Prolog
Młody kocur stał na środku polany. Wpatrywał się w niebo jakby przerażony, a jednocześnie zdziwiony tym co zobaczył. Na różowej, gwieździstej drodze po środku nieba widział omen. Omen przeraźliwy, krwawy i jakby bez wyjścia. Całą ścieżka zrobiła się krwiście czerwona, następnie delikatnie bursztynowa, a na końcu zielonkawa. Medyk klanu szumiącej wody - bo nim właśnie był owy kocur - szukał wyjaśnienia w głowie.
Co się właśnie stało? Wiedział że to omen od Wielkich, ale co znaczyły te kolory? Czy klan czeka zagłada?
Po całonocnym czuwaniu przy ciele zmarłej przywódczyni, dokładniej Kryształowej Gwiazdy nie miał już sił na jakiekolwiek zastanowienia. Krwawa bitwa jaka rozgrywała się tu jeszcze chwilę temu pozbawiła życia wiele kotów. Gdy dwie wojowniczki zabrały zimne już ciało kotki z przed nosa Cichego Wiatru ten podniósł się niechętnie. Udał się do swojej nory. Ułożył się na legowisku, zasną.
Gdy się obudził nie był już w swoim legowisku, a w ciemnym lesie otulonymi białym puchem. Czy spał aż tak długo? Coś kazało mu iść przed siebie. Biegł wręcz co chwilę gubiąc się i odnajdując aż dotarł do obozu. Mieścił się on w niedużym zagłębieniu otoczonym paprociami, cierniami jeżyny oraz bluszczem. Śniegu było tam tak dużo, że sięgał po niegdyś czubki paproci, jednak teraz zdawały się być one dwa razy większe. Kocur lekko przestraszył się, mimo to wmaszerował do środka. Usłyszał pisk kociaków, bawiły się przy małej, rozkopanej powierzchni śniegu tuż obok żłobka. Oba wyglądały znajomo.
,,Te kolory..." — pomyślał Cichy Wiatr.
— Te kociaki uratują nasz klan! — wrzasnął podbiegając bliżej.
Gdy ujrzał ich oczy, śliczne oczy zrozumiał, że kolory nie były przypadkowe. Oznaczały one że kocięta narodzą się w tych kolorach. Wszystko było teraz jasne. Kocur poczuł jak coś ciężkiego spada mu na grzbiet - była to łapa jakiegoś obcego wojownika. Wybiło go to ze snu.
Wojownik ten począł z nim walczyć. Zaciekle gryźli się, głębokie rany znaczyły ich ciała. Medyk był już tak słaby, opadł na ziemię, a gdy udało się dobiec do nich jakiemuś wojownikowi z klanu szumiącej wody obcy kot zadał już ostateczny cios.
Brązowa kotka wskoczyła na jego grzbiet na oślep drapiąc mu szyję i oczy, a gdy ten uciekł podbiegła do Cichego Wiatru.
— Nie umieraj! Dam radę ci pomóc, obiecuję! — wołała do kocura.
— Trzcinowy Liściu, nie. Nie marnuj na mnie ziół — odpowiedział Cichy Wiatr — są one potrzebne innym, ja i tak zaraz umrę. Jestem już stary, ale jest coś co muszę ci przekazać przed moją śmiercią.
— Proszę, mów! — Uczennica medyka wiedziała już, że nic nie może zrobić.
— Miałem omen i sen. Zapamiętaj to, co teraz powiem. W porze nagich liści urodzą się dwa kociaki. Jeden będzie szary, będzie miał piękne, zielone oczy. Za to drugi będzie śliczny, rudawy, oczy błędną mu błyszczeć jak bursztyny — coraz ciężej układało my się zdania — omen ukazał mi straszliwą przyszłości, oni muszą przeżyć. Bez nich las upadnie, myślę że przejmą go okrutne koty.
To było jego ostatnie tchnienie. Jego ciało leżało bezbronne na ziemi, ciepło zaczęło z niego ulatywać. Młoda uczennica przysiadła obok niego i czule zamknęła jego oczy po raz ostatni.
— Nigdy nie zapomnę tych słów — mruknęła opierając się o już chłodne ciało — przysięgam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro