Księgowy - część 1
Zginął człowiek.
Ktoś mógłby powiedzieć – i co w tym dziwnego? Ot, zwyczajny dzień dla Korpusu Zwiadowczego.
Tym jednak, co wyróżniało tę sytuację, był fakt, że choć wspomniany jegomość był niesamowicie ważny dla wszystkich skautów, wcale nie poległ podczas misji. Ba, nawet nie był żołnierzem!
Był księgowym, który zapoczątkował najdłuższe wakacje w historii całego Korpusu.
- Czterdzieści sześć dni! – z namaszczeniem podsumowała Hanji, kreśląc pod zapisaną w notesie cyfrą dobitną linię.
Jej słowa odbiły się echem od ścian stołówki. Pozostała trójka siedzących przy stole osób z niedowierzaniem uniosła brwi.
- Jesteś pewna, że dobrze policzyłaś? – spytała Nanaba.
- No raczej! – Okularnica wyszczerzyła zęby. – Jeśli ktoś w tym Korpusie zna się na liczeniu, to ja!
- Ta, kurwa, doskonale o tym wiemy – burknął Levi, przełamując bochenek chleba na pół. – Jeszcze nie zapomnieliśmy o tym, jak Zacharias omal nie stracił swojego bezcennego nochala, bo uparłaś się, że policzysz tytanowi żebra.
- To był najchudszy tytan, jakiego widziałam! – podkreśliła Hanji, unosząc palec wskazujący.
- Zęby miał całkiem grube – westchnął Mike, przyjmując zaoferowaną przez Leviego połowę chleba. – Wiem, bo były zaledwie centymetr od mojego nosa.
- Nie rozumiem, po jakiego chuja ją ratowałeś! – prychnął Levi.
- Bo ty byłeś zajęty trzema innymi tytanami.
- Ratując mnie – wtrącił Gelgar. – Jeden z nich prawie odgryzł mi genitalia.
- A, to było wtedy, gdy sfajdałeś się w spodnie.– Czarnowłosy kapitan wzruszył ramionami i odgryzł kawałek chleba. - Teraz pamiętam. - Kiedy przeżuł, wycelował resztkę bochenka w Hanji i powiedział: - A wracając do głównego tematu... Skąd w naszym zajebiście napiętym grafiku wzięło się aż czterdzieści sześć dni wolnego?
- Już to mówiłam. Księgowy nie żyje.
- Wciąż nikt mi nie wyjaśnił, co to za koleś – brew Leviego zadrgała z irytacją.
- Ktoś, kto przelicza różne rzeczy – wytłumaczyła Nanaba, dłubiąc widelcem w jajecznicy. – W twoich rodzinnych stronach ich nie mieliście?
Z ust Leviego wyszło kpiąco rozbawione prychnięcie.
- Nie sądzę. Gdyby ktoś w Podziemiu tracił czas na liczenie, to połowy asortymentu już by nie było.
- Bo przedsiębiorczy ludzie tacy jak ty skorzystaliby z okazji, by zgarnąć coś dla siebie? – Lekko się uśmiechając, Mike uniósł szklankę z whisky.
- Z ust mi to wyjąłeś – Levi chwycił własny trunek, stuknął się z Zachariasem, po czym obaj pociągnęli łyk.
- Może to nietaktowne, ale czasem zazdroszczę ci, że dorastałeś w takim miejscu, Levi – westchnął Gelgar, kciukiem pocierając powierzchnię piersiówki. – Przynajmniej nikt nie robił nikomu problemów za picie po kątach.
- Łajza taka jak ty zostałaby ograbiona do samych gaci, jeszcze zanim ustaliłaby, gdzie znajduje się alkohol – prychnął Levi. – Dlatego ciesz się, że żyjesz tam, gdzie żyjesz i nie marudź.
- Zresztą, wydaje mi się, że mimo wszystko w Podziemiu są jacyś Księgowi – zamyślonym tonem powiedziała Hanji. – Choć prawdopodobnie są zatrudniani przez ludzi z góry.
- A na co oni komu potrzebni? – czarnowłosy kapitan uniósł brwi.
- Bo oni nie tylko liczą, ale przede wszystkim prowadzą dokumentację! – Okularnica postukała palcem w swój notes z tak poważną miną, jakby to było zesłane przez Boga Pismo Święte. – Zapisywanie ważnych rzeczy jest podstawą rozwoju cywilizacji!
- Zadziwiające, że cywilizacja osiągnęła tak zaawansowany poziom bez... - Gelgar otworzył losową stronę w notatniku. – Szczegółowego porównania paznokci tytanów!
Wszyscy poza Hanji parsknęli śmiechem.
- Jak chcecie sobie lekceważyć tę kwestię, to wasza sprawa, ale możecie być pewni, że góra traktuje ją śmiertelnie poważnie – oznajmiła okularnica, krzyżując ramiona i z rezygnacją kręcąc głową. – Nie wiem, czy wiecie, ale każda pojedyncza sztuka złota, jaką dostajemy, musi najpierw przejść przez Księgowego.
- A, więc to ten koleś wyciera sobie dupę papierami, które do późnej nocy wypełnia Erwin? – w nagłym przypływie olśnienia podsumował Levi.
- Tak, to ten koleś dostaje listy Erwina, ale jego rola nie ogranicza się do podcierania sobie nimi tyłka – Hanji zaczęła cierpliwie tłumaczyć. – Przede wszystkim musi wszystko porządkować i liczyć. No i sprawdzać, czy forsa przeznaczona na kupno papieru toaletowego rzeczywiście idzie na papier toaletowy, a nie na przykład na... no nie wiem... sedes ze szczerego złota, który postawiłby sobie dowódca.
- Na cholerę byłby Erwinowi złoty kibel? – poirytowanym tonem burknął Levi. – Przecież on prawie nie korzysta z łazienki. Przy takim natłoku pracy ledwo ma czas postawić kloca, a co dopiero...
- To był tylko przykład, Levi – podkreśliła Nanaba. – Sytuacja, o której mówi Hanji, jest fachowo nazywana „korupcją". – Jasnowłosa kobieta wbiła ponury wzrok we wnętrze swojej szklanki i cicho dokończyła: - I niestety jest dosyć powszechna. Nie tylko wśród przedstawicieli arystokracji. Również w wojsku.
- Za wyjątkiem naszego Korpusu – równie przygnębionym głosem uzupełnił Mike. – Bo tylko my jesteśmy biedni jak myszy kościelne. Jeśli chcemy wyściubić nosy poza mury, musimy oszczędzać, na czym tylko się da.
- W dodatku szlachta wykorzysta każdy pretekst, by zabrać nam fundusze, dlatego nie możemy sobie pozwolić na luksus oszukiwania – westchnął Gelgar, po czym pociągnął łyk z piersiówki. – Pamiętacie, jak dowódca Shadis wpisał w papierach o jedno zero więcej, bo chciał potajemnie postawić wszystkim wódkę?
- To miała być nagroda za pierwszą w historii ekspedycję z jednocyfrową liczbą ofiar. – Nanaba skinęła głową.
- Ale Księgowy to wyłapał i nieźle nam się oberwało. – Hanji nieznacznie się skrzywiła. – Nie widzieliśmy funduszy przez dobre pół roku. Przywrócono nam prawo do ekspedycji dopiero po tym, jak Erwin pojechał do stolicy i zrobił swoje czary-mary.
- Czary-mary! – parsknęła Nanaba. – Słyszałam plotkę, że ograł jakiegoś wysoko postawionego arystokratę w pokera rozbieranego.
- Zapłaciłbym, żeby to zobaczyć – stwierdził Levi, cmokając z aprobatą.
- Według moich źródeł facet wyłożył niewyobrażalnie dużo kasy, by Erwin nikomu się nie wygadał. – Mike uśmiechnął się pod nosem. – Wystarczyło nam na trzy ekspedycje.
- Nie mógłby robić tak częściej? – zupełnie szczerze spytał Levi. - To by mu oszczędziło ślęczenia nad papierami i łażenia na te wszystkie bale.
- Cechą magicznych sztuczek jest to, że rzadko kiedy działają dwa razy z rzędu – westchnęła Hanji, obracając łyżeczkę w palcach. – A zwłaszcza z tym samym facetem. Tamten jeden raz się udał, ponieważ arystokrata, którego ograł Erwin, bardzo dobrze znał księgowego. Dzięki temu można było wpisać w papierach, że dostaliśmy forsę na to i tamto. Bez podobnych znajomości sprawy poważnie się komplikują. Choćbyśmy wszyscy zatrudnili się w barze ze striptizem i zarabiali grube miliony, nie moglibyśmy wykorzystać tej kasy na ekspedycje.
W głowie Leviego nieoczekiwanie zmaterializował się obraz:
Wywijający tyłkiem Erwin, ubrany tylko w obcisłe bokserki, ściskający w tych swoich wielgachnych łapach rurę do striptizu. A pod spodem tabliczka z napisem: „Rzuć grosika Zwiadowcy!"
Policzki czarnowłosego kapitana pokryły się rumieńcem. Levi chwycił butelkę i szklankę, po czym obrócił się na ławce, tak by siedzieć tyłem do Mike'a. Niech pozostali myślą, że „po prostu sobie polewa" i stara się nie zalać koledze spodni! Bo to przecież nie tak, że próbował ukryć swoją niedorzecznie czerwoną twarz...
- Bar ze striptizem? – Nanaba oparła policzek na dłoni i posłała okularnicy sceptyczne spojrzenie. – Naprawdę myślisz, że ktoś chciałby nas oglądać? I jeszcze by za to zapłacił?
- No raczej! – zawołała Hanji, szeroko rozkładając ręce. – Tylko na nas popatrz! – podsumowała z uśmiechem. – Gdzie znajdziesz takie apetyczne ciałka?
- Ja bym się mimo wszystko wstydził - stwierdził Gelgar.
- A ja nie. – Mike wzruszył ramionami.
- Poważnie, Zacharias? – Levi cicho parsknął.
- Kiedy się upijam, zdarza mi się zrzucać gacie – z prostotą odparł facet z wielkim nosem. – Tym razem przynajmniej by mi za to zapłacili.
- Sądzę, że Levi mógłby zarobić całkiem sporo – stwierdziła Nanaba, masując podbródek.
- Ej... - czarnowłosy kapitan ostrzegawczo zwęził oczy.
- Noo, ale tylko z Erwinem – uznała Hanji. – Jakby wystąpił sam, miałby tak groźną minę, że nikt nie ośmieliłby się do niego zbliżyć. Nawet po to, by zapłacić. Ale Erwin mógłby go uspokoić. W końcu jest jego...
- Złota zasada! – syknęli jednocześnie Nanaba, Gelgar i Mike.
Okularnica zamknęła się, zanim powiedziała za dużo.
Niech się cieszy, że w porę ugryzła się w język, gaduła jedna! – pomyślał Levi, mordując wkurzającą babę wzrokiem.
Złota zasada dla niewtajemniczonych:
„Levi i Erwin od jakiegoś czasu się pierdolą. Cały Korpus o tym wie. Jednak nikt nie mówi o tym głośno, bo nikt nie chce zostać zadźgany przez pewnego przewrażliwionego kapitana".
Hanji musiała mieć niezłe ciągoty do adrenaliny, skoro nawet po ostrzeżeniu klasnęła w dłonie i powiedziała:
- Tak czy siak, ich duet zarobiłby fortunę! Już widzę te nagłówki przed teatrem: „Mezalians według Smitha!" Erwin wystąpiłby w smokingu a Levi w sukience pokojówki.
- Hanji – podkreślił Mike, wymownie pokazując Leviego palcem. – On ma nóż.
- I widelec – mrocznym tonem dodał czarnowłosy kapitan. – Chociaż nie... chyba łyżka nada się lepiej.
- Do czego, mój drogi? – Hanji splotła dłonie na blacie i wbiła w Leviego zaintrygowany wzrok.
- Do zmniejszenia liczby twoich gałów – wycedził Levi, gładząc powierzchnię łyżki. – Z czterech do trzech.
- Chyba wypiłem odrobinę za dużo – wyznał Gelgar. – Czy tylko ja usłyszałem, że Hanji ma cztery oczy?
Okularnica puściła jego słowa mimo uszu.
- Sądzę, że przepaska na oko by mi pasowała – stwierdziła, z aprobatą kiwając głową. – Wyglądałabym jak bandytka.
- Lepiej nie wypowiadać na głos tego typu życzeń. – mruknęła Nanaba. – A co jeśli się spełnią?
- Moje już się spełniło – powiedział Gelgar.
- Które? – spytał Mike. – To związane z premią w postaci czterech flaszek?
- To związane z księgowym. Po tym jak wyniuchał całą tę akcję z wódką, życzyłem mu śmierci. A teraz koleś wpadł pod koła wozu i mam cholerne wyrzuty sumienia.
- Hanji, naprawdę myślisz, że będą wybierać jego następcę aż miesiąc? – spytała Nanaba, a gdy nie doczekała się rekacji, pomachała okularnicy przed nosem. – Hanji?
- Wybacz, zapatrzyłam się na Leviego – z łokciami opartymi na stole, szalona kobieta ułożyła podbródek na dłoniach. – Jest taki uroczy, gdy próbuje przed nami ukryć, że wyobraża sobie Erwina robiącego striptiz.
Levi jeszcze nigdy nie zrobił się tak czerwony w tak krótkim czasie. Szlag! Nie miał pojęcia, kiedy ta czterooka wiedźma nauczyła się czytać w myślach, ale należało raz a dobrze nastraszyć ją, by więcej tego NIE robiła.
Dłoń czarnowłosego kapitana wystrzeliła w stronę łyżki, jednak przedmiot został w ostatniej chwili zabrany przez Zachariasa.
- Oddawaj, kurwa! – wysyczał Levi.
- Przypominam ci, że tym jesz. – Mike uniósł brew.
- Trudno. Od dzisiaj będę jadł inną!
- Ale to twoja prywatna. Nawet ją podpisałeś.
Levi, który już prawie wpakował się koledze na kolana, by dosięgnąć przeklętego sztućca, został zmuszony do zaprzestania działań. Niech to szlag, ten dureń z wielkim nochalem miał rację! Na srebrnym uchwycie rzeczywiście został wygrawerowany drobniutki napis:
„Własność Leviego. Upierdolisz, a nie żyjesz!
Byłaby to niezła hipokryzja, gdyby właściciel przedmiotu musiał pobić samego siebie za ubrudzenie łyżeczki krwią.
Wnerwiony za brak możliwości nastraszenia Hanji, Levi skrzyżował ramiona i gniewnie szarpnął głową w bok. Chichocząc, Zacharias odłożył sztuciec.
- Wracając do tematu... - Okularnica ostrożnie przerwała milczenie. – Nie wiem, jak długo będą wybierać nowego księgowego, ale ostatnim razem robili to przez miesiąc. Stąd moje przypuszczenie, że teraz będzie podobnie.
- I co niby będą przez ten czas robić? – spytał Gelgar. – Nawet Levi wybrał sobie ludzi do oddziału po zaledwie tygodniu – podkreślił, flaszką wskazując czarnowłosego kolegą. – A wszyscy wiemy, że ma wymagania z kosmosu.
Na wspomnienie trójki mężczyzn i dwóch kobiet do oczu kapitana wkradł się smutek.
- Najwyraźniej za bardzo pośpieszyłem się z wyborem – mruknął Levi. – Biorąc pod uwagę, że cała piątka już nie żyje.
- Byli bardzo dobrymi żołnierzami – łagodnie powiedziała Hanji. – Nie ich wina, że jeden z nowych rekrutów wpadł w panikę i rozwalił całą formację. Tamtego dnia wszyscy straciliśmy dobrych ludzi. Nie tylko ty. Nie możesz mieć do siebie pretensji o to, że...
- Mniejsza o to – zrezygnowanym tonem uciął Levi. - Nie chcę mi się o tym gadać. Lepiej mi powiedz, czego wymagają od tego całego księgowego. Trzydzieści dni to w diabły dużo czasu.
- Czterdzieści sześć – poprawiła go okularnica. – Po drodze mamy urodziny króla i rocznicę jego koronacji. To dwa obowiązkowe dni wolne. No i są jeszcze dwa ostatnie tygodnie października, które przeznaczamy na oddawanie czci zmarłym.
- Kiedyś te dwa tygodnie były naszymi najdłuższymi wakacjami w roku – zauważył Mike.
- W każdym razie, nakładają się na czas potrzebny do wybrania księgowego. To daje nam w sumie czterdzieści sześć dni.
- Wciąż nie powiedziałaś, co te pizdy u władzy zamierzają robić przez ten cały czas! – Levi przewrócił oczami. – Będą mierzyć potencjalnemu kandydatowi prostatę, czy jak?
- Na swój sposób... tak – zamyślonym tonem przyznała Hanji. – Muszą sprawdzić, na ile łatwo będzie „wejść nowemu księgowemu w tyłek".
- Czyli go wyruchać? – czarnowłosy kapitan wytrzeszczył oczy.
- Czyli go przekupić, młotku! – Mike lekko dźgnął kolegę łokciem. – Włażenie w dupę nie musi oznaczać ulubionej czynności... niektórych członków naszego Korpusu – wymownie popatrzył Leviemu w oczy. – To równie dobrze może oznaczać podlizywanie się komuś. Albo przekupstwo.
Zanim Levi zdążył wpaść w szał za aluzję do jego i Erwina, Hanji błyskawicznie powiedziała:
- Co prawda, to prawda. Księgowy zajmujący się sprawami państwowymi musi być nieprzekupywalny.
- A przynajmniej dla niektórych – pół-gębkiem uzupełniła Nanaba.
- A przynajmniej dla niektórych. – Okularnica potwierdziła skinięciem głowy. – To tylko moje domysły, ale podejrzewam, że jak już zgromadzą odpowiednich kandydatów, zaczną ich bardzo dokładnie sprawdzać. Wiecie... ustalać, jakie mają rodziny, jak często się wypróżniają i na jakie dewiacje seksualne wydają pieniądze. Nie żebym w wolnym czasie robiła to samo... - dyskretnie pogwizdując, pogłaskała grzbiet swojego notesu.
- Więc zamierzają znaleźć kogoś, kto jest równie niewinny co Maria, Róża i Sina razem wzięte? – spytał Gelgar.
- Nie, tak zupełnie czysty to on być nie może – uznał Mike. – Musi mieć przynajmniej kilka brudów, by w nagłej sytuacji dało się go przycisnąć. A, no i oczywiście nie może mieć żadnych powiązań z Korpusem Zwiadowców.
- Czemu? – zdziwił się Levi.
- Bo wtedy będzie z nami trzymał, a władza nie chce, by ktokolwiek ważny z nami trzymał – z brutalną szczerością odparł Zacharias. – Nie wiem, z czego to wynika, ale czasem mam wrażenie, że ani król ani reszta jego świty nie chcą, by nam się udało. Zdarza mi się patrzeć na nich i widzieć w nich kompletne zadowolenie z obecnego stanu rzeczy. Zupełnie jakby wcale nie zależało im na wyzwoleniu ludzkości...
Przy stole zapadła niezręczna cisza. Każdy podzielał zdanie Mike'a, ale nikt nie miał ochoty psuć sobie humoru mówiąc o tym na głos. Morale i tak były już w diabły niskie.
- No dobra, więc szukają księgowego lizydupa i potrzebują na to całego miesiąca – burknął Levi. – Tylko co my mamy w tym czasie ze sobą zrobić? Przecież to nie tak, że rzeczywiście zatrudnimy się w barze ze striptizem. No, chyba że o czymś nie wiem? – zapytał z nutą przerażenia w głosie.
Miał już okazję przekonać się, jak daleko Erwin był skłonny się posunąć dla realizacji swoich celów. Gdyby uznał, że rozbieranie Zwiadowców przysłuży się ludzkości, na pewno by się nie zawahał.
- Nie martw się, to tylko jeden z moich żartów – uspokoiła Hanji. – Nie próba wybadania nastrojów przed Kolejnym Szalonym Pomysłem Erwina Smitha. Zresztą, już mówiłam, że to nic by nie zmieniło. Nawet gdybyśmy rzeczywiście zrzucili fatałaszki, zarobione pieniądze nie mogłyby pójść na wyprawę. Wszystko, co robi i dostaje Korpus Zwiadowców musi zostać zanotowane i zatwierdzone. Łącznie z pozornie nieistotnymi głupotami takimi jak chusteczki, waciki i podpaski. A, no i oczywiście racje żywnościowe.
- Ale to chyba nie oznacza, że podczas nieobecności tego całego księgowego nie będziemy dostawać żarcia?
Levi rzucił to pytanie na-wpół żartobliwie i zdziwił się, gdy odpowiedziała mu ponura cisza. Jego dłoń zacisnęła się w pięść.
- Ej – syknął już zupełnie poważnym tonem. – To nie było pytanie retoryczne!
Jego koledzy i koleżanki popatrzyli po sobie z niepewnymi minami.
- Właściwie to... ciężko stwierdzić – Hanji podrapała się po karku.
- Jakie znowu „ciężko stwierdzić"?! – odparł coraz bardziej poirytowany Levi. – Nawet w jebanym Podziemiu nikt nie żyje samym powietrzem. Jak oni to sobie wyobrażają, do cholery? Chyba nie oczekują, że będziemy żreć chwasty?
- Już kiedyś jedliśmy chwasty – przypomniał Mike.
- To było na terytorium pierdolonych tytanów, Zacharias – czarnowłosy kapitan zacisnął zęby. – Tutaj to co innego. Nie oczekuję, by rozwijali przed nami czerwony dywan, ale jakieś pieprzone minimum chyba mogą nam zapewnić? Zresztą, po co bawimy się w domysły. Trochę już tutaj służycie, nie? Ktoś na pewno pamięta, jak było podczas poprzedniej zmiany księgowego?
- Nie sądzę, by któreś z nas już wtedy służyło – powiedziała Nanaba. – Och, ale chyba dowódca Shadis był wtedy w armii.
- Ano! – Z wyrazem olśnienia na twarzy Hanji uniosła palec wskazujący. – Przypomniało mi się, jak o tym opowiadał. To było krótko po tym, jak dołączyłam do Korpusu.
- No więc? – zniecierpliwionym tonem ponaglił Levi. – Co mówił?
- Że trzeba było latać po urzędzie przez pół dnia, by dostać jednego naleśnika. Tyle że nikomu nie chciało się tego robić, więc wpieprzali ślimaki.
Mało brakowało, a Levi zrypałby się z krzesła.
Że co, kurwa? Ślimaki?!!!!
- Ej, uszy do góry! – Hanji pochyliła się nad stołem, by poklepać go po ramieniu. – Erwin jest bardziej ogarnięty od Keitha. Na pewno jakoś przygotował się na tę sytuację. Założę się, że ma tajną spiżarnię pomiędzy starymi stajniami i wschodnim kiblem.
- Czy mi się tylko zdaję, czy lokalizacja tej spiżarni jest podejrzanie dokładna? – Gelgar zmierzył okularnicę taksującym spojrzeniem.
- Nawet jeśli to prawda, to nie sądzę, by wystarczyło zapasów – mruknął Levi. – Na pewno nie dla takiej ilości ludzi. Nie na cały miesiąc.
Liczył na wywołanie zbiorowego doła, lecz doczekał się czegoś zupełnie przeciwnego. Jego towarzysze wyglądali na rozbawionych.
- A wy co tak cieszycie japy? – warknął, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. – Chyba nie powiecie mi, że napaliliście się na te chwasty? Albo na ślimaki?
- Wybacz, Levi, po prostu...
Mike urwał i popatrzył na kolegę z miną pod tytułem: „jakby mu to najtaktowniej powiedzieć?". Wreszcie pokręcił głową i dokończył:
- Naprawdę sądzisz, że ktoś tutaj zostanie?
Gdyby szczęka Leviego mogła opaść jeszcze niżej, uderzyłaby o blat stołu.
- Bez jaj – wyszeptał czarnowłosy Kapitan. – Chyba nie chcesz powiedzieć, że... Tylko dlatego że przez miesiąc nie dostaniecie jedzenia... Chcecie się wszyscy przenieść do Straży Miejskiej i...
- Na litość boską, Mike! – Hanji uniosła obie dłonie, jakby modliła się o cierpliwość. – Nie mogłeś powiedzieć tego jakoś inaczej? Tak to ująłeś, że kompletnie nie zrozumiał!
- Ale że co? – Gelgar przekrzywił głowę. – Mamy mu to przeliterować?
- TAK, dokładnie tak! – Hanji potakiwała tak energicznie, że bryle prawie wpadły jej do talerza. – Mowa o kolesiu, którego hobby to latanie ze ścierką. Wy naprawdę sądziliście, że on domyśli się tak sam z siebie?
Wzięła głęboki oddech i popatrzyła Leviemu w oczy z taką intensywnością, że odchylił się na krześle.
- Dobra, Levi, słuchaj – zaczęła ze śmiertelną powagą. – Najbliższe czterdzieści sześć dni to najdłuższe wakacje w historii Korpusu Zwiadowczego. Wa-ka-cje! Czaisz? To taki specjalny czas, gdy człowiek trenuje szeroko rozumiane „leżenie dupą do góry". Nikt nie martwi się, co będzie jadł, bo każdy do kogoś pojedzie. Do rodziców, kochanki, brata, kuzyna, kumpla, kolegi z ławki... No wiesz, do miejsca, gdzie będzie karmiony, pojony i rozpieszczany przez bliskich. A nawet jeśli takowych bliskich nie ma, to po prostu zajmie się tym, na co nigdy nie miał czasu, czyli wydawaniem żołdu. Teraz kapujesz, słoneczko?
Zamiast odpowiedzieć entuzjastycznym „tak", jak przystało na pilnego ucznia, Levi wciąż siedział z bardzo głupią miną. Czuł się jak tępe dziecko, które przez przypadek zostało umieszczone w zbyt zaawansowanej klasie.
Dopiero po pewnym czasie zaczął łapać.
- Czyli że... - odezwał się niepewnie. – Wy... Znaczy... Gdzie wy właściwie pojedziecie?
- Ja wybiorę się do winnicy wujka – z rozmarzoną miną zadeklarował Gelgar. – Ładna okolica i darmowy alkohol to mój przepis na idealny urlop. W ostatnich tygodniach pewnie będę musiał jeszcze obskoczyć rodziców i rodzeństwo, ale nie zamierzam się z tym śpieszyć.
- Ja nie mam wyjścia – westchnął Mike. – Moi bliscy mają tak samo wrażliwe nosy jak ja. Nie miałem zamiaru mówić im o przedłużonych wakacjach, ale i tak to wyniuchali. Siostra nawet nie zapytała, czy mam ochotę robić za niańkę dla jej bachorów. Po prostu poinformowała mnie, że jedzie z mężem na drugi miesiąc miodowy i nie przyjmuje mojej odmowy do wiadomości. W sumie, nawet mi to pasuje – wziął łyk trunku i uśmiechnął się pod nosem. – Jej chłopaki to wcielone diabły, ale lubię spędzać z nimi czas. To będzie dla mnie miła odskocznia.
- Ja dosłownie będę skakać – oznajmiła Nanaba. – Na koniach. Moi rodzice mają stajnie nieopodal obozu szkoleniowego. Zamierzam spędzić każdy z tych czterdziestu sześciu dni układając wierzchowce i sprzątając stajnie. Uznajcie mnie za nienormalną, ale tak właśnie się relaksuję.
Oczy wszystkich zgromadzonych zafiksowały się na Levim. Jakby uznali, że to jego kolej na obwieszczenie wielkich wakacyjnych planów.
Tylko że ich, kurwa nie miał. Poza sprzątaniem, galopowaniem na koniu, cięciem tytanów i piciem herbaty nie posiadał zbyt wielu hobby – w dodatku robił te wszystkie rzeczy na co dzień, więc nie mógł ich nazwać „wakacjami".
Nagle dotarło do niego, jak bardzo różni się od swoich najbliższych przyjaciół. Co nieźle go rozdrażniło, bo nie czuł się tak od dłuższego czasu. Ostatni raz przeżywał coś podobnego, gdy dopiero co został zwerbowany do Korpusu i wszyscy uważali go za wybryk natury. To cholerne uczucie wyobcowania... sądził, że dawno ma je za sobą!
- A więc wszyscy macie plany – odezwał się, krzyżując ramiona i łypiąc na towarzyszy chłodnym wzrokiem. – To po kiego żeście ględzili o Shadisie wpieprzającym ślimaki?
- No wiesz, Keith zawsze był trochę inny. – Hanji przepraszająco wzruszyła ramionami. – Nie przypominam sobie, by miał jakieś życie poza Korpusem.
- Zresztą, jeśli plotki mówią prawdę, ponoć miał w tamtym czasie niezłego doła – wtrąciła Nanaba. – Babka, w której od dłuższego czasu się podkochiwał, ohajtała się z jakimś lekarzem, czy coś w ten deseń.
- Wszyscy pojechali na wakacje, a on został w Kwaterze Głównej razem z Gburkiem – stwierdził Gelgar.
- Z kim? – Oczy Leviego nieznacznie się rozszerzyły.
- A wiesz, kiedyś mieliśmy w Korpusie takiego jednego ponurego faceta. Zginął jakieś dwie wyprawy przed tym, zanim się zaciągnąłeś. Tak długo nazywaliśmy go „Gburkiem", że nikt już nie pamiętał, jak miał naprawdę na imię. Generalnie to gość był strasznym odludkiem. Wciąż snuł się po okolicy z naburmuszoną miną i wszyscy schodzili mu z drogi. Nic dziwnego, że nie miał planów na wakacje. Nikomu nawet nie przyszło do głowy, by zaprosić go do siebie. Niektórzy rzucali złośliwe żarty, że powinien spędzić urlop z tytanami, bo tylko one zawracały sobie nim głowę i...
- Gelgar! – Nanaba zdzieliła kolegę w tył głowy tak mocno, że wyrżnął zębami o trzymaną w dłoni piersiówkę.
- Ej, za co to było? – jęknął, masując szczękę. – Przecież nic takiego nie powiedziałem!
- Czasem jesteś takim idiotą... - Jasnowłosa kobieta wydała przeciągłe westchnienie i z rezygnacją pokręciła głową.
- Ale co ja... oł.
Trochę to trwało, ale koleś nareszcie zrozumiał, że „bycie odludkiem" i „snucie się po okolicy z naburmuszoną miną" to bardzo trafny opis jednej z osób siedzących przy tym konkretnym stole.
Usta Leviego ułożyły się w podkowę, przez co zaczął wyglądać na jeszcze bardziej nabzdyczonego niż zwykle.
- Urlop z tytanami, tak? – wycedził. – Ta, może rzeczywiście coś takiego rozważę.
- Ej, tylko bez takich! – Hanji pogroziła mu palcem. – Gburek to nie ty. On miał pryszcze, jasne? Ogólnie nie był zbyt popularny. No a ty... no...
- Ja na twoim miejscu nie rozgłaszałbym wszem i wobec, że nie masz planów na wakacje. – Kącik ust Mike'a uniósł się do góry. – Gdy przedstawicielki płci pięknej się o tym dowiedzą, nie opędzisz się od propozycji. Już przynajmniej połowa z nich zagadywała mnie i próbowała wybadać, czy coś robisz.
- Świetnie. – Levi przewrócił oczami. – Wprost nie mogę się doczekać, by spędzić czterdzieści sześć dni z jakąś laską, którą ledwie znam.
- To nie musi być ktoś, kogo nie znasz. – Nanaba posłała mu uprzejmy uśmiech. – Drzwi moich stajni zawsze są dla ciebie otwarte. Jeśli chcesz, możesz wpaść i pomóc nam przy koniach. Niekoniecznie na czas całych wakacji. Wpadnij na dzień lub dwa, by się rozerwać.
- Wracając możesz odwiedzić mnie w winnicy – błyskawicznie zaoferował Gelgar. – To po drodze.
- Osobiście nie obraziłbym się, gdybyś pomógł mi ustawić do pionu dwójkę najstarszych siostrzeńców – powiedział Mike. – Od miesięcy błagają mnie, bym cię im przedstawił. Co jest w diabły wkurzające, bo to ja zawsze byłem ich idolem.
Gdyby nie wcześniejsza gadka o Gburku, podobne propozycje mogłyby wywołać uśmiech. Teraz jednak Levi czuł, jakby przyjaciele rzucali mu ochłapy ze stołu. W głębi siebie rozumiał, że naprawdę go lubili, i z powodu niefortunnego wywodu Gelgara interpretował ich intencje na opak, a mimo to nie potrafił zapanować nad gromadzącą się w sercu goryczą.
- Jesteście kurewsko gościnni, ale chyba wolę zostać w zamku – wymamrotał, czyszcząc łyżeczkę wyciągniętą z kieszeni chustką. – Przynajmniej nikt nie będzie mi syfił.
- Nooo, nie do końca nikt. – Hanji oparła przedramiona o blat stołu i wyszczerzyła zęby. – Ja nigdzie się nie wybieram. Nie mogłabym zostawić mojego najdroższego laboratorium!
- Dobrze, że Moblit zaoferował, że z nią zostanie – Gelgar mruknął do ucha Nanaby. – Inaczej nie mielibyśmy do czego wracać.
- Więc będzie nas co najmniej trójka? – nieco pogodniejszym tonem spytał Levi.
- Czwórka – z uśmiechem poprawiła go Hanji. – W końcu jest jeszcze Erwin.
O cholera!
Levi zdołał zachować kamienną twarz, ale jego wewnętrzne Ja zarumieniło się po same uszy. Jak mógł pominąć ten jakże istotny szczegół? Po tym, jak poznał plany przyjaciół, wpadł w takiego doła, że zupełnie zapomniał o bardzo bliskiej osobie, z którą pozostawał w bardzo bliskich relacjach. Nie tylko cielesnych.
- Erwin? – Gelgar uniósł brwi. – A on nie ma przypadkiem domu po ojcu w obrębie Muru Róży?
- Ma, ale od lat nie postawił tam stopy – westchnął Mike. – Małe szanse, że będzie chciał zrobić to teraz. No, chyba że z jakiegoś szczególnego powodu.
Mówiąc to popatrzył na Leviego z dziwnym błyskiem w oku. Zupełnie jakby coś ukrywał. Tylko, u licha, co?
Levi przypatrywał się przyjacielowi podejrzliwym wzrokiem, ale zanim zdążył o cokolwiek zapytać, Nanaba wtrąciła swoje trzy grosze.
- A poza ty, umówmy się: to Erwin. Największy pracoholik, jakiego znamy. Zupełnie nie umiem sobie wyobrazić, że robi coś niezwiązanego z Korpusem. Prędzej uwierzę, że tytany wzięły sobie wolne.
Wszyscy twierdząco pokiwali głowami.
- To mi o czymś przypomniało... - Levi wyprostował się na krześle. – On w ogóle coś dzisiaj jadł?
- To zależy, co rozumiesz przez „dzisiaj". – Mike ponuro się uśmiechnął. – Bo jeśli masz na myśli pierwszą w nocy, to chyba widziałem go jedzącego kanapkę. Choć ciężko stwierdzić, czy rzeczywiście ją konsumował. Leżał z policzkiem na biurku tuż obok talerza. Równie dobrze mógł zasnąć.
Levi wydał poirytowane prychnięcie. Głośno szurając krzesłem, wstał z miejsca.
- Po prostu, kurwa, jak z dzieckiem! – mruknął, ściągając z oparcia żołnierską kurtkę i narzucając ją sobie na ramiona. – Pójdę go nakarmić, zanim stanie się jeszcze chudszy od tytana, któremu Czterooka Wariatka liczyła żebra.
- Zanieś mu, ile się da – poradziła Hanji, porozumiewawczo mrugając. – Wiesz, póki jeszcze nie zabrali nam racji żywnościowych.
Słuszna uwaga.
Choć, prawdę powiedziawszy, Levi pragnął odejść od stołu nie tylko ze względu na Erwina. Miał już serdecznie dosyć rozmowy o cholernych wakacjach!
Notka autorki
Niektóre One Shoty zostaną podzielone na dwie części ze względu na swoją długość. Planuję publikować je w kolejności chronologicznej, ale jeśli ktoś chce czytać nie po kolei, z pewnością się nie zgubi.
Akcja opowiadania rozgrywa się kilka lat przed obroną Trostu i Levi nie ma jeszcze swojego oddziału (choć jest kapitanem).
Publikowane tutaj one shoty mogą być traktowane jako sequel mojego innego opowiadania "Puste Pokoje", jednak nie trzeba znać jednego, by zrozumieć drugie.
Wszelkie komentarze jak zawsze mile widziane ;)
Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro