"Jesteś na mnie zły?"
Od wyjścia do sklepu Lovino nie odezwał się do nikogo ani słowem. Czy to do Antonio, Francisa, Eliz, Gilberta lub Felicjano. Całą drogę powrotną szedł sam. Hiszpan najwyraźniej zauważył, że coś się stało jego współlokatorowi, jednak doskonale wiedział, że gdyby zaczął się niego o to dopytywać, to Włoch tylko jeszcze bardziej by się rozłościł. Toni doskonale pamietał, kiedy po przyjściu na miejsce zbiórki, zaproponował mu pomoc przy niesieniu torby z zakupami. Lovino kupił znacznie więcej rzeczy niż zielonooki, więc dla tak miłej osoby jaką był Antonio, logiczne było to, że zaproponował swojemu przyjacielowi pomoc. Hiszpan nigdy nie zapomni co wtedy odpowiedział mu brązowowłosy. Pozornie było to zwykłe "Idź sobie", jednak dla Antonia odpowiedź ta wydawała się trochę dziwna. W wypowiedzi Lovino, Toni nie usłyszał ani trochę złośliwości, sarkazmu, pogardy, irytacji czy lekcewarzenia, a były one cechami rozpoznawalnymi u starszego Vargasa. W pierwszej kolejności zielonooki był lekko skołowany zaistniałą sytuacją i nawet spróbował dowiedzieć się co się stało z jego współlokatorem, jednak po chwili odpuścił, bo dobrze wiedział, że nic tym nie osiągnie.
- Wiesz co się stało z Lovino? - spytał Toni, podchodząc do Felicjano.
Według niego mogłaby być to jedyna osoba, która wiedziała co jest przyczyną dziwacznego zachowania bursztynookiego.
- Niestety nie - odpowiedział chłopak.
- Wydaje się strasznie nieobecny - mruknął Hiszpan.
Młodszy Vargas kiwnął głową na zgodę.
- Ty też nie wiesz, prawda? - dopytał się Felicjano. - Chyba nigdy nie widziałem go w takim stanie.
Odpowiedź Włocha wcale nie uspokoiła Hiszpana - nawet jeszcze bardziej zaczął zamartwiać się o swojego współlokatora.
- Jak będziesz coś wiedzieć to mi powiedz - powiedział zielonooki.
Vargas przytaknął.
Ale Antonio wciąż zastanawiał się co lub kto stoi za obecnym stanem jego przyjaciela.
°~•●•~°
Gdy tylko Włoch wszedł do pokoju, który dzielił z Tonim, położył reklamówkę z zakupami na ziemie, po czym rzucił się na łóżko. Nawet nie przejął się zbyt zdjęciem butów.
Spojrzał na sufit, który tak nagle zrobił się strasznie fascynujący.
"Dlaczego on? Dlaczego akurat on? Przecież jest jest siedem kontynentów, kilka set krajów i siedem miliardów ludzi na świecie" - powtarzał sobie Lovino. - "Ale nie, ja musiałem go tu spotkać. Świecie, jeśli to słyszysz, to chcę abyś wiedział, że cię nienawidzę. Z całego serca."
Nie licząc tego, jaki wszechświat był okrutny, bursztynooki zastanawiał się jeszcze nad jedną rzeczą: jakim cudem ani on, ani Antonio się nie poznali? Przecież Lovino doskonale pamiętał, że jego przyjaciel z dzieciństwa miał starszą siostrę Isabel - tak samo jak Toni. Nawet jeśli pamiętał ją tylko jako wysoką dziewczynę z ciemnymi włosami z małymi krostami na twarzy, powinien wcześniej połączyć fakty.
Tak samo Antonio też mógłby czasami wytężyć umysł i spostrzec, że ten chłopak z domu obok, z którym spędzał większą część wolnego czasu za dzieciaka, chwalił się dostaniem do klubu piłkarskiego i, że jego współokator również ma na koncie podobne osiągnięcie. Zwłaszcza, że Lovino niezbyt zmienił się z charatkteru - jedynie stracił dzieciecą ciekawość światem, był mniej ufny do ludzi, może nawet przestał się tak często obrażać, ale nie zmieniało to faktu, że Włoch prawie od zawsze był złośliwy i trochę wredny.
- Wszystko dobrze Lovi? - spytał Hiszpan, który siedział na sąsiednim łóżku. Bursztynooki delikatnie podniósł się z łóżka i z rozgniewaniem spojrzał na ciemnowłosego.
- Wszystko jest doskonale! - Nie oszczędzał sarkazmu. - Nie mów na mnie Lovi - dodał po chwili.
- Napewno? - dopytał zielonooki.
- Tak - odpowiedział Włoch.
- Skoro tak mówisz - mruknął Antonio.
- Idź się utop - dodał prawie niesłyszalnie młodszy.
Na tym ich konwersacja się zakończyła.
Lovino wrócił do interesującej czynności, jaką było patrzenie się tępo w sufit i dobijanie się.
Dobrze pamiętał jak Felicjano płakał, gdy odszedł jego przyjaciel. Z tego co słyszał, pożegnali się i obiecali spotkanie w przyszłości.
Ale młodszy Vargas, nadal był przygnębiony.
W takim razie co musiał czuć Antonio, którego bliska osoba opuściła z dnia na dzień, bez "żegnaj" lub nawet prostego "pa"?
Ta myśli najbardziej utrwalała Lovino w przekonaniu, że jest okropną osobą.
Może i Felicjano był i nadal jest strasznie wrażliwy, ale Antonio bardzo przywiązuje się do ludzi, a to się równoważy.
Pogrążony w swoich zamyśleniach Włoch, nawet nie zauważył, że Hiszpan zgasił już światło w pokoju. Wszechobecna ciemność skłoniła Lovino do zamknięcia oczu. Tylko na chwilę.
°~•●•~°
- Lovi! Lovi! - krzyczał ośmioletni chłopiec z obdartymi kolanami. Jego zielone oczy były lekko opuchnięte i zaczerwienione od płaczu.
- Idioto, ile razu mam ci powtarzać, abyś mnie tak nie - przerwał gdy tylko zauważył zapłakaną twarz swojego przyjaciela. - Co się stało Toni? - spytał.
Chłopak przetarł dłońmi buzię, po czym nagle i zupełnie niespodziewanie przytulił niższego.
Niższy cierpliwie czekał, aż Antonio się uspokoi.
- Teraz powiesz mi co się stało? - spytał ponownie Lovino, gdy Hiszpan lekko się od niego odsunął.
Wyższy przytaknął.
- Spadłem z drzewa - mruknął.
Włoch złapał się za głowę.
- Tyle razy ci mówiłem, abyś uważał! - odezwał się rozgniewany chłopak.
Toni w akcie pokory opuścił głowę i w ciszy słuchał nagany z ust swojego młodszeo kolegi.
Po skończonym kazaniu Lovino, spojrzał na zielonookiego.
Kolana miał dość mocno zdarte, na rękach oraz nogach widniały zadrapania, z których jeszcze leciały strurzki krwi, a w ciemnyme roztrzepanane włosy pozaplątywały się drobne gałązki i listki. I nagle, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, cały gniew bursztynookiego wyparował.
- Nie maż się - odezwał się oschle Włoch z założonymi rękami. - Usiądź. - Wskazał na mały, przewalony pień drzewa.
Antonio podniósł głowę, a twarz jeszcze raz przetarł dłońmi i nawet spróbował wymusić u siebie uśmiech, po czym usiadł na podanym miejscu.
Z kieszeni spodni wyjął małe, białe pudełeczko z czerwonym krzyżykiem na środku.
Tak naprawdę to już nie pierwszy raz, gdy Toni przybiegał do niego z płaczem, ponieważ coś sobie zrobił. Lovino postanowił przygotować się na takie sytuację, dlatego też zaczął nosić ze sobą plastry.
Bursztnooki ukłęknął i z pudełeczka wyjął pierwszy opatrunek. Trafił się niebieski w pingwiny.
Lovino, z precyzją prawdziwego lekarza, przylepił go na pierwsze, większe zadrapanie. Postanowił omijać drobne ranki, bojąc się, że nie starczy plastów.
Z każdą chwilą rozerwaną skórę zasłaniały opatrunki z żyrafami, kotami, żółwiami czy nawet z rekinami.
Po skończonej pracy, Lovino się podniósł.
- Lepiej? - spytał.
- Tak - odpowiedział Antonio.
Teraz zamiast zaczerwienionych oczu oraz śladów po łzach, Włoch widział na twarzy swojego przyjaciela wielki uśmiech. Zdecywdowanie takiego go wolał.
- Obiecaj mi coś - odezwał się Toni.
- Tak?
- Nigdy się ze mną nie pożegnasz - powiedział.
Lovino spojrzał na niego ze zniezrozumieniem namalowanym na twarzy.
- Gdybyś miał się ze mną pożegnać, oznaczałoby to, że już nigdy się nie spotkamy. A ja chcę zawsze być twoim przyjacielem - Antonio w wypowiedź tą włożył całą swoją dzieciencą determinacje.
Twarz Lovino zrobiła się lekko czerwona.
- Nigdy cię nie opuszczę kretynie - odpowiedział po chwili bursztynooki. - I się nigdy nie pożegnam.
- Obiecujesz na paluszek? - dopytał się Hiszpan, wyciagając w stronę Włocha swoją dłoń.
- Na paluszek - powiedział niższy, łapiąc swoim małym palcem ten Antonia.
°~•●•~°
"Nie mam już na to siły" - pomyślał Lovino, budząc się w środku nocy.
Podniósł się z łóżka i przetarł zmęczone oczy. Dopiero teraz zorientował się, że nie przebrał się w pizamę, a na nogach nadal miał buty.
Antonio spał.
- Potrzebuję się przewietrzyć - mruknął do siebie, wstając z materaca i najciszej jak mógł wyszedł z pokoju.
Zaraz po otwarciu drzwi uderzyło go zimne, nocne powietrze.
Tak naprawdę Lovino nie miał pomysłu co powinien ze sobą teraz zrobić.
Nagle, zaraz przy jeziorze zauważył małą drewnianą ławeczkę.
Usiadł na niej.
Uniósł swoją głowę w stronę nieba, a jego oczy zaczęły wpartrywać się w gwiazdy. Włoch zawsze uważał, że nocne są przepiękne. To nie tak, że dyskriminował inne pory doby, ale po prostu noc wydawała się mu najbardziej magiczna i nastrojowa.
Nagle zauważył spadającą gwiazdę. Z przyzwyczajenia z dzieciństwa, szybko zamknął oczy i chciał pomysleć życzenie. Zanim jednak to zrobił, poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Włoch o mało nie podskoczył.
- Lovino? Co ty tu robisz? - spytał Antonio czyli osoba, której aktualnie bursztynooki nie chciał widzieć.
- Nic wielkiego - odpowiedział. - Muszę po prostu coś przemyśleć. A ty? - Mówiąc to, Włoch, przesunął się lekko, chcąc zrobić miejsce dla Toniego, z którego chłopak skorzystał.
Antonio ubrany był tylko w piżamę. Brązowowłosy przynajmniej miał nadzieję, że starszy ubrał kapcie, ponieważ nie chciał, aby jego współlakotor się rozchorował przez wyjście w środku nocy na dwór na boso.
- Obudziłeś mnie, gdy wychodziłeś z pokoju i za tobą poszedłem.
Przez chwilę zapanowała pomiędzy nimi cisza, podczas której wpatrywali się w majestatyczny księżyc.
- Lovino... - odezwał się prawie niesłyszalnie Hiszpan. - Czy ty... Jesteś na mnie zły? - spytał.
- Nie? - odpowiedział zdziwiony bursztynooki. - Skąd tak myśl?
- Nie wiem - odpowiedział. - Dziwnie się zachowujesz, unikasz mnie i takie tam. Myślałem, że jesteś na mnie zły.
- Nie, nie, nie i jeszcze raz nie - odezwał się Lovino. - Tak naprawdę jesteś ostatnią osobą, na którą powinienem być zły - zaśmiał się gorzko.
- W takim razie co się dzieje? - dopytał.
Włoch przygryzł wargę.
- Nie dasz mi spokoju, prawda? - mruknął, na co Antonio przytaknął. - Jesteś prawdziwym kretynem - wyszeptał.
Przez dłuższą chwilę Lovino zamilkł. Miał straszą ochotę się komuś wyżalić, jednak bał się powiedzieć swojemu współlokatorowi całą prawdę, ponieważ miał wrażenie, że przez to Antonio go znienawidzi. A Włoch naprawdę tego nie chciał. Trudno było mu się do tego przyznać, ale przez te wszystkie dni naprawdę polubił denerwującego i irytującego Hiszpana. Nie chciał nawet myśleć, że pewnego dnia Toni przestanie się do niego odzywać, a w towarzystwie Lovino, twarz zielonookiego nie będzie wyrażać szczęścia.
- Przypomniałem sobie o czymś - zaczął Włoch. - I zacząłem tej rzeczy żałować. Było to prawie kilkamaście lat temu, ale obwiniam się o to - powiedział tak cicho, że usłyszał to tylko, siedzący obok Antonio.
- Nie powinieneś być dla siebie taki surowy. Wcześniej inne wartości były dla ciebie ważne i postępowałeś według nich. Nawet jeśli teraz wydaje się ci, że twoje wcześniejsze decyzje były głupie czy bezsensowne, to wiedz, że wtedy była to dla ciebie jedyna logiczna opcja. Człowiek się ciągle zmienia... To praktycznie nie możliwe, żeby ktoś przez całe swoje życie miał takie same poglady - powiedział, wciąż wpatrujący się w nocne niebo Hiszpan.
Lovino musiał powiedzieć, że w zielonych oczach Toniego bardzo ładnie odbijał się blask księżyca.
- Łał - odezwał się Włoch. - To było strasznie głębokie i bardzo do ciebie nie podobne.
- Prawdopodobnie tak - odpowiedział, odwracając się do niższego chłopaka. - Mam nadzieję, że podniosłem cię na duchu - uśmiechnął się ciepło.
- Tak - odpowiedział szczerze Lovino.
- Wracamy do pokoju? - spytał Antonio, wstając z drewnianej ławki.
- J-Jasne - wydukał bursztynooki, po czym zaczął iść w stronę pokoju.
Podczas drogi powrotnej, przez umysł Włocha przechodziła tylko jedna myśl: "Czemu zająknąłem się przy Tonim?!".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro