Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19| jak ze snu

  — Eijiro, pierdolony kurwa bucu! — krzyknął Katsuki, wytrzeszczając oczy, gdy z zapałem klikał myszką. Z drugiego pokoju dobiegł go śmiech jego chłopaka.

  — Co, wielki pan przyznaje, że przegrywa? 

  — Nie przegrywam, zjeżdżaj!

  Tak przedstawiał się kolejny wspólny wieczór od kiedy wyznali sobie uczucia. Szósty, jeśli Katsuki dobrze liczył. Choć ręka czasem wciąż mu doskwierała, z głową było wszystko w porządku i już nie musiał podpierać się kulą. Jego relacja z Eijiro teraz niemal całkiem przypominała tę w liceum. Całkiem, bo nieuniknione były jego wypady, z których najczęściej wracał w coraz bardziej poniszczonych garniturach. Katsuki wciąż zastanawiał się, jak dużo musiał ich mieć, a jego rozmyślania w końcu zakończyły się, gdy zajrzał do szafy i odkrył, że całkiem sporo. Zazwyczaj po szczęśliwym powrocie oglądali filmy, grali w gry, jak teraz, lub witali się w... nieco inny sposób.

  Wszystko było jak ze snu, a jednak Bakugo wciąż nie potrafił odgonić natarczywej myśli, która wciąż powracała do niego, gdy Eijiro nie znajdował się w pobliżu. Akta.

  To nie tak, że Katsuki nie próbował z nim o tym rozmawiać. Próbował. Za każdym razem jednak, gdy pytanie: ,,kiedy wreszcie zamierzasz mi pokazać te pierdolone papiery?" zawisło między nimi, Eijiro wykręcał się od odpowiedzi, wspominając zazwyczaj coś o słabym zdrowiu mężczyzny lub tłumacząc się brakiem czasu.

  Brakiem czasu, dobre sobie. Musiał spędzać długie godziny nad grami, skoro doszedł do takiego poziomu, że Katsukiemu, mimo maksymalnej koncentracji i wybitnej strategii, nie udało się go pokonać.

  — To jak będzie, przyznasz, że jestem lepszy? — zapytał Eijiro, beztrosko wchodząc do niedawnej sypialni Katsukiego (która teraz pozostawała pusta, bo spali razem) po kolejnym przytłaczającym zwycięstwie.

  — Nigdy w życiu, spierdalaj  — burknął Katsuki, mimo wszystko pozwalając mu położyć sobie głowę ma ramieniu. Chyba był w dobrym humorze, może to ten moment?

  — To co chcesz robić? — zapytał cicho Eijiro, uśmiechając się łobuzersko. Na pierwszy rzut oka widać było, co chodziło mu po głowie.

  — Może wreszcie opowiesz mi swoją część historii?

  Puf. Nastrój prysł jak bańka mydlana, którą ciekawskie dziecko przekłuło palcem. Eijiro cofnął się o krok, lekko krzywiąc.

  — Później — powiedział tylko, zaraz znikając za drzwiami, a Katsuki już wiedział, że przez następne dwie godziny będzie chodził struty.

  Brawo, debilu, zepsułeś wieczór, pogratulował sobie w myślach, z grymasem na twarzy wpatrując się w wygaszacz ekranu, który pojawił się minutę wcześniej. Zawalił na całego, ale nie mógł wymyślić innego sposobu na poznanie prawdy czy pójście po te cholerne akta, cokolwiek. Pozostawało mu jedynie czekać na moment, gdy Eijiro skończą się wymówki lub po prostu się podda.

  Okazja nadarzyła się dwa dni później, gdy obaj siedzieli na kanapie w salonie i oglądali wieczorne wiadomości. Eijiro nie mógł się powstrzymać, by raz na jakiś czas nie poinformować Katsukiego o tym, że ta czy ta akurat wspomniana znana osoba jest członkiem Ligi i spotkał ją osobiście. Bakugo nawet nie silił się na udawanie, że słucha, tylko co jakiś czas ziewając. Monotonny głos speakera, półmrok w pomieszczeniu i ciepło bijące od ciała wtulonego w niego mężczyzny działały na niego usypiająco.

  — O rany, jak to ją zabili? — powiedział nagle głośniej niż zwykle Eijiro, prostując się, co zmusiło Katsukiego do zmiany pozycji i wzbudziło w nim irytację.

  — Kogo znowu?

  — Fei Harada, nasza wtyka w rządzie... będzie z tym kupa papierkowej roboty, trzeba zmienić daty w jej aktach...

  Słysząc magiczne słowo, Bakugo natychmiast się rozbudził. Zlustrował Eijiro uważnie wzrokiem, jakby chcąc ocenić, czy ten znów go nie spławi.

  — Myślisz, że to tobie się dostanie? — zapytał z pozoru lekceważącym tonem, w głowie układając sobie plan przeprowadzenia tej rozmowy. Tym razem się uda.

  — Niemal na pewno, ostatnio Shigaraki jest w złym humorze i znowu uwziął się na mnie — westchnął głośno Eijiro, a Katsuki uśmiechnął się pod nosem. Idealnie się złożyło.

  — Więc co, Ground Zero pomaga ci ogarnąć te wszystkie teczki — rzucił, zaraz dodając: — Kiedy idziemy?

  Eijiro zamarł, widocznie dopiero teraz zdając sobie sprawę z popełnionego błędu. Cóż, za późno, szkoda została wyrządzona, a Katsuki nie zamierzał odpuścić.

  — Ale... twoja ręka...

  — Nie potrzebuję jej do chodzenia. Same najważniejsze rzeczy, największe zbrodnie, najważniejsi członkowie — przerwał mu chłodno blondyn, nie chcąc dłużej wysłuchiwać idiotycznych wymówek. —  Weźmiemy akta, podwieziesz mnie pod najbliższy przystanek, ja dojadę na posterunek, oddam im papiery, zrobią wielki szturm i Ligi nie będzie, a my zamieszkamy razem. — Idealna przyszłość bez skazy, taka, w której wszystko miało pójść dobrze. Ten najlepszy i najbardziej prawdopodobny scenariusz.

  Cóż, Eijiro najwyraźniej nie do końca się z tym zgadzał.

  — Mówisz, jakby to było takie proste... — westchnął, przecierając twarz dłonią. — Shigaraki niemal na pewno wciąż ma na mnie oko, a poza tym... poza tym... — urwał, najwyraźniej tłamsząc w sobie chęć wyjaśnienia czegoś. Może tej swojej wielkiej tajemnicy, która wciąż wzbudzała w Katsukim niepokój?

  — Musimy spróbować — nie ustępował, zdrową ręką chwytając mężczyznę za ramię, żeby sprawić, by znalazł się naprzeciwko niego i patrzył mu prosto w oczy. — Nie truj tak, będzie dobrze.

  Eijiro uśmiechnął się słabo, skinąwszy głową. Nie uwierzył.

_____

  — I co, zgodził się? — zapytał Katsuki przy obiedzie następnego dnia, gdy jego chłopak wrócił z misji przekonania Shigarakiego do przydzielania mu papierowej roboty.

  — Ledwo, ale tak. Idziemy pojutrze rano — oznajmił Eijiro, jedną ręką przekładając stronę akurat czytanej książki, drugą nabierając pałeczkami jedzenie.

  Katsuki zmarszczył brwi.

  — Pojutrze? Po cholerę tak późno? — warknął, łypiąc groźnie na mężczyznę. Czyj to był pomysł, Shigarakiego czy jego?

  — Bo jeszcze nie wiemy wszystkiego. Dokładne okoliczności zgonu, przyczyna, te sprawy...

  — I oczywiście wcale nie próbujesz tego odwlec, tak?

  — Oczywiście — odpowiedział chłodno Eijiro, zakładając stronę i spoglądając na Katsukiego z widocznym poirytowaniem. Może i grał dobrze, ale dla Bakugo jasne było, że znowu kłamał. Tylko o co chodziło, co tak bardzo odrzucało go od wizji zakończenia tego epizodu raz na zawsze? Czego tak bardzo się bał?

  — Chcę ci coś dzisiaj pokazać — zmienił temat Eijiro, zabierając od Katsukiego talerz i teraz myjąc oba pod strumieniem zimnej wody. — Wieczorem. Będziemy musieli trochę przejść, ale myślę, że warto, i...

  — Dobra, cokolwiek — mruknął wciąż naburmuszony Bakugo, wstając od stołu. Myśli zaprzątało mu zbyt wiele spraw, by mógł przejąć się jego słowami.

  Sprawy nieco się odmieniły, gdy parę godzin później Eijiro kazał mu się zbierać i bez słowa wyjaśnienia prowadził przez korytarze Ligi, najwyraźniej zmierzając w stronę wyjścia. Cała droga, to jest przejście przez kilka zaludnionych o tej porze najróżniejszymi ciemnymi typami ulic, zajęła im może z piętnaście minut, podczas których żadne z nich nie wypowiedziało ani jednego słowa. Katsuki zaczął się zastanawiać nad tym, czy nie zrobił czegoś nie tak, bo z doświadczenia wiedział, że gdy już Eijiro milczy, ma jakiś swój ukryty i arcyważny powód, którego oczywiście za nic nie zdradzi, bo... bo tak. Irytujące.

  — Musimy wejść na górę — oznajmił w końcu Kirishima, stając przed wejściem do jakiegoś starego bloku, najwyraźniej zamieszkałego jedynie przez ludzi, którzy naprawdę nie mieli się gdzie podziać.

  — Na górę, czyli gdzie?

  — Na dach.

  Katsuki skinął głową, dalej w milczeniu podążając za mężczyzną. W środku było ciemno, bo, jak się okazało, gdy próbowali zapalić światło, wszystkie żarówki się przepaliły. Widocznie mieszkańcy jednak mieli trochę oleju w głowie i po prostu nie wychodzili ze swoich mieszkań, gdy zaczynało się ściemniać, a więc i nie potrzebowali oświetlenia na klatce schodowej. Jedno z okien było przebite, niemal na pewno po jakimś paskudnym incydencie.

  — Po cholerę tu jesteśmy? — zapytał Bakugo, a jego głos odbił się echem od ścian, gdy wchodzili po pozbawionych barierki schodach. Eijiro sprawiał wrażenie aż nazbyt zamyślonego.

  — Tylko tu jest dobry widok.

  — Na co?

  — Na księżyc.

  Co, romantyzmu mu się nagle zachciało?, zdziwił się Katsuki, lekko się krzywiąc. Oni i romantyzm... taa, lepiej zostawić to bez komentarza.

  Stanęli przed lekko uchylonymi drzwiami z zardzewiałą klamką. Gdy Eijiro otworzył je, okazało się, że faktycznie znajdują się na dachu budynku, ogrodzonego naprawdę niskimi barierkami. Gdy Katsuki uniósł wzrok, zobaczył, że nad nimi faktycznie roztacza się... całkiem znośny widok. Tej nocy gwiazdy widać było jak na dłoni, a księżyc świecił aż za jasno.

  — Katsuki?

  Bakugo odwrócił wzrok od nieba, spodziewając się zobaczyć widok rodem z filmów dla nastolatek, gdzie blask księżyca idealnie oświetla twarz ukochanego głównej bohaterki, który obdarza ją pełnym uczucia spojrzeniem... Spojrzenie Eijiro było puste.

  — Czego — rzucił z pozoru niedbale Katsuki, tak naprawdę nieco się niepokojąc. Miał... złe przeczucia, jeśli można było nazwać tak to dziwne uczucie, które teraz przepełniało go od środka. Nie było miłe.

  — Zastanawiałeś się kiedyś nad samobójstwem?

  Eijiro się uśmiechał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro