Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1| wejście w rolę

  — Gotowe!

  Bakugo zerknął na wiszące na ścianie obok lustro. Wzdrygnął się, widząc brud na swojej twarzy, błoto we włosach i wymięte jak z gardła ubrania – workowate spodnie, niedbale naciągnięty podkoszulek i dziurawą kurtkę.

  — Czy to naprawdę jest konieczne? — jęknął, a stojący za nim Deku zakrył usta dłonią.

  — Kacchan, masz być przestępcą, pamiętasz? Dilerem. Przyłapali cię, więc uciekasz i szukasz schronienia w Lidze — powiedział spokojnie, choć Bakugo mógł przysiąc, że w środku ryczał ze śmiechu.

  — Nie wyglądam jak bandzior, tylko jak menel!

  — Ja tam nie widzę różnicy między tym, a twoim normalnym image — mruknął Todoroki Shoto, drugi po Deku największy wróg Bakugo, i od niechcenia przybił piątkę z już słaniającym się ze śmiechu Midoriyą.

  — Ty mały śmieciu, jak ja cię zaraz...

  — Kacchan, Kacchan, stop! — wycharczał Deku między jednym parsknięciem, a drugim. — Wyglądasz cudownie, naprawdę. Mógłbyś tak pójść na... na bal... — Ostatnie słowa wydusił z siebie z najwyższym trudem, bo w oczach zebrały mu się łzy, a po chwili ryknął śmiechem jeszcze głośniejszym niż wcześniej, do czego dołączył nawet cicho podśmiewający się pod nosem Todoroki.

  — ZABIJĘ CIĘ! — wrzasnął Bakugo i kto wie, może nawet spełniłby swoją złowrogą przepowiednię, gdyby do pomieszczenia nie wszedł komendant Aizawa z wiecznie potarganymi, tłustymi czarnymi włosami i wielkimi worami pod oczami, wyjątkowo odznaczającymi się na jego chorobliwie bladej cerze.

  — Bakugo, uspokój się. Midoriya, Todoroki, przestańcie prowokować Bakugo — mruknął na jednym wydechu i wywrócił oczami. — Jak dzieci, naprawdę...

  — Przepraszam, sir! — Zasalutował Deku, momentalnie się uspokajając, co jeszcze sekundę temu zdawało się być niemożliwe.

  — Sorry — burknął Todorki, ignorując mordercze spojrzenie nadal nieudobruchanego Bakugo.

  — Możecie sobie podać rączki na zgodę czy co tam chcecie. — Aizawa ziewnął, zerkając na zegarek. — Zaraz masz spotkanie, Bakugo, nie schrzań tego. Pamiętasz, co masz robić?

  — Ta, wiem — burknął Bakugo, a Aizawa uniósł brew.

  — Powtórz.

  — Spotykam się z tym kapusiem, on mnie prowadzi do wejścia, wbiegam tam jak oszołom, robię raban i jakoś się wkręcam. Wykonuję kilka zleceń, ale moim ostatecznym zadaniem i tak jest zdobycie tajnych akt o wszystkich członkach Ligi i takie tam. Uciekam z nimi, a potem robimy wielki szturm policyjny — mruknął, wywracając oczami, ale zaraz się ożywił. — I dostaję awans szybciej od was, śmiecie! Ha!

  Aizawa westchnął, ale nie powiedział nic, podobnie jak obserwowani jego czujnym okiem Todoroki i Deku.

  — Ta, dobrze. No, idź już.

  Bakugo posłuchał go, cudem powstrzymując się przed pokazaniem języka dwójce za Aizawą. Zamknął oczy i skupił się wyłącznie na zadaniu. Już nie miał czasu na błahe sprzeczki, potrzebny był pełen profesjonalizm.

  ...Co nie przeszkodziło mu troszeczkę, ale naprawdę odrobinkę się powściekać, gdy Aizawa, widocznie myśląc, że już nie ma go w pobliżu, choć tak naprawdę wciąż stał za drzwiami, powiedział: ,,Nie sądzicie, że on bardziej wygląda jak menel niż jak przestępca?", a Todoroki i Deku znowu zaczęli się śmiać.

_____

  — Ee, to... jesteś pewien? — zająknął się młody, na oko piętnastoletni chłopak, z pryszczatą twarzą i pokaźnym ubytkiem w uzębieniu. Zająknął się nie pierwszy, nie drugi, a nawet nie trzeci raz podczas tej godziny.

  — Tak, jestem, zamknij się wreszcie i prowadź — warknął Bakugo, dłoń wciąż trzymając w kieszeni, gdzie chował pistolet. Trzymał ją tam tylko dla bezpieczeństwa, w końcu nie był głupi i nie odstrzeliłby głowy kierowcy.

  — Ale, ee, tam jest niebezpiecznie! Naprawdę!

  — Wiem — warknął znowu Bakugo, a jego powieka drgnęła. — Dla takich dzieciaków jak ty na pewno.

  — Ee, no... ale nie tylko! Jeszcze nie jesteśmy w no, ee, najniebezpieczniejszej części, możemy, ee, zawrócić! — wydukał chłopak, jąkając się w tak irytujący sposób, że Bakugo poważnie zaczął się zastanawiać nad tym, czy nie trafi sam, na piechotę. Co prawda nie miał bladego pojęcia, gdzie mogłoby być takie wejście do kryjówki pokaźnej grupy przestępczej, ale zaczynał sądzić, że nawet błąkanie się po podejrzanych uliczkach pochmurnego dnia było lepsze od wysłuchiwania bezustannej paplaniny nastolatka.

  — Może lepiej patrz na drogę, co? Nie chcę, żebyś mnie zabił — burknął Bakugo, zerkając nieufnie na jego drżące dłonie. Co oczywiste, dzieciak nie miał prawa jazdy. Pewnie nie miał nawet auta, a to zostało ukradzione. 

  Nie jesteś tu po to, żeby wlepiać mandaty, upomniał się w myślach, choć bardzo trudno było mu odmawiać sobie takiej satysfakcji.

  — Ee, ale, no, jak nie ja cię zabiję, to zrobi to ktoś inny, serio! Tu jest tylu... no i oni... bo ja wiem...

  — Po prostu się zamknij — poradził mu Bakugo, starając się nie podnosić głosu. Nie mógł jeszcze zwrócić na siebie uwagi. Nie teraz, nie tutaj.

  Młodzieniec, choć niechętnie, usłuchał go i dalej prowadził w milczeniu, co jakiś czas nerwowo zerkając w lusterko na twarz Bakugo, który z kolei starał się zachować kamienną twarz, co nie przychodziło mu łatwo, bo chcąc nie chcąc, zachowanie nastolatka wywarło na nim jakiś wpływ i jego zdenerwowanie zaczynało dawać mu się we znaki.

  Zatrzymali się dopiero po dwudziestu minutach, gdy niebo zaczęło się ściemniać, a ulice zaludniać osobowościami, których Bakugo na pewno nie posądziłby o bycie niewinnymi owieczkami.

  — No to, ee, jesteśmy — wydukał chłopak, a Bakugo z grymasem na twarzy wyszedł z samochodu. 

  — Gdzie jest ta ich kryjówka? — rzucił, a nastolatek przełknął ślinę i drżącym palcem wskazał na wejście do jakiegoś starego i na pierwszy rzut oka opuszczonego garażu.

  No tak, to rozwiązanie jest tak oczywiste, że aż genialne, parsknął w myślach Bakugo, wodząc spojrzeniem za odjeżdżającym już autem.

  Ostrożnie podszedł bliżej wejścia, uważając na to, by pod każdym kątem osłaniały go budynki i kontenery na śmieci. Nie zamierzał zostać wykrytym, jeszcze nie teraz.

  W końcu, gdy upewnił się, że pierwszą przeszkodę napotka dopiero wewnątrz kryjówki, wziął głęboki wdech, zmarszczył brwi i z wrzaskiem szaleńca wpadł do środka, wywołując od razu niemałe zamieszanie.

  W pierwszej chwili widział jak przez mgłę... nie, on naprawdę widział przez mgłę, bo pomieszczenie było nią spowite. W następnej poczuł uderzenie w brzuch, tak silne, że zatoczył się do tyłu. Zaklął soczyście, na moment wychodząc z roli, by zaraz z głośnym wrzaskiem do niej wrócić. Gwałtownym ruchem odepchnął od siebie jednego niezidentyfikowanego przeciwnika, potem drugiego, aż w końcu stanął pod ścianą i czekał na ochłonięcie sytuacji. Po kilku minutach, gdy dym z, jak się domyślił, systemu antywłamaniowego, opadł, podszedł do niego wysoki mężczyzna z kilkudniowym zarostem na twarzy i wściekłym spojrzeniem. Z rozdartej wargi ciurkiem sączyła mu się krew.

  — Kim jesteś i co, do kurwy, robisz?! — wrzasnął, po czym natychmiast się uspokoił. — Potrzebujesz pomocy? Uderzył cię ktoś? — Potrząsnął głową i znów zmarszczył brwi. — Kurwa, zabiję cię! — Tym razem przycisnął dłonie do głowy i zaczął wyć.

  Albo mocno przedawkował, albo jest chory psychicznie, pomyślał Bakugo, przybierając przerażony wyraz twarzy.

  — Gonili mnie! Gonili... o-oni są wszędzie... — wydusił, ocierając pot z czoła i opadając na ziemię, gdzie zaczął imitować łkanie, na co chyba nabrał się drugi mężczyzna, który podszedł bliżej niego.

  — Kto cię gonił? — zapytał ostro, a Bakugo kątem oka zobaczył blizny po oparzeniach. — No, kto?

  — P-policja — jęknął, a mężczyzna wybiegł z pomieszczenia.

  Ten drugi, ćpun lub wariat, podszedł do niego z zatroskanym wyrazem twarzy.

  — Nic ci nie zrobili? Dlaczego cię gonili?

  — Ja... złapali mnie, gdy sprzedawałem narkotyki. — Bakugo rzucił mu wyzywające spojrzenie. Teraz musiał pokazać, że nadaje się na członka grupy.

  — W takim razie wypierdalaj, do niczego się nie przydasz — warknął mężczyzna, po czym znowu pokręcił głową. — Jestem Twice, a ty?

  — Kitamu... — zaczął Bakugo, mając zamiar podać fałszywe imię, które wybrał jeszcze w biurze, gdy Twice zaczął gwałtownie machać rękami.

  — Nie, nie, nie! Tylko nie nazwisko, pseudonim! — przerwał, a zdezorientowany Katsuki uniósł brew.

  — Pseudonim?

  — Tak! Tutaj wszyscy takie mają! Ja jestem Twice, jak już mówiłem, a tamten to był Dabi — wyjaśnił, a Bakugo natychmiast domyślił się, że chodziło mu o mężczyznę z oparzeniami, który pobiegł po posiłki.

  — Ground Zero — wypalił, uśmiechając się pod nosem. Jako dzieciak uwielbiał bawić się w superbohatera, ratującego z opresji tę ofermę, Deku. No cóż, dnia dzisiejszego bohater numer jeden Ground Zero miał zostać przestępcą.

  — Beznadziejna ksywa. — Twice zarechotał, po czym z kieszeni wygrzebał zapalniczkę i paczkę papierosów. — Palisz?

  — Tak.

  — Nie obchodzi mnie to.

  Bakugo uniósł brew, ale postanowił nie kłócić się z tą osobowością Twice'a. Jeśli miał wejść w szeregi Ligi, najlepiej było po prostu poczekać na to, aż wróci ta ,,naiwna strona", jak nazwał ją w myślach.

  — W każdym razie muszę cię zaprowadzić do szefa — burknął Twice, zaciągając się dymem i przekładając papierosa z jednej ręki do drugiej. — On zdecyduje o twojej przydatności, te bzdury. 

  — Szefa? — powtórzył pytająco Bakugo, udając, że nic nie wie.

  — No, Shigarakiego.

  — Nie, nie do Shigarakiego. — Nagle do pomieszczenia wszedł Dabi z grymasem na twarzy, po czym odwrócił się do Bakugo. — Tam wcale nie było policji — powiedział oskarżającym tonem.

  — Może już sobie odpuścili — podsunął Twice, nim Katsuki zdołał cokolwiek powiedzieć. — Albo szukają gdzieś indziej. Czemu nie do Shigarakiego?

  — Red Riot się wściekł — mruknął Dabi, nadal nie spuszczając z Bakugo podejrzliwego spojrzenia. — Niepotrzebnie musiał zwoływać chłopaków, więc chce poznać gościa, który wywołał takie zamieszanie — wyjaśnił.

  — Ojejku — sapnął Twice, po czym z niewyraźną miną odwrócił się do Katsukiego. — Skoro Red Riot chce cię poznać, to nie masz za bardzo wyjścia. Przykro mi.

  — Przykro? — dopytywał Bakugo, wiedząc, że im więcej informacji zdobędzie, tym większe szanse będzie miał.

  — Red Riot normalnie jest naprawdę w porządku, ale lepiej go nie denerwować, że tak powiem — wyjaśnił Twice, a Dabi parsknął śmiechem.

  — Lepiej go nie denerwować, dobrze powiedziane. W każdym razie w twoim interesie będzie jak najszybsze dotarcie do niego, koleś nie jest zbyt cierpliwy. 

  Bakugo skinął głową i po chwili ruszył za mężczyznami w głąb garażu, który, wedle jego przewidywań, okazał się tylko wejściem do gigantycznej sieci połączonych ze sobą magazynów i opuszczonych domów. Po drodze mijali innych członków Ligi, których Twice i Dabi witali skinieniami głów i uściskami dłoni. Gdy wreszcie stanęli przed metalowymi drzwiami w nieco schludniejszej części, Bakugo domyślił się, że zaraz spotka tego tajemniczego Red Riota, od którego będzie zależeć jego policyjny awans. 

  — Najlepiej tylko przytakuj, gdy będzie mówił — poradził Twice, uśmiechając się delikatnie, po czym zaraz skrzywił się i dodał, warcząc: — Taki słabeusz jak ty nie ma u niego szans.

  — Odpierdol się, bucu pierdolony — burknął Bakugo, który już nie silił się na udawanie względnie miłego i posłusznego. Teraz musiał zmierzyć się z o wiele silniejszym przeciwnikiem.

  Minął osłupiałych Twice'a i Dabiego, po czym pchnął drzwi i pewnie wszedł do środka. Pomieszczenie było duże i wyglądało na korytarz mieszkania dość bogatego mieszczucha. Przeszedłszy dalej, Bakugo mijał po kolei kilka pomieszczeń, które okazały się nowocześnie urządzoną kuchnią, łazienką, dużym salonem, prywatną siłownią i dwiema pustymi sypialniami, po czym w końcu stanął pod ostatnimi drzwiami, które zostały. Otworzył je i oniemiał. Był w gabinecie, na przeciwko biurka, za którym ktoś siedział. Znał tego człowieka. Znał go lepiej, niż by tego chciał.

  — Kirishima? — wydukał, gdy obrotowy fotel powoli odwrócił się w jego stronę, a wraz z nim Kirishima Eijiro.

  Jego były chłopak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro