Na łonie natury (R18)
- Jesteś pewien, że wiesz, gdzie jesteśmy? – Levi uniósł brew.
- Naturalnie – odparł Erwin, nie podnosząc wzroku znad mapy. – Po prostu staram się wybrać najlepszą trasę. Nie mów, że po tylu wspólnych ekspedycjach zacząłeś wątpić w moją orientację w terenie?
- Skądże znowu.
- Przeszkadza ci, że tak często się zatrzymujemy?
- Nieszczególnie. To miła odmiana po tym, jak prawie zajechałeś nasze konie. Gdy opuściliśmy Kwaterę Główną, narzuciłeś takie tępo, jakby goniła nas horda tytanów!
- Któryś z nas mógłby w ostatniej chwili rozmyślić się i zawrócić. – Erwin posłał swojemu kapitanowi porozumiewawczy uśmiech. – Nie mogłem ryzykować. Ale wydaje mi się, że odjechaliśmy już wystarczająco daleko, by całkowicie wykluczyć ten scenariusz. Nareszcie możemy cieszyć się wycieczką. Podoba ci się tutaj?
- Jest w porządku. Próbuję przywyknąć do tej całej... luźnej atmosfery.
W lesie było bardzo spokojnie, jednak Levi odruchowo rozejrzał się na boki, wypatrując zagrożenia. Już któryś raz tego dnia musiał sobie powtórzyć, że przecież znajdują się w obrębie Muru Róży - to nie tak, że jakiś tytan mógł nagle wyskoczyć z krzaków i zatopić w nich zęby! Levi wiedział o tym, jednak nie potrafił ot tak „wyłączyć" wyuczonych przez lata nawyków.
Dziwnie było po prostu siedzieć w siodle i pozwolić klaczy żuć trawę. Jednak wcale nie było to nieprzyjemne uczucie.
Levi zamknął oczy, odchylił głowę do tyłu i wsłuchał się w dobiegające zewsząd odgłosy. Śpiew ptaków. Szelest liści. Szumiący w oddali strumień. Co za kojący zestaw dźwięków.
Gdzieś z prawej dobiegło rozbawione „Hm!"
Levi uchylił powieki i zdał sobie sprawę, że Erwin wpatruje się w niego z czułym uśmiechem.
- No co? – burknął czarnowłosy kapitan.
- Nic – Smith wzruszył ramionami i wsunął mapę do sakwy przy siodle. – Kiedy jesteś zrelaksowany, wyglądasz jeszcze atrakcyjniej niż zwykle. Powinieneś częściej mieć taki wyraz twarzy.
- Pozbądźmy się parszywych tytanów, to będę miał taką minę codziennie! – prychnął Levi. Po krótkim namyśle objął wzrokiem otaczającą ich zieleń i cicho dodał: - Niby podczas ekspedycji mamy to samo, ale...
Urwał, nie wiedząc, jak najlepiej ubrać swoje uczucia w słowa.
- Gdy walczymy z tytanami, nie możemy sobie pozwolić na luksus skupiania się na czymkolwiek innym – łagodnie uzupełnił Erwin. – Przyznam szczerze, że brakowało mi takiego normalnego, bezstresowego obcowania z naturą. Kiedy byłem młody, często chowałem się w lesie z książką. Po zaciągnięciu się do wojska, zarzuciłem ten zwyczaj.
- No coż... - Levi ponuro westchnął. – Ja za dzieciaka nie miałem lasu, w którym mogłem się schować.
Na wspomnienie ciemnych i chłodnych ścian Podziemia, skrzywił się z niezadowoleniem. Erwin wyciągnął rękę, by rozmasować mu udo.
- W takim razie postarajmy się, by twoja przyszłość była o wiele bardziej barwna niż przeszłość – zaoferował z uśmiechem.
Twarde palce ugniatały mięśnie na udzie Leviego, sprawiając, że czarnowłosy kapitan miał problem z koncentracją. Jego klacz, Obsydianka, lekko potrząsnęła grzywą i odeszła kilka kroków do przodu, by dobrać się do większej kępki traw. Dłoń Erwina zsunęła się z nogi partnera. Levi starał się nie pokazać, jak bardzo jest z tego faktu niezadowolony.
- Wydaje mi się, że konie potrzebują przerwy – mruknął ze śladem różu na policzkach.
- Zgadzam się – Erwin wymownie spojrzał na swojego ogiera. Piorun chwytał garście trawy z taką samą łapczywością co klacz Leviego. – Może skorzystamy z okazji i się przebierzemy?
- A po jaką cholerę? To oznacza dwa razy więcej prania.
- Fakt. – Smith zeskoczył z konia i położył na ziemi oba plecaki. – Ale jeśli zostaniemy w mundurach, będziemy zwracać na siebie zbyt dużo uwagi. W tej chwili to nie ma znaczenia, bo jesteśmy w lesie. Ale zanim dotrzemy na miejsce, będziemy musieli przejechać przez kilka większych miejscowości.
Samo wyobrażanie sobie piszczących z zachwytu kobiet sprawiło, że Levi skrzywił się z niesmakiem. Jak na jego gust, on i Erwin byli odrobinę zbyt popularni!
- Nie mogliśmy przebrać się przed wyjazdem? – burknął, przewracając oczami.
- Już ci mówiłem: zbyt duże ryzyko, że któryś z nas...
- Zmieni zdanie i spęka! No dobra, dobra, niech ci już będzie. Co ważniejsze, Smith...
Erwin obrócił głowę i ujrzał swojego partnera, stojącego ze stertą ubrań w rękach. Levi miał w oczach mrok.
- To mają być ładnie poskładane rzeczy? – zapytał lodowatym tonem.
W pierwszym odruchu kąciki warg Erwina drgnęły w uśmiechu. Jednak po chwili Dowódca Zwiadowców doszedł do wniosku, że rozsądniej będzie wyglądać na skruszonego. Przycisnął sobie pięść do ust i cicho odchrząknął.
- Miałem bardzo mało czasu – usprawiedliwił się.
- Tym razem ci podaruję, ale jak mam wytrzymać z tobą na tym cholernym urlopie, to musisz nauczyć się spełniać moje standardy! Dotarło?
Zanim padło ostatnie słowo, Erwin już prawie pozbył się górnej części munduru.
- Przyjąłem. – Zsunął z ramion koszulę, odsłaniając muskularną pierś i biegnący przez mostek pasek jasnych włosków. – Zrobię, co w mojej mocy, by zaspokoić wszystkie twoje potrzeby.
Levi miał zamiar powiedzieć coś o rzucaniu ubrań na brudną ziemię, ale na widok klatki piersiowej kochanka stracił wątek. Zaczęło mu się robić cholernie gorąco w szyję. Rozdrażniony, poluzował krawatkę.
- Ta, no dobra. – mruknął, odwracając się do Erwina tyłem, by ukryć rumieniec. – Tylko się, kurwa, postaraj!
Na początek zsunął żołnierską kurtkę i starannie ją poskładał. Następne w kolejności były skórzane paski do trójwymiarowego manewru. Akurat rozpinał ten na piersi, gdy poczuł przylegające do swoich pośladków krocze Erwina. Dłoń Smitha pogładziła to samo udo, co wcześniej.
- Może ci pomóc, kapitanie? – Levi usłyszał przy uchu zmysłowy głos.
Nie potrzebował wiele czasu do namysłu.
- Chyba w ten sposób pójdzie szybciej – mruknął, dotykając dłoni, która ściskała mu udo.
Erwin ukląkł przed partnerem na trawie. Był nagi od pasa w górę. Oprócz sprzętu do trójwymiarowego manewru pozbył się również butów i skarpetek, jasno dając do zrozumienia, jakie ma intencje. Zabrał się za rozpinanie pasków ściskających udo kapitana i Levi kpiąco się uśmiechnął.
- Coś cię bawi? – spytał Erwin, zerkając na partnera spod zmrużonych oczu.
- Tak. Ty.
Levi wsunął dłoń w starannie uczesane włosy kochanka i lekko pociągnął za jasne kosmyki.
- „Seks? Ależ, Levi, jaki seks?" – wyrecytował, doskonale naśladując poważny ton Erwina. – „Wcale nie jedziemy na te wakacje tylko i wyłącznie po to, by pierdolić się w każdej dostępnej minucie! Zupełnie nie o to chodzi!"
- Bo nie chodzi – Uśmiechając się pod nosem, Smith popatrzył partnerowi w oczy i wymownie pogładził wewnętrzną stronę jego uda. – Po prostu jestem praktyczny. Skoro i tak postanowiliśmy zdjąć ubrania, to czemu by nie skorzystać z okazji? – dokończył z nosem kilka centymetrów od krocza Leviego.
- Ty i ta twoja zajebista argumentacja... - Kapitan zamknął oczy, a kąciki jego ust lekko uniosły się do góry. Po chwili jednak poczuł, jak Erwin przyciska usta do miejsca, gdzie spodnie zakrywały twardniejącego członka i skrzywił się z niesmakiem. – Ile razy mam ci powtarzać: nie przez mundur, fiucie! – warknął, gniewnie szarpiąc za blond włosy.
- I tak miałeś zamiar go wyprać – Smith jedynie wzruszył ramionami.
Doskonale wiedział, że gdyby Levi naprawdę miał coś przeciwko, nie ograniczyłby się do ciągnięcia za włosy.
- Czasem zupełnie cię, kurwa, nie rozumiem... - z rezygnacją stwierdził kapitan, gwałtownie wciągając powietrze, gdy kciuk Erwina rozmasował mu krocze. – To miejsce przed chwilą przylegało do końskiego siodła! Masz pojęcie, ile to zarazków?
- Nie sądzę, by były tak groźne jak tytani. Zaryzykuję i rzucę im wyzwanie.
Wielka dłoń wciąż głaskała miejsce między nogami Leviego, jednak wargi Smitha przesunęły się nieco wyżej. Erwin wyciągnął ukochanemu koszulę ze spodni, przesunął biały materiał w górę i pocałował wrażliwą skórę tuż pod pępkiem.
Coraz bardziej rozpalony Levi zabrał się za skórzany pasek na piersi, o którym wcześniej zupełnie zapomniał. Kiedy wreszcie go rozpiął, sięgnął do guzików koszuli. Nie mógł się doczekać, aż wreszcie pozbędzie się białego cholerstwa! Jedną dłoń wciąż miał wplecioną w jasną czuprynę kochanka, więc szło mu mozolniej niż zwykle.
- Mówiłeś coś o starannym składaniu ubrań? – parsknął Erwin, gdy Levi cisnął koszulę na trawę.
- Pierdol się, Smith.
- Zdecydowanie bardziej wolałbym pierdolić ciebie.
Zabrzmiało to na tyle obiecująco, że Levi pozwolił swoim pośladkom opaść na trawę.
- No proszę – mruknął z czającym się w kącikach ust uśmieszkiem. – Przy odrobinie szczęścia, może wreszcie nauczę cię przeklinać?
- Jesteś na bardzo dobrej drodze – odparł Erwin.
Nareszcie zlitował się nad partnerem i rozpiął mu pasek spodni. Podekscytowany tym, co za chwilę miało nastąpić, Levi wydał cichy pomruk zadowolenia i wyłożył się na trawie. Z początku czuł lekkie obrzydzenie, że rojąca się od zarazków ziemia przylegała bezpośrednio do jego skóry, ale po chwili uznał, że mimo wszystko mu przyjemnie.
Podobał mu się sposób, w jaki trawa łaskotała mu plecy. A także to, jak chłodne powietrze lizało jego sutki. Było to odrobinę zawstydzające, a zarazem w diabły perwersyjne.
No i był jeszcze Erwin ze swoimi zajebiście utalentowanymi wargami. Trochę mu to zajęło, ale nareszcie uwolnił męskość Leviego z bielizny i zaczął ją całować. W międzyczasie jego wielkie dłonie jeździły po żebrach podwładnego, delikatnie lecz stanowczo masując mu skórę.
- Kurwa... - westchnął Levi, łapiąc głowę kochanka i lekko drapiąc krótko zgolone włoski nad karkiem.
Erwin ścisnął jego szczupłe uda, rozchylił mu nogi prawie do szpagatu i wziął jego członka do ust. Po tylu wspólnych razach coś takiego nie powinno robić na Levim wrażenia, ale... niech to szlag! Jak zwykle, doprowadziło go do szaleństwa!
- Cholera, Erwin! – wydyszał Levi, częściowo dla zwykłej przyjemności wypowiedzenia imienia ukochanego, ale również ze względu na świadomość, że w ten sposób podnieci partnera i zachęci go do podwojenia wysiłków.
Podziałało. Smith wsuwał sobie twardą męskość do ust z coraz większą częstotliwością, pozwalając jej przesuwać się po aksamitnym języku. To nie mogło potrwać długo.
- Szlag, jestem blisko! – ostrzegł Levi. – Erwin... cholera.... Niech to szlag!
Doszedł w ustach ukochanego, dysząc jak po zamordowaniu hordy tytanów.
Pamiętając o przewrażliwieniu Leviego na punkcie czystości, Erwin upewnił się, by ani jedna kropelka nasienia nie uciekła mu spomiędzy warg. Po wytarciu ust grzbietem dłoni wspiął się na kochanka, oparł dłonie po obu stronach jego głowy, po czym obdarzył go krótkim, lecz namiętnym pocałunkiem.
- Jakieś zażalenia? – zapytał, wyglądając na nieprzyzwoicie z siebie zadowolonego.
Levi pogładził go po policzkach.
- Było zajebiście, ale jeśli chcesz posunąć się dalej, masz mi znaleźć jakiś strumień – zaanonsował, wymownie trącając kolanem twardość między nogami Erwina. – Nie mam zamiaru siedzieć na koniu z ufajdolonym tyłkiem.
XXX
Na pierwszy rzut oka polana wyglądała na opuszczoną. Mieszczący się nieopodal strumienia niewielki placek zieleni sprawiał wrażenie niezbadanej kryjówki, o której wiedziały tylko zamieszkujące las zwierzęta.
Gdy jednak uważniej się przyjrzeć, dawało się dostrzec ułożone na ziemi plecaki i pasące się w cieniu konie. Biały i czarny wierzchowiec bez pośpiechu skubały trawę, co jakiś czas machając ogonami. Szelest gałęzi zlewał się urywanymi westchnieniami dwójki mężczyzn.
Kompletnie nadzy kochankowie oddawali się sobie pod drzewem. Obaj mieli zmrużone oczy i ciała lepiące się od potu. Oparty o pień Levi splótł nogi za plecami partnera. Nie tracąc kontaktu wzrokowego, Erwin nieco zwiększył tempo, wpijając się w miejsce między udami kapitana coraz szybciej i szybciej.
- Cholera... - westchnął Levi. – Erwin... Kurwa mać!
Nie mógł się zdecydować, co podnieca go bardziej – pięknie wyrzeźbione pośladki wbijające twardego członka dokładnie tam, gdzie trzeba... czy może oczy, które miały ten samo kolor co woda, ale jakimś sposobem zdawały się płonąć.
Gdy Erwin miał taki wyraz twarzy, Levi po prostu musiał go pocałować!
Zatem to właśnie zrobił. Smukłe palce kapitana odnalazły kępki jasnych włosów i pociągnęły, by wargi mogły się spotkać w agresywnym pocałunku.
Gdy usta wreszcie się rozłączyły, czarnowłosy żołnierz zaczepnie skubnął zębami dolną wargę partnera. W odpowiedzi Erwin wpił palce w nagie udo, które przylgnęło do jego biodra.
- Niech to szlag! – Levi zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu.
Dowódca skorzystał z okazji i przylgnął wargami do szyi ukochanego. Z ust czarnowłosego kapitana wyszedł cichy pomruk aprobaty. Było mu tak zajebiście dobrze!
Do czasu aż został dźgnięty przez coś innego niż fantastyczny członek Erwina.
- Auć – syknął.
Smith zamarł w bezruchu.
- Coś nie tak?
- Kora wpiła mi się w tyłek – mruknął Levi.
Usta Erwina drgnęły w lekkim uśmiechem. Levi odpowiedział chłodnym uniesieniem brwi.
- No dobrze. – Dowódca Zwiadowców przepraszająco pogładził uda partnera. – Trzymaj się!
Kapitan miał tylko ułamek sekundy, by spleść ukochanemu dłonie na karku, zanim został znienacka odsunięty od drzewa.
- Tylko nie na trawę! – krzyknął ostrzegawczo.
- Wcześniej na niej leżałeś i nic ci nie przeszkadzało – zdziwił się Erwin.
- Wcześniej nie byłem aż tak goły. – Levi wymownie poruszył pośladkami, by zwrócić uwagę na miejsce, w którym wciąż byli połączeni. – Nie chcę, by zielsko wlazło mi Sam Wiesz Gdzie!
Smith zaczął niezdarnie grzebać w plecaku, poszukując koca. A ponieważ cały czas pozostawał we wnętrzu swojego partnera, obaj co jakiś czas wydawali ciche jęki. Już nie wspominając o dziwacznych pozach, które zdarzało im się przybierać.
- Czuję się jak cholerna wiewiórka! – prychnął Levi, gdy w pewnym momencie zawisł do góry nogami.
- Po drzewach skaczesz równie zręcznie – zażartował Erwin.
Nareszcie znalazł przeklęty koc. Rozłożył go na ziemi i ostrożnie ułożył na nim ukochanego.
- Może być? – zapytał, kładąc się między nogami kapitana.
- Trochę chłodno – uznał Levi.
Erwin chwycił swój zielony płaszcz Zwiadowcy i przykrył ich obu od pasa w dół.
- Lepiej? – Odgarnął czarne kosmyki z czoła ukochanego i pogładził go po policzkach.
- Jakoś ujdzie – Pod wpływem czułego gestu Levi nieznacznie się zarumienił.
Pocałowali się, ale już nie tak agresywnie jak wcześniej.
Podczas gdy ich wargi leniwie się o siebie ocierały, Erwin zaczął znowu poruszać biodrami, wsuwając i wysuwając się z kochanka w powolnym rytmie. Zmiana lokalizacji sprawiła, że nabrali ochoty na spokojniejszy seks, urozmaicony dotykaniem siebie nawzajem w różnych miejscach.
Czubki palców Leviego przesuwały się po kręgosłupie partnera, obrysowując wypuklenia stworzone przez naprężone mięśnie. Jedna z dłoni Erwina gładziła bok kapitana, a druga pieściła wrażliwą skórę tuż pod uchem. Dowódca Zwiadowców pocałował swojego najlepszego człowieka najpierw w czoło, potem w nos, usta i podbródek, po czym zaczął wodzić ustami po jego szyi i mostku.
Akurat zahaczył dolną wargą o sutek, gdy klacz Leviego postanowiła podreptać do właściciela i trącić mu głowę pyskiem.
- No bez jaj! – jęknął kapitan.
Z ust, którymi Erwin wciąż dotykał jego sutka, wyszedł stłumiony chichot. Spowodowało to przyjemne łaskotanie, pod wpływem którego penis Leviego drgnął z rozkoszy. Nawet pomimo irytacji, którą odczuwał właściciel.
- Czy wyglądam, jakbym coś dla ciebie miał? – burknął Levi, lekko odpychając od siebie pysk wkurzającego zwierzaka. – Idź sobie! Nie widzisz, że jestem zajęty?
- Nigdy nie widziałem, by była tak zaborcza. – Erwin na moment przerwał pieszczoty, by popatrzeć na zmagania partnera. Wciąż poruszał biodrami między nogami drugiego mężczyzny, lecz nieznacznie zmniejszył tempo.
Bijący z końskich nozdrzy ciepły strumień powietrza ugodził kapitana prosto w twarz i Levi wzdrygnął się z niesmakiem.
- No już, zostaw mnie. – poprosił zrezygnowanym tonem, raz za razem odpychając od siebie pysk Obsydianki. – Ja też cię kocham, ale teraz sobie idź. Nie dzieje się ze mną nic złego. Idź do Pioruna, zanim zeżre ci całą trawę.
Imię drugiego wierzchowca sprawiło, że klacz podniosła uszy na baczność i spojrzała za siebie. Widząc, że ogier Erwina coraz bardziej oddala się od polany, natychmiast ruszyła do niego dołączyć.
- Może nie powinny odchodzić aż tak daleko? – zastanowił się Erwin, wpijając się w partnera z tą samą leniwą prędkością co wcześniej.
- Wiedzą, że dajemy im żarcie – Levi przewrócił oczami. – Wrócą. Zresztą, to nie końmi powinieneś się teraz zajmować...
Przyciągnął do siebie głowę drugiego mężczyzny, tak że prawie stykali się czołami.
- Dość cackania się – zarządził, patrząc prosto w błękitne oczy, które tak cholernie uwielbiał. – Pokaż mi, że umiesz zrobić dobry użytek z tego twojego wielgachnego fiuta.
Już samo wypowiedzenie tych słów podnieciło go jak diabli. Zresztą, nie tylko jego.
Fiut, o którym była mowa, nieznacznie zwiększył swoją objętość i drgnął, sprawiając, że Levi poczuł przyjemne rozciąganie w najintymniejszym miejscu swojego ciała. Erwin chwycił swojego kapitana za włosy, drugą rękę wsunął mu pod plecy i w cudowny sposób zaczął udowadniać, że ma nie tylko warunki ale i umiejętności, by być fantastycznym kochankiem.
Poruszali się tak energicznie, że brakowało im tchu. Levi wciąż przeklinał, ale już tylko we własnej głowie, bo nie mógł złapać oddechu na tyle długo, by wypowiedzieć choćby słowo, a co dopiero spójne zdanie. Zaparł się palcami stóp o podłoże, by unieść pośladki. Erwin jak zawsze wyszedł mu naprzeciw, obniżając biodra i zwiększając tempo pchnięć.
Jednak nie dane im było w spokoju uprawiać miłości. Z oddali zaczął dochodzić szelest liści, który ewidentnie nie był naturalnym odgłosem lasu.
- Wydaje mi się, że ktoś idzie – wydyszał Erwin.
- Chuj z tym! – lekceważąco rzucił Levi.
Uniósł jedną nogę i potarł piętą łydkę partnera, dając mu do zrozumienia, żeby nie zwalniał.
- Levi, ktoś naprawdę nadchodzi – zakłopotanym głosem powtórzył Smith, kątem oka zerkając w stronę krzaków.
Kapitan zgadzał się z obserwacją dowódcy, jednak jego priorytety pozostały niezmienne.
- Byliśmy tu pierwsi – stwierdził. – Czegokolwiek chce, niech spierdala!
I guzik mnie obchodzi, że nas zobaczy! – dokończył w myślach.
Smith wyglądał na odrobinę zdumionego, jednak nie przestał się poruszać. Może stwierdził, że nie warto się przejmować, bo tajemniczy przybysz z pewnością sobie pójdzie, gdy tylko usłyszy odgłosy seksu?
Niestety nie mieli tyle szczęścia. Źródło szeleszczenia po chwili wyłoniło się zza krzaków – w postaci trzech facetów. Wszyscy mieli proste ubrania i miny wyrażające nieczyste intencje. Niechlujnie ogolony koleś z obciętymi na jeża ciemnymi włosami trzymał w dłoni nóż.
- Kimkolwiek jesteście, oddawajcie całą kasę, jaką macie! – krzyknął tak głośno, że Levi wzdrygnął się z niesmakiem.
- I nawet nie próbujcie ucieczki, bo gorzko tego pożałujecie! – dodał stojący obok łysol. – Nie róbcie żadnych gwałtownych ruchów i...
- O kurwa! – jęknął trzeci ze zbirów. Koleś z ciemno-brązowymi włosami związanymi w kucyk. – Oni się...
No brawo, frajerze, gratuluję spostrzegawczości! – w myślach zakpił Levi.
To miłe, że ci gamonie nareszcie zauważyli, że ich potencjalne ofiary są w trakcie namiętnego seksu.
Erwin popatrzył na oprychów i już miał coś powiedzieć, jednak Levi chwycił go za policzki i gwałtownie obrócił jego twarz ku sobie.
- A tylko spróbuj przestać! – wycedził, dla podkreślenia tych słów szarpiąc biodrami do góry. – Przestań się ruszać, a cię, kurwa, zabiję!
Może i było to z jego strony brutalne zagranie, ale nic nie mógł poradzić - przed pojawieniem się intruzów już prawie doszedł. Nie miał zamiaru pozbawiać się jednego z najlepszych orgazmów w życiu, bo jacyś durnie nie umieli dobrze spożytkować swojego czasu. Powinni podjąć się uczciwej roboty, a nie biegać po lasach i psuć cudze wakacje.
Erwin zamknął oczy i wrócił do wcześniejszego tempa, jakby nic się nie stało.
- Przepraszam, ale jesteśmy trochę zajęci – oznajmił uprzejmym tonem. – Czy mogliby panowie obrabować kogoś innego?
Jego nonszalancja w tej nietypowej sytuacji podnieciła Leviego bardziej niż zerżnięcie dziesięciu tytanów. Kapitan Zwiadowców nie musiał patrzeć w stronę zbirów, by wiedzieć, że z wrażenia opadły im szczęki.
- Pierdolisz! – wykrztusił koleś z nożem.
- Tak, mnie pierdoli – zniecierpliwionym tonem rzucił Levi, posyłając facetowi poirytowane spojrzenie. – Więc jeśli nie chcecie mieć trwałej szkody na psychice, lepiej szybko stąd spieprzajcie. Nie wstyd wam, że przeszkadzacie nam w tak ważnym momencie? Trochę kultury!
- Kultury?! – z oburzeniem powtórzył zbir z kucykiem. – Pieprzysz się w lesie na oczach obcych facetów i gadasz o kulturze?!
- To jacyś popierdoleńcy! – jęknął łysol. – Nie wierzę, że tak po prostu...
- Weź się w garść! Przyszliśmy tu w konkretnym celu.
- Za taką bezczelność powinniśmy wypatroszyć ich jak zwierzęta! Bierz się do roboty, Rolf! Wbij temu blondynowi nóż prosto między łopatki!
- Zwariowałeś?! Nie zbliżę się do nich, gdy...
Trójka zbirów sprzeczała się o to, czy rzucić się na Erwina i Leviego natychmiast, czy może zaczekać, aż skończą, co zaczęli.
Kogoś innego nóż w dłoni jednego z kolesi mógłby zaniepokoić, jednak członków Korpusu Zwiadowczego niełatwo było przerazić. A już na pewno nie Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości.
Gdyby jeszcze mieli broń palną, Levi może i przełożyłby intymną chwilę z ukochanym i łaskawie ruszył tyłek, by zająć się zagrożeniem. Ale jeden marny nóż? Też coś! Nawet dla miecza nie opłacałoby się wstawać, a co dopiero dla jakiegoś nożyka. Jeśli bandyci posługiwali się bronią białą, to Levi miał stuprocentową pewność, że zarówno on i Erwin zdążą w ostatniej chwili zrobić unik.
Choć na szczęście nie musieli, bo sprzeczka zbirów dała im wystarczająco dużo czasu, by osiągnąć upragniony orgazm. Kiedy równocześnie doszli, cicho wzdychając, Leviemu przeszło przez myśl, że chyba rzeczywiście byli odrobinę popierdoleni.
Coś w tej sytuacji było absolutnie podniecającego. Może nie tyle fakt, że zostali przyłapani, co ich decyzja, by mimo wszystko kontynuować miłosne pieszczoty.
To nie tak, że Levi lubił być obserwowany w trakcie seksu. Wręcz przeciwnie – uważał się za niesamowicie prywatną osobę i nawet czytaniem sprośnej książki (otrzymanej oczywiście od dowódcy) wolał cieszyć się w odosobnieniu.
Ale jak już go przyłapano, to zamierzał rozwiązać to po męsku, zamiast z piskiem zrywać się na nogi i nerwowo wkładać spodnie, po drodze depcząc nogawkę i lądując na czterech literach. Jakie to szczęście, że wybrał sobie partnera o podobnym podejściu.
Levi nie powiedział tego na głos, ale gdyby Erwin spękał i powiedział „stop", nie byłby dla niego już tak seksowny jak wcześniej. Tymczasem Smith przeszedł najśmielsze oczekiwania swojego kapitana.
Samo przypominanie sobie tekstu „czy mogliby panowie obrabować kogoś innego" działało na erekcję Leviego lepiej niż afrodyzjak. Gdyby nie to, że kapitan dopiero co doszedł, jego fiut zapewne stałby teraz na baczność i byłby gotowy na następną rundkę. Może teraz to Levi dla odmiany powinien zrobić Erwinowi loda?
Ale chyba dopiero w domu, bo wyglądało na to, że zgorszeni bandyci nareszcie przestali się kłócić.
- Oddawać kasę, albo obetniemy wam te części ciała, z których nie wahacie się korzystać na oczach obcych ludzi! – warknął koleś z kucykiem.
Erwin pokręcił głową.
- Levi – zwrócił się do ukochanego, na którym wciąż częściowo leżał. – Czy będziesz tak miły i wytłumaczysz panom, dlaczego nas się nie okrada?
- Ty to zrób – lekceważąco prychnął Levi. – Ja nie będę latał z chujem na wierzchu.
Wzdychając, Smith wyczołgał się spod płaszcza, pilnując przy tym, by nie odsłonić intymnych miejsc partnera.
Kapitan nie patrzył w stronę bandytów, ale mógł bez trudu domyślić się, jakie mieli miny. Sądząc po ich zszokowanym jęku, właśnie zdali sobie sprawę, że Erwin był wyższy od każdego z nich co najmniej o głowę. I choć na leżąco mógł sprawiać wrażenie bezbronnego człowieka, to zdecydowanie nie był zbudowany jak gryzipiórek, lecz jak ktoś, kto stoczył w życiu niejedną walkę.
Levi pozwolił sobie na szybki rzut okiem na zgrabne pośladki dowódcy, wydał ciche chrząknięcie aprobaty, po czym zaczął rozglądać się za ubraniami.
- No dobra... - Wzdychając, przetarł oczy i nieco odchylił się, by dosięgnąć plecaka. – Gdzie on wcisnął moje portki?
- AUUUU! – z boku dobiegł jęk bólu.
- Rolf, co ty odpierdalasz? – kwiknął któryś z bandytów. – Jak mogłeś pozwolić zabrać sobie nóż i... AAAAA!
- Niech to szlag, co to za koleś?! E-ej, facet, co ty... AAAAA!
Jak nie umiecie się bić, to nie bierzcie się za rabunek! – z irytacją pomyślał Levi, nie zaszczycając zbirów ani jednym spojrzeniem. – A ty, Erwin, mógłbyś się nauczyć porządnie składać ubrania! – Po dłuższej chwili buszowania, wygrzebał z plecaka szare bokserki i czarne spodnie. – Już ja cię wytresuję, bałaganiarzu!
Kompletnie ignorując dźwięki toczącej się bójki, owinął sobie płaszcz wokół pasa, wziął ubrania pod pachę i pomaszerował w kierunku, z którego dochodził cichy szum wody.
Dogodnie dla niego, strumień znajdował się wystarczająco daleko od Erwina i bandytów, więc można było swobodnie się umyć. Levi dokładnie opłukał nie tylko miejsce między pośladkami, ale również wszystkie fragmenty ciała, które choć trochę cuchnęły potem. Gdy już wydał się samemu sobie odpowiednio czysty, wskoczył w gacie i spodnie, po czym ruszył z powrotem w stronę polany.
- Szybko ci poszło – skomentował, zapinając rozporek.
Trójka zbirów leżała na ziemi zwijając się z bólu. Łysol wyciągnął drżącą rękę po leżący nieopodal nóż.
- Gdzie z tą łapą? – Levi zapodał cwaniakowi kopniaka między żebra.
Oczy nieszczęśnika omal nie wyszły z orbit. A Erwin po prostu stał na środku polany, goły jak go stworzyła matka natura, z tym swoim wkurzająco opanowanym wyrazem twarzy.
- Weź się ubierz, albo coś! – prychnął Levi, ciskając w partnera płaszczem.
- Jak rozkażesz. – Smith posłusznie opatulił się płaszczem i kucnął przy plecaku, by poszukać ubrań.
- A wy lepiej już niczego nie próbujcie. – Unosząc brew, kapitan skierował pełen politowania wzrok na kumpli łysola, którzy co prawda wciąż leżeli na ziemi, ale zaczęli coś do siebie szeptać, jakby knuli odwet. – Sądzicie, że wpierdol od niego to było „coś"? – Pokazał kciukiem ubierającego się dowódcę. – Macie szczęście, że dopiero co się umyłem i nie mam ochoty dawać wam nauczki. Jakbyście oberwali ode mnie, to słowo „wpierdol" nabrałoby dla was zupełnie nowego znaczenia.
Dwaj złodzieje zmierzyli jego drobne ciało sceptycznym wzrokiem.
- On nie żartuje! – nieoczekiwanie jęknął łysol, przyciskając dłoń do brzucha. – Ma więcej siły, niż wygląda. Skurczybyk złamał mi ze trzy żebra!
- O? – Levi cicho zacmokał. – Wyglądasz mi na trochę bystrzejszego od reszty, więc zapytam właśnie ciebie. – Kucnął przy zwijającym się złodzieju i uprzejmie zagaił. – Jak dojechać do Kleinburga?
Facet wyciągnął drżący palec, by wskazać kierunek.
- Widzisz? – Kapitan zwrócił się do dowódcy. – Mówiłem, że źle jedziemy!
- Jechaliśmy dobrze – odparł Erwin, zakładając pasek spodni. – Zboczyliśmy z trasy, by znaleźć strumień.
- Skoro tak mówisz...
Dwójka kolegów łysola skorzystała z momentu nieuwagi, by zerwać się na nogi i spróbować ucieczki. Sprintem dobiegli do pasących się koni, wskoczyli im na siodła i poderwali je do galopu.
Levi chwycił leżący na ziemi nóż i cisnął nim w ramię gnojka, który był na tyle bezczelny, by dosiąść jego Obsydianki. Wyjąc z bólu, facet zrypał się na ziemię. Drugi idiota wkrótce poszedł w jego ślady, nie mogąc utrzymać się na grzbiecie wściekle wierzgającego konia. Choć Piorun sprawiał wrażenie niesamowicie grzecznego wierzchowca, w rzeczywistości był w diabły wybredny i nie tolerował żadnego jeźdźca poza Erwinem.
- Chyba mówiłem, byście nie robili głupot – Kapitan przywrócił oczami.
- Nie poddamy się bez walki! – krzywiąc się z bólu, warknął koleś z kucykiem. – Jeśli myślicie, że tak po prostu oddacie nam władzom...
- A czy wyglądamy na cholernych Żandarmów? – Znieważony do żywego Levi skrzywił się z niesmakiem. – I dlaczego mielibyśmy robić sobie kłopot i gdziekolwiek was prowadzić? Przecież nie jesteśmy w pracy!
- O cholera, już wiem, kim oni są – jęknął łysol.
Oczy miał utkwione w płaszczu, który właśnie cisnął na ziemię w pełni ubrany Erwin. Dopiero teraz można było dostrzec wyhaftowany na zielonym materiale symbol skrzydeł wolności.
- Korpus Zwiadowczy! – krzyknął łysy koleś, wodząc wzrokiem od dowódcy do kapitana. – Ci zboczeńcy są cholernymi żołnierzami!
- Jeszcze raz nazwij mnie „zboczeńcem", a złamię ci więcej żeber! – warknął Levi, groźnie łypiąc na zbira. – Przypominam, że to nie ja podglądałem kogoś w trakcie seksu. Jeśli ktoś tutaj jest zboczony, to ty i twoi kumple.
- Więc wychodzą za mury i walczą z tytanami – stwierdził facet z kucykiem, wytrzeszczając na dwójkę Zwiadowców oczy. – Nic dziwnego, że mają poprzewracane w głowach.
- Jeśli w zabijaniu tytanów są tak dobrzy jak w biciu ludzi, to może nawet odbiją Marię? – wymamrotał koleś ogolony na jeża.
- Fredrick, wstawaj! – zbir z kitką krzyknął do leżącego na ziemi łysola. – Spadajmy stąd, zanim zmienią zdanie i wydadzą nas Żandamerii!
Facet z połamanymi żebrami rzucił Leviemu ostatnie przerażone spojrzenie, po czym przeczołgał się kilka metrów do przodu, stanął na nogi i w towarzystwie kolegów uciekł z pola widzenia. Wszyscy troje byli w tak opłakanym stanie, że kapitanowi zrobiło się ich trochę szkoda.
- „Jeśli w zabijaniu tytanów są tak dobrzy jak w biciu ludzi, to może nawet odbiją Marię?" – powtórzył Erwin, jedną ręką masując podbródek, a drugą biorąc jasno-niebieską koszulę Leviego. – Wejście może i mieli nieuprzejme, ale przynajmniej pożegnali nas komplementem.
- Twoim zdaniem to był komplement? – parsknął Levi.
- Dali nam do zrozumienia, że wierzą w nasze zwycięstwo, więc jak najbardziej.
Dowódca Zwiadowców złapał za krawędzie koszuli i wyczekująco spojrzał na podwładnego. Levi wsunął ręce w jasno-niebieskie rękawy i pozwolił, by ukochany objął go od tyłu. Wspólnymi siłami zapięli koszulę. Gdy ich palce jednocześnie chwyciły ostatni guzik, Erwin przylgnął wargami do szyi Leviego.
Kapitan obrócił głowę i sięgnął dłonią za plecy, by pogładzić blond włosy partnera. Po chwili utonęli w czułym pocałunku.
Ale nie na długo, bo Obsydianka ponownie podeszła do właściciela i trąciła go pyskiem w skroń.
- To chyba znak, że powinniśmy się przenieść do miejsca, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał – z kpiącym uśmiechem podsumował Levi.
- Brzmi jak plan. – Smith skinął głową i zabrał się za zbieranie rozrzuconych na polanie rzeczy.
Gdy wreszcie spakowali się i mieli zbierać się do odjazdu, kapitan popatrzył na dowódcę.
- Ej, Erwin?
Jasnowłosy mężczyzna zaciskał akurat popręg przy siodle swojego konia. Usłyszawszy swoje imię, skierował zaciekawiony wzrok w stronę partnera.
Jednym płynnym ruchem Levi wskoczył na grzbiet Obsydianki.
- Te całe wakacje zaczynają mi się coraz bardziej podobać – stwierdził z lekko uniesionym kącikiem ust.
Erwin odwzajemnił uśmiech.
- Mnie również – odparł, dosiadając Pioruna. – Tylko, proszę, nie róbmy z seksu na oczach bandytów naszej nowej tradycji! – dodał, wydając ciche westchnienie rezygnacji.
Levi odpowiedział rozbawionym parsknięciem.
- Znasz mnie. Wiesz, że nie jestem jakimś powalonym ekshibicjonistą, jarającym się z posiadania publiczności. Ale...
- Ale?
- Co z tego, że spróbujemy czegoś uniknąć? – Kapitan uniósł brew. – Czy jakakolwiek wyprawa, w której braliśmy udział, kiedykolwiek poszła zgodnie z planem?
Tym razem to Erwin się roześmiał.
- Masz rację – przyznał, uderzając w boki konia łydkami. – Zawsze znajdą się wydarzenia, których nie będziemy w stanie przewidzieć.
Ruszyli w dalszą drogę, wspólnie dochodząc do wniosku, że nie mają nic przeciwko, by życie robiło im niespodzianki. Jak na to nie patrzeć, dopóki byli razem, mogli stawić czoło absolutnie wszystkiemu.
Notka autorki
Nie ma to jak odrobina pikanterii w pierwszy dzień świąt ;)
Jak wam się podobał urodzinowy one shot Leviego?
Dziękuję wszystkim, którzy zostawili dla mnie komentarz albo gwiazdkę. Jesteście najlepsi! Ściskam was bardzo mocno i wesołych świąt!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro