48
Titan zaproponował, że już pojedzie i przetrze szlak. Obawiałem się tego co możemy tam zastać, tym bardziej że razem z Titanem byliśmy zawodnikami, którzy dostarczali do kieszeni gangesterów naprawdę duże kwoty.
— Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać o wszystkim, prawda? — Halsey położyła mi ręce na piersi i spojrzała prosto w oczy.
— Oczywiście.
Zeszliśmy na parking i wsiedliśmy do samochodu, już miałem odpalić silnik, gdy rozdzwonił się mój telefon i pewnie zignorował bym to połączenie, gdyby na wyświetlaczu nie było numeru Titana.
— Co się stało? — powiedziałem od razu, gdy tylko odebrałem połączenie przeczuwając kłopoty o sile tornada.
— Przyjedź tu, ale bez Halsey. — odparł i się wyłączył.
Spojrzałem na moją dziewczynę zastanawiając się, jak jej powiedzieć, że nie może ze mną pojechać. Gdybym powiedział jej prawdę nalegała by ze mną jechać, a na to nie mogłem pozwolić.
Halsey założyła ręce na piersi i spojrzała na mnie pytająco. Zapomniałem, że od dłuższej chwili wpatrywałem się w nią w ciszy.
—Co się dzieje, Fearless?
— Titan dzwonił, że otwarcie będziemy musieli przenieść na inny dzień. — nie lubiłem jej okłamywać. — Dojechał już na miejsce i powiedział, że jest awaria z elektrycznością.
— Może będę mogła jakoś pomóc? — powiedziała, obserwując moją twarz.
— Nie ma takiej potrzeby. Wrócisz do domu i zaczekasz na mnie? Jak przyjadę zobaczymy jakiś dobry film, zrobię dobre jedzenie.
— Okej. — powiedziała i wysiadła. — Fearless? — odwróciłem głowę w kierunku Halsey. — Jak przyjdziesz powiesz mi co się naprawdę stało, dobrze?
Kiwnąłem głową i gdy zamknęła drzwi samochodu ruszyłem pod siłownię. Za ostatnim zakrętem widziałem jak sytuacja z podejrzanej zmienia się na fatalną. Spojrzenia wszystkich zebranych śledziły każdy mój ruch, gdy parkowałem i wysiadałem z samochodu.
Titan stał otoczony przez ludzi, którzy bezpośrednio służyli dwóm szychom w mieście, lecz najgorsze było, że widziałem za nimi widmo mojego krewnego, który stał za każdą moją porażką. W kilku krokach dołączyłem do przyjaciela, który mierzył wzrokiem jednego z facetów z bronią.
- Jakieś problemy? - powiedziałem, czując, jak przechodzą mnie dreszcze. Wystarczyło spojrzeć na nich, by w jednej sekundzie znowu być w podziemiach na ringu brudnym od potu i niezmytej krwi. Od powietrza dusznego z papierosów i smrodu starego alkoholu. Zacisnąłem pięści przez moment czując ten sam gniew, który czułem za każdym razem, gdy wchodziłem na ring.
- Ja nie widzę żadnego problemu - powiedział grubas w czarnej koszuli. Klasnął w ręce. - Chcemy po prostu większość udziału w waszym biznesiku i waszego powrotu do walk.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro