71. Tour de France: Etap 1
Pierwsza sobota lipca to niemalże święto narodowe we Francji, czyli początek Tour de France.
Dwadzieścia dwie ekipy. Stu siedemdziesięciu sześciu kolarzy na starcie, w tym niemal czterdziestu Francuzów, a na każdym z nich ciążyła presja wygrania chociaż jednego etapu dla gospodarzy. Nad kilkunastoma z kolarzy wisiał natomiast ciężar wygrania klasyfikacji generalnej wyścigu i założenia żółtej koszulki na paryskich Polach Elizejskich, a tego dokonać mógł tylko jeden. Aż dziewiętnastu zawodników wymieniano jako faworytów do wyścigu, jednak część z nich pełniła rolę pomocników, jak na przykład Cas, który został ochrzczony przez media "czarnym koniem" tego wyścigu, mimo, że nie miał w planach rywalizować o żółtą koszulkę, a pracować na rzecz Deana. Drużyn, które przyjechały z liderami na klasyfikację generalną było aż szesnaście, co zapowiadało naprawdę mocną i zaciętą rywalizację o najwyższe laury.
Przy trasie było dużo Amerykańskich kibiców - chyba najwięcej od czasów Lance'a Armstronga. Było to spowodowane wiarą w to, że Winchester w tym roku ukończy wyścig w najgorszym wypadku na podium, a wielu wierzyło w jego zwycięstwo. Traktowali go jak bohatera, zresztą Casa i resztę ekipy też, ale Deana najbardziej.
Fani czatowali pod autobusem THC już przed startem pierwszego etapu, aby ich zobaczyć i otrzymać autograf lub zdjęcie ze swoimi sportowymi idolami (fani byli też zresztą widoczni już podczas prezentacji ekip dwa dni temu). Dean chętnie pozował z fanami do zdjęć i rozdawał autografy. Lubił to, bo lubił też swoich fanów i był im wdzięczny za to, jak bardzo go wspierali. Zastanawiał się tylko, ilu z tym fanów straci, gdy tylko ogłosi całemu światu swoją orientację.
Punktualnie w południe ruszyli na start pierwszego etapu wiodącego z Noirmoutier-en-I'le do Fontenay-le-Comte, który liczył dwieście jeden kilometrów i wiódł wzdłuż wybrzeża.
Z jednej strony jazda wzdłuż wybrzeża nie była zbyt fajna ze względu na mocny wiatr od strony wody, który utrudniał jazdę, a z drugiej widoki były przepiękne i Dean, podobnie jak reszta kolarzy, chcieli się nimi nacieszyć, póki mogli.
Mimo tych widoków, etap był jednak nerwowy - dwadzieścia dwie drużyny, z czego cztery jadące z "Dziką Kartą", a te drugie koniecznie chciały być widoczne. Nie było jeszcze miejsca w szyku, peleton nie był ułożony, każdy chciał się pokazać i jechać z przodu, a to powodowało chaos i liczne kraksy, które szczęśliwie ominęły wszystkich faworytów i nie były zbyt poważne - wszyscy dojechali do mety.
Były też spokojniejsze momenty, kiedy ucieczka już odjechała i można było porozmawiać z innymi kolarzami, pożartować, a nawet pomachać do kamery, kiedy odkryło się, że realizator akurat cię pokazuje, jak zrobił to Dean, z uśmiechem machając do kamerzysty jadącym obok niego na motocyklu.
Ostatnie kilometry znowu były nerwowe, nawet bardzo nerwowe i Dean cieszył się, że było stosunkowo mało zakrętów, co zmniejszało ryzyko niebezpiecznych sytuacji - na przedzie chciały jechać zarówno drużyny sprinterskie, walczące dziś o zwycięstwo etapowe, jak i drużyny, które celowały w klasyfikację generalną, aby ich liderzy jechali bezpiecznie z przodu, unikając kraks, które zazwyczaj wydarzały się w dalszych częściach peletonu. To sprawiło, że na czoło pchali się... praktycznie wszyscy.
Dzięki Balthazarowi, THC dało radę wyjść na czoło peletonu, co dawało dobrą pozycję zarówno Jackowi, który miał rywalizować dziś na etapie, jak i Deanowi, dla którego również była to bardzo komfortowa sytuacja.
Shurley zjechał trzy kilometry przed metą i wtedy też Winchester mógł nieco odetchnąć z ulgą - jeśli teraz wydarzyłaby się kraksa, złapie kapcia, stanie się cokolwiek... nie straciłby sekund w klasyfikacji generalnej ze względu na strefę ochronną, która obejmowała właśnie ostatnie trzy kilometry - w przypadku kraksy, defektu, straty czasu na mecie przez to, co nie było zależne od niego, w wynikach zostanie przyznany mu czas czołówki, bo wjeżdżając na trzeci kilometr od mety, jechał z czołówką. Kraksy jednak nie były przyjemne, więc nie miał zamiaru ryzykować i nadal starał się trzymać względnie z przodu, przepuszczając sprinterów, którzy mieli dziś rywalizować. Cas, Adam i Esteban cały czas go asekurowali.
Na samym czele zostali Mick, Arthur i Jack - pierwsza dwójka wyprowadzała Kline'a, robiąc to wręcz perfekcyjnie. Mick zjechał z prowadzenia na niecały kilometr do mety, zostawiając kolegów przed najważniejszym zadaniem dzisiejszego dnia. Arthur odbił nieco ponad dwieście metrów przed metą, dając Jackowi idealną pozycję do finiszu. Wszyscy wiedzieli, że Kline nie jest najlepszym sprinterem na świecie, dlatego drugie miejsce potraktowali jako ogromny sukces, niemalże zwycięstwo, szczególnie, że drugie miejsce na etapie oznaczało też drugie miejsce w klasyfikacji generalnej, punktowej i młodzieżowej, a viceliderstwo w klasyfikacji punktowej gwarantowało, że Jack pojedzie następnego dnia w zielonej koszulce, co wyeksponuje sponsora i drużynę.
Po etapie, ruszyli do autobusu, aby odpocząć i zjeść (transfer trwał dziś około pół godziny, więc prysznic lepiej było wziąć w hotelu). Wtedy też Dean poszedł do kanap na końcu autobusu i zadzwonił do mamy, co było jego codziennym rytuałem. Rozmowy nie były zbyt długie, bo był zmęczony, ale były dla niego ważne. Miał wrażenie, że dla jego mamy też takie były.
- Widziałam jak machałeś w telewizji - powiedziała Mary, na co Dean się uśmiechnął.
- Następnym razem wyślę ci całusa - obiecał.
- Jak atmosfera?
- Dziś dość dobra.
- Crowley nadal męczy cię przedłużeniem kontraktu?
Dean skrzywił się lekko.
- Jak powiedziałem, że poniżej trzech milinów nie ma rozmowy, to trochę odpuścił.
- A jak z Casem?
- Dobrze - odpowiedział, znowu się uśmiechając. - Jak zwykle mamy wspólny pokój. Jedyną dwójkę, bo Crowley oszczędza na pokojach... Chyba próbuje się podlizać czy coś.
- Na pewno nie chcesz zostać?
- Nie - odpowiedział bez zawahania. - On udaje miłego, bo pewnie sponsor chce, żebyśmy zostali. Gdy tylko przedłużymy kontakty, znowu zacznie nas gnoić.
- Brzmi jak coś w jego stylu - przyznała. - Czyli przechodzicie do tej holenderskiej drużyny?
Dean nie odpowiedział od razu, bo w tym momencie do "pomieszczenia" na tyłach autobusu klubowego wszedł Cas z dwoma talerzami, więc Winchester uśmiechnął się do niego, odbierając od chłopaka swój talerz.
- Kochanie? - niecierpliwiła się nieco Mary.
- Wybacz, mamo, Cas przyniósł mi jedzenie - odpowiedział z uśmiechem.
- Smacznego i pozdrów go ode mnie.
- Dziękuję - odparł do telefonu, po czym zwrócił się do Casa. - Moja mama cię pozdrawia.
- Też ją pozdrów - odparł Novak, biorąc się za jedzenie posiłku.
- Cas też cię pozdrawia.
- Słyszałam - powiedziała radosnym tonem. Nie ukrywała, że lubiła Casa i cieszyła się z ich związku. - Powiesz co macie na rękach? Widziałam coś u was obu podczas transmisji, ale ciężko się przyjrzeć.
- Bransoletki - odparł Dean. - Kupiłem je nam wczoraj.
- Bez okazji?
- Wiesz, że ciągle zapominam o miesięcznicach. To taki spóźniony prezent na cztery miesiące razem. Albo o tydzień za wcześnie na piątą miesięcznicę.
- Aż ciężko mi uwierzyć, że to już tyle czasu.
- Mi też. Chociaż mam wrażenie, że to dłużej.
- Jakby całe życie?
- Tak - przyznał z uśmiechem, biorąc nieco jedzenia. - Skąd wiesz?
- Miałam tak z twoim tatą - powiedziała smutno, a Dean znowu się skrzywił.
- Jak sobie radzisz z tym wszystkim?
- Złożyłam papiery rozwodowe, Sam cały czas jest przy mnie...
- Też chciałbym być.
- Masz swoje cele, Dean. Musisz o nie walczyć. Nie chcę być przeszkodą.
- Nie jesteś - zapewnił.
- Myślałam, żeby przyjechać z Samem w drugim tygodniu na dwa, może trzy dni.
- Przyjedź na Alpe d'Huez* - zaproponował Dean, jedząc już podczas rozmowy i mówiąc z pełnymi ustami.
- Kiedy to?
- Dwunasty etap.
- Jeśli dostanę urlop, to przyjadę - zadeklarowała.
- Moglibyście przyjechać już na dziesiąty. To będą ciężkie trzy dni, fajnie byłoby mieć was wtedy obok jako dodatkowe wsparcie.
- Zobaczę czy się uda. A jak nie, to zawsze masz Casa.
- Jego mam na zawsze - stwierdził z uśmiechem, obejmując go i przytrzymując telefon ramieniem.
- Jakie plany na resztę wieczoru?
- Zaraz dojedziemy do hotelu, więc pewnie prysznic, masaż, jakaś większa kolacja i odpoczynek.
- Wyśpijcie się obaj przed jutrem. Ja muszę wracać do pracy.
- Na pewno tak zrobimy. Regeneracja jest ważna. Szef wzywa?
- Tak, Zadzwoń znowu jutro.
- Jasne - zadeklarował. - Przecież obiecałem dzwonić codziennie.
- Do jutra i spędź czas z Casem. Pewnie macie go teraz mało dla siebie.
- Da się przeżyć.
- Do jutra, Dean. Napisz mi jeszcze jak dojedziecie.
- Napiszę. Do jutra.
Nie chciał się rozłączać i dlatego próbował to przedłużać, ale Mary w końcu przerwała połączenie. Strefy czasowe też nie pomagały - tu był wieczór, a tam środek dnia, jego mama była w pracy i po prostu wyszła na przerwę. Naprawdę chciałby móc rozmawiać z nią dłużej, ale kiedy kończyła pracę, tu był środek nocy i musiał już spać, a przed etapami po prostu nie było zbytnio czasu.
Odłożył telefon i przyciągnął Casa mocniej do siebie.
- Dobrze, że chociaż twoja mama mnie lubi - wypalił Novak.
Dean zaśmiał się cicho.
- Ona cię uwielbia, kochanie i już traktuje jak zięcia.
- To kiedy ślub? - zażartował Cas.
- To oświadczyny?
- Mogłyby być, gdyby miał pierścionek.
Dean uśmiechnął się szeroko musnął jego usta.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też, Dean.
Wtulili się w siebie i przysnęli na kilka minut przed dojazdem do hotelu.
N/A
Jeden z legendarnych kolarskich podjazdów. Podjazd liczy 13,8 km ze średnim nachyleniem 8,1% (pewnie nic Wam to nie mówi, więc dla porównania to mniej więcej 2 razy stromiej niż przeciętny wiadukt w naszym kraju)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro