Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

84. Tour de France: Etap 17

Następnego dnia rano Casa obudził telefon, dzwoniący bardzo głośno na około kwadrans przed budzikiem. Odebrał, nie patrząc nawet kto dzwoni.

- Tak? - zaczął zaspanym głosem.

- Wybacz, nie chciałem cię budzić - usłyszał znajomy głos, na który od razu się rozbudził i podniósł do pozycji siedzącej.

- Dean?

- Mogę być pół Francji dalej, ale wciąż nazywam się tak samo - zażartował Winchester.

Cas zaśmiał się cicho. Naprawdę za nim tęsknił.

- Pozwolili ci rozmawiać?

- Teoretycznie nie. Dlatego Sam dał mi swój telefon i zagaduje pielęgniarki. Musiałem cię usłyszeć, Cas.

- Tęskniłem za tobą.

- Wiem, kochanie. Ja za tobą też. Odkąd się obudziłem myśle tylko o tym, kiedy cię zobaczę.

- Benny mówił, że podrzuci mnie w niedzielę rano.

- Czyli zobaczę cię przed ostatnim etapem?

- Mam nadzieję. Ciężko mi bez ciebie.

- Ale sobie radzisz i jestem z ciebie dumny. Kiedy się obudziłem i wyciągnąłem od mamy jak wygląda wyścig, byłem dumny, ciągle jestem. Żałuję, że nie mogę być obok.

- Każdego dnia myślę o tym, że to ty powinieneś w niej jechać.

- Ale ty w niej jedziesz, Cas. I będę szczęśliwy, jeśli wygrasz. Być może nawet bardziej szczęśliwy, niż gdybym ja to osiągnął.

Novak zamilkł na moment, zszokowany tymi słowami.

- Mowę ci odebrało? - zaśmiał się cicho Dean.

- Po prostu myślałem, że wygranie Touru było twoim największym celem.

- Bo było i nadal jest, ale nie osiągnę tego w tym roku, a ty możesz. Zasługujesz na to.

- Nie tak miało być.

- Ale zwycięstwo zostanie w rodzinie.

- „W rodzinie"?

- Kiedyś będziemy rodziną, prawda? Myślę, że to może się stać.

- Dean, czy ty mi się oświadczasz?

- Nieeee... za wcześnie na to i na pewno nie zrobiłbym tego przez telefon. Jeśli chodzi o oświadczyny to jestem romantykiem.

- Chciałbym bliżej poznać tego romantyka.

- Więc ten romantyk zabierze cię na najlepszą randkę twojego życia, gdy tylko wypuszczą go z tego przeklętego szpitala.

- Mówili za ile cię wypiszą?

- Nie, ale wydaje mi się, że może tydzień, coś koło tego. Plus jest taki, że kości mi się dobrze i szybko zrosły po operacjach, więc mogę chodzić, nawet jeśli nie za dużo. Ale na rower raczej tak prędko nie wsiądę.

- Najważniejsze, że żyjesz.

- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.

Cas uśmiechnął się szeroko.

- Kocham cię.

- Ja ciebie też, skarbie... cholera, muszę kończyć - powiedział z rezygnacją w głosie. - Obiecaj mi jedną rzecz.

- Jaką? - spytał Cas, marszcząc brwi.

- Że spróbujesz dziś wygrać, a kiedy już będziesz uciekał na solo i zobaczysz, że cię nagrywają, puścisz mi całusa do kamery.

Cas uśmiechnął się szeroko.

- Obiecuję, Dean. Będziesz oglądał?

- Jasne, że tak. To mój obowiązek jako twojego chłopaka... Czy ta pani może się przestać na mnie gapić, na litość boską? - spytał nagle z irytacją.

- Jaka pani?

- Chciałem wykupić osobną salę szpitalną, ale mają tu tylko dwie takie i obie zajęte, więc jestem w zwykłej sali, a obok mnie jest taka starsza pani i się patrzy na mnie odkąd zadzwoniłem.

- Może cię rozpoznała?

- Może. Przecież o to nie trudno... Muszę kończyć, skarbie. Kocham cię.

- Ja ciebie też.

- Daj dziś czadu.

- Postaram się - po tych słowach Dean się rozłączył, a Cas jeszcze przez kilka minut wpatrywał w sufit z szerokim uśmiechem. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo tęsknił za jego głosem.

Etap siedemnasty był jednym z najkrótszych w historii, bo liczył jedynie sześćdziesiąt pięć kilometrów. Kiedy Cas pierwszy raz to zobaczył, był pewien, że organizator zrobił literówkę i chodziło o STO sześćdziesiąt pięć kilometrów, jednak okazało się, że żadnego błędu nie było i trasa faktycznie była krótka.

Ale krótka trasa wcale nie oznacza łatwej, bo zawierała trzy długie podjazdy. Nie było ani na chwilę płasko.

Pierwszy podjazd zaczynał się już na samym starcie i wiódł przez pierwsze piętnaście kilometrów. Średnie nachylenie podjazdu to niespełna siedem procent, co z założenia zapewniało cierpienie.

Drużyna Montereli, która miała w swoich szeregach vice-lidera wyścigu, postanowiła uczynić ten krótki etap jak najbardziej ciężkim i zacząć mocną pracę już od pierwszego kilometra.

Cóż, chyba nikt nie liczył dziś na żadną przypadkową ucieczkę, prawda?

Dwanaście kilometrów po starcie, w peletonie zostało już tylko dwudziestu zawodników. Z THC była ich trójka: Cas, Adam i Esteban. Reszta już na początku nie wytrzymała trudów tego podjazdu.

Novak, mając w głowie obietnicę złożoną swojego chłopakowi, postanowił jeszcze bardziej wykruszyć tę grupkę i zaatakował dwieście metrów przed szczytem, po czym rozpędził się, ruszając na całej prędkości w dół.

Zjazd liczył dziewięć kilometrów, po których została trzynastka zawodników - cała czołowa dziesiątka klasyfikacji generalnej i trzech kolarzy do pomocy - jeden z Montereli oraz Esteban i Adam. Po zjeździe ma kolarzy czekała mała hopka, a zaraz po niej kolejny długi i wyczerpujący podjazd.

Drugi podjazd był krótszy, bo liczył tylko siedem i pół kilometra, ale był za to cięższy ze wzgląd na mocniejsze nachylenie, przekraczające osiem procent. Przez cały podjazd tempo dyktował Adam, który prawie stanął w miejscu, schodząc z prowadzenia.

Na zjeździe na czoło znowu wyszedł Cas, co pozwalało mu na lepszą kontrolę sytuacji i zwiększało komfort oraz bezpieczeństwo jego jazdy. Finałowy podjazd rozpoczęli w dwunastkę.

Podjazd liczył szesnaście kilometrów i miał prawie dziewięć procent średniego nachylenia, co czyniło go najdłuższym i najcięższym podjazdem tego etapu. Na czoło wyszedł Esteban, pracując na rzecz Casa. Nie dyktował zbyt mocnego tempa, ale też nie jechał na tyle wolno, aby ktoś próbował atakować. A przynajmniej przez pierwsze trzy kilometry nikt nie próbował, bo właśnie wtedy do przodu ruszył Charves, który był drugi w klasyfikacji generalnej. Cas, bez zastanowienia, skoczył za nim. Esteban, asekuracyjnie, pozostał w dziesięcioosobowej grupce.

Hiszpan z Montereli dyktował mocne tempo przez niemal kilometr i dopiero wtedy obejrzał się za siebie. Novak wykorzystał to perfekcyjnie, atakując w momencie obracania głowy przez Charvesa. Do mety pozostało mu dziesięć kilometrów. Motocykl sędziowski pokazał, że ma jedenaście sekund przewagi nad goniącą grupką. Musiało wystarczyć.

Gdy tylko nadarzyła się okazja, a przewaga Casa wzrosła do prawie minuty, Novak puścił Deanowi obiecanego całusa, po czym zdjął okulary, włożył je w kask i ruszył w stronę mety, skupiony na zwycięstwie.

Przy trasie było dużo kibiców, a Cas wypatrzył kilka tęczowych flag i banerów - to go motywowało jeszcze bardziej.

Zerknął na tabliczkę przy trasie.

Pięćset metrów do mety.

Obejrzał się za siebie, tak dla pewności.

Czterysta metrów.

Uniósł lekko pięść i uśmiechnął się szeroko.

Trzysta metrów.

Zapiął koszulkę.

Dwieście metrów.

Jeszcze raz obejrzał się za siebie, bo tak ciężko było mu w to uwierzyć.

Sto metrów.

Spojrzał przed siebie.

Pięćdziesiąt metrów.

Uniósł ręce do góry, w geście tryumfu.

Linia mety.

Złapał się za głowę.

Zrobił to.

Wygrał.

Dla Deana.

N/A

Jeśli praca pozwoli, kolejny rozdział ukaże się jutro (w poniedziałek, dla większości czytających na bieżąco będzie to raczej „dziś"). Jeśli nie, możliwe, że kolejny rozdział wrzucę dopiero w czwartek, albo i później.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro