Zlecenie Halloweenowe
Wysiadłam z pociągu greateranglia i szybkim krokiem skierowałam się w stronę zatłoczonych bramek, starając się zignorować towarzyszące mi od samego rana uczucie bycia obserwowaną. Zastanawiałam się, w jakim celu tylu ludzi może podróżować do tak nudnego miasta we wtorkowy wieczór.
Wydostawszy się z tego minitłumu, wygrzebałam z kieszeni kurtki przeciwdeszczowej zmięty bilet lotniczy, na którym ktoś starannym pismem nakreślił ABC Taxi, 20.27.
Informacje od Ducha tak właśnie wyglądały — krótkie rzeczowe notatki, pozostawione na innych elementach jego dziwnych układanek.
Sięgnęłam po mój doczepiony do dewizki zegarek kieszonkowy — pamiątkę po dziadku i widząc, że zostało mi jeszcze pięć minut, postanowiłam zatelefonować do mojego narzeczonego. Musiałam mieć absolutną pewność, że nigdzie na niego nie wpadnę. W końcu od czterech dni przebywał w Norwich.
— Tak skarbie? — odpowiedział po dwóch sygnałach, po polsku, ale z wyczuwalnym brytyjskim akcentem. Lata temu wyjechał za mną do mojej ojczyzny i specjalnie dla mnie uczył się języka polskiego.
— Zastanawiam się, jak się bawisz. U rodzinki wszystko w porządku? — siliłam się na szczerość w głosie. Ostatnia wiadomość od Ducha, sprawiła, że inaczej patrzyłam na wszystko, co budowałam z Philem przez ostatnie dziewięć lat. Mój tajemniczy korespondent, niestety nigdy się nie mylił, wiedziałam więc, że jeśli ma coś na Phila, to jest to pewniak. Mimo to starałam się tłumić wszelkie negatywne odczucia, dopóty dopóki nie dowiem się, w co był uwikłany.
— Tak, tak rodzinka okey — zaśmiał się, a w tle usłyszałam głos jego matki, pytającej kto dzwoni — Dominika, be right back — odpowiedział jej lekko przytłumionym głosem, najpewniej odsuwając telefon od twarzy. Za chwilę w słuchawce usłyszałam dźwięk zatrzaskiwanych drzwi — a jak zaraz żonka? Jakieś plany?
— Wychodzę z Karoliną, właśnie czekam na taxi, a wy? — powiedziałam tylko część prawdy, w duchu modląc się, aby nie usłyszał rozmów, które w jego ojczystym języku prowadzili mijający mnie ludzie.
— Będziemy jedli całą rodziną, em... duzi kurczak? — zapytał niepewnie, a ja mimowolnie pomyślałam o tym, jak słodkie są te jego zmieszania spowodowane problemami językowymi.
— Indyk, mam taxi, zadzwonię jutro.
— Do jutra, kocham!
— Też kocham — rozłączyłam się i w myślach podziękowałam Denis za tę rodzinną kolejce. Phil najpewniej nie wyściubi nosa z domu aż do rana.
Upewniwszy się, że taksówka, która podjechała, zamówiona jest na moje nazwisko, wsiadłam do środka, zamykając delikatnie drzwi. Po krótkiej wymianie uprzejmości z taksówkarzem wygrzebałam z małej kieszeni plecaka otrzymany wczoraj list od Ducha ten, do którego dodał bilet lotniczy do Wielkiej Brytanii i przeczytałam go ponownie.
Wielkiego dnia nie będzie, chciałbym powiedzieć, że jest mi przykro, ale prawdą jest, że czuje jedynie ulgę.
Halloween to nie jest Twój ulubiony czas, czyż nie? Przykro mi, że będziesz musiała nawiązać kontakt w takim dniu, chętnie wysłałbym Cię tam w innym terminie, ale Phil... No cóż, powiedzmy, że zadbał o osłabienie ducha.
Ps. Wiedziałaś, że niektóre kościoły wystawiają wycieraczki pod drzwi?
Hellesdon Parish Church,
Norwich NR6 6LG
👻
Phil zadbał o osłabienie ducha... Słowa te nie dawały mi spokoju, w końcu od dawna wiedziałam, że mój narzeczony jest zagorzałym katolikiem. Przyjmując zlecenia na seanse, oczyszczenia czy po prostu na kontakt, zawsze kłamałam, że idę opiekować się dziećmi. Mój przyszły mąż wierzył, że jestem nianią i szczerze nie mogłam uwierzyć, że miał jakiekolwiek pojęcie na temat osłabiania duchów.
Zatrzymaliśmy się pod wskazanym w liście niewielkim kościołem. Wysiadłam i upewniając się, że nikt mnie nie obserwuje, podeszłam pod drzwi kościoła i zajrzałam pod wycieraczkę. Czarna koperta.
Starannie rozerwałam brzeg i wyciągnęłam mały skrawek papieru.
Wroxham, wiesz gdzie, prawda?
Klucz znajdziesz sama.
👻
Wracając do taksówki, omal nie wpadłam na grupkę przebranych dzieci, zbierających cukierki po okolicznych domach. Zdecydowanie nie przepadałam za tym zwyczajem.
Podałam kierowcy adres domu mieszczącego się przy Beech Road tego, o którym słyszałam setki razy, a do którego nigdy niedane mi było zajrzeć. Phil od dziewięciu lat obiecywał mi, że kiedyś popływamy łódką po River Bure i okolicznych zbiornikach wodnych, ale zawsze gdy byliśmy w Norwich, wymyślał coraz to nowsze wymówki, by tam nie jechać. Nigdy nie myślałam, że coś może się za tym kryć.
Przez następne dwadzieścia cztery minuty jazdy, rozmyślałam nad tym, co takiego mógłby ukrywać Phil.
Od kilku minut trzęsąc się smagana zimnym wiatrem, stałam przed furtką posiadłości Coseyów, zastanawiając się, czy oby na pewno jestem gotowa na to, co ma nastąpić. Taksówkarz odjechał zaraz po dojechaniu na miejsce, informując, że takie otrzymał instrukcje.
Ktoś patrzący na to wszystko z boku, najpewniej zastanawiałby się, kto przy zdrowych zmysłach, poleciałby na polecenie całkiem obcej osoby do innego kraju, by w noc Halloweenową nawiązywać w samotności kontakt z duchami. W dodatku wewnątrz — wydaje się, opuszczonej posiadłości.
Prawdą było, że choć nigdy nie spotkałam Ducha osobiście, nigdy nie słyszałam jego głosu i nie posiadałam o nim żadnych informacji w postaci, chociażby jakiegokolwiek adresu korespondencyjnego z każdą rozwiązaną zagadka, ufałam mu coraz bardziej. Czułam też, jakbym znała go całe życie. Może dlatego, że wiedział o mnie absolutnie wszystko? Momentami przerażało mnie to nie na żarty, zwłaszcza w dni, kiedy dostawałam listy kompletnie niedotyczące jakichkolwiek istnień spoza świata.
Któregoś razu, gdy od kilku dni zastanawiałam się którą sukienkę włożyć na zlot mediów, otrzymałam czarną pustą kopertę, w której wnętrzu Duch nakreślił swoim starannym pismem jedno słowo "kobaltowa".
Spojrzałam na zegarek, tym razem z powodu zerowego oświetlenia, zmuszona byłam skorzystać z tego w telefonie. Dochodziła dwudziesta druga.
Z głośnym westchnieniem pchnęłam drzwiczki furtki, które najwyraźniej nieoliwione od lat, wydały głośny, nieprzyjemny zgrzyt. Dokładnie taki jak w tych wszystkich horrorach o opuszczonych cmentarzach, na których grupa nastolatków z jakiegoś tylko sobie znanego powodu, postanowiła szukać rozrywki.
Odpędziłam od siebie myśl o nekropoli i z ociąganiem ruszyłam w stronę ogromnego domu. Z zewnątrz budynek do złudzenia wręcz przypominał znajdującą się w Jeleniej Górze willę Maxa Erfurta, tylko trochę mniejszą i bardziej zaniedbaną. Tynk gdzieniegdzie odpadał, a pnącza bluszczu bujnie zakrywały większość okien i część drzwi wejściowych.
Z obrzydzeniem wsadziłam dłoń między liście, licząc na to, że być może uda mi się wymacać wiszącą doniczkę — taką, jaką Coseyowie mieli w domu rodzinnym w Norwich.
Minute, może dwie później, przyświeciłam sobie telefonem i odgarnęłam część rośliny, za kolejną jej warstwą dostrzegając w końcu donice. Odłożyłam telefon na schodki i mocno szarpnęłam bluszcz, krzycząc przeraźliwie, gdy znajdująca się sporo wyżej część oderwała się i spadła, oplątując mnie swoimi pnączami. Piszczałam, w szale zrzucając z siebie to obrzydlistwo i w duchu modląc się, aby żadne robactwo nie postanowiło zaplątać się w moje włosy, bądź, co gorsza, dostać się pod ubranie.
Gdy w końcu oswobodziłam się z tej pułapki, kilkukrotnie podskoczyłam w miejscu i otrzepałam ubranie.
Chcąc jak najprędzej mieć to za sobą, wsadziłam rękę w donice, wprost w pajęczyny i jakimś cudem udało mi się przy tym nie krzyknąć ani nie puścić pawia. Wygrzebałam klucz dokładnie w tej samej chwili, gdy usłyszałam w oddali śmiech dzieci, najpewniej biegających od domu do domu i żebrzących o słodycze. Błagam, nie zaglądajcie tu.
Wsadziłam klucz do zamka, ale nim go przekręciłam, wygrzebałam z plecaka świeczkę, zapalniczkę żarową i maskę doktora plagi, którą przewiesiłam sobie przez przedramię. Świeca potrzebna była do odgonienia złych duchów, jeśli te byłby jednak zbyt silne, maska w zamyśle miała je odstraszyć. Nigdy jeszcze nie miałam okazji przetestować tej metody, liczyłam więc, że ta ptasia gęba nie zawiedzie mnie, jeśli przyjdzie mi jej użyć.
Otworzyłam drzwi i powoli zrobiłam pierwszy krok w głąb, kątem oka dostrzegając na zewnątrz ruch. Wyraźnie widziałam wysoką, szczupłą sylwetkę — najpewniej męską. Szybko weszłam do środka i zamknęłam drzwi od wewnątrz, choć ciężko było stwierdzić, gdzie groziło mi większe niebezpieczeństwo.
Od progu uderzyła mnie silna energia duchowa, w dodatku niezbyt przyjazna. Coś sprawiło, że duchy upodobały sobie dom rodziny mojego narzeczonego.
Ponownie przyświecając sobie telefonem, udało mi się zlokalizować włącznik światła. O dziwo zaświeciło się od razu, choć dość lichym blaskiem. W oczy rzuciła mi się stara, odklejająca się tapeta i solidna warstwa kłębów kurzu na meblach i podłodze. Nic dziwnego, że Phil ostatecznie nigdy mnie tu nie zabrał.
— Dobra Dominika, wchodzisz, badasz co trzeba, wychodzisz. Co najważniejsze żywa i w jednym kawałku — powiedziałam na głos, sama do siebie starając się dodać sobie otuchy. Mój głos nieprzyjemnie odbił się echem po korytarzu i zanikł, rozbijając się w innych pomieszczeniach — Samhainie, obyś nie pozwolił duchom dopaść mojego ciała.
Robiąc kolejny krok, przypadkowo kopnęłam coś ciężkiego, tym samym przesuwając to o kilka centymetrów. Ukucnęłam i podniosłam małą żeliwną patelnię, na której środku leżało coś spalonego. Powąchałam to, choć jeszcze nim zapach wdarł się w moje nozdrza, byłam całkiem pewna, że to biała szałwia. W dodatku spalona niedawno. Czyli ktoś tu jeszcze zaglądał.
Weszłam do słabo oświetlonej rozproszonym światłem z korytarza kuchni. Pstryknęłam światło, ale niestety ktoś wykręcił żarówkę. Energia w tym miejscu była słabo wyczuwalna, więc i tak nic tu po mnie.
Cofnęłam się na korytarz i obawiając się, że i w innych pomieszczeniach może brakować żarówek, postanowiłam odpalić świece. Bateria w telefonie była już słaba, a musiałam jeszcze zamówić taksówkę na powrót. O ile przeżyje — pomyślałam pesymistycznie.
Dopiero teraz zauważyłam wystający spod skórzanego obicia zapalniczki strzępek papieru. Podważyłam go paznokciem i wydobyłam spod materiału.
Możesz się otworzyć, wyczekują cię od progu.
Choć brakowało podpisu, wiedziałam, że wiadomość zostawił mój stały zleceniodawca. Zastanawiało mnie, ile szczegółów potrafił dostrzec w swoich wizjach. Skąd miał pewność, że nie znajdę wiadomości wcześniej i co ważniejsze, jak do licha ją tam wsadził? Papier był tak stary, że podejrzewałam nawet, że mógł zostać tam umieszczony jeszcze zanim zakupiłam zapalniczkę.
Skoncentrowałam się na tym, co było teraz najważniejsze — na otwarciu umysłu. Lata praktyki sprawiły, że pełen stan widzenia mogłam osiągnąć w mniej niż pięć sekund, czucia zaś, może jedenaście.
Rozwarłam powieki i ponownie spojrzałam na korytarz, przygotowana na ewentualne ciekawskie spojrzenia niezbyt pięknych twarzy.
Stojąca w progu drzwi do jakiegoś pomieszczenia kobieta po czterdziestce, szczerzyła spróchniałe zęby w złowieszczym uśmiechu. Jej twarz szpeciła gruba, okropna szrama. Najpewniej zrozumiała, że się na nią patrzę i bezgłośnie podpłynęła w moją stronę, zatrzymując się może z dziesięć centymetrów przede mną. Poczułam, jak włoski stają mi dęba, z bliska poczułam odór jej rozkładającego się ciała, czucie miało swoje minusy. Nie skrzywiłam się jednak, zamiast tego uparcie dalej patrzyłam w punkt przed sobą tam, gdzie stała chwilę temu, niby skupiając się na czymś innym i udając, że wcale jej nie widzę.
Duchy potrafiły poruszać się jak ludzie, niestety te mało przyjazne lubowały się zazwyczaj w czymś jakby płynnym locie kilka centymetrów nad ziemią, tudzież spazmatycznych przeskokach. Zdecydowanie mniej lubiłam te drugie.
Ruszyłam do pomieszczenia, przy którym chwilę temu stała kobieta, a ta sunęła za mną, skierowana frontem do mojego lewego policzka cały czas chuchając mi w twarz. Takie duchy dawno przestały robić na mnie wrażenie, choć ta tutaj z pewnością nie była przyjaźnie nastawiona, wydawała się bardziej ciekawska, niżeli niebezpieczna. Przynajmniej na razie.
W pomieszczeniu, które okazało się być sporych rozmiarów salonem, również brakowało żarówki. Światło świecy niestety nie docierało do najdalszych zakątków, nie miałam jednak interesu w ich zbadaniu, tak więc ustawiłam się pośrodku pomieszczeniu i skoncentrowałam się na energii duchowej z dalszych zakątków posiadłości.
— Prosiaczku — odwróciłam się gwałtownie, starając się jak najbardziej wytężyć wzrok. Doskonale znałam ten głos, który przez lata odbijał się echem w zakamarkach mojego umysłu.
— Hahahaha — irytujący śmiech mojej tępicielki z czasów studiów, upewnił mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z Lory.
Niestety od razu dodałam dwa do w dwóch. List od ducha i wyłowione przed laty w Great Yarmouth ciało dziewczyny... Phil coś ty zrobił?
Poczułam silną ochotę, aby się wycofać. Zdecydowanie wolałabym się teraz dowiedzieć co to za facet na zewnątrz, niż zmierzyć się z duchem dziewczyny, której nienawidziłam.
— Niżej Dominiko, znacznie niżej — jej upiorny głos przyprawiał mnie o dreszcze. Fakt, że duch kobiety, który dotychczas za mną podążał, odsunął się znacznie i obserwował wszystko z dala, ewidentnie bojąc się zbliżyć, nie napawał mnie zbytnim optymizmem. Duch bojący się innego ducha, zwiastuje coś okropnego.
Maskę wiszącą do tej pory na ręce, przełożyłam przez głowę i zawiesiłam na szyi, tak aby mieć do niej jeszcze łatwiejszy dostęp i zmusiłam nogi do zrobienia pierwszych kroków w stronę energii Lory.
Żeby dostać się do kolejnego pomieszczenia, musiałam naprzeć na nie barkiem. Dopiero za siódmym uderzeniem, kiedy wpadłam z impetem do środka, zauważyłam, że ktoś zabił drzwi od środka. Miałam szczęście, że drewno nawilgło i spróchniało.
Ponownie odpaliłam świece i pisnęłam, patrząc wprost na spasłego, mierzącego przynajmniej dwa metry ducha faceta. Miał obrzydliwy wyraz twarzy, ślinił się niemiłosiernie, a coś w mojej głowie podpowiadało mi, że za życia dopuścił się naprawdę strasznych zbrodni na kobietach.
Facet spojrzał w moją stronę i oblizując się lubieżnie, uważnie obserwował, jak powoli przemieszczam się w stronę rogu pomieszczenia, gdzie dostrzegłam prostokątną dziurę w podłodze — spodziewałam się znaleźć tam schody. Energia Lory dochodziła właśnie stamtąd.
Co rusz rzucałam w jego stronę poddenerwowane spojrzenia, nie mogąc zapanować nad własnymi odruchami. Rzadko zdarzało mi się zostawać z duchami sam na sam, a na pewno nie podczas badania jakiegokolwiek nawiedzonego miejsca.
Dwa kroki od dziury, gdy już dostrzegłam niewyraźny zarys schodów, dopadł do mnie i chwytając mnie boleśnie za szczękę, podniósł mnie jak szmacianą lalkę, przygwożdżając mnie do zimnej, zawilgłej ściany. Upuściłam świece, a ta poturlała się na środek pomieszczenia, nie gasnąc jednak. Cholerne Halloween. Myśl, Dominika, myśl!
Szarpnęłam się i spróbowałam go kopnąć — na próżno. Moja noga po prostu przeleciała przez jego spasione brzuszysko, wystające spod ciasnej żonobijki. Spróbowałam więc skupić się na częściach ciała, które zmaterializował i odciągnąć jego palce, wbijając w nie paznokcie.
Oblech zaśmiał się jednak gardłowo, przystawił twarz do mojego krocza, po czym w głośnym świstem wciągnął powietrze, wydając z siebie pomruk zadowolenia. Ponownie usłyszałam chichot Lory. Stwór obniżył mnie lekko i przeciągnął jęzorem po całej długości mojej twarzy, pozostawiając na niej lepki ślad śliny. Poczułam odruch wymiotny.
— Później, Benji — Lory zwróciła się do niego głosem, jakim matki karcą nieposłuszne dzieci. Stała na schodach, bokiem do nas z twarzą zasłoniętą włosami, z wiadomości zawartych w gazetach doskonale wiedziałam dlaczego.
Monstrum upuściło mnie na ziemie, całkowicie tracąc mną zainteresowanie. Skierował się w koniec garażu i dopadł jakieś stojące na półkach zakurzone figurki, wydając z siebie dźwięki podobne do gaworzenia, zderzał je ze sobą z zadowoloną miną. Upośledzony, agresywny, najpewniej napalony, jeśli nie zabije mnie Lory, najpewniej on to zrobi.
Niepewnym krokiem ruszyłam po świece, cały czas obserwując pogrążonego w zabawie wielkiego dzieciaka. W końcu zbierając w sobie resztki pozostałej odwagi, zaczęłam powoli schodzić po schodach.
Pomieszczenie było o połowę mniejsze od garażu. Na bocznej ścianie znajdowała się tylko wielka, prostokątna wanna z jacuzzi, która mogła pomieścić pewnie z osiem osób. Zatęchła woda musiała wyparować dawno temu, pozostawiając po sobie jedynie okropny smród i przyschniętą warstwę zielonego szlamu.
Na ścianie przeciwległej do jacuzzi, był mały barek, część butelek nadal była nieotwarta. Poza barkiem, stała tu wielka, nijak pasującą do całości pralkosuszarka.
— Nareszcie — usłyszałam drugi damski głos, którego absolutnie się tu nie spodziewałam i nagle moja perspektywa patrzenia się zmieniła.
Patrzyłam na szatynkę stojącą u podnóża schodów. Nieco wychudzoną, nadal zniszczoną zażegnaną już anoreksją. Poczułam wzbierającą we mnie kpinę, choć z pewnością nie były to moje odczucia. Duch, w którego podświadomości właśnie się znalazłam, nadal czuł do mnie odrazę.
— A więc schudłaś, prosiaczku? — Wypowiadane przeze mnie słowa, wydobywały się wbrew mojej woli i wcale nie z mojego własnego ciała, stojącego przy schodach w bezruchu. Siłą zmusiłam się do spojrzenia w dół, na drobne dłonie ciemnoskórej dziewczyny, teraz lekko poszarzałe. Rozpoznałam pierścionek z szafirem.
Patience. Odezwałam się wewnątrz jej głowy.
— Bingo — zarechotała, po czym zasypała mnie falą wspomnień.
W pomieszczeniu było duszno i chwilę temu, mimo odzienia składającego się jedynie z kusego bikini błagałam o klimatyzacje. Teraz jednak kuląc się w kącie, z przerażeniem patrzyłam na zmierzającego w stronę mojej bliźniaczki Phila i czułam tylko przeraźliwe zimno.
Kilkadziesiąt sekund temu obiekt moich westchnień powiedział coś dziwnego o upodobaniach do sadyzmu i dopijając Whisky, roztrzaskał butelkę o ścianę tylko po to, by zaraz rozciąć jej ostrymi krawędziami moje udo. Krzycząc z bólu, wypadłam przez ścianę jacuzzi i przepełzłam w róg pomieszczenia, zostawiając za sobą siostrę i krwawy ślad.
— Co jest Patience? Chwilę temu chciałaś czegoś więcej, nie to miałaś na myśli, mówiąc o zabawianiu się? — Zarechotał, chwytając przerażoną Lory za włosy. Musiałam coś zrobić, ale bladego pojęcia nie miałam co. Było stąd tylko jedno wyjście, a przecież nie mogłam uciec bez siostry.
Phil sięgnął po pozostawiony na barku scyzoryk Szwajcarski, brutalnie ciągnąc za sobą moją bliźniaczkę. Nie tak miał wyglądać ten wieczór, chciałam tylko przespać się z Philem i utrzeć nosa tej głupiej latającej za nim grubej Polce.
Chłopak wysunął ze swojego multi narzędzia korkociąg i przystawił jego czubek do policzka Lory dość mocno, by ta syknęła. Zaraz zobaczyłam zbierająca się krople krwi.
— Zostaw ją Phil, jesteś chory! — krzyknęłam, próbując się podnieść.
— A tam, chory — wywrócił oczami — po prostu seks z urozmaiceniem jara mnie bardziej — jakby dla podkreślenia swoich słów, złapał dłoń mojej siostry i zmusił ją do chwilowego zaciśnięcia dłoni na swoim kroczu — mmm, właśnie tak — mruknął i zaraz, błyskawicznym ruchem wbił korkociąg w jej gałkę oczną.
Wrzasnęłyśmy. Ona z bólu, ja z przerażenia.
— Pani Cosey! — zawyłam, starając się wdrapać po schodach. Moje stopy ślizgały się na mojej własnej krwi.
Phil dopadł do mnie, chwycił mnie za kostkę i silnym szarpnięciem ściągnął na dół, pozwalając, by moja twarz obijała się o schody. Usłyszałam głośny trzask, a towarzyszący temu ból sprawił, że omal nie zemdlałam. Na sto procent złamałam szczękę.
— Baw się tam ciszej! — kątem oka zauważyłam zaglądającą na dół Denis i resztka nadziei na ratunek całkiem mnie opuściła. Ona wiedziała.
Spojrzałam na szlochającą Lory. Stała twarzą skierowaną do ściany. Naprawdę chciałam ją jakoś z tego wyciągnąć, ale ból w nodze, szczęce i poobijanej twarzy sprawił, że nie umiałam się ruszyć.
— Oczywiście mamo! — odparł z zadowoloną miną, zrywając ze mnie niebieski stanik — popatrz, co żeś zrobiła z twarzą — podniósł mnie za włosy i zmusił, do spojrzenia w wiszące na ścianie lustro. Wyglądałam, jakbym właśnie wpadła pod samochód, ale czy to ważne? I tak zaraz miałam umrzeć. Z impetem uderzył moją twarzą w szkoło, roztrzaskując je.
Poczułam, jak moje ciało zwiotczało całkiem, gdy dotarło do mnie, że czas się poddać. Phil upuścił mnie na podłogę, podszedł do jacuzzi, gwałtownym ruchem obrócił Lory i wyrwał z jej oka narzędzie. Wraz z gałką oczną. Dziewczyna upadła z wrzaskiem do wody, zamknęłam oczy i słuchałam już tylko, jak się krztusi.
— Noż kurwa nie umieraj mi tu — ponownie zerknęłam w ich stronę, Phil przewiesił ją przez ściankę jacuzzi, a ta złapała kilka łapczywych wdechów.
Wrócił do mnie i znów uniósł mnie do lustra, mimowolnie dostrzegałam, jak twardy był pod materiałem kąpielówek. Ten popapraniec naprawdę czerpał z tego przyjemność.
Szybkim ruchem rozłożył scyzoryk, po czym powoli zatopił ostrze w mojej piersi. Próbowałam krzyczeć, ale złamana żuchwa skutecznie mi to uniemożliwiła, wydobyłam więc z siebie jedynie gardłowy jęk. Chciałam zamknąć oczy, ale mój wzrok wciąż przykuwała ślizgająca się po mojej piersi gałka oczna siostry i wychodzący z coraz szerszego rozcięcia tłuszcz.
Poczułam, jak coś zaczyna boleśnie piec mnie w udo i dotarło do mnie, że właśnie się posikałam.
Mężczyzna znów mnie upuścił, po czym zdjął i dorzucił na bok kąpielówki. Kucnął i z zafascynowaniem przyjrzał się mokrej plamie na podłodze — mieszaninie moczu i krwi. Rozkraczył się mocniej i przechylając członka w dół, zamoczył w tym czubek. Zwymiotowałam.
Popatrzył na mnie z dezaprobatą, wytaplał w tył dłoń, po czym dokładnie natarł swoje genitalia.
— Zarzygana nie będziesz mi obciągać — wywrócił oczami i podszedł do nieprzytomnej Lory.
Palcami mocno ścisnął jej szczęki, zmuszając ja do uchylenia ust po to, by zaraz gwałtownie wcisnąć w powstałą szczelinę całą długość prącia. Dziewczyna nagle oprzytomniałą, zaczęła się wierzgać, próbując go odepchnąć, ten jednak szarpnął mocno jej włosy i sam kierował ruchami jej głowy.
Zawył nagle, a ja dostrzegłam, że Lory zacisnęła na nim zęby. Złapał ją za skrzydełka nosa, pozbawiając oddechu.
— Ciągnij grzecznie, to cię stąd wypuszczę. Obiecuje — wciągnęła powietrze ustami, tym samym luzując nacisk na jego członku.
Zerwałam połączenie, nie będąc w stanie znieść więcej. Pociemniało mi przed oczami i żeby nie upaść, zmuszona byłam złapać się schodów. Szybko jednak pusciłam gdy dotarło do mnie, że moje palce zacisnęły się na dawno zaschniętej krwi Patience.
Duch dziewczyny zniknął, ale w rogu pomieszczenia dostrzegłam drugą z nich — stojącą w jacuzzi, zwróconą twarzą do ściany ciemnoskórą kobietę w pomarańczowym bikini — Lory.
— Lory — szepnęłam żałośnie, robiąc pierwszy krok w jej stronę. Jej energia wcale nie była zła, dziewczyna z pewnością nadal była przerażona i na pewno chciała, by jej dusza została stąd uwolniona. To duch Patience żądał zemsty.
— Lory, pomogę wam stąd odejść — spróbowałam ponownie, łagodnym głosem — zadbam też, żeby Phil za to odpowiedział, powiedz mi tylko, gdzie znajdę ciało Paitence. Potrzebuje dowodów.
W końcu skierowała w moją stronę swoje pozbawione jednego oka oblicze. Dostrzegłam też, że przybyło jej kilka innych ran, pewnie powstałych po tym, jak się rozłączyłam.
Kościstym palcem wskazała na pralkosuszarkę. No tak, od początku mi tu nie pasowała. We wspomnieniu Patience też jej tu nie było.
Nogi drżały mi coraz bardziej z każdym krokiem. Stanęłam naprzeciwko urządzenia i spróbowałam dostrzec coś przez przeszklone drzwiczki, ale okazały się zbyt zapleśniałe. Smród wydobywający się zza nich sprawił, że wstrząsnęły mną torsje, zmusiłam się do przełknięcia wędrującej do przełyku zawartości żołądka.
Drżącą dłonią otworzyłam drzwiczki.
Nie rozumiałam, jakim cudem wysuszona skóra ciasno przylegała do kości. Po dziwnym ułożeniu szkieletu wywnioskowałam, że Phil musiał wielokrotnie suszyć w suszarce jej zwłoki. Złamany kręgosłup nadal znajdował się na samej górze, zaraz pod nim plątały się ręce i nogi. Głowa dziewczyny skierowana w moją stronę, oblepiona była resztkami jej własnych włosów. Połowa jej żuchwy wisiała przymocowana do wyschniętej skóry.
Upadłam na tyłek, w chwili, w której duch Patience zmaterializował się na jej ciele. Czułam, jak wylewała się z niej żądza zemsty.
Sunąc tyłkiem po ziemi, gwałtownie odsunęłam się od maszyny. Poczułam na dłoniach coś dziwnego, jakby piasek. Przyświeciłam sobie świecą, której jakimś cudem nadal nie upuściłam. Sól. Dopiero teraz dostrzegłam krąg soli usypany wokół pralki. Wypuściłam ją.
Spazmatycznymi ruchami zaczęła wypełzać z pralki. Chciałam się podnieść, ale nie umiałam. Nachyliła się nade mną, tak blisko, że zwisającą szczęką uderzała o mój policzek. Nagle odrzuciła gwałtownie głowę do tyłu, dokładnie pokazując mi rozpłatane gardło, nie dość głęboko, by od tego umrzeć. Tak, żyłam, gdy zaczął wirowanie. Powiedziała wprost do mojego umysłu.
— Pomogę ci — wyjąkałam, odsuwając się lekko. Pierwszy raz miałam do czynienia ze zmasakrowanym duchem kogoś, kogo znałam.
Na myśl o tym, że zrobił jej to mój narzeczony, nie umiałam logicznie myśleć. Maska, Dominika, maska — szumiało gdzieś z tyłu mojego umysłu.
W końcu dziewczyna ponownie dopadła do mnie i wbiła górę szczęki w mój polik. Zawyłam głośno, starając się ją z siebie zrzucić.
— Benji! — jej głos odbił się echem po pomieszczeniu, mimo że zęby nadal miała zatopione w mojej twarzy. Jeśli z tego wyjdę, blizna i tak pozostanie.
Mężczyzna uderzał podekscytowany w dłonie, zbiegając po schodach.
— Lubisz gwałty, prawda Benji? — Dzięki słabemu blaskowi świecy widziałam, jak oczy zabłysły mu pożądaniem.
— Błagam Patience — jęknęłam żałośnie do oddalającej się dziewczyny.
— Też błagałam.
Benjiemu nie trzeba było powtarzać. Padł przede mną na kolana i od razu zaczął mocować się z moimi spodniami. Szarpałam się, starając się odpychać jego zmaterializowane ciało. Zirytowany mężczyzna, nachylił się w końcu do mojego ucha.
— Nie! — wydarł się tak głośno, że myślałam, że rozerwie mi bębenki. Moje spodnie wraz z bielizną szarpnął boleśnie aż do kostek. Brutalnie zgiął moje kolana i przycisnął je do mojej klatki piersiowej, całkowicie odsłaniając to, na czym mu zależało.
— Nie! — też krzyknęłam, drapiąc jego zmaterializowany policzek do krwi. Bez chwili zawahania się zdzielił mnie pięścią w twarz tak mocno, że aż odrzuciło mi głowę na bok.
Szczupła, wysoka postać zbiegła po schodach po drodze pstrykając światło. Przeczucie podpowiadało mi, że był to ten sam facet, który obserwował mnie z ogrodu.
Dopadł do nas w dwóch krokach, silnym kopnięciem zrzucił ze mnie dryblasa, który prawie że wdarł się do mojego wnętrza.
— Jestem, już jestem — szepnął, naciągając mi na twarz ptasią maskę. Wiedziałam, czułam, że był to mój zleceniodawca.
Odsunął się, stając naprzeciwko duchów, a ja czym prędzej naciągnęłam dolną część garderoby.
— Już po Halloween — warknął, chlustając czymś w stronę zjaw, a te rozproszyły się automatycznie.
Z doświadczenia wiedziała, że nie była to woda święcona.
— Dominiko? — zapytał, odwracając się w moją stronę. Poczułam, jak nagle opadają ze mnie wszystkie siły, a kolana gną się gwałtownie.
Nim omdlenie zamknęło mi powieki i odebrało mi zmysły, poczułam oplatające się wokół mnie silne ramiona.
~ Lena R. Holloway
Szczęśliwego Halloween!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro