Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Tour de San Luis: Etap 2

Adam miał pozostać na obserwacji do rana. Dean spędził z nim w szpitalu jeszcze cztery godziny. Próbowali jakoś poradzić sobie z tym, co właśnie odkryli. Było nieco niezręcznie, bo żaden z nich się tego nie spodziewał, ale tak naprawdę niewiele to między nimi zmieniło - przecież już mieli dobre relacje, przyjaźnili się.

Crowley odebrał Adama ze szpitala tuż przed wyjazdem na drugi etap. Razem z Deanem ustalili, że powiedzą reszcie drużyny - nie chcieli tego ukrywać, bo i po co.

Kiedy więc dojechali na start drugiego etapu, Dean z Adamem stanęli na początku autobusu, czując na sobie wzrok reszty drużyny.

- Chcemy być wobec was szczerzy - zaczął Dean. - Pewnie pamiętacie nasze żarty o zaginionym bracie, bo nasz ojciec ma tak samo na imię i tak dalej...

- Wczoraj dowiedzieliśmy się, że to nie są żarty - powiedział Adam. - Mamy wspólnego ojca, więc naprawdę jesteśmy braćmi. Wciąż jesteśmy w szoku i próbujemy się z tym oswoić, ale chcieliśmy wam powiedzieć. Chcieliśmy, żebyście wiedzieli pierwsi.

Przez chwilę zapadła niezręczna cisza. Nikt nie wiedział jak powinien na to zareagować. 

- Dzięki, że jesteście z nami szczerzy - powiedział Benny, sugerując krótkie oklaski, do których dołączyli się wszyscy obecni w autobusie.

Z punktu widzenia Benny'ego, fakt, że Adam był bratem Deana mógł oznaczać dwa rozwiązania - Dean przejdzie do innej drużyny, zabierając ze sobą Adama, który zerwie kontrakt z THC na rok przed jego zakończeniem, albo Winchester po prostu przedłuży kontrakt o kolejny rok. Ta druga opcja była prostsza, więc obstawiał, że tak właśnie postąpi Dean - zostanie w THC na kolejny rok i prawdopodobnie zmieni drużynę po przyszłym sezonie. Bo wątpił, aby został, skoro Cas był brany pod uwagę jako drugi lider i widział, jak Dean czuje się w związku z tym zagrożony.

Adam miał przejechać wyścig w samochodzie technicznym. Wszystko wskazywało na to, że zostanie na zgrupowaniu z Casem i Deanem i dopiero wtedy wróci do domu, aby nie podróżować ze złamanym obojczykiem. Niby mógłby już dziś wracać do domu, ale nie chciał ryzykować, że zmiana ciśnień jakoś wpłynie na zrost złamania. Nie chciał niepotrzebnie ryzykować, szczególnie, że był na mocnych środkach przeciwbólowych.

Drugi etap był w miarę spokojny - niewielkie pagórki w pierwszej połowie etapu. Dwie lotne premie i jedna premia górska. Dopiero na ostatnich kilku kilometrach rozpoczynał się finałowy podjazd, który ciągnął się aż do samej mety. Nie był zbyt długi, ale mógł zrobić różnice. Łącznie sto osiemdziesiąt sześć kilometrów.

Plan był taki, aby Cas i Dean cały czas jechali z przodu peletonu, a pod koniec Cas miał wyjść na czoło, aby zrobić selekcje, która pozwoli Deanowi wygrać etap i przejąć koszulkę lidera.

Cóż... ładnie to wyglądało na papierze, ale Winchester już stojąc na starcie wiedział, że nie da rady zrealizować założenia Crowleya - czuł się osłabiony. Nie było szans, aby dzisiaj wygrał.

Piętnaście kilometrów przed metą podjechał obok Casa i położył dłoń na jego plecach.

- Jak się czujesz? - spytał, a Novak spojrzał na niego zdezorientowany.

- Dobrze - odpowiedział.

Winchesterowi ulżyło. Może nie wszystko stracone?

- Wyjmij słuchawki i siadaj mi na koło - powiedział Dean. - Jak machnę ci łokciem, atakujesz, jasne?

Cas spojrzał na Deana zdezorientowany. Dopiero teraz zauważył, że Winchester nie wygląda zbyt dobrze. Domyślił się, że to kwestia oddania krwi po wczorajszym etapie - to musiało go przecież osłabić.

Skinął głową i wyjął słuchawki, które teraz zwisały przy paskach kasku. 

Dean podjechał na przód grupy, a Cas jechał bezpośrednio za nim. Jechali w okolicach szóstej-siódmej pozycji. Kiedy niespełna siedem kilometrów przed metą rozpoczął się finałowy podjazd, Dean wyszedł na czoło grupy i od razu zaczął narzucać bardzo mocne tempo, robiąc solidną selekcję. Cierpiał niemiłosiernie, ale chciał dzisiaj zrobić cokolwiek użytecznego.

Crowley zorientował się, co się dzieje i zaczął krzyczeć im do słuchawek, ale oczywiście żaden z nich nie odpowiadał, bo nawet go nie słyszeli.

Trzy kilometry później w stawce pozostało trzynastu zawodników. Dean obejrzał się, aby zobaczyć kto został, po czym wykorzystał resztki sił, aby bardzo mocno przyśpieszyć. Trzymał to tempo przez może trzysta metrów, po czym dał Casowi znak i odbił na bok, momentalnie zwalniając.

Novak wykorzystał swoją szansę, utrzymując bardzo mocne tempo, a Dean z zadowoleniem odkrył, że za chłopakiem zrobiła się luka. Kilkanaście metrów za nim jechała piątka, kawałek dalej kolejna czwórka. Było dobrze.

Dean zrzucił przerzutki na najlżejsze przełożenia i zaczął jechać spokojnie. Było ciężko, nawet bardzo ciężko. Ale wiedział, że Crowley nie będzie miał prawa mieć do niego pretensji, jeśli Cas wygra. Przynajmniej w teorii, bo na pewno się wścieknie za samowolkę.

Tymczasem Cas nie oglądał się za siebie i jechał najmocniej, jak tylko mógł. Trudno opisać uczucie, które mu towarzyszyło w tym momencie - jakby uciekał przed goniącym go oceanem. Adrenalina, testosteron, euforia... wszystko w nim buzowało. Obejrzał się za siebie dopiero wtedy, gdy zobaczył znacznik symbolizujący ostatni kilometr. Miał około trzystu metrów przewagi nad goniącą go grupą, co w tym terenie oznaczało dobre pół minuty. Zmobilizowany takim obrotem spraw i niesiony dopingiem publiczności, przyśpieszył jeszcze bardziej. 

Siedemset metrów dalej ponownie obejrzał się za siebie, aby upewnić się, że nic się za nim nie zmieniło. Nie zmieniło się, a na twarzy Casa pojawił się uśmiech. Szeroki uśmiech i przez moment miał wrażenie, że w ogóle nie czuje zmęczenia. Pokręcił lekko głową, jakby niedowierzając, ale wciąż się uśmiechając. Pięćdziesiąt metrów przed metą uniósł ręce do góry, a tuż po przekroczeniu linii mety złapał się za głowę. Co się właśnie stało?!

Dean jechał na tyle spokojnie, że dojechał na metę ze stratą aż pięciu minut do Casa, zajmując dopiero czterdzieste siódme miejsce. Mimo to, uniósł rękę do góry, gdy zobaczył nazwisko Novaka jako zwycięzcę drugiego etapu.

Może i nie powinien się cieszyć, bo plan był inny - on miał wygrać, nie Cas. Ale on nie był w stanie dzisiaj wygrać, a w ten sposób zwycięstwo pozostało w drużynie. A kto jak kto, ale akurat Cas sobie na nie zasłużył i wiedział, ile dla niego znaczyło po ostatnich tygodniach, a szczególnie ostatnich kilku dniach.

Dostrzegł Casa stojącego radośnie z Charlie w towarzystwie dziennikarzy, udzielając wywiadów. Był szczęśliwy. Zmęczony, ale szczęśliwy. Podjechał do nich i przytulił mocno Casa, klepiąc go po plecach.

Chwilę po nim na metę dojechali Esteban z Arthurem. Jack stracił niespełna dziesięć minut, pokonując cały podjazd swoim równym, spokojnym tempem.

Wszyscy podchodzili do Casa i mu gratulowali. Po chwili pojawił się przy nich Adam, wyraźnie zaskoczony radością Deana. Czemu cieszył się ze zwycięstwa Casa? I najważniejsze pytanie - czemu w ogóle pomógł mu wygrać?

Cas musiał iść na kontrolę antydopingową, a następnie na dekorację. Reszta nie została wylosowana, więc ruszyli w stronę autobusu, aby szybko się przebrać. 

- Winchester! Ty zidiociały kretynie z mózgiem wiewiórki! - warknął Crowley wchodząc do autobusu, w którym momentalnie zapadła cisza. - Zdajesz sobie sprawę co zrobiłeś?!

Dean nie przejął się słowami Crowleya. Prawdziwego lidera charakteryzowało to, że czasem był w stanie poświęcić się dla dobra drużyny i Dean właśnie to zrobił.

- Pomogłem wygrać koledze z drużyny, bo słabo się czułem - odparł ze stoickim spokojem. - Jakieś jeszcze wyzwiska w moim kierunku, szefie?

- Powinienem odesłać was obu do domu - powiedział stanowczo. - To była samowolka! 

- A co miałem zrobić? - spytał zirytowany Dean. - Trzymać się planu, zostawić Casa za sobą i skończyć może w drugiej dziesiątce? Spytałem Casa jak się czuje. Powiedział, że dobrze, więc stwierdziłem, że mu pomogę. Jestem pewien, że gdybyśmy trzymali się planu i stracili dziś szanse na jakikolwiek wynik w generalce, to też byś się darł. Więc w czym masz problem? I nie wiem jak wy, ale ja idę pod scenę, aby pogratulować koledze wygranej - odparł, zakładając na siebie jedynie bluzę i wychodząc z autobusu.

Crowley miał ochotę popchnąć go na wyjście, ale już miał jednego kontuzjowanego zawodnika, więc nie chciał ryzykować kontuzji również u Deana.

- Ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia?! - warknął, ale nikt mu nie odpowiedział.

Dean natomiast dołączył do Charlie, która stała pod sceną i razem bili Casowi brawo, kiedy wywoływali go na scenę. 

- Widzę to - zauważyła Charlie, zerkając na przyjaciela.

- Co? - spytał zdezorientowany Dean.

- Dumę w twoich oczach.

Winchester uśmiechnął się lekko.

- Zasłużył na to.

N/A

Dzisiaj jeszcze jeden rozdział ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro