29
Project Escape 1 - Day without dawn
Spotkanie Sou i Silvera pomiędzy życiem a śmiercią
Bywają takie chwile w życiu, gdy wydaje ci się, że łączysz się z ukochaną osobą na innym poziomie. Gdy wierzysz, że ta osoba może czuć i myśleć to co ty. Można to było nazwać więzią, która była ponad ludzkim pojmowaniem. Właśnie o tym myślał Sou gdy LD przypinała go do krzesła. Miliony pasków. Nie wiedział czy to przeżyje. Nie wiedział czy jeszcze ujrzy Silvera. Więc tylko zaciskał mocno oczy i liczył, że jakimś cudem chłopak odbierze jego myśli. Usłyszy wołanie. I obietnicę. I prośbę.
Ah, gdyby tylko wiedział, że wcale nie tak daleko Silver robił to samo. Nie był co prawda do niczego przywiązany, ale również siedział. Nie miał sił wstać. Ale nie mógł na to narzekać. Właśnie na to liczył. Tego chciał, prawda? Dlatego pomimo kaszlu, uśmiechał się lekko. I choć wiedział, że to niemożliwe, liczył iż Sou usłyszy jego myśli. Że przeprasza, że przy nim nie będzie. I że w razie co Hakari na pewno mu pomoże, jeżeli trafi do więzienia. I prośba. Tak, ta sama prośba w sercach obu chłopaków.
"Proszę, bądź bezpieczny..."
***
Dziwna lekkość otulała ciało Sou. Czuł się jakby latał. Ból zniknął. Czyżby w końcu wszystko się skończyło? Umarł? Niepewnie otworzył oczy. Był... niewiadomo gdzie. W pustce. Tak, to było najlepsze określenie. Dookoła tylko biel, gorzej niż w jakimś szpitalu.
- Czyli jednak umarłem... - Spokojny głos wyrwał go z tych zamyśleń. Odwrócił się. I poczuł ogromny gorąc. Nie. Nie.
- Nosz kurwa! Naprawde? - warknął zdenerwowany, przez co Silver odwrócił się . Patrzyli na siebie szeroko otwartymi oczami. Obaj tak samo zaskoczeni. Jedyne punkty w tej ogarniającej ich pustce. Prawnik wyciągnął do niego rękę, jakby chcąc sprawdzić czy jest prawdziwy. Jakby chcą się upewnić czy to nie sen. Może to był sen? Może nic z tego wszystkiego się nie wydarzyło? Cała ta gra... ale wtedy by się nie poznali, prawda? Sou cofnął się. Silver, nie wiedząc co ma zrobić, wcześniej wyciągniętą ręką poprawił marynarkę.
- Jak widzę, dla nas obojga to już koniec?... - O czym powinno się rozmawiać w - prawdopodobnie - niebie? Albo czyśćcu. Czy czymkolwiek ta przestrzeń była. Sou przełknął głośno ślinę.
- Najwidoczniej Dwight był silniejszy ode mnie - zaśmiał się smutno, przez co Silver posłał mu pytające spojrzenie. Chłopak westchnął.
- Dostaliśmy tyle samo głosów, więc nasza cudowna opiekunka zorganizowała zawody. Wychodzi na to, że przegrałem. - Wzruszył ramionami. Chciał przestać gadać. Chciał gdzieś uciec. Schować się. Nie patrzyć na Silvera. A jednocześnie miał ochotę go uderzyć. I pocałować. I płakać. I śmiać się. Czuł się jakby jego serce miało wybuchnąć. Czy w tym miejscu w ogóle miał jeszcze serce? W dodatku, kto wie, może to i lepiej. Jak teraz umarł to nikt go do więzienia nie wsadzi. I był tu z Silverem, więc w sumie całkiem dobrze. Gdy Sou skupiał się na swoich myślach, Silver przyjrzał mu się. I wtedy to zauważył. Cienką linkę połączoną z prawą ręką Sou. Ciągnęła się ona w dal, jakby nie mając końca. Chłopak spojrzał na swoją dłoń. Na jego nadgarstku znajdowała się przerwana szara wstążka. Przerwana... a Sou się ciągnęła. Silver zbliżył się do Sou.
- Sou, musisz walczyć. To jeszcze nie koniec. - Chwycił go za rękę, na co blondyn uśmiechnął się łobuziersko. Delikatnie położył dłoń na podbródku prawnika.
- Awww, jak masz ochotę na coś więcej, trzeba było tylko powiedzieć. Ale wygląda na to, że mamy tutaj dużo czasu, więc nie trzeba się spieszyć. - W jego oczach migotały łobuzierskie iskierki, chociaż jego serce się ściskało (ponownie, czy on w ogóle ma serce? Może nie powinien tego za bardzo rozkminiać, bo zwariuje...). Silver tylko pokręcił głową.
- Myślę, że jeszcze nie umarłeś. Możesz tam wrócić Sou. MUSISZ tam wrócić. - W głosie Silvera słychać było desperację. Sou natomiast patrzył na niego pytająco. W końcu zwrócił swój wzrok na dłoń, którą to trzymał prawnik. Złota wstążka ciągnęła się w dal. Dziwne. Na pewno tego nie było wcześniej. Spróbował jej dotknąć, ale wydawała się jak zrobiona z powietrza. Jakby nie istniała. Czyżby to oznaczało, że obaj mogą wrócić? Że nic nie jest jeszcze stracone? Że jego serce nadal będzie lekkie jak zawsze gdy jest przy chłopaku? Że nie będzie tej okropnej ciężkości, która towarzyszyła mu wcześniej, ani tego bólu, który czuł gdy był podłączany do krzesła? Już miał coś powiedzieć gdy spojrzał na dłoń Silvera. I zrozumiał. Oh, zrozumiał. I ból wrócił. Odwrócił głowę.
- Po co? Poradzą sobie. Dwight pewnie z tego wyjdzie i wszyscy będą zadowoleni. - Musiał jakoś przekonać chłopaka. Przecież da radę, prawda? Wystarczy, by Silver uwierzył, że lepiej będzie jak Sou umrze. Wtedy zostaną tutaj razem. Czy to byłoby takie złe? Żadnego więzienia. Żadnych problemów. Żadnych zagadek. Tylko oni obaj. Mieliby wieczność na poznanie siebie. Sou mógłby w końcu zrozumieć to co się z nim dzieje. Tak, to byłoby dobre. Wspaniałe wręcz. Silver natomiast był innego zdania. Zamknął oczy. Po czym uśmiechnął się lekko. To było ryzykowne. Ale spróbować warto. Musiał to zrobić. Dla Sou.
- Sou... - zaczął niepewnie. Chłopak podniósł wzrok. Silver delikatnie ujął jego twarz w dłonie. Byli tak blisko. W końcu ich usta się złączyły. Pocałunek był lekki. Delikatny. Ale jednocześnie... gorzki. Smakował jak pożegnanie. Co nie miało sensu. Czekała ich przecież wieczność razem. W końcu pocałunek został przerwany przez Silvera. Cały czas miał na ustach delikatny, smutny uśmiech.
- Nie pakuj się więcej w kłopoty. Nie będę miał przecież jak ciebie z nich wyciągnąć. - Sou już miał zaprotestować gdy nagle Silver go popchnął. Stracił grunt pod nogami. I poczuł, że wstążka z dłoni oplata teraz też jego ciało. I ciągnie go. Niżej. Spadał. Chciał krzyczeć, ale nie mógł. Widział też twarz Silvera. Ten jego okropnie smutny uśmiech. Czuł ból w sercu. Wracał do niego. Falami. Próbował wzywać chłopaka. Złapać się czegokolwiek. Ale jego dłonie przenikały przez wszystko. Jego głos zamierał w gardle. To nie mogło się tak skończyć. Nie w ten sposób. Nie teraz. Przecież nie chciał walczyć! Chciał zostać z chłopakiem. Chciał więcej. Potrzebował czasu. Dlaczego więc mu na to nie pozwał?
***
Sou myślał, że wcześniejszego bólu w sercu nic nie pokona, ale gdy tylko uchylił powieki całym jego ciałem wstrząsnęły fale okropnego bólu. Nie miał nawet siły krzyczeć. W dodatku dlaczego miałby? To i tak nie miało sensu. Czuł się... pusty. Tak jakby wyrwano coś z niego. Brutalnie. Bez ostrzeżenia. Nie rozumiał. Nie chciał. Próbował się poruszyć. Nie był w stanie. Może to i lepiej. Dzięki temu nie będzie sprawiał żadnych kłopotów. W końcu nie ma już Silvera, żeby mu pomógł...
Z tą myślą Sou stracił przytomność po raz kolejny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro