Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

116. Kraksy się zdarzają

Dean czuł się dziwnie w zwykłym stroju kadrowym. To nie była koszulka mistrza kraju, do której zdążył się już przyzwyczaić i którą za miesiąc miał oddać bez walki. Ostatnio miał ten strój na sobie niemal dwa lata temu, na Mistrzostwach Świata, na których Cas był bezdyskusyjnie najlepszym juniorem i znokautował swoją konkurencję. Potem nie było już okazji.

Kask, rower i buty miał klubowe, a że malowane pod barwy Stanów Zjednoczonych, bo był mistrzem kraju, to dodatkowy bonus, bo to wszystko fajnie komponowało się ze strojem kadrowym.

Wyścig był praktycznie płaski, co nie dawało Deanowi zbyt wielkich szans na wygraną, ale nie o to tu chodziło - niektóre wyścigi jedzie się treningowo i to był właśnie taki wyścig. Dean zamierzał zabrać się w odjazd, aby mocniej się zmęczyć i przepalić nogę przed kolejnymi startami, a w końcówce pomóc Frankowi, który był najlepszym sprinterem w reprezentacji. Spokojna jazda w peletonie nic by mu tu nie dała.

Niestety jego plan szybko okazał się ciężki do realizacji, bo rywale doskonale wiedzieli, kim jest i zwyczajnie bali się puścić go w ucieczkę w obawie, że grupka z nim mogłaby dojechać przed zasadniczą grupą do mety. A to, że jechali bez słuchawek działało na korzyść potencjalnej ucieczki.

Dean w końcu się wkurzył, wrzucił najcięższe przełożenia i odjechał sam. Kilka ekip próbowało gonić, ale Winchester wciąż potrafił przez kilka kilometrów trzymać naprawdę wysokie tempo. Peleton w końcu odpuścił, a motocyklista jadący obok pokazał mu na tabliczce przewagę wynoszącą ponad minutę. Dean zwolnił nieco, aby nie przesadzić i miał nadzieję, że ktoś doskoczy do niego odrywając się od peletonu. Stało się to kilkanaście kilometrów później. Niespełna dziesięć kilometrów dalej jechali już w czwórkę - Dean, dwóch Francuzów: Bryan Petin i Pierre Pascot (czyli ten, z którym spotkał się na treningu pod Niceą) oraz Belg Maxime Piroux.  Współpraca układała się dobrze, a Dean dawał dłuższe zmiany niż reszta, bo to jednak był wyścig nieco niższej klasy niż te, które jeździł na co dzień, więc gdyby jechał jak reszta, ciężko byłoby mu zrealizować swój plan - oczekiwał konkretnego obciążenia po tym wyścigu. 

Cała czwórka została doścignięta na osiem kilometrów do mety, a Dean od razu znalazł się na czele sprinterskiego pociągu reprezentacji Stanów Zjednoczonych. To sprawiło, że jadący dotąd pierwszy Mark odpuścił, co nieco zirytowało Deana, który ostatnio był ostatnim rozprowadzającym na takiej końcówce naprawdę dawno temu. Miał nadzieję po prostu rozpędził kolegów i naciągnąć peleton, a nie znaleźć się w takiej sytuacji. Zajął więc miejsce za sprinterem jednej z ekip, która w tym momencie wydawała mu się najsilniejsza, a Frank dzielnie trzymał się zaraz za nim.

Tempo było szybkie - podchodziło pod sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Ale Dean mimo to zdecydował się na ostatnie szarpnięcie na półtorej kilometra przed metą. Pokazał Frankowi, aby trzymał się za nim i wyszedł na czoło grupy, dość szybko przyśpieszając o kolejne dziesięć kilometrów na godzinę i bardzo mocno naciągając grupę. Zapomniał o ostatnim, dość ostrym, zakręcie na siedemset metrów do mety i wszedł w niego z prędkością sześćdziesięciu czterech kilometrów na godzinę. Serce mocniej mu zabiło, ale udało mu się przejechać bezpiecznie na tej prędkości. Frankowi, który pierwszy raz wchodził w zakręt na płaskim tak szybko, ale naśladował ruchy Deana sądząc, że ten wie przecież co robić, również. Kolejni zawodnicy mieli problemy i minęły może dwie sekundy i usłyszeli za sobą donośny huk. 

Dean odwrócił się i zaklął widząc kraksę, spowodowaną de facto przez niego. Powinien był zwolnić. Ale cóż, oni też mogli zwolnić, skoro nie byli pewni, że dadzą radę. Przecież on ich nie przewrócił, prawda?

Zostali w trójkę. Dean niesiony adrenaliną i odkrywając, że mają sprzyjający wiatr, przyśpieszył do siedemdziesięciu trzech kilometrów na godzinę i odbił w bok, dając znać Frankowi, że zjeżdża na sto pięćdziesiąt metrów do mety. Młody chłopak nie potrzebował już włożyć zbyt wiele wysiłku w zwycięstwo, bo Francuz, który szczęściem się z nimi uchował widocznie nie był sprinterem, a kimś z pociągu i nie był nawet w stanie spróbować go wyprzedzić. Dean uniósł rękę do góry, wiedząc, że jego kolega z kadry wygra, a sam przekroczył linię mety na trzecim miejscu, kilkanaście sekund przed goniącą grupką, która została wcześniej zatrzymana przez kraksę.

Przytulili się z Frankiem, ale Dean nie był szczęśliwy. Wiedział, że to nie była bezpośrednio jego wina, ale i tak czuł się winny tej kraksie. Miał nadzieję, że nikomu nic się nie stało.

- W porządku? - spytał Frank, widząc, że Winchester nie jest w najlepszym humorze.

- Zapomniałem o tym zakręcie - wyznał. - Gdybym zwolnił, nie byłoby tego.

- Dean, nie utrzymałeś się sam. To, że oni nie potrafią wchodzić w zakręty z taką prędkością to nie twoja wina. Kraksy się zdarzają. To normalne w tym sporcie.

Dean westchnął, bo wiedział, że ten chłopak miał rację. Mimo wszytko martwił się o pozostałych zawodników. 

Większość wstała o własnych siłach i dojechała do mety, ale siedmiu z nich zostało zabranych do szpitala. Na szczęście skończyło się głównie na połamanych obojczykach. Dean był zaskoczony, że nikt nie ma do niego pretensji, a wręcz reszta zawodników traktowała go teraz z dużo większym szacunkiem niż do tej pory. Cóż, może faktycznie nie zawinił aż tak bardzo?

Kiedy stali z Frankiem na podium, uśmiechnął się, bo tak naprawdę dopiero wtedy to wszystko z niego zeszło. Musiał zapomnieć o tym, co się stało i skupić się na kolejnych startach - jego ostatnich w barwach mistrza Stanów Zjednoczonych, przynajmniej na jakiś czas.

N/A

Next jutro.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro