Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24| szturm

  — Gotowy? 

  Bakugo posłał Deku wściekłe spojrzenie. Jakby nie pytał o to już przynajmniej z dziesięć razy, przy czym ze trzy w ciągu ostatniej godziny. 

  — Spierdalaj. 

  Więc nadszedł ten dzień. Szturm na Ligę, prawie wszyscy na komendzie w pocie czoła przygotowali się do niego przez niemal miesiąc, dokładnie opracowując każdy krok, by nikt nie ucierpiał. Bakugo doskonale znał swoje zadanie i doskonale wiedział, że i tak nie będzie się go trzymał.

  Musiał znaleźć mieszkanie Red Riota i spotkać się z nim za wszelką cenę.

  Pierwszy tydzień po poznaniu prawdy Bakugo spędził w pracy. To był dobry sposób na odwrócenie uwagi od... od tego wszystkiego, a przynajmniej do momentu, w którym Aizawa bezceremonialnie wyrzucał go do domu, mówiąc, że przemęczony na nic się nie przyda. Nie wiedział, że w pustym mieszkaniu Katsuki czuł się jeszcze bardziej zmęczony i absolutnie nie pomagał fakt, że niemal od razu kładł się spać, jeszcze wcześniej niż zwykle. Nie pomagał, bo choć za dnia robił wszystko, żeby nie myśleć o Kirishimie, w nocy przerażająca bezsilność wobec faktu, że jest sam powracała we snach i nie dawała mu odpocząć. Próbował wmawiać sobie, że obietnica złożona tamtej gwieździstej nocy wcale go nie wiąże i przeklinał się za to, że ją przekręcił.

  Dużo łatwiej byłoby nie nienawidzić, niż wciąż kochać. 

  A teraz wreszcie, po tym męczącym miesiącu, wiedział, że niedługo spotka się z... ze swoim byłym, choć teoretycznie nie zerwali. Że wreszcie dowie się prawdy z jego ust, nawet jeśli ten nie będzie chciał gadać. Tym razem Bakugo nie zamierzał odpuścić, dlatego z niecierpliwością czekał na znak do rozpoczęcia szturmu na Ligę.

  — Mam tremę — wyznał Deku, nerwowo wyginając sobie palce. Katsukiemu przeszło przez myśl, że śmiesznie by było, jakby je sobie połamał, ale nie powiedział nic.

  — Wszystko będzie dobrze, jeśli będziemy trzymać się planu — uznał Todoroki, posyłając Bakugo sugestywne spojrzenie.

  — Zamknij się.

  Trema. Głupi Deku, głupie określenie. Bakugo na przykład denerwował się w sposób czysto pozytywny, już czuł zastrzyk adrenaliny, który zawsze sprawiał, że czuł się, jakby nie było rzeczy niemożliwych. Bo nie było! Był pewny siebie, był pewny celu. Skończy epizod z Kirishimą raz na zawsze.

  I zostanie starą panną z kotami.

  Natychmiast odtrącił niezbyt pocieszające myśli i skupił się na pozostaniu jak najbardziej spokojnym w otaczającym go gwarze i pośpiechu. Nie wiedział, kiedy dokładnie zerwał się z miejsca i razem z innymi popędził ciemnymi uliczkami w stronę tego starego garażu, wejścia do Ligi, teoretycznie po to, żeby zdobyć wszystkie dowody i obezwładnić członków, w praktyce pragnąc przydybać tylko jednego z nich.

  Był gotowy.

_____

  Hałas stawał się nie do wytrzymania, gdy Bakugo, próbując odnaleźć właściwą drogę, błądził korytarzami Ligi. Wciąż i wciąż odtwarzał w głowie te wszystkie momenty, gdy razem z Kirishimą przemierzał je w drodze do jego mieszkania, ale teraz, jak na złość, szare ściany i beton pod nogami wydawały się być zupełnie inne. Zimne, nieprzychylne, zagmatwane, jakby siedziba największej grupy przestępczej w Tokio chciała uświadomić oddalonemu od jego współpracowników policjantowi, że źle zrobił, przychodząc tu sam. Jakby chciała przekazać mu, że nie jest w niej mile widziany.

  Co za brednie.

  Miał cel, a zawsze, gdy już jakiś sobie obrał, dążył do niego niestrudzenie, nawet wtedy, gdy życie wciąż rzucało mu kłody pod nogi. Znajdzie Kirishimę i wyciśnie z niego każdy istotny element prawdy, czy też raczej wielkiego kłamstwa, albo nie nazywa się Bakugo Katsuki!

  — Ground Zero? To ty? — usłyszał za sobą głos chyba należący do Twice'a, więc natychmiast odwrócił się w jego stronę, instynktownie już sięgając do przypiętej do pasa broni. Że też ktoś musi mu przeszkadzać!

  Bakugo nie odpowiedział, taksując przestępcę oceniającym spojrzeniem. Wyglądał na bardzo zdezorientowanego, pewnie nawet nie miał najmniejszego pojęcia, co dzieje się tuż przed jego nosem.

  — Tak się cieszę, że cię widzę! Co się z tobą działo? — Chyba mimo przesłodzonego tonu i cukierkowej formy pozostawał czujny. Spojrzenie miał jakby nieprzychylne, a ręki nie wyciągał z kieszeni, podobnie do Bakugo zresztą, więc ten mógł wysnuć oczywisty wniosek – obaj trzymali broń w pogotowiu i byli gotowi postrzelić przeciwnika. Z tym że Katsuki miał na sobie kamizelkę kuloodporną, a więc i przewagę.

  — To nie twoja sprawa — wycedził po chwili milczenia, zauważając, jak w wyrazie twarzy Twice'a zachodzi zmiana, gdy najpewniej zmieniły się jego osobowości.

  — Ty pierdolony chuju — warknął, wykrzywiając usta w grymasie wściekłości. — Przez ciebie kurwa wszystko się sypie.

  — I bardzo dobrze. Zejdź mi z drogi — syknął Bakugo, zaraz, nie doczekawszy się reakcji, dodając: — Głuchy jesteś? Spierdalaj!

  Wystrzelili w tym samym momencie, natychmiast uchylając się nad nadlatującymi pociskami. Bakugo miał to szczęście, że Twice i tak spudłował, wystrzeliwując pocisk za bardzo w prawo. Przeciwnika nie ominął los ofiary.

  — Kurwa... — jęknął mężczyzna, łapiąc się za udo, z którego po spodniach zaczynała spływać strużka krwi. — Ground Zero... myślałem, że byliśmy przyjaciółmi... wspólnikami... — jęknął, opierając się o ścianę i wciąż sycząc z bólu.

  Bakugo niewzruszony patrzył na niego beznamiętnym wzrokiem. Mógłby go dobić. Na pewno oszczędziłby mu tym długoletniego, być może nawet dożywotniego pobytu w więzieniu, a sam pewnie nie poniósłby żadnych konsekwencji, jako że nie było świadków... Ale nie. Teraz miał cel, do którego musiał dążyć. Kirishima, tak. Spotkanie. Nie może stracić czujności.

  — Mówiłem, żebyś spierdalał — powiedział więc tylko, odwracając się na pięcie i zostawiając rannego samego sobie. Już nie dbał o jego los.

  W końcu Twice był tylko małym, śmierdzącym mordercą, zresztą jak każdy człowiek pieprzonej Ligi.

_____

  Kroki dudniły echem po korytarzach, a Bakugo wiedział już, że jest coraz bliżej mieszkania Kirishimy. Rozpoznawał poszczególne mijane miejsca, odkrywał, że częściej wie, w którą stronę dokładnie skręcić. Raz czy dwa odciągał też zabłąkanych, najczęściej spłoszonych i przerażonych pomniejszych przestępców, przykładając im chłodną lufę pistoletu do gardła i mrożącym krew w żyłach głosem grożąc, że jeśli nie powiedzą mu, gdzie mieszka wiceszef Red Riot, natychmiast i bez wahania pociągnie za spust.

  A teraz wreszcie stał przed tymi dobrze znanymi dźwiękoszczelnymi drzwiami i dobrze widział, co za nimi znajdzie. Mieszkanie nie zmieni się ani odrobinę, Kirishima pewnie nie będzie nawet ruszać jego rzeczy... czy też rzeczy, które przywłaszczył sobie podczas pobytu w Lidze.

  Nacisnął na klamkę. Ustąpiła.

  Dopiero teraz zaczął się... nieco bardziej denerwować. Strachem by tego nie nazwał, ale... ale był zdenerwowany, tak. Prawda, cała prawda była na wyciągnięcie ręki... i wreszcie mógł spotkać się z Kirishimą. Wykrzyczeć mu w twarz, co myśli o jego zakłamanym dupsku, tak!

  Zamknął za sobą drzwi, rozglądając się po wnętrzu. Te same białe ściany, modne płaszcze  zawieszone na haczykach, pasujące do wystroju obrazy i fotografie w szarych ramkach. Pamiętał je aż za dobrze, zważywszy na to, że mieszkał tu zaledwie dwa tygodnie.

  Jego kroki wydawały się być aż za głośne w mieszkaniu, które na pierwszy rzut oka wydawało się puste, w końcu niemal nic nie zakłócało jego ciszy... a jednak. Za zakrętem przedpokoju, na kanapie przed wyłączonym telewizorem, siedział Kirishima Eijiro z pilotem w ręku. Nie odwrócił się, choć bez wątpienia musiał usłyszeć, że do pomieszczenia ktoś wszedł. Może zasnął? Katsuki podszedł bliżej, w końcu stając przed nim. Nie, nie spał. Ich oczy spotkały się, a cała złość na moment przygasła, jakby to chłodne, beznamiętne spojrzenie faktycznie mogło ostudzić zapał Bakugo.

  — Przyszedłeś. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro