włoch kłamie.
- Antonio? - spytała cichutkim, niewinnym głosem, aby nie urazić chłopaka.
- Antonio zawsze był debilem i debilem pozostanie - mruknął cicho, odwracając wzrok.
Laura była jedną z pierwszych osób, które dowiedziały się o związku Lovino z Hiszpanem. Było to w przerwę świąteczną: zielonooki przyjechał do Włoszech po Bożym Narodzeniu i miał spędzić Sylwestra i Nowy Rok z ukochanym. W wolnej chwili udali się do pobliskiego parku, aby choć odrobinę uciec od zgiełku miasta. Był wtedy chłodny wieczór, jednak pogoda była o wiele lepsza niż teraz. Antonio i Lovino szli obok siebie, mocno trzymając się za ręcę i pogodnie rozmawiając. Oczywiście co kilka metrów Hiszpan się zatrzymywał tylko po to, aby pocałować Włocha w zaczerwieniony od zimna policzek. Po chodniku prawie nikt oprócz nich nie szedł, więc uwagi na temat okazywania uczuć w miejscu publicznym z ust bursztynookiego był mniej groźnie, ale nadal były. Pech chciał, że w pewnej chwili przeszła obok nich Laura. Śpieszyła się wtedy na ważne spotkanie ze znajomymi, jednak nawet to nie powstrzymało jej, aby na chwilę się zatrzymać i przyjrzeć się parze. Nie potrzebowała wiele czasu, aby rozpoznać Lovino.
Kilka dni później, gdy Antonio wrócił już do Hiszpanii, Włoch udał się do sklepu plastycznego, gdzie odebrać miał nowy zestaw farb olejnych. Ostatki poprzednich użył na namalowanie pejzażu wiejskiego domku, który teraz dumnie podpierał ścianę w pokoju Włocha.
Od samego wejścia, bursztynooki wiedział, że coś jest nie tak. Uśmiech zielonookiej wydawał się niepokojący. W pewnym momencie nawet przeszła mu myśl, że powinien uciekać, jednak tego nie zrobił. Jak zawsze podszedł do lady i zanim zdążył się nawet przywitać, został zasypany pytaniami o jego wybranka. Laura nie dała mu świętego spokoju, dopóki Włoch nie odpowiedział na wszystkie jej pytania. Można tylko zgadywać jak ta sytuacja była krępująca dla Lovino.
Belgijka, po dosadnym obwieszczeniu o inteligencji Hiszpana, popatrzyła na niego lekko zdziwiona. Bursztynooki przyglądał się chwilę Belgijce, czekając na jej reakcję.
- Wiesz... - odpowiedziała z uśmiechem. - Nie powinieneś się tym przejmować. - Lovino otworzył usta w celu powiedzenia swojej opini na ten temat. - Ja już będę musiała iść - powiedziała dziewczyna, przerywając chłopakowi wypowiedź, gdy popatrzyła na zegarek na ręcę. - Mam przerwę - sprecyzowała.
- Jasne - mruknął cicho Włoch, zmierzając w stronę drzwi.
Przed wyjściem odwrócił głowę, aby jeszcze raz spojrzeć na zielonooką. Ta nie zwracała już uwagi na Włocha, tylko szybko pisała z kimś wiadomości na telefonie.
Lovino westchnął głęboko i opuścił pomieszczenie, zmierzając się z zimnym powietrzem. Pośpiesznym krokiem udał się na przystanek. Spojrzał na rozkład. Autobus powinien być za dziesięc minut, jednak, jak wiadomo, autobusy we Włoszech żyją po swojemu, więc skończyło się na pół godzinnym czekaniu na przystanku. Aby chodź trochę umilić sobie czas spędzony na nieprzyjaznym miejscu postanowił zadzwonić do Toniego. Zadzwonił osiem razy, jednak Atonio nie odebrał. Wchodząc do pojazdu, cierpliwość Lovino była już na granicy. Był przemarźnięty, zmoknięty i zmęczony. Jedynym plusem było to, że znajdowały się jeszcze wolne miejsca siedzące w autobusie. Jedyne o czym teraz marzył to kubek ciepłej herbaty lub kakao, aby odpocząć od tego denerwującego świata. Na liście tej obecny byłby jeszcze ukochany bursztynooki, ale przy obecnej sytuacji był on nieosiągalny.
Myśl o tym, że po tym jak dostarczy paczkę pod podany adres, będzie czekać na niego jeszcze droga powrotna do domu oddalonego o pięć kilometrów od miejsca, do którego zmierzał, robiło mu się nie dobrze.
"Ewentualnie zadzwonię po Felicjano" - pomyślał, opierając głowę o szybę.
Jego młodszy brat postanowił już wcześniej zdawać na prawo jazdy, jednak nie znaczyło to zupełnie, że jeździł on bezpiecznie. Lovino często słyszał, że jego młodszy brat jest wariatem drogowym, jednak on tego nie dostrzegał. Może po prostu przyzwyczaił się do chaotycznej jazdy brązowookiego? Cóż... Opcja ta wydawała się trochę niepokojąca.
Wkońcu, po dwudziesto minutowej podróży, wyszedł z autobusu. Mniej więcej wiedział, gdzie znajdowała się ulica, której poszukiwał, dlatego też spacer był szybki. Wszedł na jedno z nowo wybudowanych osiedli i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu bloku z danym numerem. Jego szczęściu nie było końca, gdy kilkadziesiąt metrów dalej zobaczył swój cel. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że wszedł na lekko zamarznięty chodnik, w efekcie czego upadł na ziemie. Ostatnie co udało mu się zrobić to zamknięcie oczu w celu nie zobaczeniu strat, które poniosła paczka. Nic się nie stało. Zdumiony podniósł zamówienie, gdy nawet nie usłyszał trzasku przedmiotów w środku. Dopiero teraz zauważył, że pakunek był wyjątkowo lekki. Oczywiście, Felicjano mógł zamówić blok rysunkowy lub coś podobnego, jednak ciekawość Lovino nie znała granić, dlatego z lekką satysfakcją otworzył paczkę.
- To są chyba jakieś żarty - mruknął Włoch, widząc zawartość zamówienia. Nic, pustka, nico, zero - takimi słowami można było opisać co znajdowało się w środku. Lovino myślał, że zaraz wybuchnie ze złości.
"Czyli był to zwykły, nieśmieszny żart, tak?" - myślał zdenerwowany.
Początkowo chciał rzucić to wszystko w cholerę i nawet zaczął szukać swojego brata w kontaktach na telefonie, aby okrzyczeć go, nie mając ani grama litości. Jednak powstrzymał się. Może kierowała go zwykła ciekawość, albo po prostu chęć zemsty, ale postanowił sprawdzić, kto współpracował z Felicjano.
Szybkim marszem zaczął iść w stronę mieszkania, gdzie dostarczyć miał "paczkę". W trakcie drogi rozmyślał nad tym co powie bratu.
"Zero litości" - powtarzał sobie.
Gdy dotarł bloku, miał chociaż tyle szczęścia, że jakaś przemiła staruszka wychodziła akurat z budynku i wpuściła chłopaka do środka.
- Dziękuję - powiedział.
Był jej tak bardzo wdzięczny, że nie musiał bawić się w dzwonienie domofonem.
Z tego co zauważył mieszkanie, gdzie miał się udać, znajdowało się na drugim piętrze. Blok posiadał windę, jednak Lovino uznał, że czekanie na nią będzie zwykłą stratą czasu, więc wybrał schody.
Nie minęło wiele czasu zanim znalazł się przed apartamentem. Złoś w nim buzowała, dlatego też zupełnie zapomniał o kulturze i od razu otworzył drzwi, bez wcześniejszego pukania.
Po chwili Włoch zrozumiał swój głupi czyn i po prostu stał w progu, czekając na kolejne wydarzenia. Nic się nie stało. Bursztynooki zaczął nawet myśleć, że mieszkanie to jest puste.
Nagle poczuł dotyk na swojej nodze. Spojrzał w dół i spostrzegł kota, ocierającego się o niego.
- Cześć mały - powiedział Lovino, głaszcząc zwierzątko. Stworzonko wydawało mu się zbyt znajome...
- Cerberek? - odezwał się Włoch, a czterołapny towarzys spojrzał na niego dużymi, przenikilwymi oczami. Taka odpowiedź mu wystarczyła.
- Co do kur... - szepnął pod nosem, gdy nagle zauważył sylwetkę w mieszkaniu. Pakunek, który trzymał w dłoni, spadł mu na ziemię.
Hiszpan uśmiechnął się do niego głupiej niż zazwyczaj.
- Niespodzianka Loviś! - krzykną, zamykając Włocha w szczelnym uścisku.
"Co się tu dzieje?" - Włoch wciąż niczego nie rozumiał.
Nagle, kątem oka zauważył swoją czerwną czapkę na szafce w przedpokoju, której dzisiaj zapomniał wziąć z domu. Wszystko stało się jasne.
Delikatnie odsunął się od Antonia. Jego ciemne, prawie czarne włosy jak zwykle były w nieładzie. Miał na sobie zwykłą beżową bluzkę na krótki rękaw oraz brązowe spodnie.
- Coś się stało Loviś? - spytał zaniepokojony Hiszpan, którego zielone oczy wnikliwie przyglądały sie Włochowi.
Jednak Lovino go nie słuchał.
Doskonale pamietał jak kilka miesięcy temu, Antonio powiedział mu, że najchętniej to przeprowadziłby się do Włoszech i zamieszkał z Lovino, jednak bursztynooki go wyśmiał, uważając, że to tylko słowa puszczane na wiatr. Jak bardzo się mylił. Spełnienie słów Hiszpana nastąpiło szybciej niż mógł spodziewać się tego bursztynooki.
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że to wszystko było zaplanowane, tak? - odezwał się wkońcu Lovino. - Paczka, twoje dziwne zachowanie. - Antonio niepewnie przytaknął. - I kiedy JA tułałem się po mieście, to ty z moim bratem przenieśliście moje rzeczy bez mojej zgody. Włącznie z kotem. - Hiszpan uśmiechnął się głupio. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że takie czynności napewno podchodzą pod jakiś paragraf.
Lovino zamilkł.
Zielonooki doskonale wiedział, że Włoch był zdenerwowany. I to bardzo.
Dlatego też, pokornie opuścił głowę, szykując się na solidną reprymendę.
Stało się jednak coś, czego nie przewidział. W jednej chwili bursztynooki do niego podbiegł i przytulił z całych sił, a z jego oczu zaczęły lecieć łzy.
- Jesteś taki głupi! - zaczął krzyczeć. - Idiota! - Wtulił się w klatkę piersiową starszego. - Nie ławiej było mi to powiedzieć? - Lovino mówił drżącym głosem. - Kretyn! Jesteś największym kretynem jakiego znam! Nawet nie wiesz jak mocno się martwiłem! - Antonio dobrze znał Włocha, więc szybko zrozumiał sens tych słów.
Hiszpan objął swojego ukochanego.
- Nigdy cię nie zostawię - powiedział.
Słysząc te słowa, Lovino wybuchł płaczem.
Teraz nawet nie przejmował się tym, że zmarował bilet do Hiszpanii.

Ci którzy dokładnie przeczytali notkę przy ostatnim rozdziale doskonale wiedzieli, aby spodziewać się czegoś jeszcze.
W sumie ciągle w ostatnich częściach ciągle używałam słow "teorytycznie" i "może".
Czy serio myśleliście, że zakończę tę książkę bez podziękowania wam?

Serdecznie dziękuję za każdy komentarz, każdą gwiazdkę.
Pisanie tego było dla mnie świetną zabawą. Uwielbiam umieszczać jakieś smaczki w rozdziałach.
Zauważył ktoś z was, że np. w rozdziale "Długa historia" Antonio ma na twarzy kolory flagi panseksualizmu, a Lovino biseksualizmu?
Nie chcę zajmować wam już czasu, więc po prostu spotkajmy się w nowej książce.

Jeszcze raz dziękuję wszystkim czytelnikom.

To już definitywnie koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro