Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Księgowy - część 2

- Ach, Levi! Cóż za doskonałe wyczucie czasu. Właśnie miałem cię poszukać i zapytać, czy masz już plany na wakacje.

- Ja pierdolę, ty też? – z irytacją mruknął Levi.

W dłoniach niósł tacę z obiadem, więc musiał zamknąć drzwi nogą. Chyba włożył w to „odrobinkę" za dużo siły, bo z hukiem uderzyły we framugę. Erwin pozostał niewzruszony.

- „Też"? – powtórzył śmiejąc się pod nosem.

- Idąc tutaj minąłem się ze dwudziestką ludzi i wszyscy biadolili o tych cholernych wakacjach.

- Domyślam się. – Erwin oparł policzek na dłoni i zapatrzył się na leżący przed sobą stos papierów. – Właśnie podpisałem trzysta osiemnasty wniosek o urlop.

- To chyba wystarczająco dużo, by zrobić sobie przerwę i coś zjeść! – prychnął Levi.

Nie pytając o pozwolenie przesunął papiery na krawędź biurka i ostrożnie położył na ich miejscu miskę z zupą dyniową oraz talerz z plackami.

- Dziękuję. – Erwin spojrzał na niego z wdzięcznością. – Wciąż gorąca? – Wyciągnął łyżkę z zupy i położył ją na biurku.

- Wydaje mi się, że nieznacznie ostygła.

- To dobrze.

Smith chwycił miskę obiema rękami, zbliżył ją do ust i wypił całą zupę za jednym zamachem. Obserwujący to Levi poczuł przypływ opiekuńczości.

- Miewaliśmy już lepsze – stwierdził. – Powinienem przynieść ci sól z pieprzem, byś mógł sobie doprawić.

- Jestem tak głodny, że nawet pomyje uznałbym za arcydzieło kulinarne – ze słabym uśmiechem wyznał Erwin.

- Na chuj ci tytani? – burknął Levi, wyciągając z kieszeni chusteczkę. – Umrzesz z przepracowania, idioto. Jesteś dowódcą Korpusu Zwiadowczego, więc zacznij bardziej o siebie dbać. I lepiej się prowadzić! – zaczął wycierać żółtawą plamę w kąciku ust Erwina. – Upierdoliłeś się jak dwuletnie dziecko. I biurko przy okazji też...

Gdy już doprowadził twarz ukochanego do porządku, Levi zabrał się za wycieranie biurka. Dłoń, w której trzymał szmatkę, została nieoczekiwanie przykryta znacznie większą dłonią Erwina. Czarnowłosy kapitan zaprzestał czyszczenia, by popatrzeć na twarz drugiego mężczyzny. Erwin miał w oczach tę charakterystyczną czułość, której nie pokazywał nikomu poza Levim.

- Nie odpowiedziałeś na pytanie – zauważył uprzejmym tonem. – Wciąż nie wiem, jakie masz plany na wakacje.

- Jeszcze raz usłyszę to przeklęte słowo, a czymś rzucę! – Levi zamierzał to powiedzieć poirytowanym tonem, ale gładzące jego dłoń palce Erwina sprawiły, że głos mu złagodniał. – Mike i reszta zgrai zapraszali mnie do siebie, ale odmówiłem.

- Co za ulga. Trochę się martwiłem, że nie zdążę złożyć ci propozycji jako pierwszy. Jak widać niepotrzebnie.

- Że co? Jako pierwszy?

Levi ostrożnie wysunął dłoń spod ręki Erwina. Cofnął się o parę kroków, oparł plecy o regał z książkami i skrzyżował ramiona.

Erwin obrócił się na krześle, by siedzieć przodem do partnera. Zaś jego mina...

Niech to szlag. To była TA mina. Dokładnie taka sama mina, jaką raczył ważniaków ze Stolicy, gdy zamierzał dać im do zrozumienia, że będą skończonymi idiotami, jeśli nie przyznają mu forsy na ekspedycję.

- Tak się składa, że ja również mam dla ciebie propozycję – oznajmił tonem zawodowego negocjatora. – I jestem zdeterminowany pozostać w tym pomieszczeniu, dopóki się nie zgodzisz.

- Nie, NIE możesz wyruchać mnie na grzbiecie konia – chłodno odparł Levi. – Już ci mówiłem, że to popierdolone i niebezpieczne. A poza tym, nie będę się znęcał nad zwierzętami.

- Levi, czy moglibyśmy do tego nie wracać? – Erwin ścisnął czubek nosa, a jego „biznesową minę" szlag trafił. – Proponowałem ci to tylko raz i byłem kompletnie pijany.

- Zawsze lepiej się upewnić. – Czarnowłosy kapitan wzruszył ramionami. – Gdy masz taki wyraz twarzy, to należy spodziewać się najgorszego.

- To brzmi okrutnie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co rzeczywiście planuję ci zaproponować. Levi, mam dom po ojcu w obrębie muru Róży. Chciałbym, żebyśmy we dwóch tam zamieszkali. Na czas wakacji, znaczy się.

Leviego kompletnie zatkało. Nawet bardziej niż tamtego pamiętnego wieczoru, gdy Erwin nawalił się w trzy dupy i proponował mu ruchańsko w siodle.

- Odebrało ci mowę – z łagodnym uśmiechem zauważył Smith. – To coś nowego.

- A dziwisz mi się? – wykrztusił Levi. – Ty w ogóle wiesz, jak to zabrzmiało? Jakbyś mi, kurwa, proponował Miesiąc Miodowy!

- Jeśli chcesz, możesz to tak interpretować. – W oczach Erwina migotały ogniki rozbawienia. – Choć naturalny porządek rzeczy wymaga, by najpierw się pobrać, a dopiero potem wyruszyć w podróż poślubną.

- Ja pierdolę, to teraz jeszcze chcesz się hajtać? – Levi wytrzeszczył oczy. – Erwin, czy ty się, kurwa, naćpałeś?

- Zapewniam, że gdybym ci się oświadczył, włożyłbym w to znacznie więcej wysiłku – Smith dramatycznie westchnął. – Niemniej jednak, sam pomysł nie jest dla mnie nieprzyjemny. – Na widok miny Leviego błyskawicznie dodał: - Ale zanim uciekniesz stąd z obawy, że przepuszczę na ciebie podstępny atak przy pomocy pierścionka zaręczynowego, chciałbym wrócić do tematu wakacji. Naszych wspólnych wakacji. Wiem, że to trochę niespodziewane, ale mam nadzieję, że jak już pierwszy szok minie, zgodzisz się ze mną wyjechać. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że to ci się spodoba. Jeśli się nie mylę, lubisz spędzać ze mną czas.

- Owszem, lubię – ostrożnie przyznał Levi. – Nie rozumiem tylko, czemu chcesz wyjechać. Mało nam tutaj pokoi do pierdolenia się?

Pokoi. Biurek. Dywanów. Kafelków w łazience.

Policzki czarnowłosego kapitana pokryły się krwistym rumieńcem. Gdy o tym pomyśleć, to on i Erwin pieprzyli się na bardzo wielu powierzchniach.

Co jednak nie znaczy, że robili to wszędzie. W Kwaterze Głównej Korpusu Zwiadowczego wciąż była masa miejsc, których nie udało im się „zaliczyć". Tyle regałów z książkami, o które można by się oprzeć wypinając goły tyłek. Tyle stołów, na których można by ujeżdżać Erwina. Tyle ciekawych rekwizytów, za pomocą których można by związać Erwina...

- Są rzeczy, które możemy robić tylko daleko stąd – głos Smitha wyrwał Leviego z zamyślenia.

- Na przykład jakie? – czarnowłosy kapitan przekrzywił głowę i zmierzył partnera sceptycznym spojrzeniem.

- No wiesz... - Erwin lekko się uśmiechnął.

- Nie, nie wiem – z irytacją odburknął Levi.

- Czynności sprawiające przyjemność.

- Czynności sprawiające przyjemność? – powtórzył Levi, przeciągając każdą sylabę. – Zdajesz sobie sprawę, że to podręcznikowa definicja seksu?

- Seks trwa tylko dziesięć minut... – zaczął Erwin.

- Z tobą? – parsknął Levi. – Chyba godzinę i dziesięć minut!

- Uznam to za komplement. – Smith przysunął pięść do ust i cicho odchrząknął. – Ale tak czy siak to tylko jedna godzina. No, może dwie, zakładając, że będziemy chcieli robić to rano i wieczorem. Dzień ma dwadzieścia cztery godziny, Levi. Wyłączając czas potrzebny na sen, to daje nam wiele okazji, by...

Nieoczekiwanie urwał. Końcówki uszu miał zaróżowione. Jego kciuki kręciły nerwowe młynki, a legendarna pewność siebie zdawała się tymczasowo wyparować.

- By? – naciskał Levi.

- Lepiej się poznać – z nieśmiałością, która pasowała bardziej do młodego chłopaka aniżeli dowódcy Korpusu Zwiadowczego, odparł Erwin.

Może to wcale nie był on? A jeśli go, kurwa, podmienili? Albo złapał w stolicy jakąś podejrzaną chorobę wywołującą rumieńce i irracjonalne zachowanie?

Jeśli tak, to z pewnością była zaraźliwa. Levi ze zdumieniem odkrył, że i on zaczyna się czuć jak nastoletni bachor, którego obiekt westchnień zaprosił na nocowanie.

- Znasz mnie bardzo dobrze! – mruknął, odwracając wzrok. – Łącznie z preferowanym czasem parzenia herbaty i ilością pieprzyków na dupie!

- Tak, ale to jesteś ty jako Zwiadowca – podkreślił Erwin. – Ale co z tobą jako człowiekiem? Zwykłym facetem, pozbawionym obowiązków i po prostu cieszącym się życiem. Jeśli zabierzemy tytanów i sprzęt do trójwymiarowego manewru, okaże się, że nie wiem o tobie prawie nic. – Zmrużył oczy, wydał przeciągłe westchnienie i ponurym szeptem dokończył: - O sobie, zresztą, też.

Powieki Leviego na ułamek sekundy rozszerzyły się. Czarnowłosy Kapitan spuścił wzrok i z niepewną miną rozmasował kark.

Oł. A więc, o to chodziło?

Erwin chciał wglądu w przyszłość, która mogła nigdy nie nadejść. Pragnął sprawdzić, jak mogłoby wyglądać jego życie. Ich życie. Wspólne życie jego i Leviego. Bez tytanów, trupów, pogardliwych spojrzeń tłumów i zamartwiania się, co będzie, jeśli Róża i Sina upadną, tak jak wcześniej Maria.

To brzmiało tak niewiarygodnie, że mogłoby mieć miejsce chyba tylko we śnie.

Sny były całkiem w porządku. Do czasu, aż człowiek się budził...

Czy Erwin naprawdę rozumiał, na co się pisał? Co planował zafundować im obu.

- Czyli że co... pojedziemy sobie stąd i będziemy bawić się w dom, tak? – zapytał Levi, uważnie wpatrując się w partnera. – Ja będę sprzątał, a ty będziesz knuł...

- Naprawdę kojarzysz moją osobę z knuciem? – Erwin zamrugał.

Levi darował sobie wyjaśnianie oczywistych kwestii i mówił dalej:

- No, a jak już się nasprzątam po wsze czasy, a ty nie będziesz miał czego knuć, to zaczniemy odrywać... rzeczy. Na przykład, że ty lubisz coś tam robić i ja lubię coś tam robić. I znajdziemy sobie nowe pierdolone hobby.

Smith krótko przytaknął.

- Właśnie.

- I być może okaże się, że to coś spodoba nam się bardziej niż zabijanie tytanów i ratowanie ludzkości?

Tym razem przytaknięcie Erwina wydawało się dłuższe – bardziej powolne i pełne wahania.

- Istnieje taka możliwość – przyznał Smith, wpatrując się w splecione palce dłoni. - Nie powinniśmy pochopnie jej wykluczać.

- No dobra, a co potem? – z nutą rezygnacji w głosie mruknął Levi.

- Potem...

- PO tych cholernych wakacjach! Przecież nie możemy zmienić imion i udawać, że przepadliśmy w głuszy. Będziemy musieli tu wrócić. Do sprzątania. Do knucia. Do tytanów! Sądzisz, że to będzie przyjemne?

Erwin milczał.

- No dobra, załóżmy, że jednak będzie – westchnął Levi. – Załóżmy, że nie wyobrażamy sobie życia bez tego Korpusu i przez całe czterdzieści sześć dni urlopu będziemy dostawali pierdolca z bezczynności. Załóżmy, że ten pseudomiodowy miesiąc wcale nam się nie spodoba. Wrócimy tutaj i odetchniemy z ulgą, że możemy zabrać się za planowanie kolejnej ekspedycji. Uważam, że to dość prawdopodobny scenariusz. Ja naprawdę nie wyobrażam sobie życia bez tego Korpusu i idę o zakład, że ty też. Można zatem powiedzieć, że taki mały urlopik z dala od Kwatery Głównej nic dla nas nie zmieni. Nawet go nie poczujemy, więc jest niegroźny.

Usta Smitha pozostawały ciasno zaciśnięte.

- Ale... - Levi przełknął ślinę. – Co jeśli jednak będzie miło? I to o wiele bardziej niż się spodziewamy? Bo jeśli tak, to nie mam ochoty...

- Wiem, co chcesz powiedzieć – Erwin wreszcie przemówił. Twardym i zdecydowanym głosem, który tak pociągał Leviego. – Sądzisz, że ból powrotu do rzeczywistości byłby nie do zniesienia. Ja również wziąłem to pod uwagę. Ale wiesz, co przygnębia mnie jeszcze bardziej? To, że miałbym nigdy nie przekonać się, jak to jest żyć inaczej. Nie zabrać do paszczy tytana ani jednego beztroskiego wspomnienia.

Kapitan otworzył usta, by coś wtrącić, jednak dowódca nie dał mu dojść do słowa.

- Albo, co gorsza... - Smith podkreślił te dwa słowa, po czym głos mu złagodniał. – Posłać najdroższego sobie człowieka na śmierć, nie pozwalając mu posmakować życia.

Te słowa tak poruszyły Leviego, że czarnowłosy kapitan na moment zapomniał o byciu chłodnym i niewzruszonym facetem, za jakiego uchodził na co dzień. Jego oczy miały w sobie bezbronność dziecka, któremu pierwszy raz okazano troskę.

Erwin wstał z krzesła i podszedł do partnera.

- Był pewien mężczyzna z Podziemia – zagaił, kładąc dłoń na ramieniu Leviego. – Kiedy go poznałem, wcale nie chciał być Zwiadowcą. On i dwójka jego przyjaciół marzyli o życiu na Powierzchni. Pragnęli tego tak bardzo, że przeprowadzali niebezpieczne akcje, okradając kupców i ryzykując więzieniem.

Nieznacznie obrócił czarnowłosego mężczyznę, tak że spoglądali na okno. Za szybą błękit nieba dotykał zielonych czubków drzew. Nie był to widok, który można było spotkać w Podziemiu.

- Ty, Farlan i Isabel nigdy nie przekonaliście się, jak to jest tutaj mieszkać – powiedział Erwin. – Po prostu mieszkać, a nie ryzykować życie w walce z gigantycznymi potworami... w międzyczasie zastanawiając się, jak zlikwidować pewnego irytującego blondyna i zapewnić sobie obywatelstwo – dokończył ze słabym uśmiechem.

- To oni mieli obsesję na punkcie życia tutaj – wyznał Levi, bezwiednie gładząc krawat bolo na mostku Erwina. – Ja jej nie podzielałem. Było mi wszystko jedno, bylebym tylko...

- Był z nimi? – łagodnie dokończył Smith.

Czarnowłosy Kapitan skinął głową.

- Nie jestem w stanie ci ich zwrócić – ostrożnym tonem przemówił Erwin. – Ale mógłbym... cóż. Nie tyle zastąpić ich, co towarzyszyć ci, gdy będziesz spełniał ich marzenie.

- Uważasz, że w ten sposób uhonoruję ich pamięć? – cicho spytał Levi.

- Tak.

Po krótkiej pauzie Erwin spuścił wzrok, westchnął i sprostował:

- Tak powinienem ci odpowiedzieć. Bo, jak zapewne zdążyłeś się przekonać, jestem dość samolubnym człowiekiem. Nie wystarczy mi, że codziennie wykorzystuję cię, by realizować własne cele. Jestem wystarczająco wyrachowany i podstępny, by nakłaniać cię do wspólnych wakacji wszelkimi dostępnymi sposobami. Muszę być niezłym draniem, skoro nie waham się używać twoich przyjaciół jako argumentu.

- Może i jesteś draniem, ale szczerym. – Kąciki ust Leviego drgnęły w słabym uśmiechu. – A przynajmniej ze mną. – Smukłe palce kapitana wciąż bawiły się zielonym kamieniem wieńczącym krawat bolo.

Niewiele osób doznało zaszczytu obcowania z Erwinem Smithem, gdy ten zrzucał maskę sprytnego dowódcy, tkającego zawiłą sieć intryg. Możliwość oglądania prawdziwego oblicza ukochanego była dla Leviego prawdziwym skarbem. Nie wymieniłby jej na nic. Nawet za dożywotnie dostawy herbaty.

Ramiona Erwina nieznacznie się rozluźniły.

- Więc odpowiem jeszcze raz, już nie jako Dowódca Zwiadowców, który wszystkimi manipuluje, ale jako mężczyzna, który w nocy bierze cię w ramiona.

Pod wpływem tych słów policzki Leviego pokryły się rumieńcem, a sam kapitan zaklął pod nosem.

- Nie wiem, co twoi przyjaciele powiedzieliby o tej propozycji – wyznał Erwin. – Podobnie jak nie wiem, co mój ojciec powiedziałby o... moich czynach. – Nieznacznie się wzdrygnął, jednak szybko otrząsnął się i mówił dalej: - Jedyne, co mam, to przypuszczenia. Teorie, które mogą być trafne albo nie.

- Jakie teorie?

Dłoń, która wciąż spoczywała na ramieniu Leviego, nieznacznie zwiększyła uścisk, ale nie do tego stopnia, by zabolało. Erwin spojrzał swojemu kapitanowi w oczy.

- Obaj jesteśmy przerażającymi ludźmi, niemal potworami – powiedział bez cienia wstydu, z taką nonszalancją jakby rozmawiali o pogodzie. – Chciałbym móc stwierdzić, że nie mamy innego wyjścia. Że musimy tacy być, by stawić czoło tytanom. Jednak wiem, że w moim przypadku to nieprawda. Już jako dziecko... byłem inny.

Czując, że jego więź ze Smithem, nigdy nie była tak bliska jak teraz, Levi skinął głową.

- Ja również – mruknął.

- Mimo to mieliśmy ludzi, którzy nas kochali – dłoń Erwina przesunęła się z ramienia kapitana na jego policzek.

- Farlana i Isabel – mruknął Levi. – Oraz twojego ojca.

Jego partner przytaknął.

- Mając na uwadze to, jak bardzo jesteśmy skrzywieni, jak myślisz: co chcieliby dla nas zrobić? Gdyby tu byli, czego by nam życzyli?

Levi zaczynał rozumieć, do czego to wszystko zmierza. Odwrócił wzrok, jednak nie strącił dłoni Erwina ze swojego policzka.

- Byśmy częściej zachowywali się ludzie – burknął wreszcie. – Byśmy poszli w miasto i... jak to nazywa Czterooka Świruska? Aha, „wydobywali z siebie człowieczeństwo, żyjąc normalnym życiem i robiąc normalne rzeczy".

Erwin nieznacznie się uśmiechnął. Jeszcze przez chwilę gładził ukochanego po policzku, po czym pozwolił swojej dłoni opaść.

Po krótkim milczeniu Levi cicho dodał:

- Właściwie to... nie muszę zgadywać, czego chcieliby moi przyjaciele. Paplali o tym tyle razy, że chciało mi się rzygać. Isabel miała miliard wariackich pomysłów na tak zwane „ustatkowanie się na powierzchni". Od założenia firmy sprzątającej po czesanie koni. Natomiast Furlan założył się ze mną o puszkę herbaty, że zbuduje chatę w samym środku lasu. Idiota... Nawet nie wiedział, jak poprawnie trzymać młotek!

- No cóż, mój ojciec też miał wobec mnie określone oczekiwania – odparł Smith, śmiejąc się pod nosem. – Rzadko mówił o nich głośno, bo nie chciał wywierać na mnie presji, ale raz czy dwa zdarzało mu się coś mi zasugerować.

- Niech zgadnę? Widział w tobie nauczyciela?

- Prawnika.

Levi skrzywił się z niesmakiem.

- Niech Maria i Róża mają nas w swojej opiece... Erwin Smith prawnikiem? Żaden sędzia nie miałby z tobą szans. Pewnie nawet Kenny'ego byś wybronił! Po twoim przemówieniu cała sala sądowa uważałaby go za aniołka, którego wstrętni ludzie postanowili wrobić w złe rzeczy. Co za ulga, że wolałeś zabijać tytany... Jako prawnik byłbyś przerażająco skuteczny!

- Zapewne stoczyłbym się na samo dno – zgodził się Erwin. – Ale przy okazji dobrze bym się bawił. Muszę przyznać, że od zawsze miałem słabość do kryminalistów.

Wymownie popatrzył na Leviego, na co czarnowłosy kapitan przewrócił oczami.

- To mi o czymś przypomniało – z wyrazem olśnienia na twarzy, Erwin rozmasował podbródek. – Gdy tak o tym myślę, to chyba nie zwiedziłem Podziemia tak dogłębnie, jakbym chciał. Może mógłbyś mnie zabrać na prywatną wycieczkę?

- Do reszty ochujałeś? – prychnął Levi, przy czym lekko zdzielił partnera w ramię. – Już lepiej trzymajmy się twojej chaty po ojcu.

- Czyli zgadzasz się ze mną wyjechać? – z szatańskim uśmieszkiem spytał Erwin.

- Może. - Czarnowłosy kapitan zmierzył dowódcę nieufnym spojrzeniem. – Ale najpierw musimy rozwiązać pewną ważną kwestię.

- Zamieniam się w słuch.

- Co zamierzasz zrobić ze swoją żoneczką?

- Przepraszam bardzo... z kim? – Erwin zamrugał.

- Z tą żonką, której poświęcasz zajebiście dużo czasu! – zniecierpliwionym tonem rzucił Levi, wymownie patrząc na zawalone listami biurko.

- Nie przypominam sobie, bym wszedł z kimś w związek małżeński, więc zakładam, że mówisz metaforycznie.

- Nie rżnij głupa, Erwin. Mam na myśli twoją popapraną robotę. Te wszystkie papierzyska, które wypełniasz po nocach, durne bale, na które łazisz, by żebrać o forsę i chuj wie, co ty tam jeszcze robisz dla Korpusu. Wszyscy wiedzą, że twoja praca to twoja żonka i nie potrafisz bez niej żyć! – Czarnowłosy Kapitan pokręcił głową i zanim zdążył się powstrzymać, zrezygnowanym tonem dokończył: - Nie zdziwiłoby mnie nawet, gdybyś się dla niej puszczał...

Cholera. Po kiego w ogóle to mówił? Sto razy obiecywał sobie, że więcej tego nie zrobi! Że nie okaże tej durnowatej, nieuzasadnionej zazdrości, dając Erwinowi satysfakcję.

A teraz twarz blond skurwiela pojaśniała, jak u dziecka, które przedwcześnie dostało prezent urodzinowy! Gnojek nigdy głośno tego nie przyznał, ale uwielbiał, gdy Levi był o niego zazdrosny.

Nieudolnie próbując ukryć zadowolenie, Erwin odchrząknął i oznajmił:

- Wiele razy mówiłem, że nie sypiam z arystokratami, którym... jak ty to zawsze mówiłeś?

- Liżesz buty, by dali ci kasę na ekspedycję.

- Właśnie. Robię wiele uwłaczających rzeczy, ale ciało oddaję tylko jednej osobie – Smith skrzyżował spojrzenie z partnerem. W jego oczach błysnęło pożądanie. - Chyba mi wierzysz, co?

- Gdybym nie wierzył, musiałbym kogoś zabić. – odparł Levi, nie odwracając wzroku. - I ciebie, przy okazji, też.

Z zaciśniętych warg Erwina wyszedł stłumiony śmiech. Tylko on mógł być na tyle popierdolony, by usłyszeć tego typu groźbę i uznać ją za zabawną. Już nie wspominając o tym, co odpowiedział.

- Zaborczość to cecha pasująca do żony.

Ma złamas odwagę! – z mieszaniną uznania i złości pomyślał Levi.

Nie zważając na ostrzegawczy błysk w oczach partnera, Erwin mówił dalej:

- Nie przypominam sobie, by moja praca chociaż raz mordowała wzrokiem osoby, które podeszły do mnie o kilka kroków za blisko. Co innego pewien...

- Dokończ tę myśl, a ci przypierdolę – wysyczał Levi, robiąc krok do przodu, tak że on i Erwin zetknęli się torsami.

- Ależ Levi, my jedynie omawiamy związek małżeński, który twoim zdaniem zawarłem. – I jeszcze miał czelność się uśmiechać, drań jeden! - Nie wydaje mi się, by „praca" posiadała wszystkie cechy szaleńczo we mnie zakochanej osoby. Już nie wspomnę o tym, że to nie ją zaprosiłem na tak zwany „Miesiąc Miodowy".

- Ostrzegam cię, Smith...

- Po co te groźby, Kapitanie? – Erwin doskonale się bawił i nawet nie próbował tego ukryć. - Przecież nie nazwałem cię moją żoną. A poza tym, nigdy nie zrobiłeś niczego, by zasłużyć na ten szlachetny tytuł. Nie sprzątałeś mojego gabinetu. Nie przynosiłeś mi obiadów. Ani nie brałeś do ust mojego...

Erwin został złapany za ramiona i obrócony o sto osiemdziesiąt stopni. Jego plecy z impetem uderzyły w regał. Kilka książek spadło na podłogę. Między twarzami obu mężczyzn było zaledwie kilka centymetrów przestrzeni.

Levi wpatrywał się w ukochanego w taki sposób, jakby nie mógł się zdecydować, czy woli go uwieść czy zabić.

- Dowódco – wyszeptał, przesuwając dłonie z ramion na kark Erwina. - Zamknij ryj.

Smith nie przestał się uśmiechać.

- Ty mi go zamknij, żołnierzu – odparł autorytarnym tonem. - To rozkaz.

Po ciele Leviego przeszedł przyjemny dreszczyk. Kapitan chwycił garść włosów z tyłu głowy przełożonego i z ustami kilka centymetrów od jego ust burknął:

- Jak sobie życzysz, dowódco.

Odkąd się ze sobą związali, dzielili różne rodzaje pocałunków. Czasem delikatnie pieścili się wargami, a innym razem miażdżyli sobie nawzajem usta, jakby nie mogli bez siebie oddychać.

W tej chwili walczyli o dominację. A raczej udawali, że walczą, bo żaden z nich nie planował wygrać. Język Leviego gniewnie napierał na język Erwina nie tyle po to, by go przepchnąć, ale po to, by zademonstrować zadziorność. Czarnowłosy kapitan czuł, jak wargi Erwina odpowiadają na ruchy jego własnych i zdecydował, że to uczucie nigdy mu się nie znudzi.

Ten blondas czasem doprowadzał go do szału... ale gdyby był inny, to całowanie go nie byłoby aż tak ekscytujące. Aż chciało się to robić. I czasem tak cholernie trudno było się przed tym powtrzymać.

Z początku, gdy ich związek dopiero co się tworzył, Levi był o wiele bardziej powściągliwy i całował Erwina tylko wtedy, gdy mieli za moment iść do łóżka. Ale teraz? Już od dawna nie potrzebował pretekstu. Gdy on i Erwin byli sami, regularnie obdarzali siebie nawzajem pocałunkami, często bez wyraźnego powodu. Ech, pod pewnymi względami rzeczywiście przypominali małżeństwo...

Rzecz w tym, że rzadko byli zupełnie sami. Zdecydowanie za rzadko!

Ich wargi otarły się o siebie jeszcze kilka razy, po czym wreszcie cię rozłączyły. Kapitan już nie szarpał dowódcy za włosy, lecz jego palce pozostały wplecione w blond kosmyki.

- Żarty na bok, Erwin – szepnął Levi, wpatrując się w podbródek partnera. – Kiedy jesteśmy tutaj, nie mam nic przeciwko, że zaharowujesz się dla Korpusu. Bez tego nie byłbyś sobą. Akceptuję to. Ale, jeśli mielibyśmy wyjechać...

Gniewnie mlasnął językiem. Zawstydzony swoimi uczuciami, wciąż unikał wzroku Erwina.

- Nie chcę, byś zabrał mnie do swojego domu tylko po ty, by po tygodniu pędzić tutaj na złamanie karku, bo koniecznie trzeba ugasić jakiś pożar – wyznał ciężkim głosem. – Nie chcę snuć się po mieście, którego nie znam, jak jakiś żałosny ciołek, bo przez cały dzień będziesz tkwił zakopany w papierach. Znaczy... nie oczekuję, że w ogóle nie będziesz pracował, bo to tak jakbym poprosił cię, byś przestał oddychać, ale... Szlag! Bredzę jak jakiś marudny bachor...

- Nie – łagodnie zaprzeczył Erwin, delikatnie chwytając podbródek partnera i unosząc go, by spojrzeli sobie w oczy. – Brzmisz jak ktoś, kto ma do siebie szacunek. Masz pełne prawo mieć wątpliwości, a twoje obawy są uzasadnione.

Levi nieznacznie się rozluźnił.

- Jestem w szoku, że w ogóle na to wszystko pozwoliłeś – stwierdził. – Kiedy tu szedłem, byłem pewien, że znajdziesz jakiś cwany sposób, by powstrzymać te całe... wakacje.

- To nie tak, że nie próbowałem – z ponurym uśmiechem przyznał Erwin. – Jesień to idealny czas, by wyprawić się za mury. Kiedy dowiedziałem się, że czeka nas miesiąc zastoju, byłem zirytowany. Ale nic nie mogłem zrobić. Wybór nowego księgowego to delikatna kwestia. Gdybym wtrącał się w nią bardziej niż trzeba, mogliby uznać to za podejrzane.

Levi wpatrywał się w partnera sceptycznym wzrokiem. Zbyt dobrze znał Erwina, by uwierzyć w tak szybkie wywieszenie białej flagi. Gdy ten blondas naprawdę czegoś chciał, nie odpuszczał sobie tylko dlatego, że ktoś uznałby to za „podejrzane".

- Ostatecznie postanowiłem spróbować czegoś innego – wzdychając, powiedział Erwin. – Nowego podejścia.

- Nowego podejścia, tak?

- Ojciec powiedział mi kiedyś, że jeśli zbyt mocno się w coś zaangażujemy, możemy utknąć w ślepej uliczce i przestać robić postępy. Właśnie po to są przerwy. Nie chodzi o samą potrzebę odpoczynku. Gdy na pewien czas zdystansujesz się do czegoś, zaczynasz patrzeć na to z zupełnie innej perspektywy.

- No proszę! – Levi cicho parsknął. – Koniec końców jeszcze się okaże, że te nasze wakacje przysłużą się Korpusowi.

- Też doszedłem do takiego wniosku.

Erwin otworzył usta, by coś dodać, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. W końcu pogłaskał kłykciami palców zaczerwieniony policzek partnera i wymamrotał:

- Właściwie to już sam nie wiem, czy chodzi mi o Korpus. Możliwe, że po prostu szukam pretekstu, by spędzić z tobą czas?

- Erwin Smith romantykiem... - prychnął Levi. – Świat się kończy!

- Zapewne masz rację. – Jasnowłosy dowódca zaśmiał się pod nosem.

- Gdyby parę lat temu ktoś mi powiedział, że będziesz wychodził ze skóry, by wyciągnąć Szczura z Podziemia na romantyczny wypad we dwojga...

- Nie mów tak o sobie! – nieznoszącym sprzeciwu głosem nakazał Erwin. – Nigdy nie byłeś „Szczurem z Podziemia". Nie dla mnie.

Levi miał minę, jakby te słowa ani trochę go nie poruszyły, jednak w sercu czuł przyjemne ciepło. Złożył na ustach Erwina delikatny jak piórko pocałunek, by dać mu do zrozumienia, jak bardzo jest wdzięczny.

- Naprawdę ci zależy, co? – mruknął pokonanym tonem, kładąc dłoń na mostku dowódcy. – Na tym całym wyjeździe.

Na mnie.

- Zależy mi na wszystkim, w co się angażuję – odparł Erwin. – Mówiłem poważnie, gdy oznajmiłem, że nie zamierzam stąd wychodzić, dopóki się nie zgodzisz. – Pochylił się nad uchem Leviego i wyszeptał: - Pozwoliłem sobie sprawdzić okoliczne atrakcje. Dwa razy w tygodniu jest targ. Będą sprzedawać rzadkie liście herbaty. '

Czerwień pojawiła się na policzkach Leviego równie niespodziewanie co flara ostrzegająca przed niebezpieczeństwem. Czarnowłosy Kapitan lekko popchnął tors dowódcy, zwiększając dzielący ich dystans.

- Ja pierdolę, poważnie? – syknął. – Pokończyły ci się argumenty, więc teraz będziesz mnie przekupywał? Czy ja naprawdę wyglądam na kogoś, kto przejechałby pół kraju, tylko po to, by wypić wypasioną herbatę?!

- To znacznie bliżej niż „pół kraju". – Erwin skrzyżował ramiona. Wyglądał na nieprzyzwoicie z siebie zadowolonego. – A poza tym, brew ci podryguje, Kapitanie. Dokładnie tak jak wtedy, gdy bardzo chcesz nawrzeszczeć na nowych rekrutów i wiesz, że nie wytrzymasz.

Levi z trudem powtrzymał się przed przykryciem cholernej brwi dłonią.

- Nawet oni nie doprowadzają mnie do szału tak bardzo jak ty – fuknął. – Aż się boję, co jeszcze mi zaproponujesz! Gorące źródła? Masaż? Swój tyłek?!

- Mam nadzieję, że pytasz poważnie – odparł Erwin. – Bo na wszystko mówię tak.

Czarnowłosy kapitan wytrzeszczył oczy. Musiał przyznać, że zupełnie się tego nie spodziewał. Zwłaszcza biorąc pod uwagę punkt trzeci.

- Na wszystko? – powtórzył niepewnie. – Zdajesz sobie sprawę, że wymieniłem twój tyłek?

- Tak.

Levi intensywnie wpatrując się w partnera, próbując go rozgryźć.

- Erwin, ja jestem zadeklarowanym dołem – stwierdził, jakby tłumaczył ułomnemu dziecku, że dwa plus dwa to cztery.

- Tak. – Smith nonszalancko skinął głową.

- Ty jesteś zadeklarowaną górą.

- Owszem.

Rozdrażniony tymi zwięzłymi odpowiedziami, Levi skrzyżował ramiona.

- Ty w ogóle byłeś kiedyś na dole? – zapytał z rezygnacją. – Kiedykolwiek?

Erwin zrobił krok do przodu. Miał minę, jakby był muchą, a Levi światełkiem, któremu nie można było się oprzeć.

- Nie... Ale z tobą mogłoby mi się spodobać.

Ten cichy, lekko ochrypły głos. Nieważne, czy to był naturalny sposób mówienia czy też zabieg aktorski – grunt, że podziałało. I to jak!

Levi, który wcześniej podchodził do bycia na górze z taką samą niechęcią jak do cukru w herbacie, nagle odkrył, że... wspomniany pomysł wcale go nie odrzuca. Właściwie to, nawet zaczyna mu się trochę podobać.

A poza tym, do licha, umówmy się – zerżnąć pierwszego lepszego to jednak nie to samo co zerżnąć Erwina Smitha!

- Gdybym cię wydymał, to byłoby na swój sposób poetyckie. – Aprobująco chrząkając, Levi niechcący wypowiedział na głos swoje myśli. – Zwłaszcza biorąc pod uwagę nasze pierwsze spotkanie.

- Celna uwaga – zgodził się Erwin. – Co za ulga, że nie tylko mnie to podnieca.

- Jeszcze nie zdecydowałem, czy rzeczywiście chcę! – błyskawicznie dodał Levi. – Lubię, gdy...

Wsadzasz we mnie tego twojego wielgachnego fiuta i wbijasz mnie w materac.

Tego jednak nie miał zamiaru mówić głośno. Może i nigdy nie był zbyt subtelny, ale jakieś pozory godności trzeba jednak, kurwa, zachowywać!

- Wcale nie musisz decydować teraz – z lekkim uśmiechem powiedział Erwin. – Ale miło wiedzieć, że ma się możliwości. Nieprawdaż?

- Taaa, rzeczywiście – ze śladami różu na policzkach mruknął Levi.

- A poza tym, będziesz mógł urządzić dom, jak tylko zechcesz. I wysprzątamy go tak dokładnie, że nie znajdziesz tam nawet drobinki kurzu. Kupię ci tego nowoczesnego mopa, którego widziałeś w...

- No dobra, kurwa, zgadzam się, ty podstępny skurwysynie! – zniecierpliwionym tonem uciął Levi, przewracając oczami. – Pojadę z tobą na jebane wakacje, więc skończ z tymi nieudolnymi próbami przekupstwa. Jak masz mi włazić w dupę, to już wolę, byś robił to za pomocą części ciała niż ładnych słówek!

- Zanotowałem. – Erwin skinął głową.

Levi zawahał się i po chwili wycelował w partnera palec wskazujący.

- Mop z frędzlami – wycedził, ostrzegawczo mrużąc oczy. – Z sitkiem do wyciskania w komplecie. A tylko spróbuj zapomnieć!

- Nie śmiałbym nie wywiązać się z obietnicy. – W oczach Smitha migotały czułe ogniki. – Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. No to w drogę!

- Co?! A-ale zaraz... w sensie, że teraz?!

Nienaturalnie rozszerzone oczy Leviego obserwowały, jak Erwin przechodzi na drugą stronę gabinetu i wyciąga z szafy plecak.

- To ty już się, kurwa, spakowałeś?! – z ust czarnowłosego kapitana wyszedł zdumiony okrzyk.

Po chwili z szafy zostały wyciągnięty również drugi plecak – bardzo stary, ale wciąż w bardzo dobrym stanie. Całkiem nieźle wyglądał, biorąc pod uwagę, że pamiętał czasy Podziemia.

- Mnie TEŻ spakowałeś?! – oburzonym głosem ryknął Levi.

Innymi słowy:

Wlazłeś mi do pokoju i dotykałeś moich rzeczy BEZ POZWOLENIA!

Erwin bez problemu zrozumiał, co chodziło jego kochankowi po głowie.

- Levi, sądziłem, że już dawno mamy ten etap ze sobą – westchnął, podchodząc do drugiego mężczyzny. – Regularnie biorę coś twojego do ręki bez pozwolenia.

- Mój chuj to nie to samo co moje rzeczy, Erwin – przez zęby wycedził Levi. – I czego ty tu, do licha, napakowałeś?!

Biorąc od partnera plecak, nie ugiął się pod jego ciężarem, tak jak niektóre żałosne cieniasy w ich Korpusie. Co jednak nie znaczy, że tego ciężaru nie poczuł.

- Moje gacie na pewno tyle nie ważą! – podsumował gniewnie.

- To sprzęt do trójwymiarowego manewru – z nutą rezygnacji w głosie wyjaśnił Erwin. – Nie tylko my je zabieramy. Kazałem je wydać wszystkim żołnierzom udającym się na urlop. Jeśli Mur Róży miałby nagle upaść, to nie chcę, by nasi ludzie obudzili się w dziczy nie mając czym się bronić.

Ktoś mógłby uznać podobny sposób myślenia za paranoję, lecz Levi zbyt długo był w Korpusie, by nie przyznać dowódcy racji. Gdy toczyło się walkę z tytanami, niczego nie można było brać za pewnik, a optymizm groził śmiercią.

Kiedyś ludzie zwykli mówić: „już prędzej mur się zawali, niż stanie się coś tak głupiego"!

Po upadku Marii już nikt w ten sposób nie gadał. Teraz znacznie popularniejsze było stwierdzenie:

„Już nic mnie nie zdziwi! Nawet jeśli tytany zaczną wyrastać z ziemi, jak grzyby po deszczu!"

Levi miał szczerą nadzieję, że TO akurat się nie spełni. Choć, prawdę powiedziawszy, po tak wielu wyprawach za mur, wątpił, by cokolwiek było w stanie go zdziwić. Gdyby tytany nagle przedarły się przez Różę i to w samym środku najdłuższego urlopu w dziejach, nie byłby to aż tak wielki szok.

- Ej, ale chyba nie sądzisz, że to spisek? – Marszcząc brwi, kapitan spojrzał na dowódcę. – Ten urlop, w sensie.

- Spisek, by osłabić naszą czujność i zaszokować nas czymś jeszcze gorszym niż upadek Marii? – Erwin pokręcił głową. – Dokładnie to przeanalizowałem i prawdopodobieństwo jest bardzo niskie – oświadczył ku wyraźnej uldze Leviego. – Zresztą, nie możemy teraz o tym rozmyślać. – Spoważniał i popatrzył partnerowi w oczy. – Levi. Kolejne minuty będą kluczowe!

- „Kluczowe"? – powtórzył nieco zbity z tropu kapitan.

Erwin skinął głową.

- Opuszczenie tego budynku nie będzie proste – stwierdził, splatając dłonie za plecami. – Napotkamy liczne przeszkody. Będziemy musieli podejmować trudne decyzje!

- Czy my nadal rozmawiamy o wyjeździe na wakacje? – Levi zaczął poważnie podejrzewać, że jego partner stracił rozum. Może walnął się w łeb, gdy wyciągał z szafy cholerne plecaki?

- Nie doceniasz naszego przywiązania do tego Korpusu – mrocznym głosem powiedział Erwin. – Zanim wsiądziemy na konie i odjedziemy, będziemy się wahać. Dopadną nas wątpliwości, czy rzeczywiście postępujemy słusznie! Nie mogę do tego dopuścić. Jeśli w przeciągu najbliższych kilku minut uda mi się nas stąd wyprowadzić, misja zakończy się sukcesem.

- Jaka, kurwa, misja? Erwin, czy ty do wszystkiego musisz podchodzić jak do cholernej ekspedycji? Jeśli nasz tak zwany urlop ma wyglądać tak samo, to w sumie nie jestem pewien, czy chcę jechać. Zaczynam mieć wątpliwości, czy ty w ogóle potrafisz wypoczywać i...

- Widzisz?! – Erwin triumfalnie wycelował w drugiego mężczyznę palec. – To się już zaczęło! Chodźmy, zanim będzie za późno!

- Zaraz... co ty... Do ciężkiej cholery, sam potrafię ubrać plecak!

Ani się obejrzał, Levi był ciągnięty za nadgarstek w stronę drzwi.

- Chwila, a co z twoim burdelem? – rzucił, oglądając się przez ramię by zerknąć na zawalone papierami biurko.

- Zapomnij o tym! – Erwin niedbale machnął ręką. – Zajmie się tym mój zastępca.

Czy on aby na pewno był zdrowy?

- Zastępca? – powtórzył Levi, wytrzeszczając oczy. – A od kiedy ty masz zastępcę? Kogo wyznaczyłeś...

- No heeeeeej, chłopaki!

Drzwi otworzyły się z takim impetem, że dwaj mężczyźni tylko cudem uniknęli zderzenia. Żaden z nich nie zdziwił się, widząc świecące szaleńczym blaskiem okulary Hanji.

- Och, już go przekonałeś? – Świruska W Brylach dziarsko poklepała Erwina po policzku. – Powinszować! Poszło ci znacznie szybciej, niż zakładałam! Pewnie przez to, że zaoferowałeś swój tyłek. Nie żebym was podsłuchiwała, czy coś...

Levi miał ochotę zjebać ją z góry na dół za ten tekst, jednak zanim zdążył to zrobić, uświadomił sobie, że ma jeszcze jeden powód, by się gniewać.

- Moment... - zaczął, groźnie mrużąc oczy. – Więc od samego początku wiedziałaś, że on mnie zaprosi? Wtedy, gdy gadaliśmy przy stole... Nie, kurwa, czekaj... Wszyscy wiedzieliście?!

- No już, nie miej takiej naburmuszonej miny! – Hanji beztrosko się zaśmiała. – Przecież nie mogliśmy popsuć ci niespodzianki. Jeszcze zacząłbyś się stresować jak dziewica przed ślubem i uciekłbyś do lasu!

Leci zazgrzytał zębami. Nie mógł się zdecydować, co wkurwiło go bardziej – porównanie do dziewicy, czy fakt, że Mike i reszta gadali to i owo, choć od początku wiedzieli, co zamierzał Erwin. Powinien odnaleźć ich wszystkich, a następnie powiedzieć im, co o tym myśli i to w taki sposób, by...

- Nie daj się sprowokować, Levi! – donośnym głosem zaanonsował Erwin, łapiąc partnera za kark i popychając go w stronę drzwi. – Wychodzimy!

- Przestań mnie, do licha...

- Idziemy!

Byli już prawie na korytarzu, gdy aktualny Dowódca Korpusu odwrócił się do zastępcy.

- Posłuchaj, Hanji, przepraszam, że tak nagle to na ciebie zrzuciłem. Powinienem dać ci więcej czasu na przygotowanie, a nie egoistycznie wykorzystywać fakt, że i tak zostajesz w Kwaterze. Domyślam się, że z początku będzie ci ciężko, ale...

Drewno zaskrzypiało, gdy damskie pośladki z impetem opadły na krzesło. Hanji oparła o blat biurka najpierw jedną, potem druga nogę, krzyżując je ze sobą, jakby ten gabinet i stanowisko już od dawna należały do niej.

- Aaaach... - zamruczała, splatając dłonie na karku. – Kurde, Erwin! Zawsze wiedziałam, że twoje krzesło jest najwygodniejsze w całym zamku!

Zgromadzone na butach błoto kapało na list zapisany eleganckim pismem Erwina. Obecny Dowódca Korpsu obserwował to z drżącą od oburzenia dolną wargą. Histeria odbijająca się w niebieskich oczach z każdą nową plamą wydawała się większa.

Levi był już absolutnie przekonany, że jego facet wymięknie, ale Erwin jedynie wciągnął powietrze nosem, wziął kilka uspokajających oddechów i rzucił krótkie:

- Idziemy!

- Właśnie! – Hanji niedbale machnęła ręką. – Idźcie już, gołąbeczki!

- Jak jeszcze raz... - Levi zaczął wywód, który zamierzał zakończyć obietnicą śmierci w męczarniach, ale nie zdążył, bo został złapany za rękę przez Erwina.

- I-dzie-my!

Ledwo znaleźli się na korytarzu, a musieli się zmierzyć z kolejną ciężką próbą. Zza zakrętu nadbiegł Moblit. Był tak czymś zaaferowany, że nawet ich nie zauważył. Po chwili usłyszeli, jak wpada do pomieszczenia, z którego dopiero co wyszli.

- Pani pułkownik Hanji... - Jego zestresowany głos niósł się echem po korytarzu. - B-bo wie pani... J-ja nie jestem pewien, czy wnoszenie czegoś takiego do gabinetu Dowódcy Erwina to rzeczywiście dobry pomysł!

Zdecydowanie bledszy niż wcześniej, Erwin przyśpieszył kroku.

- Nie jesteś ciekawy, co miał na myśli? – zapytał Levi.

- NIE chcę wiedzieć, co miał na myśli!

Schodząc po schodach usłyszeli dobiegające z czyjegoś pokoju głosy.

- Ej, czy to już pewne, że dowódca wyjeżdża? – z przejęciem zapytał jakiś koleś.

- Pewne na sto procent! – odparł inny idiota. – Myślisz, że dowie się, jeśli urządzimy orgię w stołówce?

- W stołówce?! – z oburzeniem sapnął Levi. – Nawet my nie jesteśmy tak bezczelni, by bzykać się w miejscu, gdzie ludzie spożywają posiłki. Musimy zawrócić i powiedzieć im... Ej, Erwin! Słuchasz mnie, do diabła?! I puść mnie wreszcie! Czemu, w ogóle, trzymamy się za ręce? W dodatku ściskasz mnie tak mocno, że zaraz krew odpłynie mi z palców!

- Wytrzymasz – ciężkim głosem odparł Erwin. – Nie pozwolimy im wygrać! Nie powstrzymają nas!

Na Marię i Sinę...

Już prawie wyszli z zamku, gdy uszy Leviego uchwyciły kolejną wymianę zdań.

- To prawda, co mówią plotki? – jakaś dziewczyna szeptała do kolegi. – Wyjeżdżają?

- Nareszcie będę mógł włamać się do kredensu i napić się prywatnej herbaty Kapitana Leviego! – z ekscytacją powiedział jakiś koleś. – Na pewno nie zauważy, jeśli zniknie mu parę listków. Myślicie, że jeśli napiję się tej herbaty, stanę się tak dobry jak on?

Levi złapał się za czoło i pokręcił głową. Nawet nie chciało mu się tego komentować...

W jednym jednak musiał przyznać Erwinowi rację – jeśli nie wyjadą stąd w przeciągu paru minut, to nie wyjadą w ogóle! Do diabła... czy każde przedsięwzięcie, za które się zabierali, musiało tak wyglądać?!

Możliwe. Ale czy to rzeczywiście coś złego?

Levi popatrzył na idącego obok Erwina, z determinacją zaciskającego wargi i nie zwalniającego kroku, pomimo dobiegających zewsząd sygnałów, że najprawdopodobniej zostawiają Kwaterę Główną w rękach powalonych imbecyli. Fakt, że nawet coś tak trywialnego jak wyjazd na wakacje wymagał od nich pokonania rozliczonej ilości przeszkód, był... tak bardzo w ich stylu.

Uświadomiwszy to sobie, Levi przyłapał się na tym, że zaczyna się lekko uśmiechać. W tym momencie coś do niego dotarło.

To tajemnicze „normalne" życie, którego postanowili spróbować, wcale nie będzie się tak bardzo różnić od tego, co mieli na co dzień. Znając jego i Erwina, na pewno nie będą się nudzić. Gdzie by nie byli, jak nic wynajdą sposób, by uczynić ze zwykłej czynności misję na miarę walki z tytanami.

Tacy po prostu byli. On, Kapitan Levi i jego partner, Dowódca Zwiadowców, Erwin Smith.

Co by się nie działo, pozostaną sobą. Świadomość tego sprawiła, że Levi przestał mieć obawiać się wakacji.

Całkiem możliwe, że nawet... nie mógł się ich doczekać.

Notka autorki

Dziękuję wszystkim za cudowne komentarze i kudosy ;)

Odetchnęłam z ulgą, gdy odkryłam, że są w polskim fandomie ludzie shipujący Eruri. W ogóle to, gdybyście chcieli mi polecić jakieś fajne opowiadania, zbiory z artami, horoskopy, albo inne rzeczy na Wattpadzie, nie krępujcie się. 

W następnym odcinku będą seksy, więc zapnijcie pasy!

Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro