Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

52. Mediolan-San Remo

Ponowne spotkanie z drużyną (w tym z Adamem), próba ukrycia malinek przez Casa, prezentacja ekipy i szykowanie się do zawodów - tak wyglądał ich pobyt w Mediolanie przed startem wyścigu na niemal trzysta kilometrów po pagórkowatej trasie. To najdłuższy wyścig jednodniowy w kalendarzu, jeden z pięciu monumentów, czyli najważniejszych i największych prestiżem wyścigów klasycznych. Tysiące kibiców przy trasie, sztaby ekip porozrzucane po podjazdach, aby podawać zawodnikom bidony w miejscach przeznaczonych na bufet. Cały dzień na rowerze. I tylko jeden zwycięzca.

Cas i Dean dostali trzyosobowy pokój z Adamem, który wreszcie mógł się ścigać po dłuższej przerwie. Esteban był w pokoju z Mickiem, a Jack z Arthurem. Siedmioosobowy skład nastawiony na zwycięstwo - Crowleya nie interesowało nic innego.

Oficjalnym liderem był Jack, bo i nierzadko się zdarzało, że na tym wyścigu rywalizowali sprinterzy, więc wtedy to on miałby szansę. Nieoficjalnie mieli pilnować górali i klasykowców, którzy nie mieli szans ze sprinterami na finiszu, więc mogli zdecydować się na atak pod Poggio - ostatnim, nieco ponad trzykilometrowym, podjeździe na trasie, którego szczyt znajdował się na pięć i pół kilometra przed metą.

Trasa liczyła dwieście dziewięćdziesiąt trzy kilometry. Dużo, więc tak naprawdę trzeba było być przygotowanym na wszystko - dystans jednak robił swoje i sprawiał, że końcówka mogła być naprawdę nieobliczalna.

Drużyna podzieliła się na dwa podzespoły: Cas i Esteban mieli wspomagać Deana, a Arthur i Mick pracowali dla Jacka. Adam miał spróbować zabrać się w odjazd, aby sprawdzić, jak czuje się po przerwie i zrobić reklamę sponsorom podczas transmisji, co było klasycznym posunięciem ekip jadących na wyścigu z „Dziką Kartą".

Adam męczył się niemiłosiernie, ale dał radę zabrać się w sześcioosobową ucieczkę, która utrzymywała się przed peletonem ponad dwieście kilometrów. Nie czuł się jakoś tragicznie - trenował na trenażerze podczas kontuzji, więc forma nie spadła aż tak bardzo. Brakowało mu jednak wyścigania, przez co jednak czuł, że nie jedzie do końca optymalnie.

Ucieczka została dogoniona sześćdziesiąt kilometrów przed metą, podczas podjazdu pod Capo Mele. Ten właśnie podjazd sprawił, że Adam bardzo szybko został za główną grupą i zdecydował się wsiąść do auta technicznego prowadzonego przez Benny'ego. Nie było co walczyć o dojechanie na wyścigu, gdzie właściwie każdy, kto zostawał i tak rezygnował z dalszej jazdy. Szczególnie, że z aktualnym zmęczeniem prawdopodobnie nie dojechałyby nawet do mety w limicie czasu. Miał potraktować ten start jako test, trening i tak właśnie zrobił.

- Jak się czujesz? - spytał Benny.

- Słabo - odparł Adam, dostrzegając w samochodzie Estebana i nie podobało mu się to, bo znał ambicje Deana i strata tak ważnego pomocnika na pewno mu nie pomogła. Został mu tylko Cas.

Przyjrzał mu się uważnie i skrzywił się widząc pościerany strój Kolumbijczyka. Czyli Lopez musiał wycofać się przez kraksę. Dobrze, że nie ucierpiał bardziej - bo wątpił, aby były jakiekolwiek złamania - wówczas jechałby w karetce, a nie samochodzie technicznym. Usiadł obok niego, zdejmując przepoconą koszulkę, aby ją przebrać.

- Co tam? - rzucił Esteban.

- Niedobrze mi...

- Napij się wody i otwórz okno - zaproponował.

Adam skinął głową.

- Jak Dean?


Dean miał się zaskakująco dobrze - cały czas jechali z Casem z przodu, udało im się uniknąć kraksy, w którą zamieszał się Esteban. Reszta ekipy też jechała w miarę blisko, asekurując Jacka, dzięki czemu Cas nie musiał zjeżdżać po bidony - robili to Arthur lub Mick.

Dziś korzystali z pracy innych ekip - nie byli faworytami, nikt nie wywierał na nich presji, aby dyktowali tempo. Mogli więc jechać spokojnie, kontrolując sytuację i czekając na końcówkę.

Rozmawiali z innymi zawodnikami, trochę żartowali. Wydawało się, że sytuacja zaczęła się uspokajać - nikt nie poruszył nawet tematu ich związku. To był dobry znak jeśli chodzi o kolejne starty i ich dalszą karierę.

Pierwszy poważniejszy atak powstał na niespełna trzydzieści kilometrów do mety na przedostatnim podjeździe o nazwie Cipressa. Cas i Dean byli czujni i znaleźli się w małej grupce, w którą zabrało się trzynastu zawodników, z których jednak po chwili nikt nie był zbyt chętny do pracy. Winchester zaczął błagać w myślach, aby coś się ruszyło, bo inaczej zaraz będzie po akcji.

Novak, widząc przestój i doganiający ich peleton, nie myślał zbyt długo i wyszedł na czoło, prowadząc grupę na szczyt podjazdu i dokręcając na zjeździe. Dean w tym czasie jechał spokojnie na drugiej pozycji, gotowy go ataku, kiedy nadejdzie na niego odpowiednia pora.

I zaatakował - u podnóża Poggio, wyprzedzając Casa, który odbił na bok i zwolnił, widząc wyprzedzającego go Winchestera.

Grupa zaczęła się rwać. Ci typowi klasykowcy zostali, nie dając rady utrzymać tempa górali, którzy podjeżdżali zdecydowanie szybciej. Na czele pozostała trójka zawodników. Pozostała ósemka walczyła, a Cas Został za nim, jadąc spokojnie i czekając na peleton. On swoje zadanie wykonał.

Dean obejrzał się za siebie dopiero na szczycie Poggio, gdzie zjechał spokojnie na koniec trzyosobowej grupki, aby nieco odpocząć na zjeździe i zająć taktyczne miejsce. Znał przeciwników i wiedział, że z całej ich trójki jest najbardziej dynamiczny. Przynajmniej na papierze, bo tak długi dystans jednak robił swoje. Mieli już w nogach ponad sto osiemdziesiąt kilometrów. Musiał to dobrze rozegrać.

Ostatnie dwa kilometry były praktycznie płaskie. Wraz z końcem zjazdu Dean wziął ostatni łyk picia i wyrzucił bidon w stronę kibiców stojących przy drodze, po czym skupił się na finiszu.

Podium miał na pewno, ale on przyjechał tu, aby wygrać. Był na trzeciej pozycji, co dawało mu pełną kontrolę sytuacji - o to mu chodziło.

Na kilometr przed metą zaczęli się, mówiąc po kolarsku, czarować. Mocno zwolnili, oglądali się na siebie, nikt nie chciał prowadzić. Dean oglądał się do tyłu, aby sprawdzić jak daleko jest goniąca ich grupka. Byli blisko. Spojrzał na małą tabliczkę przy trasie. Pięćset metrów. Wcześnie jak na finisz. Ale wiedział, że albo zaatakuje, albo może nie skończyć nawet na podium. Musiał zaryzykować. Wszystko, albo nic.

Ruszył mocno przed siebie, biorąc szeroki łuk i wykorzystując dynamikę, aby zmniejszyć ryzyko, że któryś z rywali usiądzie mu na koło i wyskoczy tuż przed metą.

Nie oglądał się za siebie - jechał swoje, dając z siebie sto, dwieście... tysiąc procent swoich możliwości. Obejrzał się dopiero dwadzieścia metrów przed metą i zobaczył kilkumetrową dziurę dzielącą go od jadących za nim zawodnikami. Już wiedział, że było warto.

Uniósł ręce do góry i uśmiechnął się szeroko. Co prawda nie interesowało go to, że takie mieli założenie z Crowleyem - miał gdzieś Crowleya. Cieszył się, bo wygrał jeden ze swoich celów w tym roku. Cieszył się, bo wiedział, jak bardzo do tego zwycięstwa przyczynił się Cas - gdyby nie wyszedł wtedy na czoło, mogłoby się to potoczyć zupełnie inaczej.

Na mecie został od razu przechwycony przez arbitra, który miał zabrać go na kontrolę antydopingową. Szybsi byli jednak dziennikarze, którzy nie pozwalali im odejść, od razu zmuszając Winchestera do wywiadu.

Dean dyszał, ale przez adrenalinę nie padł ze zmęczenia. Opisał ostatnie kilometry, powiedział, że już na szczycie Poggio czuł, że to on wygra. Podziękował Casowi za piękną pracę w końcówce i powiedział, że ma nadzieję, że jeszcze nie raz ich duet zaskoczy rywali w tym sezonie, bo naprawdę dobrze się rozumieją na trasie.

W trakcie wywiadu na metę wjechał peleton, więc obok Deana szybko pojawili się Cas, Mick, Arthur i Jack, gratulując mu zwycięstwa. Po wywiadzie Winchester ruszył na kontrolę antydopingową, a następnie na dekorację.

Co Dean najbardziej lubił na dekoracji? Wzajemne oblewanie się szampanem najlepszej trójki. Tęsknił za staniem na podium, za zwycięstwami. Podbudował go ten wyścig. Cieszyło go też to, jak Cas bez żadnej prośby zrobił wszystko, aby jak najbardziej pomóc mu w końcówce - to pokazywało, jak bardzo pomagały im wspólne treningi - coraz lepiej się rozumieli, już bez słów. A to dobrze wróżyło przed Tour de France.

N/A

Obiecałam dziś 6 rozdziałów, ale będą max 3. Wybaczcie. Nocki nie zarwę, bo jutro wyścig 🙈

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro